Maciej Raś


W Siedlikowskie
i Siedleckie


 

No i już, jadę. Odkładałem to jeżdżenie, nie mogłem się zebrać, żeby pojechać. Ostrzeszowskie, Mikstackie, Antonińskie, Kobylogórskie. Jeździło się lokalniej, a u mnie lokalniej znaczy Krotoszyńskie, Krotoszyńskie przede wszystkim, ale też trochę Milickie, Jutrosińskie, Koźmińskie, czasem i dalej po Gostyńskie i Pleszewskie, ale z tamtej strony, w którą to oto w końcu mi ruszyć, to Odolanowskie co najwyżej. Dalej rowerem sił i czasu nie starczało. Bo takie jazdy to rowerem tylko, kolej nie powiezie, a samochodem to jakoś nie tak.

Jadę jednak w końcu w to Ostrzeszowskie, Mikstackie, Antonińskie, Kobylogórskie odkładane, jadę jednak przede wszystkim w Siedleckie i Siedlikowskie, co mi się zlewają po prawdzie. O Siedlcu nasłuchałem się niemało, resztówka, rodzinna resztówka, ale dziadek, dziadek babci, prapradziadek (Modrzyński nazwisko dziadka prapradziadka, nie ukrywajmy go tutaj) to tylko karciochy i towarzystwo w Ostrowie. Ostrów musiał być siłą, starczy wyobrazić sobie karciochy i towarzystwo w (niemieckim wtenczas) Ostrowie, na przełomie wieków, tuż przed wojnami. Co to musiała być za siła, że dziadek, prapradziadek, furnął gospodarkę, konia, powóz, niedzielne wycieczki nad staw i uciekł chyłkiem na Koniec w Krotoszyńskie. Żaden to dzisiaj koniec co prawda, to miejsce ucieczki, ale wtenczas Koniec jak się patrzy (i pisze), o czym świadczą stare zdjęcia oraz to, że i dla nas, po przeszło stu latach Koniec to ciągle Koniec. Dopiero z Końca pradziadek, nie dziadek, prapradziadek w te wojny, pod Verdum i cała reszta aż do dzisiaj.

Pewnie przez karciochowe długi ten Koniec się przydarzył, bo inaczej czemu by z resztówki w Krotoszyńskie uciekać, porzucać gospodarskie paniczykowanie, a przede wszystkim te karciochy ostrowskie. Dziadek, prapradziadek z babcią, praprababcią na wóz i którędy, którędy? Przez Odolanów? Przez Ostrów? Z majątkiem od razu? Czy był jakiś majątek jeszcze, zważywszy na karciochy, towarzystwo i dług zapewne na ich poczet poczyniony. No i skąd ten Krotoszyn, nie wiadomo, tak jak nie wiadomo, skąd (po kim) ta siedlecka resztówka (to już za daleko). W siedlecką resztówkę zwątpiłem jednak, muszę przyznać, bo choć słuchałem: Siedlec resztówka, resztówka siedlecka, Siedlec pod Ostrowem (gdzie były Karciochy i towarzystwo), to pod Ostrowem mapa Googla żadnego Siedlca nie pokazywała. Pokazywała Siedlików i gdy potem Siedlików związał mi się trwale w głowie z Marianem Pilotem, a związał się za mocno, gdyż mam wrażenie, że piszę te zdania niechcący trochę Pilotem, chociaż sobie obiecałem, że nie będę pisał Pilotem (ach, pilotkiem co najwyżej pisze mi się!), bo wiedziałem, że jak pilotować tu zacznę, to mi epigonada jakaś wyjdzie błazeńska, w której tekst rozmemła mi się całkiem, tak więc gdy potem Siedlików związał się trwale w głowie z Marianem Pilotem, to sobie już całkiem uzurpowałem, że nie Siedlec żaden, ale że Siedlików to być musiał i przez sto lat się musiało w babcinej opowieści pomieszać. Zrobić Siedlec z Siedlikowa to nic dziwnego przecież. A jak skaptujemy do tego Pilota, to Siedlików się robi zaraz nadobniejszym dla dziadka, prapradziadka mieszkaniem.

