Poezja
jako superdestylat
ducha ludzkości

(cykl recenzji)


 

Spis treści

 

 

I

EWA JAROCKA

 

 

1.

Wstęp (zawsze inny)

 

Jeśli kiedyś dokończę ten cykl (są to pierwsze jego słowa), wtedy pokuszę się o wyciągnięcie z zarejestrowanych odkryć (mam nadzieję, że takich dokonam, dlatego właśnie rozpoczynam tę pracę) jakichś ogólniejszych wniosków na temat poezji, o której mam jak najlepsze zdanie od wielu lat. Sam kiedyś też parałem się tworzeniem poezji, ale w końcu uznałem, że muszę zrobić małą przerwę w pisaniu, inaczej mówiąc chyba zwątpiłem w siebie jako poetę i tak minęło kilkadziesiąt lat (jedyną książkę z wierszami wydałem w 1979 r.). Ale czytam poezję całe życie i nawet czasem, bardzo rzadko, pisuję recenzje tomików, jednak uznawano mnie za krytyka bardzo ostrego, więc przestałem dawać się we znaki artystom słowa. Obecnie jednak postanowiłem robić użytek z bieżących lektur tego gatunku piśmiennictwa, czyli zapisywać uwagi na marginesie wpadających mi ręce utworów. Nie myślę ani trochę o esejach, tylko właśnie o przelotnych myślach, które pojawiają się podczas lektury, często są to olśnienia, które gubią się w codzienności, a może wyniknie z nich jakiś konkretny obraz dzisiejszego świata (tak pomyślałem, wprowadzając rzecz w czyn).

We wstępie będę zawsze podawał jakieś własne mądrości sensu largo (ale proszę się nastawić na impresjowatość myśli, zaś wybór autorów to przypadek).

 

2.

Ewa Jarocka

„Zapalmy moją krew”, Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2022

Poetce tej można zarzucić, że jej wiersze są trochę rozgadane. Ale jest to tylko wrażenie, bo okazuje się, że dają się przeczytać do końca i nie nudzą. Jest ich jednak coraz większa ilość i czytanie ich nie może być przypadkowym zaglądnięciem do tomiku, tylko należy z tego zaglądnięcia zrobić serię: w tym celu można książkę położyć gdzieś na widoku i sięgać po nią raz po raz. Anna Adamowicz pisze na okładce: Jeśli nie interesuje Was ta książka, to po co w ogóle uczyliście się czytać? Ale to pytanie to tylko żart, bo jest wiele innych powodów, aby poznać te wiersze!

Podczas czytania wierszy Ewy Jarockiej trzeba zapomnieć, że istnieją inni poeci [i poetki]: odkrycia tego dokonałem wraz ze zrozumieniem, że tak właściwie jest zawsze podczas czytania wierszy. Ale naprowadziło mnie to także na uświadomienie sobie, dlaczego taka myśl mi się nasunęła! Chodzi po prostu o sugestywność: podmiot liryczny [podmiotka liryczna] mówi o sobie, a ostatnią myślą czytelnika jest, że ona coś zmyśla, nawet jej metafory czasem są takie, jakby kpiły z poezji [w sposób sympatyczny]. Można uznać, że „bohaterką” wszystkich tych wierszy jest ta sama osoba [gdyby się nie wiedziało ile autorka ma lat, można by się tego domyślić]: młoda kobieta pochodząca ze wsi, wykształcona, ale żyjąca wewnętrznie realiami lasów, gleby, kościołów i mamą mówiącą, że [ta] córka ma „nierówno pod sufitem”. [Pisarzom pochodzącym ze wsi zdarzało się często słyszeć w młodości takie określania pod swym adresem]. Ta „sugestywność” to umiejętność uchwycenia w używanych zdaniach [wyrażeniach – dlatego – poetyckich] samej siebie, z którą czytelnik kontaktuje się podczas lektury. Jest to zresztą wielka tajemnica twórczości w ogóle: umieć zawrzeć siebie w słowach, które w wierszu stają się już nie słowami w ogóle, tylko słowami [w tym wypadku] Ewy Jarockiej. Ja to odczucie mam często, że poetka mówi z bardzo bliska, bez szamotania się z materią przekazu [właśnie słowami]… choć tu zawieszę swój sąd, bo może to być wynik albo: 1. mistrzowskiego opanowania własnego warsztatu [i władzy nad słowami], albo: 2. natchnienie młodej i szczerej [nie zepsutej w sensie rzemiosła] wiary w moc słowa… Ale właśnie dlatego nie ma w tym nudy; jakkolwiek jednak od razu wyrażę tu swoją obawę (można ją też nazwać nieuchronną konsekwencją): tak nie będzie zawsze! „Stara” poetka na pewno nie będzie pisać tylu wierszy na tematy typowe dla życia młodej niewiasty, a większa syntetyczność poetyckich wyrażeń pojawi się pod wpływem biologicznego ciśnienia po przekwitaniu.

