Odgłosy


 

1.

 

Czekał ją cały dzień na targach ezoterycznych „Od wahadełka do gwiazd”. Na takich imprezach nie brakuje wampirów energetycznych, dlatego musiała wcześniej pójść nad morze i porządnie naładować akumulator. Zapewnić sobie ochronę. Spacer po plaży – najlepszy rytuał mocy. Zawsze pomaga. Wykonywała go przynajmniej raz w tygodniu. Często brała ze sobą rekorder i w trakcie przechadzki zapisywała odgłosy otoczenia. Później nagrania terenowe nakładała na siebie, przepuszczała przez efekty i dodawała murmurando, własny oddech i ścieżki z Rolanda XP-30 kupionego na facebookowej grupie „syntezatory, sprzęciory, vintage graty”. W ten sposób powstawały autorskie, relaksacyjne sety, które wrzucała na SoundClouda pod pseudonimem Eni Raudive. Słuchając ich, można było przenieść się do fantasmagorycznego kurortu, pełnego kojącego szumu, stukających kamieni oraz dobrych duchów, które raz po raz wynurzają się z toni i niczym wieloryby nawołują kojącym śpiewem.

Ostatnio zarejestrowała moment nagłego uspokojenia wzburzonego morza. Pozałamywane fale. Potworny huk. Mewie wrzaski. Następnie w ułamku sekundy – wszechogarniający spokój. Ktoś Bałtyk wyprasował żelazkiem. Ptakom w dziobach zabrakło języka. Według Eni cisza brzmiała paranormalnie. Wdarła się z innego porządku.

– To znak! Znak! – mówiła do siebie.

 

Tamtego poranka zrobiła porządny rytuał. Przeszła kawał drogi, aż do Nowego Portu, tam gdzie stoją silosy. Głowa lekko odchylona. Klatka piersiowa otwarta. Głębokie oddechy, niespieszne ruchy, uważne obserwacje. Było pusto. Tylko ona i wielki jęzor wody, który zostawiał na plaży resztki słonej śliny. Gdy wewnętrzne baterie osiągnęły maksymalną liczbę kresek, pobiegła na autobus. Aż się cała świeciła. Miała wrażenie, że świat naokoło to czuje. Na przystanku nawet podszedł do niej czarny kundel, zaszczekał i popatrzył głęboko w oczy, jakby lampił się prosto z poprzedniego wcielenia. Wlazł za nią do niskopodłogowego pojazdu, usiadł tuż obok i przejechał całą trasę trzymając pysk w jej dłoni. Kiedy dojechali pod Halę Olivia, pies wyparował.

W pierwszej kolejności Eni poszła odebrać opaskę dla wystawców. Bilet był dość drogi, ale ostatnio dzięki podobnemu wydarzeniu zdobyła mnóstwo klientów. Inwestycja zwróciła się wielokrotnie. Tak będzie i tym razem, sugerowały karty. Oby miały rację! Eni była w błogim nastroju. Niestety, zakłóciła go dziewczyna z kasy, mówiąc do niej:

– Poproszę dowód osobisty.

– Co? Dowód? Dlaczego? Ostatnim razem nikt nie wymagał – spanikowała Eni. – Przecież specjalnie wypełniałam wszystko online…

– Względy bezpieczeństwa – wyjaśniała organizatorka. – Muszę mieć dowód.

Eni unikała sytuacji, w których trzeba się wylegitymować. Omijała urzędy pocztowe, rezygnowała z lotów, a wizyty u lekarza pierwszego kontaktu odbywała wyłącznie telefonicznie. Odpuściła również studia. Byle tylko nie pokazywać dokumentów. Wszystko dlatego, że miała w nich zdjęcie sprzed lat, zanim rozpoczęła tranzycję i zaczęła brać hormony. Ciągle widniało tam jej męskie, martwe imię.

Niechętnie podała kawałek plastiku dziewczynie z okienka. Pracownica targów jedynie przepisała dane, powstrzymując się od jakichkolwiek komentarzy lub pytań. Całe szczęście. W przeciwnym razie Eni była gotowa rzucić na nią klątwę. W takich sytuacjach nie miała skrupułów. Potrafiła oddać. 

– Zapraszamy do środka. Stoisko w sekcji „Powietrze”, pójdzie Pani prosto i to będzie zaraz za „Ziemią” i „Wodą”.

Opaska założona na nadgarstek pasowała do spódniczki, którą miała na sobie. Kochała niebieski. To był jej kolor. Dlatego z kamieni wybierała topaz, symbolizujący spokój, harmonię i komunikację.

Zanim zajęła miejsce, postanowiła sprawdzić konkurencję. Halę spowijał kwaśny zapach potu, zwłaszcza w strefie masaży mentalnych. Eni spodziewała się kadzideł albo olejków eterycznych, a tu parujące ciała. Było tam wszystko. Po lewej słuchawki do telepatii. Butelki z eterem. Mandale kwantowe. Coaching jelit. Oraz nowość: etui chroniące przed złym wpływem mediów społecznościowych.

