Przekonamy się jeszcze raz, czytając te zapiski – tak, są to raczej piski na temat mojego życia. Chciałoby się ponarzekać nad swym życiem bez celu, zdaje się jednak, że już z tego wyrosłem – wiem już, że samoudręczanie się to zamknięte koło, samonakręcający się pakt interpretacyjny, koło hermeneutyczne.
Klucz – coś, co da dostęp do nieodkrytej jeszcze krainy. Przychodzą mi na myśl rojenia z okresu, gdy pracowałem na portierni, z kluczami miałem tam do czynienia; lubiłem, gdy oddawał je jeden z pracowników, często gdy wychodził jeszcze chwilę gadaliśmy, było to bardzo miłe – coś było w jego głosie, co określiłbym także znakiem zapytania, który przypisuję również pewnemu poecie.
* * *
Niczego nie zakładam i niczego nie wykluczam, znaczy to chyba: przyjmę to, co mi przyniesiesz, chciałbym, żebyś także ty przyjął to, co ci dam i po prostu był otwarty, słuchał uważnie i mówił tak także.
* * *
Śniła mi się dziś mama bez ręki. Sen ten któryś już raz do mnie powrócił. Wyobrażenie było takie, jak pamiętam koleżankę, z którą pracowałem na monitoringu i która nie miała ręki od łokcia. Nie wiem, co ten sen oznacza. Przyszła myśl, że jakoś się od mamy odseparowałem. Sen ten powrócił, była to sytuacja, że mama po raz drugi weszła do mojego pokoju i ja ją zapytałem ‘A co ci się stało w rękę?’, mama, nieco oburzona, odrzekła ‘To już od dawna przecież tak mam, a ty teraz dopiero zauważyłeś?’
* * *
Przez chwilę miałem nieodparte poczucie cierpienia, którego może doświadczać znajoma. Gdy spotkałem się z nią w piątek, opowiedziała mi o tym, jak rozpłakała się w autobusie. Myślę, że samo usłyszenie o fakcie czyjegoś cierpienia niesie za sobą odpowiedzialność, nie jest łatwo znaleźć odpowiedź na zasłyszane, ja nie jestem, ale myślę, że terapeuta niesie ogromne brzemię wysłuchując wielu opowieści o ludzkim cierpieniu – co zrobić, aby nie było ono tylko jednym z wielu zasłyszanych w gabinecie, to trudne, wymaga doświadczenia i budzi ogromny szacunek, jeśli terapeuta ma respekt przed swoim klientem, pacjentem, jego przeżyciami, które choć, być może, podobne, doświadczane są jako intymne.
* * *
Dawno tu nic nie pisałem – trochę się tego pisania boję – boję się powtarzalności, negatywnego zaklinania rzeczywistości; powtarzania zdań pełnych pesymizmu i wewnętrznego bólu. Chcę opuścić ten krąg, który pamiętam ze swoich notatek dziesięć lat temu.
Ostatnio w moich rozmowach ze znajomymi jest moje zawieszanie się – jakbym nie pamiętał oczywistych faktów, nie znał potocznych – czego potocznych? – nie, nie wyrażeń, nie znam tych właśnie, które precyzyjniej wyraziłyby moje myśli – czułem się nieco zaklęty w kręgu paru słów, paru wyrażeń lub milczenia, które wyraża napięcie związane z brakiem bliskości. To już wcześniej kiełkowało we mnie, milczenie – może złość zatem przez odmówienie komunikacji? Odcięcie się, regres do czasu niemowlęcego; i jednocześnie wstyd, że tak właśnie jest, że nie mogę nic wyrazić, wypowiedzieć się we w miarę sensowny, współczesny sposób. Na dziś dość.