Poetka sama najlepiej wyraża tę moją powyższą supozycję: Choć mam czterdzieści lat, jeszcze nie umiem o tym opowiedzieć [jest to tytuł jednego z wierszy].

Oczywiście, w wieku późniejszym poetce będzie łatwiej wyrazić to coś, ale pozwolę sobie przestrzec ją, że to, co będzie chciała wyrażać wtedy, będzie czymś innym i dokładnie tak samo trudnym do wyrażenia. Wiersze siedemdziesięcioletniej Ewy Jarockiej trudno mi sobie wyobrazić, ale jednak je sobie wyobrażam, tylko nie umiem tego wyrazić (zdradzę jednak, że jest to miłe uczucie)…

Oto piękne momenty robienia poezji mimochodem w tomiku „Zapalmy moją krew” [mimochodem, czyli jakby bez wysiłku, z własnej natury poetki]:

 

więc przyjechałam do wioski,
w której się urodziłam, i wąchałam
deskę z płotu, czy pachnie
tak samo, a w moim ciele tlił się
strach o losy miasta, nie wiem,
czy gdybym mogła wybrać,
wybrałabym ludzi z miasta
czy owce i barany

[z wiersza „miastowa”]

 

jest niedzielny poranek, ptaki krzyczą mi do ucha
niezrozumiałe słowa w ich języku. on jest piękny,
ale nasz język też jest piękny, dlatego piszę nim
wiersze o ptakach, koniczynie, stokrotkach i makach.

[z wiersza „oda do bólu”]

 

Ale nich wystarczą te dwa przykłady, bo zauważyłem też, że wyrwanie fragmentu z wiersza Jarockiej zuboża ten wiersz, czyli zastosowanie pars pro toto nie jest często w przypadku utworów tej autorki możliwe.

 

3.

Genus irritabile vatum

 

Przepraszam, że to tak mało, ale [publikuję to] dlatego, że znam siebie! Gdybym zostawił te kilka zdań, to nie wiem, czy bym do nich prędko wrócił, a tak będą pod ręką i będę mógł coś co nich dopisać. Genus irritabile vatum [drażliwa rasa wieszczów] – tak w czasach starożytnych nazywano środowisko literackie – na pewno może mnie wyśmiać za taką recenzję, ale wtedy napiszę jeszcze jedną o tej książce!

 

Montrouge, 28 I 2023

 

 

IV

MONIKA LUQUE-KURCZ

 

 

1.

Wstęp (zawsze inny)

 

Kandydat na poetę powinien przede wszystkim zdać sobie sprawę, że nie jest prawdą, że wszystko jest poezją. Poezja w ogóle nie istnieje w świecie, tylko pojawia się w człowieku pod wpływem słów (w momencie, gdy nauczy się rozumieć poezję). [Dotyczy to też kandydatów na czytelników poezji]. Brzmi to może dziwnie, ale poezja jest językiem w języku, językiem osobniczym we wszechświecie języków znormalizowanych. Wszelkie dziwactwa, jakie w wierszu można spotkać, biorą się z tego, że poeta używa języka po swojemu, żeby zwrócić uwagę, że podaje informacje jednorazowe. W poecie można widzieć prototyp człowieka przyszłości, gdy nasz gatunek osiągnie poziom kosmiczny (religie mówią o etapie rajskim), a każdy człowiek będzie już mówił własnym prywatnym językiem, zaś wszyscy będą go rozumieć, bo będą naturalnie zdolni znać wszystkie języki świata.