– Kupić, czy nie kupić – myślała Eni. – Może później…

Po prawej smoczy bazar obfitości, który akurat świecił pustkami. Dalej stoisko o nazwie „Zakazana archeologia”, gdzie sprzedawano gadżety podważające teorię ewolucji, plastikowe kopie zagadkowych obiektów: muszli z ludzką twarzą, odcisku buta z Antelope Springs oraz wazy z Dorchester prawdopodobnie wykonanej przez człowieka 5 milionów lat temu.

Przy wejściu do strefy „Wody” mężczyzna ubrany w steampunkowy frak narzekał na gówniarzy wywołujących duchy dla żartów. 

– Z tamtej strony ktoś dzwoni, to odbiorę, ale żeby samemu wybierać numer w zaświaty, to bym nie miał odwagi – powiedział poprawiając nitowe gogle.

Idący obok niego, bosonogi mnich przytakiwał.

Eni ich wyprzedziła. Chwilę później trafiła do stoiska prowadzonego przez bio-energo-rodzinkę znaną jako „Dźwięki Duszy Na Youtubie”. W menu mieli protokół słuchania terapeutycznego.

– Poprzez odpowiednie rejestry hackujemy centrum człowieka i uruchamiamy potrzebne w dzisiejszych czasach rzeczy. Mądrość, zdrowie, pamięć, zaangażowanie społeczne – tłumaczyła dziewczynka stojąca na tle hasła „3000 lat tradycji”.

– Jest też coś dla… dzieci – dodał mężczyzna pokazując na córkę. – Plejlista disneyowska, ale… – tutaj zaczął szeptać – wycięte co poniektóre… częstotliwości. Specjalna modulacja. Żeby na młodsze osoby… działało.

Z głośników leciała muzyka. Niby strumyk górski, ale bardziej przypominało to wodę kapiącą w kiblu.

– Okropnie to jest nagrane. Okropnie – stwierdziła Eni, nieprzeciętnie wrażliwa na kwestie dźwiękowe.

 

Miała wymagania. To prawda. I nie była typem przebudzonej laski, która wierzy w astralną troskę i jest do wszystkich pozytywnie nastawiona. No dobrze, ktoś mógłby powiedzieć, to w takim razie, jak wyglądała jej oferta? Czym się zajmowała? Co potrafiła? Eni funkcjonowała jako medium o specjalizacji audio. Osoba jasnosłysząca. Oprócz produkowania muzy i grania nawiedzonych setów na imprezach w lesie, czytała z głosu oraz pomagała zinterpretować sygnały dźwiękowe z zaświatów. Uważała, że w głosie zapisują się wszystkie doświadczenia.  Jak blizny na skórze. Słychać dawne radości, ale też strach czy niemożliwy do zniesienia ból. Wizyta wyglądała następująco: mówiło się przypadkowe sylaby w różnych wariantach. Należało unikać konkretnych słów. Najpierw szept, potem zwykły głos i na koniec krzyk. Z pierwszego wyczytywała przyszłość, z drugiego stan obecny, a z trzeciego – przeszłość. W trakcie spotkania precyzyjnie tłumaczyła zawiłości magicznych rytuałów. Przypominała endodontkę, która przed rozpoczęciem kanałowego leczenia dokładnie informuje o kolejnych krokach.

– Uwaga! To, co powiem, może zaboleć. 

Kwestie nadprzyrodzone przedstawiała w sposób racjonalny. Według mnie świat duchowy nie działa wbrew prawom fizyki. Tylko na ich przedłużeniu. Inność, a nie negacja – pisała w instagramowych postach. Sednem jej światopoglądu była idea „kroniki akaszy”, czyli futurystycznej, zaawansowanej technologicznie biblioteki, zawierającej informacje o wszystkich wydarzeniach w kosmosie. Chmurzysko danych. Biliardy petabajtów. Życie jest tam utrwalone w postaci multisensorycznych plików posiadających rejestrację również z tego, co dzieje się poza naszą wiedzą. Więc można dotrzeć do wypartych treści. Albo przyszłych. Lub na inną planetę. Zależy, czego się szuka.

– Taka serwerownia – tłumaczyła Eni. – Specyficzne miejsce. Specyficzne.

 

2.

 

Mija posiadała zmodyfikowane ciało. Dzięki skomplikowanej operacji jej uszy zostały wyposażone w błonę, która działała niczym powieki zakrywające gałki oczne. Cyk. I w ciągu sekundy robiło się przyjemnie. Cisza idealna. Taka, co nie piszczy, nie szumi. Kiedyś dostępna w specyficznych miejscach. Pustynia, księżyc lub komora bezodbiciowa. Teraz na całej kuli ziemskiej. Zabieg wart wszystkich pieniędzy. Aż dziw, że natura sama tego nie wymyśliła. No, ale nikt nie jest doskonały.

