Książka poetycka, w której jest miejsce na cytaty z Platona, Jamesa Schuylera oraz rapowego WWO. Łagoda, jasna, deklaratywna fraza. Poezja, która naturalnie wchodzi w nastrój afirmacji życia. Druga pozycja wydawnicza Jakuba Sęczyka to rzecz, która zostaje w głowie, w sercu, nawet trochę w lędźwiach. Jest to ten rodzaj liryki, który lubię najbardziej, czyli ten, który nie udaje że jest czymś więcej niż poezją, i dzięki temu właśnie czymś więcej niż poezja się staje.
„kwaśny obol” ma swoje mocne otwarcie i równie interesujące zakończenie, a mianowicie pierwszy utwór o tytule „Nachodźstwo” oraz kończące pozycję „Wychodźstwo”. Tak się dziwnie składa, a może był to celowy zabieg poety, że wiersze te bardzo dobrze obrazują ton całej książki, więc byłoby wyraźnym przeoczeniem nie przytoczyć tej diady.
Nachodźstwo
z Platona
A kiedy przyszły i zjawił się po raz pierwszy,
taki nas zachwyt szalony ogarnął, że nic nie jedliśmy
i nic nie piliśmy, a śpiewali, nie zdając z niczego sprawy.
(s. 5)
Wychodźstwo
z Plotyna
I tak, nic się nie poruszało.
Oto pozostaje w samotności
oraz bez ruchu, bo nie odchyla się
ani wokół siebie wiruje.
Podobnie jak ktoś wstąpi
we wnętrze.
Przylgnąć doszczętnie
w niedostępnym wnętrzu,
wyjście.
Jeżeli zaś patrzeć inaczej,
próżnia i pustka.
I tak nic się nie poruszało.
(s. 49)
Mamy powyżej utwory o diametralnie innej intensywności, ale jednak mówiące o tym samym. „Nachodźstwo” i „Wychodźstwo” to dwa tryby reakcji na zetknięcie się z transcendentnym. Pierwszy z omawianych utworów to moment objawienia, wyjścia z platońskiej jaskini, pełna światła mistyczna feta kąpania się w prawdzie. Drugi z wierszy to kontemplacyjna cisza, wyciszenie, które ogarnia nas kiedy dotyka nas nieznane, a większe od nas. Przylegamy do niemożliwej do nazwania prawdy przez duże „p”, a Jeżeli zaś patrzeć inaczej, / próżnia i pustka. Rzecz jasna, taka postawa nie jest dla Sęczyka wstępem do jakiejkolwiek wielkiej narracji, wprost przeciwnie, transcendentne znajduje on w tym, co przygodne i codzienne. Nie sposób troszeczkę nie szukać u Sęczyka Walta Whitmana, a raczej należy go u Sęczyka szukać, ponieważ tak silnej i jednoznacznej deklaratywności akceptacji świata nie znajduję w teraźniejszej polskiej liryce, a właśnie u Whitmana jak najbardziej. Jest ona nawet dosłownie rozczulająca, jak na ten przykład w poniższym bezpretensjonalnym homo-erotyku:
Robiłem ci laskę, ciepły. O ogrzana w dłoniach
grudko żywicy, Europa to maszyna do mielenia
mięsa. Chwaliłem życie pełnymi ciebie ustami,
a potem robiłem ci laskę, miękki, zgubiony. O
opuszczone dłonie, któreście zamieszkały
w tęczy, Europa to maszyna do mielenia
mięsa. Chwaliłem życie pełnymi ciebie
ustami, a potem robiłem ci laskę, olśniony
i nieprzytomny. Tak, bywałem spalony, zgrzany,
zgrzybiony, skwaszony. O opuszczone, porzucone
dłonie, Europa to maszyna do mielenia mięsa,
Europa to maszyna do mielenia mięsa.