Zauważyłem ze smutkiem, że nie ma w Polsce jakiegoś centrum badania poziomu poezji w wierszu, choć są do tego warunki: z jednej strony solidna kadra naukowa, z drugiej jako doradcy wszyscy ci, którzy i bez nauk poezję czują przez skórę duszy. Te powyższe słowa to kpina, ale rzeczywistość jest jeszcze gorsza, bo nawet w świecie literackim nie ma żadnej jednoznacznej aksjologicznie instancji, która by wydawała godne uwagi wyroki np. w rządowej TV. Tymczasem wzrasta produkcja wyrobów poezjopodobnych, które wciskają się na rynek bez sygnatury jakości, zatruwając ducha społecznego. Ostatnim inkwizytorem poezji polskiej był Artur Sandauer (1913-1989), który śledził wszystkich poetów polskich i ich książki, a pod koniec roku zdawał publicznie relację z ich zawartości. Napisałem dla ekscytacji „inkwizytor”, ale krytyk ten nie był nim, spełniał jednak wspaniałą rolę repera solidnego poziomu sztuki poetyckiej. W obecnej sytuacji, gdy poetą jest każdy, kto opublikuje wiersz, można ulec złudnie pojęciu demokracji, która w sztuce nie istnieje: autorzy wierszy są sobie równi jako osoby, a nie jako poeci!

 

2.

Monika Luque-Kurcz

„Portret Ubu”, Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, Rzeszów 2021

– Drogie dzieci, dziś będziemy się uczyć o czymś, o czym niemożliwe jest opowiedzieć własnymi słowami, ani czego nie można streścić, można to jedynie powtórzyć! – takie zdanie lub podobne każdy na pewno usłyszał kiedyś na pierwszej w życiu lekcji o poezji. Ja też nie mogę wyrazić tego lepiej niż Monika Luque-Kurcz w swoich wyznaniach. Chciałem napisać „w swoich mamrotaniach”, ale ugryzłem się w język, bo przecież gdy ktoś mamrocze, to jeszcze nie znaczy, że nie wie, co mówi. Dlatego muszę, niestety, zdradzić już na początku recenzji, że autorka stosuje tu wobec czytelnika taką oto słowną zasłonę (czyli mówi do góry nogami):

moje pisanie
jest jak mamrotanie pod nosem

tak naprawdę nie obchodzi mnie
czy ktoś słucha

czuję potrzebę mamrotania
choćby w centrum placu pigalle

mijam ludzi
zajętych swoimi sprawami
tylko czasem ktoś rozumie
jak się ze sobą kłócę

mówi wtedy
napij się wódki to minie

już minęło
każdy wiersz jest śmiercią

umarłam tyle razy
że mogę się tylko śmiać

[* * * (bez tytułu)]

 

Udając, że mamrocze (i śmieje się zza grobu po tylu śmierciach), poetka chce też odwrócić uwagę od niewątpliwej hermetyczności swoich wierszy. Myślała nawet być może, że tak łatwo pozbyła się nas zupełnie (mówię „nas” w imieniu milionów czytelników, czyli także tych z czasów przyszłych), ale my jednak tym bardziej nadstawiamy słuchy, bo za takie właśnie „momenty” poezję szczególnie lubimy.

Jedna z fantastycznych teorii poezji mówi, że wszyscy poeci tworzą Poetę Kosmicznego, który jest aspektem Człowieka Kosmicznego (Antroposa). Ów non stop kontroluje wszystkie świadomości tworzące aktualnie poezję, wtrącając się do tego procesu tym częściej i skuteczniej, im konkretny jego awatar dozwala mu „oddać stery”: wtedy poeta pisze jakby w natchnieniu, a na pewno pod dyktando siły wyższej, o czym artyści słowa wspominają od tysięcy lat. Wielu poetów zna dobrze to uczucie, gdy po napisaniu wiersza dziwią się, że sami dany tekst napisali. W wierszach Moniki Luque-Kurcz widzę wiele takich momentów, gdy w trakcie pisania pozwalała ona swoim myślom poruszać się w kierunku, którego sama nie przewidywała, oddając władzę daimonionowi. Oczywiście, te momenty są poetycko doskonałe, ale trudno je ocenić lepiej niż przedstawiając konkretne cytaty (ale po namyśle nie podaję przykładów, bo wyrwane z kontekstu tracą swój blask).