Siedziała właśnie w inteligentnym fotelu i zażywała meta-spokoju. Po raz pierwszy od dawna miała czas dla siebie. Mhmmm. Coś wspaniałego. Nic do niej nie docierało. Szczelnie zamknięta niczym ostryga. Chwilo, trwaj. I właśnie wtedy, w momencie największego odprężenia okazało się, że to tylko sen. Wizja szybko zniknęła, zostawiając za sobą bolesne wspomnienie: echo w pustym pokoju. Mija dotknęła małżowin ze wstrętem. Wstając z łóżka sięgnęła po telefon, tak jak osoba z połamanymi nogami wyciąga ręce po kule.

Skrolowała, skrolowała, skrolowała, traciła nadzieję. I wtedy wyświetliła się informacja, że w Olivie są targi ezoteryczne i będzie na nich Eni. Może ona jej pomoże? Sama już nie daje rady.

Ubrała się ekspresowo. W gorącej wodzie kąpana, pełna determinacji, zodiakalny skorpion. Jak sobie coś wymyśliła, musiała zrobić to natychmiast. Potrafiła czasami jechać na drugi koniec miasta, bo nagle zapragnęła nowego telefonu albo szczotki do włosów. Z podniecenia oblał ją pot. Pod pachami mokre, nieprzyjemne ślady. Przebrała koszulkę i sekundę później stała już naprzeciwko hali, jakby się tam przeteleportowała. Przed wejściem do środka podeszła do ochroniarza i zapytała:

– Przepraszam, czy można tu wajpować?

Facet zabełkotał coś pod nosem, więc zagaiła jeszcze raz, ale odpowiedź była ta sama.

– Czyli że tak – stwierdziła Mija. – Całe szczęście, bo bez mojego e-skunksika robię się nerwowa.

Szła przez halę, zostawiając za sobą pachnący ślad. Chmurkę mrożonej kawy.

 

Eni wyglądała inaczej niż wtedy, gdy widziały się po raz ostatni. Urosły jej piersi, a z twarzy zniknął trądzik. Nie nosiła także chustki na szyi, wcześniej obowiązkowego elementu ubrania. Zasłaniała nią sporej wielkości jabłko Adama. Dzięki zabiegowi chirurgicznemu zostało poddane korekcie.

– Cześć – powiedziała Mija i przypomniała, kim jest. 

Mija to znana youtuberka, właścicielka kanału o nazwie Paradox, na którym zajmuje się łączeniem pozornie nieprzystających do siebie treści. Fit-przepisy na life-balance równoważy streamami z ostrego, wielodniowego melanżu. Teorie spiskowe przeplata pikantnymi szczegółami z życia celebrytek. Historie UFO okrasza recenzjami chipsów, a vlogi z podróży urozmaica biografiami seryjnych morderców grasujących w danym kraju. Im bardziej odległe od siebie tematy, tym więcej wyświetleń i więcej kasy. Popularność osiągnęła, będąc w ostatniej klasie liceum. Kiedy pyknęło sto tysięcy subskrypcji, postanowiła rzucić szkołę. Kupiła sprzęt i zaczęła ogarniać profesjonalny kontent. Jedyne, czego jej brakowało, to oprawy muzycznej. Profesjonalnego dżingla. Znajomi polecili Eni, która stworzyła dla niej kilkusekundowy kolaż składający się z utworu „Paradox” duetu 666 oraz „O superman” Laurie Anderson. Ludzie pokochali nawiedzoną melodyjkę.

– O, hej – odparła Eni. – Od razu cię poznałam. Robimy kolejny utwór?

– Tym razem coś zupełnie innego…

– W czym ci mogę pomóc? – zapytała uprzejmie Eni i wskazała wnętrze stoiska, gdzie stały przygotowane dwa plastikowe krzesła.

Dziewczyny usiadły.

– Jakiś czas temu nagrywałam nowy materiał. I w tym nagraniu jest… podejrzanego coś… Powiem ci, chora akcja… – zaczęła Mija.

 

Dwudziestego czwartego kwietnia w poniedziałek, o godzinie drugiej po południu Mija ustawiła aparat i podłączyła mikrofon. Zrobiła językową rozgrzewkę. Zdanie „Słuchajcie, nazywam się Mija i będę dzisiaj dla was porządkować dipole” powiedziała kilka razy pod rząd. Na różne sposoby: głośno, cicho, szybko, wolno, twierdząco, pytająco. Potem samogłoski. Szeroko, hiperwyraźnie. AEIOUYĄĘ. Następnie nagrała materiał. Odcinek z gatunku umboxing zatytułowany „Dlaczego zaczęłam strukturyzować wodę?”. Do przesyłki od firmy Aquavit dołączona była ulotka z instrukcją obsługi: „Podstawka ta nadaje prawdziwą strukturę płynom. Ożywia i przywraca pamięć magnetyczną. Czas potrzebny do aktywacji – zaledwie 15 sekund”.

