Kącik Wiesi (6)
Ziemia w tych okolicach wprawdzie licha – na górce wypali, w dołku wymoknie – ale zawsze trochę tego żyta i owsa obrodzi. Po sprzątnięciu ostatnich snopków z pól trzeba było myśleć o młócce, organizować młockarnię i ludzi do pomocy. Gospodyni ponaglała, bo już nie było co dawać stworom, a tych kilka snopków omłóconych cepem w stodole na bojowicy ledwie starczało na śrutę. Tego roku gospodarz umówił mieszkających po sąsiedzku wdowę i kuzyna z żoną. Do zespołu dołączą też starsze dzieci. Trudno to wyjaśnić, ale wspólna młócka wszystkich cieszyła. Zanim warkot maszyny zagłuszył słowa, był czas pogadać o tym i owym, dopalić sporty, poprawić chusty, a turlające się w słomie dzieci zdążyły wypłoszyć niejedną mysz.
– Franek na górę! – zarządził gospodarz, powierzając synowi odpowiedzialne zadanie wrzucania snopków w przepastną gardziel maszyny.
Ruszyła robota. Z wysokiego poddasza ktoś podawał snopki wprost na młockarnię, tam uwolnione z powróseł wsysane były przez terkoczącą maszynę. Na dole z jednej strony sunęła słoma, wzniecając potężne kłęby kurzu, z drugiej uwolnione z kłosów ziarno wpadało do podstawianych worków. Przy słomie uwijały się kobiety, ciężkie worki ze zbożem zarzucali sobie na plecy mężczyźni. O tych ostatnich można powiedzieć, że do osiłków nie należeli, ale dawali radę , jakoż ich chłopscy ojcowie. Zdarzały się momenty, że Franek zarzucony był snopkami, jednak chłopak ów, z natury ambitny i robotny, nie dawał nic po sobie poznać. Zwykle ktoś w porę się reflektował. Czasem i maszyna dostawała zadyszki, na przykład poluzował się pas napędzający młockarnię, wtedy ogłaszano chwilę przerwy, w sam raz, żeby zaczerpnąć świeżego powierza, otrzeć zakurzone twarze i wytrzepać z koszul kłujące słomki. A ile przy tym było gadania, żartów i śmiechów. Kuzyni rozmawiali o Stefciu traktorzyście z Kółka Rolniczego, podobno w przyszłym roku ma jeździć na kombajnie. – O ile na niego się wdrapie, bo często jest zachwiany – pokpiwała jedna z kobiet.
W południe gospodyni wołała na prosty posiłek. Chleb smarowany masłem świeżo ubitym w kierzynce oraz swojską kiełbasę i pomidory prosto z pola. Ludzie jedli z apetytem, toteż gospodyni stale dokrawała i donosiła nowe skibki. Starsi i młodsi mieli podobnie poczerniałe twarze, tylko wokół ich ust i oczu rysowały się jaśniejsze obwódki.
Bliżej wieczora było po młócce. Sąsiedzi, z usypanym z worków ziarnem, wracali do swych zagród. Gospodarz przyobiecał wdowie, że gdy będzie orał swoją ziemię, nie zapomni i o jej zagonku.
W przyszłym roku na pola wjedzie „Bizon”. Za nim podążać będą grupki zdesperowanych chłopów i każdy z nich, na różne sposoby, głównie flaszką, przekonywał będzie kombajnistę, że jego zboże już dojrzało do żniw.