Nie jest też możliwe ustalenie tożsamości podmiotu lirycznego tych wierszy. Najwyraźniej jest to „ja”, które można by nazwać metahistorycznym (może są to wspomnienia innych wcieleń), pojawiają się reminiscencje jakoby z Holokaustu, a na pewno z rekwizytami żydowskimi, wspomniany jest Paryż i okolice (np.):

 

miał w ustach wszystkie
pejzaże prowansji i rzymu
jedliśmy winogrona

soki moich owoców spływały do ziemi
jakbym miała się w nim ukorzenić
jakby paryż był moim domem
i ibsena

[„noc w saint-cloud” (fragment)]

 

Z informacji na okładce tomiku wynika, że poetka urodziła się w Polsce w określonym czasie, tak więc powyższe domniemywania mogą dotyczyć tylko biografii jej osób wewnętrznych. Niemniej jednak i sam fakt urodzenia biologicznego został przedstawiony nam w sposób poetycki, daleki od życiorysowych standardów (muszę tu znów zacytować cały wiersz, bo inaczej to nie będzie to):

odchodzili kolejno zabierając wielkanocne
cukrowe kurczęta
w porze karmienia puchły powieki
palce należały do boga
przez własną skórę mogłam zobaczyć wszechświat
pękała głowa od drutów wystających ze starego
tapczanu piekły plecy
byłam krzykliwym nieistnieniem drzewem
powalonym na rzece
matka nosiła zimny grysik w piersiach
rodzina dbała o gustowne fotografie

wpadałam w każdą szparę w podłodze
do każdej drzazgi mówiąc – mamo

[„przyszłam na świat w siedemdziesiątym siódmym”]

 

W tym wierszu poczucie humoru i horror istnienia tworzą substancję osobną, czyli właśnie to coś, co zobaczone z bliska okazuje się poezją: Pani Monika była wtedy tak mała, że wpadała do każdej szpary w podłodze, i tak głupiutka jeszcze, że do każdej drzazgi mówiła „mamo”. Strach pomyśleć, ale to powinno pozwolić kandydatowi na czytelnika poezji zrozumieć, jak delikatna może być natura duchowa poetki. Zdania matka nosiła zimny grysik w piersiach na pewno trudno będzie zapomnieć, za jego poetycką (oraz egzystencjalną) niezwykłość. W innym wierszu poetka wyznaje, że w poezji nie znajduje miejsca na wstyd i że sama mogłaby być wierszem:

 

jeśli kiedyś napiszę wiersz

przesypię się w nim z rąk
prosto do ziemi

[„śmierć trwa tylko chwilę”]

 

– traktując twórczość jako potrzebę fizjologii duchowej, mającej bezpośredni związek ze śmiercią. To tylko potwierdza fakt (wzmiankowany w pierwszym cytowanym utworze), że Monika Luque-Kurcz pisze przede wszystkim dla siebie, samej sobie ujawniając, jak pod względem słownym wygląda jej własna kondycja kosmiczna (mówię „kosmiczna”, bo to brzmi mniej filozoficznie niż „transcendentna”, a jest to łatwiej zrozumiane przez tzw. lud). W tym sensie też jest ona bardzo dobrym przykładem gatunku człowieka przyszłości, którego artyści są prefiguracjami.

Tu mogę tylko uderzyć się w pierś i przeprosić, że nie zmieściłem się na przewidzianej powierzchni pisanej z taką prezentacją dorobku Pani Moniki, jaką uznałbym za odpowiednią, ale ciągle nie osiągnąłem właściwej ogłady krytycznej (poczekam na następny tomik poetki z Ropczyc, może wtedy mi się uda).

 

3.

Genus irritabile vatum

 

To głupie powtarzać za każdym razem, że tytuł rozdziału znaczy „drażliwa rasa wieszczów” i że dwa tysiące lat temu poeta Horacy nazywał tak środowisko literackie. Jego „List do Pizonów” należy do jednej z trzech tzw. poetyk klasycznych i zawiera rady dla poetów, które do dziś nie straciły na aktualności. Mówi np., że słowa w wierszu powinny się sobie dziwić, jakby spotkały się pierwszy raz (co oznacza, że w języku potocznym słowa służą na sposób, którego celem jest raczej informacja, a nie to iskrzenie między nimi, które właśnie nazywamy poezją). W dzisiejszych praktykach poetyckich myśl ta służy w swej formie rozwiniętej, czyli rozumie się, że także związki frazeologiczne powinny się sobie dziwić. Inną radą ponadczasową jest tworzenie nowych słów; można to zrozumieć tak, że poeta powinien wykorzystać swoje osobnicze doświadczenie do wyrażenia swych indywidualnych doświadczeń, które jeszcze nie mają nazwy.