* * *
Powracająca do mnie metafora – woda łagodząca ogień pożądania, gasząca go, kończąca ledwie rozpoczętą znajomość. Takie myśli przyszły do mnie, gdy kolega zaproponował, aby zamiast iść na Człowieka słonia, wybrać się na Martwe wody, miałem odczucie, że nasza znajomość się tu zakończy, tym bardziej, że przyszedł z innym kolegą. Miałem dojmujące uczucie żalu, że nie postawiłem na swoim i nie wybraliśmy Człowieka słonia. Nie żałuję obejrzenia francuskiego filmu, jednak jego tytuł wprost znaczył dla mnie, że moja znajomość z nim doszła do martwego punktu i nie powstanie z niej przyjaźń. Później był nasz rowerowy wypad.
Trochę wcześniej, w radiomaryjnej audycji, której słuchał mój ojciec, przywołano fragment ewangelii o zamianie wody w wino.
Woda w fazie tego, co pewnie psychiatria zdiagnozowałaby u mnie jako regres, pojawiała się obok własnego pragnienia nawiązania relacji – często jednak, gdy ktoś podnosił do ust butelkę wody, robiło to na mnie wrażenie odcięcia się ode mnie, było to dla mnie dojmująco brutalne i tym bardziej było to osobliwe, gdy po butelkę wody sięgał, co jest tak zwyczajne, występujący na deskach artysta.
Łagodząca woda – chciałem użyć polskiego czasownika zelżeć, lecz zupełnie nie mam pojęcia, jaki jest w tym wypadku jego imiesłów.
* * *
Niestety nie mam do kogo pisać, przyznam Ci się więc, Andreasie, że powtarzalność tejże muzyki najpierw wprawiła mnie w znudzenie, teraz zaś nuda przepoczwarzyła się w ukojenie. Alkoholowe wyziewy śpiewaków, wytatuowani muzycy są jak dobrze zamknięty podczas pasteryzacji wek. Nic nie wycieknie, nic się nie zepsuje, zakiszone w słoju – nic, tylko odłożyć do piwnicy, aby otworzyć, podważając wieko nożem i szczerbiąc nieco słoik kolejnego roku.
* * *
Popołudnie spędziłem dziś przepisując. To był dobry czas, który próbuję odtwarzać teraz, pisząc to, co przechodzi przez palce, głowę, niespokojne nogi, jakby to powiedział: nogi, które przebierają w butach do ubrania. A zimowe buty są tylko jedne.
* * *
Czym jest moja pamięć? To miałyby być zapiski o tym, co napawa mnie lękiem przed utratą zakotwiczenia, czegoś, co trzyma mnie na planecie ludzi pomimo usiłowania ucieczki – czym spowodowanego usiłowania? Poczuciem bezprzytomności, czyli silną pokusą oderwania się od codziennej przytomności umysłu, załatwiania spraw, robienia zakupów. Jest to chęć zeskrobania z ciągle spóźniającego się zegarka pozostałych odnóg czasu, które ciągle jeszcze, ostatkiem sił wprawiają w ruch jego wskazówki – chciałbym tamować czas, tak jak kiedyś tamowałem wodę na rozbudowywującym się osiedlu mieszkalnym.
Cóż, przyznam, że ciągle jesteśmy w powijakach, ciągle brakuje nam wielkiego korka, który zatrzymałby ten łudząco podobny do rzeczywistości czas. Jak odkorkować pamięć, aby to ona napędzała życie? Jak zrobić to naprędce, oszukując upływający czas? Jak przetłumaczyć papierową pamięć na żelazne wskazówki cyfrowego zegara? Czas minął i pozostała tylko pamięć.
* * *
Zeskrobanie wzięło się z odnalezionej podczas pobieżnej lektury definicji tego, czym jest palimpsest. W zasadzie ważne w tym strzępku informacji jest podłoże, czyli pergamin, cenny materiał piśmienniczy. Z greki, palimpsest to ponownie zeskrobany, ponownie i jednocześnie pierwotnie urodzony do pisania, a wszystko to z powodu oszczędności, chciałby się powiedzieć, na szczerozłotych słowach.
* * *
Czym jest zeskrobana pamięć? Skąpstwem?
