Polemika

Krystian Kajewski


Wyspa
w płomieniach


 

Nie pozwolę, żeby inni pisali inaczej. Nie jestem w stanie zrozumieć doświadczeń Innego. Nie potrafię wyjść z siebie i poczuć się w skórze Obcego. To moje życie. To moja klatka. Nie jestem w stanie zaakceptować odmienności.

– No, takie mam wrażenie, czytając Dziennik opiekunki Renaty Bożek, że trudno Autorce zrozumieć sprawę nie tak znowu skomplikowaną, że każda relacja z Matką jest inna.

Wydaje jej się, że inni autorzy, a mowa o trzech książkach, które opisują żałobę po śmierci Matki, nie mają prawa do inności tegoż doświadczenia.

– Tu cię pożegnam, Mamo – piszą w trójgłosie: Augustynowicz, Marcinów i Wicha. A Bożek zmaga się z trudną opieką nad nieuleczalnie chorą matką, jednocześnie nie rozumiejąc, że każdy potrzebuje, aby ktoś go wysłuchał.

– Teraz pani zechce mnie wysłuchać – też straciłem Matkę. Też napisałem o tym książkę. Nosi tytuł „Mammografia” i nie miała szczęścia do rozmaitych nagród. Jesteśmy niewidoczni. Ja, moja mama i cała nasza historia.

Nie odpowiedziała ani słowa. Ani Mira Marcinów, której moją książkę wręczyłem po naszym spotkaniu, ani nikt inny, kto dopomógłby naszej historii dotrzeć do szerszego czytelniczego grona. Tylko tyle, co napisałem, co się stało. Tylko tyle mogłem zrobić: napisać tę książkę, która jest próbą przezwyciężenia śmierci. Można się było spodziewać, że będę myślał o tej książce o śmierci jak o dziele życia.

Tak mnie wszystko gnębi. Myślę o tym, że to nie musiało się stać. Moja Mama wyszła z domu rano, a za dwie godziny przyjechała policja, żeby poinformować nas o jej nagłej śmierci. W akcie zgonu napisano: nagła ostra niewydolność serca. Mama nie była chora, nie cierpiała, co nie oznacza, że jej śmierć jest dla mnie w jakimś sensie oswojona. Pisanie o Mamie po jej śmierci stało się dla mnie doświadczeniem porozumiewania się mimo oddalenia. Mam wrażenie, że stoję przed jakąś Tajemnicą, i że pisząc, zbliżam się do Niej, jak mój bohater, pilot sterujący Wehikułem czasu i przestrzeni.

Zaznaczam jeszcze raz, że dzielą nas nie tylko doświadczenia, ale i pewnie rodzaj relacji z matką. Z tym że ja rozumiem, że każda relacja dziecko-matka jest inna, i że nie ma sensu sprowadzanie wszystkiego do wspólnego mianownika. Tylko tyle i aż tyle. Z każdym dniem rozumiem to coraz bardziej. To może i banalne, ale tym bardziej dziwi mnie brak zrozumienia dla odmienności naszych doświadczeń. Dlatego z opisanych przez Bożek książek, przemawia do mnie najbardziej ta, już w pewnym sensie klasyczna, „Matka odchodzi” Tadeusza Różewicza. Poprzez swoją poetyckość, estetykę, która drażni Bożek, a której estetyka z kolei mnie nie przekonuje.

Powinienem dać pani nauczkę. Lekcję pisania.

Tak, niestety, muszę… Niech Pani porzuci literaturę. Nie można jej uprawiać, nie mając wyobraźni, a Pani nie ma jej na tyle, żeby wyobrazić sobie więcej niż własne doświadczenie.

– Niech pani zrozumie, że wszystkie nasze doświadczenia i sposób ich opisywania, to szeroki wachlarz możliwości, ale przede wszystkim otwarte oczy i pełne współczucia serce. Proszę nie odbierać Pani Augustynowicz prawa do pisania własnej baśni!