Poeci kłócą się między sobą o wiele częściej niż artyści z innych branż, a sama recenzowana poetka przyznaje się nawet do kłótni z sobą (patrz wiersz bez tytułu).

PS: Ja też kłócę się z sobą. I w tej chwili przypadkiem tak przecież niedaleko od centrum placu Pigalle (patrz ten sam wiersz bez tytułu).

 

Montrouge, 19 II 2023

 

 

VII

JÓZEF KURYLAK

 

 

1.

Wstęp (zawsze inny)

 

Ilość tajemnic w świecie jest nieznana, ale przy operatywności dzisiejszych komputerów na pewno by się dało je policzyć i sklasyfikować. Nigdy do tego nie dojdzie, bo ludzie nie lubią zdradzać swoich tajemnic, a wiem to stąd, jak trudno mi było spowiadać się kapłanowi, gdy byłem katolikiem. Dlatego zacznę inaczej [że]: tajemnica jest w świecie tylko jedna, a poezja jest najbezpieczniejszym sposobem jej wyrażania. Teraz jest to już dużo lepiej powiedziane, ale ponieważ piszę ten cykl recenzji dla kandydatów na poetów oraz kandydatów na czytelników poezji, dodam, że chodzi oczywiście o tajemnicę istnienia (bo wszystkie inne są od niej pochodne).

Jeden z moich znajomych poetów tak sygnalizuje główną niedogodność, jaka się w związku z tym problemem pojawia: Ludwig Wittgenstein zwraca jednak uwagę, że język człowieka nie da nam odpowiedzi na wszystkie pytania, poeci mają świadomość tego ograniczenia, dlatego filozof każe nam szukać sensu życia poza granicami języka[1]. Wyznam więc tu od razu, że moją nadzieją od co najmniej dwudziestu lat jest powstanie szkoły „języka emocyjnego” [na początek szłoby o to, aby uczniowie rozumieli proste emocje słodkie, które nauczyciel przesyła im bezpośrednio bez słów, jak też rozpoznawali czyjąś złość lub rozdrażnienie nawet wtedy, gdy ten ktoś miło się uśmiecha]. [Takie „praktyki emocyjne” są od dawna przedmiotem badań specjalistów od empatii i wyższej jej formy, „kumacji” {to nazwa tymczasowa}, ale tego wątku nie będę tu rozwijał, to ogólna informacja].

Wybór sposobu dokonywania spowiedzi słowami przed uchem ludzkości każdy poeta wybiera sam, zależnie od własnych predyspozycji, doświadczeń życiowych, oczytania, poczucia rytmu oraz innych cech charakteru własnej osoby. Jeśli by formy wierszy porównać do słoików, to daje się ona zakonserwować w sonetach, dytyrambach, satyrach lub stanie wolnym, co poeci osiągają dzięki tym umiejętnościom, które sprawiają, że nazywa się ich artystami słowa [umieją panować nad językiem, wymuszać na słowach nowe sensy, tworzyć neologizmy itp.], nie bez powodu nazywa się ich osobami obdarzonymi talentem.

Cechą typową wypowiedzi poetyckich jest to, że własne tajemnice są podawane jako tajemnice człowieka w ogóle [a w ogóle trudno sobie wyobrazić, aby nawet najstarsze teksty – np. „Upaniszady” czy „Pieśń nad pieśniami” – nie wyrażały czyichś problemów indywidualnych].

Można też powiedzieć, że ludzkość wynalazła sobie poezję po to, żeby się sobie spowiadać.

 

2.

Józef Kurylak

„Wojna tajemnic”, Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2002

W lecie 1940 roku w Drohobyczu Józef Kurylak siedział raz w kawiarni ze swoją matką. Miał sześćdziesiąt lat, a jego matka miała wtedy osiemnaście lat. On miał się urodzić za dwa lata, ale ona jeszcze o tym nie wiedziała. Śmiali się, pili kawę. On podziwiał jej zdrową jasną twarz i włosy ciemne. Jacyś ludzie nieśli skrzynię drewnianą, czarną, pełną polskiej mowy, którą ustawili w pobliskim kościele. Obok kawiarni przechodził Bruno Schulz, ukłonił się jego matce, w oczach zdawał się mieć żądzę. Nie miał jednak żadnych szans, pociągał nogą (czasem geniusz pociąga nogą).

