Bianka Rolando
Biały wąż z Jawy
Z czarnym brzuchem, zamczysko, zważony ciągnie na-wzór-siebie
Na nim sekretne odmiany pisma, też zwykłe blizny-pejzaże ciche
Skóra (pięć metrów) wisi pod mapą, negocjacja, to i jest podział
A jednak księżyc piję skrycie, jak odnajduje się żagiel w płomieniu
jak niszczy się schroniska-usta, ołowiane stopy, jak piwniczne okna
fosforyczny gaz, ciemne nocowanie, wije się zwój i płacze się dnem
jak zachodzi kolor, gnijesz niepojęty, jak w jedno nurkowanie-dryf
jak ciebie idę szybko, przez ciebie płynę szybko, wierszu zapadnięty
krystaliczna szczęko, bez miejsca idę, i zjawy my – dziecko bez mapy
próba
Tam, gdzie wieje zachodni wiatr, małe, metalowe zwierzęta nucą
I to byłoby wspaniale zdać sprawę lub też opowiedzieć o tym
zdobyć się na notatkę, ale znów zasypiam w ich objęciach boso
Cokolwiek, komuś udowodnić? Nic z tego, mamroczę cień progu:
– Wcześniej tyle razy słyszałam ciebie, ale teraz już słyszę morze
Gorejący krzak
Strzępy krepiny podoczepiał do lichego ubrania,
nogi przesadnie długie, twarz już nieczytelna,
tak jakby ktoś przetarł ją w pośpiechu notując:
„podskakiwał dziko na środku galerii handlowej”
Przechodzące dziewczęta, zupełnie zaskoczone,
zdobywały się na specyficzny uśmiech wzgardy,
żeby i nim kokietować kolejnych przechodniów
Wszyscy się z niego śmiali, pokazywali palcami,
a on wołał głośno: – Moje stopy tańczą ogień!
– Dureń – ktoś krzyknął, ale jego to nie dotykało,
ani przez chwilę nie ustawał zajęty ruchem
skrawek na którym zapisałam
„Gorejący krzak”
bawiłam się zaginając ponownie świstek papieru
(jakby wiersz zależał od tego, że go dotykam)
i poruszał się żywy, jak składał się do środka,
otwierał, sprawdzał mnie i uwalniał od siebie
[Wiersze z przygotowywanego tomu „Absyda”]