Sekretariat
A ja jako sekretarz porządkuję
kompost danych sterylnych i obłych.
A ja jako sekretarka pełnię
funkcję żniwiarki i stróża tych
danych – i znam usterki funkcji,
dzięki którym te dane, ku zdumieniu
peak level menadżerów, mogą w okamgnieniu
stać się łatwopalne.
A ja jako sekretarz powtarzam
nie rozumiem, w tym się specjalizuję.
Oraz w wariacjach na temat pytania:
skąd w ogóle ziarno wzięło się w tej rurze?
A ja jako sekretarka uprawiam spirytyzm emoji.
Wplatam niewidoczne ikonki w treść typowych
maili – a siła orszaku tych groźnych animków poskramia
ujadanie w głosie, w głosie, który aż dotąd uważał się za decydujący.
A ja jako on ona ono oni one o, jako sekretariat, diaspora pracowników
administracyjnych koczująca od Warszawy po Kuala Lumpur, odpowiadamy:
to niemożliwe, piłując paznokcie – robiąc to powoli,
ponieważ dobrze wiemy, że nagłe pchnięcia
szybciej zużywają pilnik.
A ja jako sekretarz protokołuję niniejszym znienacka,
dyskretnie: papieros gaszony w kałuży paliwa, które
wyciekło przez nieuwagę – czyją? Moloch ma sto
oczu, ale dwoje z nich zawsze są leniwe, choć
cała reszta śledzi naszą pracę, dwoje są leniwe,
i to nam wystarczy.
Bułka lotniskowa
Wampiry z gastromafii i klęski walutowe zostawiłem
w tyle, nastał wreszcie spokój, terminal na lotnisku
jak bar, cały dla mnie, a w nim precel z makiem –
bułka lotniskowa.
Polenta ze śmietaną, śniadaniowe bóstwo,
wysławiałbym ją dłużej, gdyby kelner z napiwku
nie zrobił okupu, nieważne, tuż przed
odlotem czułem się w tłumie
jak na pustej plaży, tą plażą była ona –
bułka lotniskowa.
Spóźnieni na odprawę wydaliśmy majątek,
tanie loty? Haha, nawet biznesklasa
ostatnia szła na pokład, wszyscy
oszukani, nikt się nie uchronił, nikt? A jednak,
tylko ona –
bułka lotniskowa.
Lęk w sercach backpackerów zasiała norma
bagażowa, ugniatać plecaki, ubierać się
warstwami, kurtka puchowa w upale – to
na nic, oszukać termometry może tylko ona –
bułka lotniskowa.
Bibimbap w wersji instant rozkochał mnie
w sobie, małże? Wybaczcie, ani
drgnąłem, poszedłem inną
drogą, usianą makiem, znaczyła ją
bułka lotniskowa.
Uprasza się o uwagę wszystkich pasażerów
Bukareszt-Warszawa, bramki są
otwarte, pora wejść na pokład,
koniec precla,
bułka lotniskowa,
chaps-chaps.
Sorbet Katalonia
Tak, 17 lat. Katalonia – moje
imię, jestem ochroniarzem, z zawodu chronię
miejsce, w którym sobie staniesz, na przykład
w kolejce – skutecznie, niedrogo – gdy pójdziesz
gdzie indziej umacniać nadzieję na sorbet
owocowy, na maszynowy Eden, sprawdź u
szamanów, rzekomo zmugolałych, dotyczy to ich
wszystkich – tak, słyszałem od nich: aralskie cięcia,
albo coś innego, pozbawiły ich zasobów many.
Wszyscy szamani mają kryzys wiary,
Wszystkie kamasze to skarpety
w sandałach. Mam na imię
Katalonia. Chodzę boso. Zajmuję miejsce
na zlecenie, czy, jak wolisz, prośbę. I zwalniam
na zlecenie, też. Na prośbę. Nie, nie wiem,
czy zwolnię. Nie wiem. To nie takie
proste, kiedy miejsce, w którym
stoisz, wymaga ochrony.