Marcin Wróblewski


 

Żałuję

Że na pogrzebach zaglądałem
śmierci pod spódnicę.
Że przez lata używałem życia
jak chusteczek jednorazowych.
Że kochałem się w lustrach
i lustra nienawidziłem.
Że nadawałem ludziom imiona
z katalogu Ikei.
Że winę chowałem
pod spódnicę śmierci,
a śmierć była wtedy niczyja.


 

Profanum

Czy bakteria pływająca w wodzie święconej
przestaje być zwyczajnym mikrobem?
Na przykład escherichia coli,
którą nagle otacza płynne sacrum,
zostaje błyskawicznie egzorcyzmowana
i zmienia swą naturę – staje się „dobrą” bakterią.
A może zostaje świętą za życia?
Doznaje iluminacji i mocą wody,
od której demony dostają bąbli na skórze,
przeistacza się w mikroskopijnego anioła
(bez skrzydełek – po co w wodzie?).
No bo jeśli mam być tak, że bakteria pozostaje
bakterią i świętość jej wszechświata
nie ma na nią wpływu,
to i kranówka pozostaje kranówką
i człowiek pozostaje człowiekiem.


 

Dal

Chmury, zimne chmury.
Dziennik pokładowy – data nieznana.
Otwarte kapsuły hibernacyjne.
Człowiek przeżył.
Przed nami jeszcze długa droga.
Człowiek maluje obraz,
dziecko, chłopiec.
Na płótnie dominuje antracyt.
Ruchy pędzla powolne, nieznaczne.
Przed nami długa droga.
Chłopiec patrzy w górę, w niebo.
Człowiek maluje chmury, grafit.
Podwyższone tętno, antracyt i grafit.
Ręka chłopca wskazuje na punkt
umiejscowiony w górnej części obrazu.
W chmurach.
Punkt, kropka, ślad, zalążek, czerń.
Tętno wysokie, poza normą, czerń.
Przed nami długa droga.
Zadanie ukończone.
Człowiek odrywa pędzel.
Wraca do kapsuły. Ustawiona.
Gotowa. Wchodzi do środka. Zamyka.
Sprawdzam. Parametry daleko wykraczające
poza czas podróży. Zasypia.
Przed nami droga.


 

calakmul

nosiłem na twarzy jadeit obsydian
garściami latami grymasy uśmiechów
chimery strapienia szrony powagi
nosiłem filmy piosenki uczelnie i szkoły
ulice podwórka domy kościoły
się ożywiały stawały się
kopiowały i wklejały na mnie
we mnie
przeze mnie
beze mnie


 

Portal

Kiedy zdałem sobie sprawę z tego,
że okna to tak naprawdę drzwi,
i tak nic z tym nie zrobiłem.
Musiało upłynąć wiele czasu,
bym zaczął z nich korzystać.

 

Na początku, zwyczajnie
wybijałem szybę, by po chwili –
okaleczony – deptać łąki ulicy.
Gdy zacząłem dostrzegać uchwyt,
szarpałem się z nim, a świat
wydawał mi się wtedy kawałkiem gówna.

 

Któregoś dnia, zupełnie przypadkiem,
ujrzałem w szybie dziwny kształt.
Postać ludzką, która patrzyła
szklanymi oczami.
Duch okna, pomyślałem
i zrobiło mi się go żal.

Od tamtej pory starałem się
wychodzić oknem, jak każdy.
Wtedy dotarło do mnie,
że okna nie służą do wychodzenia.
One są po to, by wchodzić.


 

Śmierć

nieodroczony na długo
szpak na gałązce czereśni
pozornie tylko czarny
jak kruk czy noc
w słońcu mieni się barwami
których nazw nie znam

Marcin Wróblewski