Tadeusz Piotrowski
Ćwiczenia
z tłumaczeń
Krzysztof Bartnicki
„Sad zapięty. Antologia przekładu”
Officyna, Łódź 2023
W antologii, sporządzonej przez Krzysztofa Bartnickiego, znajdujemy co najmniej dwadzieścia tekstów, wstęp, a nawet wiele wstępów w formie cytatów, zakończenie na dwa głosy. Jej przewodnim tematem jest Śląsk, szeroko rozumiany, przy tekstach widnieją daty – od wieku XIII do wieku XX, a także nazwiska autorów, od Henryka IV Probusa, księcia wrocławskiego, do Jerzego Kostrowickiego vel Ondry Svatohorskiego. Wszyscy autorzy to mężczyźni, ale każdy tekst, w swoistym kontrapunkcie, poprzedza motto z wierszy napisanych przez poetki ze Śląska, tworzących od wieku XV do współczesności. Na kartkach antologii spotykają się wszystkie kultury obecne w regionie, niemiecka, czeska i -polska. A także rosyjska. Czegóż tu nie mamy! Bartnicki oferuje nam antologię stylów polszczyzny, prezentowanych w różnych typach tekstów, poezje, wyimki prozy, wiadomości prasowe, etc. Na początku wiersz w tradycji minezengerów, a nie jest to tradycja znana z polskiej literatury świeckiej choćby z tego względu, że ta zaczyna się w wieku XV, a piastowski książę Henryk IV pisał liryki po niemiecku w wieku XIII. Swoją droga nie jest jego kariera poetycka bardzo pewna. Przekład na tyle udatnie udaje staropolszczyznę, że trudno zrozumieć o co chodzi, w czym nie pomaga też tytuł, w oryginale to Minnehof, dwór miłości rycerskiej, a w antologii to minne pole. Wielu autorów należy do tych zapomnianych, albo i w ogóle mało znanych, jednak ci tzw. wielcy są oczywiście zawsze z nami, to oni dostarczali wzorców tekstowych i stylistycznych. Odczytując twórców małych mamy do czynienia zwykle z milczącym pocztem twórców wielkich, którzy za nimi stoją.
Mamy i akcenty rosyjskie, jak wiersz futurystyczny w stylu wczesnego Chlebnikowa, twórca, żołnierz sowiecki, zginął na Śląsku jak i tysiące innych w 1945 roku. I inna cząstka tej samej kultury, z jej dna: garstka haseł ze słownika slangu łagrów sowieckich, z dość podejrzaną ruszczyzną. Kontrapunkty. Zetknięciu cywilizacji niemieckiej z sowiecką zawdzięczamy bardzo przejmujący tekst niemieckiego autora – fragment wspomnień? – z maja 1945 roku ze zdobywanego Breslau. Tu składnia jest poraniona, martwiejąca, jak miasto i jego mieszkańcy. W kontrapunkcie wyimek wiersza poetki z 1914, opiewającej stare dęby na wałach doliny Odry. Niemiecki cytat jest bardzo klarowny, tłumaczenie skondensowane i zagadkowe. Przejmujące i zagadkowe jest też anonimowe Słowo końcowe, w którym dwa głosy, jeżeli odczytywać je dosłownie, sugerują jakieś potworne doświadczenia, ale może to tylko tekst o literaturze i tłumaczeniach.
Zapewne czytelnicy zauważyli, że z niejaką ostrożnością wypowiadam się na temat tomiku, czy to o uwzględnionych autorach, czy to o ich dziełach; nic tu bowiem nie jest oczywiste, chyba tylko to, że antologię stworzył Krzysztof Bartnicki. Autorstwo Krzysztofa Bartnickiego też nie jest zresztą może najbardziej oczywiste, jeżeli przypomnimy sobie jego wcześniejsze dzieła. Wiemy, że przetłumaczył na polski „Finnegans Wake” Joyce’a jako „Fineganów tren” (2012), ale już nie wiemy z całą pewnością, czy przypisywany mu tekst „Prospektu emisyjnego” (2011) napisał właśnie on. Kto zaś napisał „Fu Wojny”, chiński strateg czy Bartnicki? Może więc Krzysztof Bartnicki to pseudonim, np. Krzysztofa Bartnickiego? Wiemy natomiast, ze Bartnicki lubi teksty ciemne, przez które czytelnik ma się przedzierać jak przez jaki gąszcz ciernisty, wcale nie będąc pewnym, czy na końcu czeka go nagroda, frukty smakowite. Wielu czytelników traciło animusz zaraz na początku lektury. I ja tego doznawałem.
„Sad…”, jako kolekcja tekstów nie jest ciemny, czytelnika od razu wita wstęp napisany stylem świetlistym, klasycznym, aż dziw bierze, Bartnicki to? Teksty są krótkie, wiele z nich jest zabawnych, zabawne są też komentarze tłumacza w przypisach. Bartnicki mruga do czytelnika: patrz, a to może ja! To może ja napisałem! W sonecie o rytmie sonetów krymskich stworzonym przez białoruskiego twórcę Adama Muhl-Tupalskiego nagle wiersz się urywa i docieramy do nieoczekiwanego wersu: Przelatuje milczące skrócenie sonetu. To taki moment, w którym nagle aktor na filmie kieruje obiektyw na siebie i wygłasza kwestię spoza scenariusza, mówiąc coś o kreowanej postaci. W wierszu Ondry Svatohorskiego dowiadujemy się, że Rozwolnienie to nie grzech, a poeci niech nie stręczą ód burnych. Cały utwór w poetyce Broniewskiego. Przy wierszu futurysty rosyjskiego (rok 1922) mamy przypis: Kurtyk w swoim wierszu wielokrotnie wprowadza obcą językowi rosyjskiemu literę V, możliwe, że jako symbol jakiegoś oczekiwanego lub zwiastowanego zwycięstwa na Śląsku. Tłumacz w odpowiedzi porzuca literę Z. Cały czas doświadczamy takiego oscylowania – przeplatają się zdania twórcy z epoki z komentarzami z naszego czasu.