Ja panią proszę… O wyrozumiałość. Nie znam Pani bólu, mogę się tylko domyślać,. ale moje wspomnienie o matce chcę ocalić od zapomnienia na mój własny sposób.

Każda z tych książek to trumna. Niektóre z nich mają jednak także ambicje bycia pomnikami. Nie ma w tym nic złego, że chce się o własnej matce pisać jak najlepiej. Że nie chce się wywlekać brudów. Że o zmarłych należy mówić dobrze, a o matce jak najlepiej. Moje doświadczenie pełne jest przede wszystkim żalu. I z tego żalu nagłej utraty utkałem swój poemat.

  • Niech tam. Moje doświadczenie ze śmiercią Mojej mamy jest skrajnie odmienne z dwóch powodów: nagłości jej odejścia, tego że nie byłem na nie przygotowany, i z żalu za nią, bo miałem szczęście mieć matkę wyjątkowo kochającą.
  • To dziwne.. Gdybym mógł temu zapobiec, nie mogę się z tym pogodzić. Do tego dochodzi uczucie dziwności istnienia, czyli tropy obce metafizycznym bydlętom. Pani wspomina matkę Malinowskiego, a mnie bliższy jest Witkacy i przeczucie metafizycznego dreszczu, połączone z.. nadzieją.

 

Postanowiwszy, że będę szczery, czuję się z tym lepiej. Jestem to winien mojej matce. Pisać o niej, tak jak czuję, że powinienem. Pisać to, co czuję. Bez względu na wszystko. Ocalić od zapomnienia Jej postać, dla mnie wyjątkową.

Szukać ratunku u ludzi? U kogo i jak? Już Boecjusz pisał o pocieszeniu, jakie daje filozofia. W istocie i literatura powinna dać pocieszenie, a nawet po sienkiewiczowsku, pokrzepienie serc.

Pachniało morzem i mokrym piaskiem. W piasku są martwe ryby i kamienie. Tylko pisanie, przebijanie się przez czasoprzestrzenną bramę, potrafi przynieść ożywcze ukojenie i zrozumienie jednocześnie. Żadna inna sztuka nie jest i nie może być bardziej uduchowiona. Dlatego moją książkę, o przewrotnym tytule, „Mammografia”, przenika potężna duchowość właśnie. Tak jak życie jest wyzbywaniem się cielesności i zyskiwaniem świetlistości, tak pisanie jest procesem przezwyciężania materialnego jestestwa, i dokopywaniem się na własną rękę do pokładów duchowości.

I jak wolno! Poezja pozbawia mnie strachu. Nieustraszona mowa zwycięża wszystko, najpotworniejsze zło i krzywdę. Pokonuje śmierć. Miłość, siła, która Słońce i gwiazdy porusza.

Może wrócić? Powraca wiara w to, że Mama może wrócić. Skoro życie jest snem wariata, wiara czyni cuda. Nie stąpam po Ziemi. Mama mówiła, że myślę o niebieskich migdałach.

Niewątpliwie dostąpią zbawienia! Nie ma jednak Zbawienia bez zabawienia. Białe plamy wywabia Ariel. Burza ustaje. Prospero, boski syn, słyszy znów anioły. Wszystkie dajmoniony, wszystkie anioły na główce szpilki. Raj Utracony. Raj Odzyskany. Wyobrażam sobie, że jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna. Poezja. Mój sen o Tobie. Wciąż widzę Cię w snach, jakbyś żyła, Mamo. Nic tej więzi nie zniszczy. Nic tej więzi nie ziści. Ziści się zmartwychwstanie. Sir Roger Penrose pisze o świadomości kwantowej. Przypominam sobie cytat z Blake’a:

 

Kiedy otworzymy Drzwi Percepcji,
wszystko ukaże się takim, jakim jest;
NIESKOŃCZONYM.