Opisałem tu własnymi słowami wiersz Kurylaka [napisany w Drohobyczu w 2000 r.], w którym zstępuje on do piekła własnego ja, sam jednak w to nie wierząc:

 

Czyżbym zszedł do inferno mego ja? Lecz się wydaje,
że blask wszechświata nie podlega śmierci,
gdyż nie zauważyłem zmian w jego naturze.

Potężniejsza jest ciemność,
która właściwie nie ma źródła.
Do Ostatecznego celu przeznaczona.

[„Drohobycz”]

 

Ciemność byłaby zatem potężniejsza? Przyznam się, że trochę tu nie rozumiem poety [ale w poezji nie wszystko musi być zrozumiałe, tak jak przecież jest w życiu], a zwłaszcza tego, co miałoby być tym ostatecznym celem z dużej litery. Obecna fizyka teoretyczna usiłuje zgłębić tajemnicę ciemnej materii, która stanowi ponad 80 procent masy wszechświata, co chyba warto także przypomnieć przy tej okazji…

Ale do tematu tego wrócę może później, bo dotąd jeszcze nie wyjaśniłem, że to właśnie ciemność, grób, trumna itp. rekwizyty z wierszy Józefa Kurylaka sprawiły, że jego samego określa się czasem dla żartu poetą cmentarno-księżycowym. Dobrym przykładem klimatu takiego utworu, napisanego z dystansem do tematu, jest poświęcony p. Ryszardowi Machowi, przyjacielowi poety, wiersz bez tytułu:

W nocy jesiennej przed bramą cmentarza
zatrzymuje się smutny, stary wół:
śmierć sobie swoją wyobraża,
wielką zieloną trumnę, wielki dół.

Lub zakonnica, lub powracający
pies bezdomny z beznadziejnej podróży.
Ubrana tam w żałobę biała róża
pociesza go w jesiennym chłodzie nocy.

Lub czarny, pusty dziecięcy wózek
nagle podjeżdża i kołysze się, kołysze się
i znika.

Czasem diabeł w postaci dziewczynki tam
zapłacze cicho – aż noc drży.
I ja się w nocy pod tą bramą zjawiam,
a groby plują na mnie – bom zły.

[* * *]

 

Pan Ryszard Mach słynął z tego, że należał do tych nielicznych osób, z którymi Józef Kurylak lubił słuchać muzyki [poeta jest znawcą i miłośnikiem muzyki poważnej]. Nie wszyscy chyba wiedzą, że jeśli słuchacz muzyki nudzi się lub jest zniecierpliwiony, wpółsłuchacz może współodczuwać jego stan psychiczny, a to może być poważną przeszkodą w takim wspólnym słuchaniu. Można by tu zapytać: „A dlaczego słuchacz nie słucha sam?” W odpowiedzi wyjaśnia się, że jeśli obaj słuchacze są wytrawnymi empatami, to mogą wzajemnie tak podnieść jakość emocji słodkich, jakiego nigdy nie osiągnie się w samotności. [Nie mówiąc o koncercie, którego wszyscy słuchacze są empatami {a nawet pamiętam pewien koncert – wprawdzie tylko jazzowy – po którym muzycy wypowiadali się między sobą pod adresem publiczności: „Dobrze żarło!”}]. W tym miejscu przepraszam, że nie przestrzegam własnego zapewnienia, że nie będę rozszerzał informacji o szkole emocji, ale uznałem, że ma to jednak bardzo ważny związek z poezją; a poeta ten mógłby w podobnej szkole pracować jako znawca przedmiotu. [Dodam tu jednak jeszcze, że słowa „empatia” nadużywa się obecnie w trochę innym znaczeniu].

Innym typowym tematem utworów Józefa Kurylaka jest śmierć. W wierszu „Ojczyzna” (dedykowanym naszemu wspólnemu przyjacielowi, Tadeuszowi Piekle) wpada on nawet w ton oskarżycielski w tym względzie na szczeblu ojczyzny:

 

Znów na rodzinnej ziemi, znów całuję
i zjadam tę ziemię jak chleb.
Twarz mi pożółkła.