Odwiedzamy kościół św. Mikołaja w Dłużcu. Nie, jakby przypadkiem tam trafiamy, prowadzi nas tędy odnaleziony szlak, dukt naszej pieszej wędrówki do Smolenia z Wolbromia. Z Wolbromia, gdzie w pełnej pluszu kawiarence zażyliśmy nieco słodkiej, choć przez nas niesłodzonej herbaty. Coś bardzo słodkiego zjada kolega, nieco mnie to dziwi i niepokoi, sam obawiałbym się takiej bomby kalorycznej – całą drogę natomiast podjadam fińskie pieczywo, które kupuję wyprawiając się za pobliski memu domowi las. Tymczasem proboszcz parafii w Dłużcu otwiera nam kościół, choć nieco się spieszy, jak to zastrzega, poświęca nam sporo czasu opowiadając o wystroju świątyni, zwraca naszą uwagę na ołtarz Matki Boskiej Śnieżnej, pozostałość, dar wędrówki Sobieskiego – tak ja to zapamiętuję, z pewnością miesza się tu moja wyobraźnia historyczna, choć, daję słowo, ksiądz mówi o pewnych orientalnych wtrętach, naleciałościach tureckich, jak zapamiętuje moja wypaczona pamięć.
* * *
I wraca pytanie, czym jest zeskrobana pamięć? Teraz całe już w kursywie, jakby nie moje, jakby cytata ta miała napędzić los mego pisania, los zeskrobywania, powrotu do łona matki – tak, by wtedy już świadomie nie zgodzić się na narodziny.
* * *
Przyznam więc, że jestem pamięcią do zeskrobania – cóż, ta brutalna metafora domagania się przemocy wobec mnie i mej matki, gdy byłem jej częścią, nieco mnie przeraża, nieco jej mięsna, żylasta, tętniąca brutalność odżegnuje od realizacji – teraz i potem, bo to, co było, już było. Gdy tam więc wrócę, między kał i mocz, między to, co ja, a to co jej, matki, która wymyka się z rąk jak dane życie, jak ziemia, która przesypuje się przez dłonie, aby zakopać korzenie, dać życie ukorzenionym w stojącym w nieco, być może, zbyt małym słoiku, fiołowi, fiołkowi alpejskiemu tutaj, tu, w polskim siedle, na polskim balkonie – jak wiem to bardzo, że zwycięży on kiedyś w konkursie na najpiękniejszy zimowy balkon.
* * *
Oby ta zima była dobrą, proszę Matkę Bożą Śnieżną – kończę to pisanie na dziś, słuchając Gabriela Fauré, jego Cantique de Jean Racine.
* * *
Chciałem pisać o tym, że coś jest nie tak z moją pamięcią, jest zasupłana. Próbuję sobie przypomnieć nic nie znaczące zakupy, na które wybrałem się po długiej przerwie. Ktoś za mną w kolejce do kasy konsultował telefonicznie cenę proszku do prania – to wszystko, nie ma o czym pisać, jednak ja to pamiętam. Strzępki jakiejś rozmowy, jak strzępki spędzonego płodu, tak silnie się w mnie odcisnęły, że nie wiem już co znaczą te słowa. Bez sensu, bez określonego celu, ze śmiechem, który ma ukryć zawstydzenie. Moczenie prania w proszku przed włożeniem go do pralki ma usunąć plamy krwi, plamy rozgniecionych pluskiew, do końca zniszczyć możliwość tego, że ktoś nas usłyszy, zrozumie, da jakąś nadzieję na dobre, spokojne życie.
* * *
Od rana właściwie tworzyliśmy dziś listę zakupów. Cóż, nic pewnie w tym dziwnego, jest ona już w dużym stopniu powtórką z powtórki – trzecie to już zakupy, które robi dla nas koleżanka. Właściwie do tworzenia tej listy o mało co miało nie dojść – gdyż Tata i tak robi zakupy: podbiera pomysły na nie z tworzonej przez Mamę listy i wyjeżdżając na miasto, powoli spełnia zakupowe potrzeby. Dziś, między innymi, kupił cztery paczki płatków kukurydzianych – małe paczki z firmy Aro.