 

Ileż to będzie śmiechu jutro! Jutro będzie futro z norek bądź szynszyli. Codziennie rano wstaję i dochodzi do mnie ta świadomość śmierci. Nigdy więcej nie obudzę się w dobrym nastroju.

Zaczęło świtać. Umarła rankiem.  

Trzeba do niej napisać liścik… Piszę codziennie. W ten sposób rozmawiam z Mamą. Nie chodzi o to, żeby to z siebie wypisać. Mam potrzebę, zupełnie naturalną, bycia przy Niej. Codziennie.  W każdej chwili. Moja Matka patrzy, a mnie to cieszy, nie smuci.

O czym ja mówię? Weź relanium, idź spać!

Widziałem teraz tylko jedno – Jedność. Pleromę.

Minął miesiąc, minęły cztery lata i dwa miesiące odkąd odeszłaś, Mamo. Już Ci doktor nie pomoże. Mimo wszystko, ciągle nie mogę w to uwierzyć. Jak napisałem w jednym ze swoich wierszy: To, że nie żyjesz, jest równie absurdalne jak pąk róży. Róży, którą obiecałaś mi narysować.

Ale nie ma sensu denerwować się nad wyrost, szara codzienność zabija mnie. Kiedy myślę o tym, jak świat wypłowiał, wymykam się z więzi codzienności, i piszę…

Jaskrawo płonące światło elektryczne w matowych kulach, gasnące kule Jej oczu otwartych, chwilę potem już na zawsze zamkniętych. Oczy Mojej Matki patrzą na mnie z bezgraniczną miłością. Żywe, martwe. Na zawsze martwe. Na zawsze żywe. Umarła, ale nie odeszła. Jest wszędzie, zawsze.

Całą salę wypełnił słodki, mdlący zapach.

– A – nie jesteśmy tylko zwierzętami. Wszyscy, zwierzęta, rośliny, a już z pewnością ludzie, mamy przecież dusze. I nie są to dusze od żelazek. To są dusze nieśmiertelne. Jesteśmy kroplami w Wielkiej Wodzie.

I tutaj nastąpiła ciekawa rzecz: przemiana wody w ogień.

Westchnąłem głęboko. Moja Mama zniknęła z tego świata w jednej chwili. WTEM NAGLE NIESPODZIEWANIE, jak w tym wierszu Lawrence’a Ferlinghettiego, którego już nie pamiętam. Wszystko zapomniałem. Zapomniałem, że żyła jeszcze przed chwilą. Że była ze mną całe moje życie, czterdzieści dwa lata.

Bezbronny wobec ustawicznych protekcjonalnie dobrotliwych uśmiechów,

Rzecz w tym, że nie mogę uwierzyć w to, że umarłaś.

Zbliżał się wieczór i wypadało poczuć się już bardziej swojsko. Już Ci doktor nie pomoże, mamo. Syn marnotrawny. Syn niestrawny. Smutek tropików. Małpka Fiku Miku. Siedzisz na łóżku i czytasz mi znowu te wszystkie wymyślone światy. Ten raj pstrokaty. Jemy ptasie mleczko. Miło jest znowu i pięknie, mamo. Mamo.

No właśnie, i ja to wiem, tej nocy będę spać spokojnie. Znowu przyjdziesz do mnie, Mamo. Będziemy wspólnie śnić to życie, tę nieśmiertelność.

Może matka była piękna… Przestań się rzucać, to i tak nic nie pomoże…


Odpowiedź
Krystianowi Kajewskiemu


 

Szanowny Panie,

 

Przeczytam Pana „Mammografię” w listopadzie. Pana zaś proszę o uważne czytanie moich „Dzienników opiekunki”. Pana radę, żebym przestała pisać, z pewnością zignoruję.

 

Z poważaniem,

Renata Bożek

 

Ps. W moim eseju nic nie ma o matce Malinowskiego; nadmieniam o nim porównując Stefanii Różewicz opis polskiej wsi z czasów jej młodości do książek Malinowskiego o Trobriandach. RB