Znów ten las mówiący…
W nim spotykam świnię,
która wspięła się na drzewo
i nożem mi wygraża, gdyż zabito
jej matkę. Oczy ma od łez czerwone.

Całuję, zjadam tę ziemię jak chleb,
kompromituję się.
Oni nie rozumieją dźwięku mego dzwonu…

Gdyż w mojej ojczyźnie
wszystko obraca się w dowcip
i w seks. Nawet religia i śmierć.
Zwłaszcza wśród inteligencji.
Aż przyjdzie Bóg i poruszy ich świecznik
i zacznie się tragedia ich wieczności.

 

Słowu „wieczność” należałoby się tu przyglądnąć dokładniej. Dwa lata temu Roger Penrose otrzymał Nagrodę Nobla za wykazanie, że w naszym wszechświecie istnieją pozostałości z poprzedniej wieczności [trzeba tu jednak uwzględnić fakt, że fizycy liczą czas od Wielkiego Wybuchu, gdyż czas przed tym momentem nie istniał {czas jest tylko aspektem materii, której wcześniej nie było, zaś nie wiadomo, czy tę osobliwość, która wybuchła, można na pewno nazwać materią w sensie nam znanym}]; a gdyby się okazało, że jesteśmy dziećmi jeszcze jakiejś starszej wieczności, powinniśmy się MOŻE uznać za NIE BEZ POWODU MAJĄCYCH ROZUM (nazwa podręczna). Jednak tymczasem ta recenzja też nabrała właściwości wybuchu, bo rozlatuje się w różne strony, a chciałem tylko zwrócić uwagę na czas.

W świecie Józefa Kurylaka występują elementy fantastyczne, dominuje wizja i liryzm. Inny z moich znajomych pisarzy wprowadził osobę poety do swego opowiadania, w którym zwierza się on innemu poecie: Andrzej, ja już cały w wizję wszedłem![2]. Przykładowym wierszem w tej materii jest „Chłop i piorun”:

Oto we wiosce chłop oswoił piorun
i do pługa go swego zaprzągł,
o zmierzchu w drewnianym domu
spożywają razem kolację.

W zimie piorun izbę ogrzewa
lub przed Obrazem odmawia pacierze
albo dziecko kołysze i śpiewa,
albo jak pies gospodarstwa strzeże.

Czasem po niebie wędruje z chłopem
na wysokościach, jak Faust i Diabeł –
aż tam gdzie wieczny panuje niepokój,
aż tam gdzie dobro nie dociera żadne.

Coraz częściej piorun wspomina
odczuwając swej duszy boleść:
kiedyś zabił dziecko i dziewczynę,
gdy pod wierzbą schronili się w polu.

Wczoraj rozmawiałem z nim w półmroku boru,
gdzie zmarłych myśliwski przywołuje róg:
pytał mnie o wiersz, który jak piorun
zabić, spalić wiecznego Boga by mógł.

 

Analizując ten wiersz zwróciłem uwagę na narrację [bo jest to też pod pewnym względem utwór epicki]; a skądinąd mi wiadomo, że poeta nie lubi określenia „podmiot liryczny”, uważając, że opowiada zawsze poeta. Ja jednak wyraźnie mam tu do czynienia z dwoma narratorami: jeden jest ukryty i przedstawia ogólną wiedzę o oswojeniu ognistej siły przyrody przez anonimowego chłopa, drugi zaś mógłby być samym Józefem Kurylakiem – owszem – jakkolwiek nigdy przecież bym nie uwierzył, że zechciałby on kiedykolwiek spełnić to szalone marzenie pioruna [!].

Różne widma pojawiają się w wierszach autora „Wojny tajemnic”. Nawet fragmenty życiorysu występują tam w postaci nieziemskiej, np.: [bezcielesna] matura chodzi w płaszczu z czarnych świadectw, a szkolne koleżanki zmieniają się w miasta:

Skrzypią podłogi szkoły w każdą noc –
to moja umarła matura
w płaszczu z czarnych świadectw
tak chodzi po klasach, bibliotece, korytarzach,
ona mi otworzyła bramy życia
i zamknie je. Matura-widmo.

I pięknych koleżanek już nie poznam:
zmieniły się w nieznane wielkie miasta.