Zastanawiam się, o czym tutaj jeszcze mógłbym pisać; jak się okazuje, nie jestem wytrawnym filozofem, oddanym pisaniu o ideach i ich odbiciach, jestem kronikarzem codzienności – twórcą list zakupowych, ich kopistą. Pamiętam, że przepisywałem kiedyś bardziej ambitne kawałki. Te kawałki są po prostu głodne, jakby to ujął klasyk. Czas na obiad.
* * *
Czas po prostu nie istnieje. Jest już powszechnie wiadoma ta psychologiczna zależność między umiejętnością odłożenia nagrody na później, a przyjemnością z niej wynikającą. Mówi się tak o dzieciach, że te, które potrafią się powstrzymać się przed natychmiastowym zjedzeniem cukierka, gdy później po niego sięgną, czerpią większą satysfakcję z nagrody. Czy czasem jednak nie jest to ten sam cukierek, który w ustach, dorosłego czy dziecka, rozpływa się tak samo długo, niezależnie kiedy się po niego sięgnie?
* * *
(…) Tak, takie pospieszne pisanie nie serio mi się marzy. Niech no sobie przypomnę, jak kiedyś pisałem ze stoperem w ręku, efekty nie były zatrważające i tyczyły się tego, co i tutaj piszę – czyli wyrażały chęć pisania tak, jakbym nie mógł wyjść poza samą tę chęć, jakbym był tylko gawędziarzem trzymającym nie napisaną nigdy rozprawę w tej mojej książkowej skrytce. Książkowa skrytka z pewnością wyraża chęć gromadzenia, niekoniecznie jednak ułatwia łączenie tych skrawków w całość – jakby z tych wrzuconych do niej kości miał zmartwychpowstać pisarz lub pisarka – jak to u Airy: bohater Jak zostałam zakonnicą jest chłopcem, który mówi o sobie w rodzaju żeńskim – nieco dłuższy fragment prawdopodobnego opowiadania czy innego rodzaju próby.
* * *
Dziś, zgodnie z prognozą na komputerze, około dziesiątej zaczął padać śnieg. Bardzo lubię ten moment, gdy zbiera się na śnieg i gdy ten się pojawi – pewnie to sprawa zmieniającego się ciśnienia atmosferycznego – robi się w jakiś sposób przytulniej. Cóż, ale zawsze mi potem przychodzi myśl, że, może, parę tygodni i ten śnieg będzie szarą mazią lub, co gorsza, gdyby zima była mroźna, szarą skorupą. Nie wiem jaka ma być zima w tym roku, nie czytałem dotąd żadnych długoterminowych prognoz.
* * *
Po pracy wybrałem się do sklepu skuszony wczoraj obejrzaną papierową reklamą – miałem zamiar kupić poduszkę. Oczywiście, gdy już miało dojść co do czego, czyli do wyjścia z domu, trochę się ociągałem, pokusa jednak zwyciężyła; jak się później jednak okazało: kuszony byłem daremnie – poduszka wydała mi się zbyt duża. Pokręciłem się trochę po sklepie, oglądałem jeszcze szczotki klozetowe. W końcu wróciłem z niczym. Wracając z tymże, już bardzo blisko domu, przed jedną z restauracji napotkałem kobietę z chodzikiem, która stała na chodniku, przed nią stał samochód i nie było jak obok niego przejść, stał zaraz przy schodach do restauracji. Czy mogę jakoś pomóc?, zapytałem. Tak, niech pan powie w tej restauracji, że jak zaraz ktoś nie przestawi samochodu, dzwonię po policję, odpowiedziała kobieta. Spełniłem prośbę kobiety, ale już nie czekając na finał całej sytuacji, odszedłem w tak zwaną swoją stronę.