szymon kowalski


Bazylika Mariacka
na środku targu


 

 

I

 

Przybyłem tu nad ranem.

 

Ludzie w wiklinowych koszykach kołysali się do snu.
Mara nawiedzała, obecna była w ruszcie półksiężyca.
Kropelki spadające z okiennic, zamknięte i przewiane.
Pamiętam poprzednią wieś? A powroty izmirskimi polami?

 

Gryzę drewniane patyczki! Drewniane patyczki uznałem
za męstwo, będą mi poddane, mam tam cały bagaż!
Kruk charczy na drzewie. Jemiołka – moja pozostałość.

 

Czy ktoś widział Archimedesa spadającego z nieba,
rzucającego piorunami w stronę bożka? Rozkładał
ręce, tunika falowała, granit pozostał. Odcedź się!
Flary rysowane dłonią. Tajemnicze plany rdzewieją.

 

Czemu nie spróbujesz?
Schowaj się przykopany ziemią, pod namiotem, płachtą,
przed niemiecką inkwizycją!
Totem! Postawiłeś na przedpiekle, modląc się.

 

 

II

 

Idę wzdłuż środowej dróżki.

 

Na każdym kwadracie misjonarze, albinosi, inżynierzy.
Wychudzony Gabriel wstał i z pianą w tryumfie:
Chwalmy! Jutro jest dzień! Chwalmy go!

 

Wypijam wiśniowy sok. Zebrane plony w zagęszczeniu.
Jare, zimowe. Purysta tran uprawiał.
Wchodzę do izdebki.

 

Pocałunek ojca może nas wszystkich zdradzić.
Byłem przekonany, ujrzałem rybitwę o dwóch plamach,
która trzepotała słowami, powolnie osuwając się jak stal.
Pocałunek ojca pojawiał się w ogródku.

 

Czy pomylić można Strasburg z rosyjskimi wioseczkami?
W klasie podają nieznaną substancję. Proszę, podarek!

 

 

III

 

Przypływy okrywają port.
Elipsa odlotów, to byłem ja idący na wprost
kubłów i trąbek, na głowach mieli pisk w pionie.

 

Arabeski, moje chwasty.

 

Szukany? Przyjechałeś? Nie pojmali cię w Erywaniu?
Prosiłem każdej nocy zlepione loki, obrazki w cokołach srebra.
Płakałem. Patrzyłem się do góry.
Siostra zakonna przyniosła elementarz do łóżka.

 

Mówiono mi, że zawierzył los Najświętszej Pannie.

 

Przed wodospadem. Francuz się utopił.
Teraz grajcie mi! Biegnę w koszuli nocnej!
Grajcie soki! Wyskoczyłem, trafiłem na krzewinki, pory.

 

 

IV

 

Nienawidzę mrówek!
Nienawidzę mrówek!
Te stygnące strupy obrastają zielenią,
przegryzają ciało.
Czy nigdy nie zaznało cierpienia?

 

Kompot na stole.
Słoik pod łóżkiem.

 

 

V

 

A gdy mnie obejmowałaś, nie znałem twojego imienia.
Ruszyłem schodami. Nad barem jadłaś stołówkę.
Ściany zbliżały wasze stopnie. We wnęce spływ!
Jestem prześwietlony, opróżniony.
Dynastia, gdzie jesteś, mała, Dynastio?

 

 

VI

 

W ciśnieniu zostałem znaleziony.
W harpunie czekałem na ciebie, bełkoty, trudy,
zamknięcia lokaja.
Gleba z grudkami na wierzchu.
Nasze podróże wymagały obozowisk. Mrozy opadały,
gdy pościg karawaną trwał po górnej
serpentynie, aż do żurawia, aż tak. Rzeka płacze.

 

Szkoła, przed statuą, fontanna, opalany piec drewnem.
Grupa ochotników siedzi nad mapą,
a ja chciałbym zobaczyć cię w tańcu.
Ktoś z was był upity rumem? Czy w pasję odłożyli alkohol?

 

Międzywspólnotowe inwokacje,
wycia w łacinie,
królewską wargą wzniesienia!

 

Jechałem do ciebie. Miałem w kieszonce piasek.
Powiedzieli, że nie mam prawa pochodzić z północy.
Jesteśmy turystami, turystami, dla agory, dla agory!

 

 

VII

 

Przyszedłem do Kirke otoczonej kopułą z blaszek.
Lasy były turkusowe, nad rzeką rosły wiśnie i porzeczki.
Przyszedłem do Kirke skaczącej z przeciwległego klifu.
Mój pierścień nie zawładnął ciałem podczas ofiarowania.
Przyszedłem do Tyzyfony, która mieszała się z włóknem.
Odejdźcie zwierzęta, tygrysy, lamparty, wilki stepowe!
Przyszedłem do Tyzyfony, która lizała dźwiękiem.
Spodek może przebić pień drzewa aż do zaćmienia.
Przyszedłem do Kirke odbijającej się od ściany.
Obiecuję, że porzucę kamienie i przeklęty piach.
Przyszedłem do Kirke malującej woła na głazie.
Skrzydła na zawsze są różowe, dzierżą pochodnie.

 

Ratusz! To jest znak! Wyciągniecie ręki!

 

 

VIII

 

Gram to wychowanie. Gram jest synodem.
Gram nigdy nie podlegał przemianie.
Gram sprzedaje kupiec, który ostatniej gregorianki
poderżnął gardło łosiowi.

 

Przeceniłeś mąkę? Wsyp do miski cukier!

 

 

IX

 

Zamknięci w pięciu kątach?

 

Wojsko zgromadzone pod balkonem.
Ogłasza kolędy. Cuganty, kucie lodu.
Ona tylko przemową, była księżną.
Wypłynęła z łóżka i wreszcie tam powróci. Otulona wełną.
Czy spodziewać się można dwóch noży wbitych w dwoje oczu?
Wojsko pod balkonem ogrzewało się przy ogniskach.

 

Co zrobić – zastrzelić – race – widły – kosynierzy –
pościć – stłamsić – nabić na pal – jak w zamku –
wejść lewą nawą – zapalić świeczkę – pokutować –
skoczyć z najwyższej wieży miasta – dworcowe schody?

 

Powstanie chłopów działo się na bagnach.
Śmiech Gargantui.

 

Lilie, lilie, lilie, lilie…
Płynęliśmy łódką.

 

Tłuszcz, tłuszcz mnie rozwiera. Mam mokre spodnie.