Kochałem bardziej drzewa niż naukę,
a jednak powinienem ucałować
próg szkoły, zanim ucałuję próg śmierci,
chociaż zatarły się, pokryły kurzem
granice między mistrzami a uczniem.

[„Liceum Ekonomiczne w Przemyślu”]

 

O stosunku tego poety do zwierząt było głośno już pod koniec XX w., gdy wydał swój tomik „Tragedia zwierząt” [w ekskluzywnym Wydawnictwie Gdzie Indziej][3], w „Wojnie tajemnic” zaś zamieścił na ten temat taką oto miniaturę, która zawsze robiła na mnie duże wrażenie (czytam ją co kilka lat):

Gdzieś nad Wiarem, w biednej wiosce,
w której grusze, wierzby szumią,
czarny piesek do mnie podszedł
i powiedział: Ja wiem co to jest trumna.

[* * *]

 

3.

Genus irritabile vatum

 

Drażliwa rasa wieszczów [Kwintus Horacjusz Flakkus, 65-8 r. p.n.e.] – te słowa usłyszałem pierwszy raz w życiu z ust poety, którego tomik tu recenzuję. Było to w maju 1965 r., gdy zamiast do szkoły poszedłem na wagary, ponieważ dzień wcześniej ktoś dał mi adres Józefa Kurylaka, którego wiersze czytałem często w Nowinach Rzeszowskich. Zawsze chciałem go poznać, uważałem, że pisze genialne wiersze, a ich świeżość zdumiewa mnie do dziś (poeta nie chce do nich wracać, ale myślę, że nie zostaną one zapomniane). Dzięki temu w krótkim czasie poznałem twórczość poetów współczesnych, czytaliśmy wtedy na tzw. potęgę.

I tak oto nagle znaleźliśmy się w trzeciem dziesięcioleciu XXI wieku, a i recenzja też zbliża się do końca, widzę koniec kartki. A ja przecież obiecałem jeszcze rozjaśnić problem ciemności [rozjaśnić ciemną stronę kosmosu], a przynajmniej w poezji Józefa Kurylaka. Ale nie dalej jak trzy dni temu (już w trakcie pisania tego tekstu) natknąłem się w internecie na wykład prof. fizyki teoretycznej Krzysztofa Meissnera[3], na temat ogólnie zbieżny z ciemną materią. Jest powszechnie wiadome, że pewnych rzeczy człowiek nigdy nie pozna (głównie z powodu istnienia horyzontu zdarzeń), ale z wykładu wynika, że są też inne postaci tajemnic, których na drodze fizyki nie da się rozpoznać. Profesor wyciągnął z tego wniosek, że taka niewiedza dobrze nauce robi, ale ja chciałbym tu do tego dodać, że w takim razie w naturze kosmosu tajemnica jest jego częścią składową na zasadzie konieczności [dla istot posiadających zmysły i centralny układ orientacji].

Tajemnica ciemnej materii jest prawdopodobnie do odkrycia, tak samo do odkrycia jest to, dlaczego w wierszu Józefa Kurylaka ciemność jest przeznaczona do Ostatecznych celów. Dla mnie jest to ten sam problem, różnie wyrażony, jakkolwiek ani [ten] poeta, ani ludzkość [czyli też ja] tego na razie nie wiemy.

Ale jeśli ciemna materia to jest coś, co stworzyło naszą materię? Zadałem to pytanie dla żartu jednak, żeby zniszczyć to powstające tu odium sztywności i powagi!

 

Montrouge, 1 IV 2023

 


[1] Stanisław Dłuski, „Władysław Sebyła wobec spraw ostatecznych”, Arcana (nr 169-170), 2023.

[2] Adam Wiedemann, „Prawda”, Twórczość (nr 5), 2009. [Cytowałem z pamięci i popełniłem błąd. W oryginale jest: Kurylak się dosiadł do Sosnowskiego i rzekł: Wiesz, Andrzej, ja w mojej poezji już całkiem idę w wizję].

[3] Józef Kurylak, „Tragedia zwierząt”, Wydawnictwo Gdzie Indziej, Przemyśl 1994.

[4] Krzysztof Meissner, Fizyka i transcendencja. Wykład Mistrzowski, wygłoszony w Wyższym Seminarium Duchownym w Łodzi, 27 III 2023 r.