No i zrobił się, jak się rzekło, Siedlików z Siedlcem połączony zaraz nadobniejszy, śmiałości nie miałem przez lata do niego pojechać, bo to przecież wyprawa daleka, wyprawa poważna, na czasy i głowę spokojniejszą. Wyprawa „nie na teraz” to w każdym razie była zawsze, bo teraz to lepiej na Milickie Stawy pojechać lub w Dąbrowy Krotoszyńskie. Dwie, trzy godzinki, las, woda i spokój. A wchodzenie w błota po dziadku, pradziadku, oraz w pielesze Pilotowe, to pachnie na kilometr zawodem: czegoż w tych błotach i pieleszach niby mógłbym się doszukiwać. Przecież tam do znalezienia jest zapewne nic wielkie. Pamiętam, że kiedyś kiedyś, za dzieciaka, zebraliśmy się na strychu, żeby przeprowadzić sekcje ślimaków. Skombinowane skądś kitle, maseczki i noże, stół pokryty ceratą i my te ślimaki krojący. Pamiętam mrowienie kręgosłupa, tę ekscytację tuż przed: przy kombinowaniu miejsca, sprzętu i ofiar, oraz olbrzymie nic pamiętam, kiedy już staliśmy przed stołem pełnym pokrojonych ślimaczych trucheł. Podobnie z tą wyprawą w Siedlikowskie być może: przygotowań wiele, ustawiania głowy i czasu, łączenie Modrzyńskich z Pilotami, by w końcu trafić na to nic wielkie. Taki zawód niechybnie tam czekać mnie musiał, na taki zawód nigdy nie miałem głowy – nie jeździłem.

Ale tak, jadę w końcu. Wcześniej oczywiście przygotowania (ten tekst, a właściwie tego tekstu pisanie jest przygotowań elementem oczywistym), włażenie ponowne w te dzikie mięsa, pantałyki i inne niebotyczne, no i próbowanie się z rowerem, bo chociaż pisałem tutaj, że z rowerem lokalnie jak najbardziej, to nie napisałem już (a może należało napisać), że to raczej dawniej, że teraz znacznie rzadziej, bo mnie teraz w tyłek bardziej kłuje Poznańskie niż Krotoszyńskie i że jak już, to mnie rowerowo bardziej Poznańskie, ale właściwie to i Poznańskie mnie coraz rzadziej. Należało się więc na powrót popróbować z rowerem, z rowerem maminym naturalnie (matecznikowym), coby nie wieźć na tę wyprawę własnego, który mi już w Poznańskie wyemigrował ostatecznie. Popsuł mi się poza tym mój własny, cholera, jak zły omen, kiedy z rowerem jako takim chciałem się przykolegować i wyruszywszy w Puszczę Zielonkę złapałem w niej kapcia i na piechotę na pociąg musiałem drałować. Natomiast rower brata, krotoszyński z kolei, jak ten maminy (matecznikowy, ach!), którego również popróbowałem i którym ruszyłem w Trzebickie na próbę, tyłek mi wykoślawił i pachwiny rozorał. Rower maminy na szczęście (chwała matecznikom!), serdeczny, przymilił się do mnie przyjaźnie w przedbiegach. Mama na wyprawę pozwoliła mi go zabrać (bidulka do pracy miała pójść tego dnia pieszo).