(Tęcza, s. 24)
To prawda – jesteśmy zgrzybieni, skwaszeni, opuszczani i codziennie stający przed maszyną do mielenia mięsa, wdzierającą się do naszego życia prozaicznością późnego kapitalizmu. Jednocześnie jest w nas jednak ta ciągła pamięć spotkanej dobroci i wola chwalenia życia, przynajmniej istnieją one w tym najdoskonalszym ze światów, czyli w wersach wiersza. Jest u Sęczyka więcej takich fragmentów, niekoniecznie erotycznych. Życie oferuje więcej mikro-objawień i każdy znajdzie w „kwaśnym obolu” ten jego rodzaj, który ruszy go najbardziej. Dla mnie był to wiersz „W dymie o zapachu przejrzałych ananasów” gdzie autor nawiązuje do utworu „Jeszcze będzie czas” hip-hopowego W Witrynach Odbicia.
Jeszcze będzie hajs,
jeszcze będzie czas,
zrozum, będziemy bogaci.
(W dymie o zapachu przejrzałych ananasów, s. 48)
Można prościej i jaśniej? Nie można. Kto tam był, kto przeszedł przez duszny czas beznadziei połączonej z dziką witalnością, niezależnie do tego czy był to rok 2000, kiedy utwór WWO się ukazał, czy też rok 2020, ten jest w stanie zrozumieć w pełni, dlaczego liryk Sęczyka musi wyglądać tak jak wygląda. W tych trzech prostych wersach, ironia i potrzeba afirmacji łączą się w jedno przywołując głęboko osobiste, a jednocześnie dotyczące całych pokoleń doświadczenie. Bardzo ciekawy jest sposób, w jaki u autora traktowana jest ekonomia. Pieniądze są u niego ciągłym doznaniem braku, a jednocześnie nie są one determinantą przestrzeni poetyckiej. Bardzo wyraźne to widać w najobszerniejszych utworach zawartych w „kwaśnym obolu”, czyli w triadzie wielowersowych poematów „Porubstwo”, „Nieróbstwo” i „Ochędóstwo”. Same tytuły mogą wskazywać tematykę tych wierszy, natomiast jest w nich o wiele więcej, czego dowodem może być ten oto fragment:
Gdzie są te wszystkie pieniądze? Tu są te wszystkie pieniądze,
więcej światła niż wcześniej. Wstać wcześniej, wszystko kwitnie,
gołębie pisklę. Wzniecenie, zaspokojenie, seks jest wspaniały,
wytwarzanie pojęcia klasy. Miło się z nim rozmawiało,
przeczytać kolejne rozdziały. Popękane dłonie, obce ciało,
ciało zawsze jest społeczne, ciało nigdy nie jest dostępne.
Częste bóle głowy, zapalenie dziąseł. Kwiaty, walka,
determinizm społeczny, pożyteczna praca, szał.
(Porubstwo, s. 31)
Powiedzenie tutaj cokolwiek o Ginsbergu byłoby za proste, bardziej szukałbym powinowactwa ze społeczno-chaotycznymi poematami Roberta Rybickiego i Konrada Góry, z tym że z bardzo dużym dodatkiem rzekłbym queerowego wysublimowania. Te wewnętrzne rymy, te niby przypadkowe enumeracje, które łączą się w całkiem przekonywujące poetyckie panoramy. Trylogia prokrastynacji zapewnia tam takich wrażeń multum, ale podobnie jest w innych fragmentach, czemu zaświadczają inne, przytoczone w omówieniu utwory. Oczywiście też dzieje się w tych wierszach. Wspomniana wcześniej żywotność nie opuszcza Sęczyka ani na chwilę.
Jakub Sęczyk i jego wydane przez łódzkie Stowarzyszenie Pisarzy Polskich „kwaśne obole” to lektura satysfakcjonująca i zajmująca. Świat poety, barwny i podany z niezwykłą gracją, a jednocześnie autentyczną żywotnością może do siebie przekonać, ale tego potencjalny czytelnik musi doświadczyć już sam.