Dociekliwi czytelnicy mogą zechcieć sprawdzić skąd pochodzi i co pisał dany pisarz. Mogą ich spotkać niespodzianki. Jeden przykład. Człowiek o nazwisku Leon Wasilewski istniał, jest autorem wielu utworów. W książce Bartnickiego człowiek o tym nazwisku umiera w wieku 33 lat, a napisał książkę „Polski Śląsk”. Według danych bibliograficznych żył 66 lat i napisał „Śląski Polski”. Jeżeli tytuł Svatohorskiego jest w języku czeskim to nie jest to standardowy czeski. Pozostaje skonstatować, że Bartnicki stworzył nie tylko teksty tomiku, ale i ich autorów. Czytelnik przywiązany do konwencjonalnego rozumienia wyrazu tłumacz pewnie się żachnie. Przecież to antologia tłumaczeń? Tłumaczymy z oryginału, który został realnie napisany przez realnego pisarza? Obecnie panuje tendencja do dosłowności, różnie rozumianej: tłumacze, którzy zechcą dostosować przekład do polskiej wrażliwości, wzorców kulturowych i tekstowych, są surowo upominani. Irena Tuwim to autorka adaptacji, nie tłumaczenia Kubusia Puchatka. Boy-Żeleński pozwalał sobie na zbyt wiele dowolności. To problem ogólniejszy. Bacha nie wolno grać na współczesnym fortepianie, należy grać na instrumentach z epoki i w taki sam sposób, w jaki grał Bach. Aktorka nie może po prostu odegrać jakiejś postaci, musi być tą postacią, co do jej płci, koloru skóry, upodobań. Biała osoba niebinarna z Niderlandów, Rijneveld, nie powinna tłumaczyć czarnej poetki ze Stanów Zjednoczonych, Amandy Gorman.
Co to jest jednak – realny pisarz? Pisarza stwarza odbiór społeczny jego utworów, a autorów i ich utwory w innym języku stwarzają ich tłumacze. Czy Kipling to dobroduszny autor bajek dla dzieci, pisanych staroświeckim stylem? Taki jego obraz tworzymy na podstawie istniejących polskich tłumaczeń. Czy też przenikliwy pisarz o genialnym wyczuciu stylu i niezwykłych pomysłach narracyjnych, którego tak cenił Borges? Ale czy tłumacze w ogóle potrzebują oryginału? W XVIII wieku francuski tłumacz „Podróży Guliwera” dopisał Swiftowi dwa dalsze tomy. Anonimowy polski tłumacz „Podróży” (1784) także je dołączył do swego przekładu. W XX wieku tłumaczka Curwooda na polski dopisała jeden tom cyklu powieści. Często się mówi, że tłumacz tłumaczy nie utwór na utwór, ale kulturę na kulturę. Niezależnie od tego, czy twórca przekładanego utworu istnieje czy nie istnieje. Autor zakończenia „Sadu…” ujmuje to jeszcze dobitniej, somatycznie, pisząc: Tłumaczyliście kończyny, przekładaliście włosy.
Bartnicki znajduje się w dobrym towarzystwie. Osoby uczone ukuły na gatunek literacki, jaki reprezentuje „Sad…” odpowiedni termin – to pseudotłumaczenia. Są bardzo słynne przykłady tego gatunku, np. szkocki poeta James Macpherson w XVIII wieku stworzył i postać Osjana i jego twórczość, którą „przetłumaczył” z języka celtyckiego, który podobno znał. Pieśni Osjana wywarły spory wpływ na literaturę romantyczną. Raymond Queneau w XX wieku powołał do życia Irlandkę Sally Mara, a także jej tłumacza na francuski o nazwisku Michele Presle. Całość spisał anonimowo w trzech powieściach, dość rubasznych, przełożonych na język polski.
Pseudotłumaczenie Queneau nie wywarło raczej wpływu na literaturę, jednak inny jego utwór, „Ćwiczenia stylistyczne”, i owszem. Świadczą one o tym, że pisarzowi wystarczy błahy pretekst narracyjny, ot, mężczyzna spotyka kogoś dwa razy w ciągu tego samego dnia, by stworzyć wyraziste dzieło. Po prawdzie mamy do czynienia z 99 dziełkami, podobny narracyjnie tekst został napisany w 99 stylach i dzięki temu mamy ogląd tego samego zdarzenia tekstowego z 99 punktów widzenia, mamy 99 różnych postaci. To nagromadzenie punktów widzenia tworzy z „Ćwiczeń…” fascynujące dzieło literackie, przekonuje, że literatura to naprawdę forma, styl. Rosja Gogola to wytwór fantazji i stylu autora, jak Ameryka – Nabokowa. Pozostaje skonstatować, że Krzysztof Bartnicki napisał utwór rozpisany na ponad 40 postaci. Czy ma on logiczną spójność dzieła Queneau czy raczej rozwichrzoną bujność zbioru poezji, do którego niewątpliwie nawiązuje tytułem, czyli „Sadu rozstajnego” Leśmiana? Czytelnik musi sam rozstrzygnąć.
Lektura „Sadu…” może odbywać się na różnych poziomach, można się zająć odczytywaniem aluzji i wzorców stylistycznych, znajdować kontrapunkty, doszukiwać się spójności układu, próbować odkrywać „głębsze” znaczenia, myśli przewodnie. Albo po prostu bawić się grą z czytelnikami i literaturą.