Należałoby też ostatecznie wejść ponownie w dziadkową, prapradziadkową, a po prawdzie babciną, historię (karciochy, towarzystwo, resztówka), bo to przecież wyprawa nie tylko niebotyczna ze względu na pantałyk Pilotowy, ale też dziadkowa, prapradziadkowa, nie wiadomo jaka bardziej. No więc należałoby, ale babcia, depozytariuszka historii, na cmentarzu od zeszłego roku, a wcześniej w demencji do dalszego depozytariuszowania pozostawała niezdolna, tak że gdy przydybawszy sobie wreszcie Pilota przed kilkoma laty na swe własne prywatne czytelnicze potrzeby, ze słownikiem Dawnej Gwary Siedlikowa wypytywałem babcię, skąd to u nas w Krotoszyńskim na krzakach świętojanki (a nie porzeczki) – czy to już nasze tutejsze nomenklatury czy może przywleczone, mityczne siedleckie – to babcia nie odpowiadała, zostawiając mnie tylko z karciochami, towarzystwem i resztówką. Nie pamiętam czy konika, wóz i niedzielne wyjazdy nad staw (zdaje się nie do Antonina, staw miał być dziadkowy, prapradziadkowy własny) uroiłem sobie sam, czy powierzyła mi je babcia, ale niech będzie, że babcia mnie z nimi zostawiła.

Trzeba było też wreszcie raz jeszcze spojrzeć w mapy i upewnić się ostatecznie, że Siedlca żadnego pod Ostrowem nie ma, tzn. upewnić się, że Siedlików jest miejscem zarówno dziadkowym, prapradziadkowym, jak i Pilotowym (kolejność chronologiczna, dziadek, prapradziadek był pierwszy, chociaż dla kogo mnie tam jechać bardziej naturalnie nie wiem). Jest Siedlec pod Kostrzynem, ale Kostrzyn za daleko by do Ostrowa jeździć na karciochy. Gorzyce, Tarchały, Lewkowo, cała litania wsi podostrowskich, Siedlca nie ma, choćby googlową mapę powiększać, pomniejszać, przesuwać kursorem i w wyszukiwarkę „Siedlec” wklepywać. Zerkam w Ostrzeszów, zerkam w Grabów nad Prosną (też przecież na swój sposób Pilotowe), ale ukradkiem zerkam, nie przytrzymuję spojrzenia zbyt długo, żeby mi się w tej podróży nie zaroiło od jakichś Wiedemannów, Domagalskich (poumierajcie najpierw Wiedemanny i Domagalskie, to zaś zacznę pielgrzymować). Starczy, że dziadka prapradziadka z Pilotem muszę godzić. Godzę ich już właściwie, pomieściwszy w jednym Siedlikowie, ale dla spokoju sumienia jeszcze zmieniam mapę. Polska e-mapa mówi, że w Polsce 30 Siedlców, sprawdzam każdy i, nagle, jest! Siedlec (przysiółek wsi), Mikstackie Pustkowie, Mikstat, staw jakiś pobliski za tamten staw opowiadany można by chyba uznać, a nawet należałoby uznać, tak, to musi być ten Siedlec, rzut beretem od Ostrowa, drugi rzut od samego Siedlikowa, ale osobny, oddzielny. Nic nie piszą o nim więcej, tylko ten wyimek na Wikipedii dla hasła „Mikstat” znalazłem jeszcze: „W 1548 do miasta należała posiadłość Siedlec”. Gdzie mi tam jednak posiadłości (na mapie posiadłości żadnej nie widać), gdzie mi XVI wiek, skoro ja z dziadkiem prapradziadkiem ledwo ledwo z XIX wieku resztówkowym do ładu dojść nie mogę. Rozdzielam ostatecznie dziadka prapradziadka z Pilotem, dwie stacje drogi wyznaczam i jadę. Ostrzeszowskie, Mikstackie, Antonińskie, Kobylogórskie a jakże, dla niepoznaki, lecz przecież Siedleckie i Siedlikowskie. I mógłbym przez Pilota powiedzieć, że właściwie Pilotowi w Ostrzeszowskie wystarczy, ale skoro mnie nie interesuje teraz, gdzie dziadek prapradziadek w Krotoszyńskie, zaś potem po Siedleckiem, to i Pilotowi Ostrzeszowskie odpuszczę (tj. w Ostrzeszowskie już nie przez Pilota pojadę). Przede wszystkim zatem: najpierw Siedlikowskie i Siedleckie, Siedleckie i Siedlikowskie.

 

Pojechałem w tydzień po świętego Rocha.