– Wieczorem montuję – nawijała Mija. – Piję Monstera, jestem sobie w Adobi. I nagle. Słyszę to. Na ścieżce dźwiękowej duża amplituda. Meeeeeeeega głośne. Głośniejsze niż mój własny głos! A byłam sama w pokoju. Nawet gdyby dźwięk pochodził zza ściany, od sąsiadów czy z ulicy, nie byłby taki mocny. To brzmi, jakby ktoś to mówił z tymi. Z ustami przyłożonymi do mikrofonu – uściśliła. – No nic, pomyślałam. Było późno, dopiłam napój, poszłam spać. Następny dzień. Wstaję wcześnie, pełna energii. Jakby nigdy nic robię nowy materiał. Powtarzam caluteńki unboxing. W mieszkaniu cisza. Makiem jak zasiał. Nic podejrzanego. Skończyłam zadowolona, że tym razem wszystko jest idealnie. Kilka minut później wchodzę do Adobi, serce mi wali, wrzucam plik i znowu! To samo w tej samej części odcinka! Przy tej samej czynności! Zbladłam, powiem ci. Nogi się pode mną ugięły. Zaznaczyłam fragment. I puściłam na ripicie. Glos ludzki zmiksowany z cyfrowym jakimś rechotem. Żaba. Ewidentnie słychać tam moje imię. Mimimi. Jajaja. Coś takiego. Wszystko zakończone hałasem. Nie do wytrzymania. Jakby ktoś, nie wiem, piły mechaniczne z wodospadu zrzucił. Z początku myślałam, że szum, czyli coś związanego z podstawką do strukturyzowania wody. Może oszukana? Może należała do kogo? I zawierała w sobie ten. Ślad astralny po innej osobie. No to się skontaktowałam z infolinią Aquavit. Inteligentny asystent poinformował mnie: „Podstawka nowa. Nie używano. Przypadków związanych z nawiedzonymi produktami nie stwierdzono.” Zapewniał, że może wręcz wysłać jeszcze jedną, jeśli bardzo chcę. Powiedziałam „dziękuję” i w mieszkaniu zaczęły pojawiać się kolejne odgłosy. Jem burgera, pije kawę, patrzę, a mój własny, rodzony telefon nagle się odblokowuje i niewidzialna ręka puszcza szuranie. Albo innego dnia z komputera dochodzą piski, syczenie, łamanie gałęzi. Gdzie ja jestem? W lesie? A wszystkie okna w mieszkaniu zamknięte… I tak kilka dni. Non-stop. Ze strachu przestałam nagrywać rzeczy na Youtuba. Zamilkłam. Ktoś chce mnie wygryźć z biznesu, myślę. Zazdrosna influencerka rzuciła klątwę. Niech ja tę kurwę znajdę. Osoby w DM-ach pytały, co dalej, bo zero nowego kontentu, a ja nie dawałam znaku życia. Wczoraj postanowiłam się przemusz, zrobiłam Q&A. No i tak, odpowiadałam na jakieś pytanie, normalnie się toczy odcinek. I nagle zakłócenia. Ludzie zaczęli reagować emotami, pisać w komentarzach, że mnie nie słychać, że na moje odpowiedzi nakłada się głos innej osoby. Czaisz? W obcym języku jakimś. Jakbym miała przebicie z czyjegoś lajwa.

– Lub post-lajwa… – odezwała się Eni.  

– Moja matka zmarła rok temu. To ona! – krzyknęła Mija, przypominająca badaczkę, która dokonuje przełomowego odkrycia. Eureka. – Mam to ze sobą – dodała po chwili pokazując USB z materiałem dowodowym.

Podekscytowana nowym zleceniem Eni chwyciła za torbę i wyjęła z niej laptopa. W okamgnieniu podłączyła pendrajwa, przerzuciła pliki i wgrała w program Audacity. Zaznaczyła podejrzane fragmenty z dwóch nagrań. Nałożyła na siebie i porównała. Odgłosy miały taką samą strukturę. Idealne powtórzenie – pomyślała.

– Jesteś pewna, że ci się to nie skopiowało?

– Przysięgam.

Wierzyła jej, bo materiał posiadał awangardowy sznyt. Sama by tego nie zmontowała. I naprawdę słychać „Mimimi. Jajaja”. Rechotanie, piły mechaniczne, wodospad.

– Muszę się tych dźwięków pozbyć ze swojego życia. Jestem gotowa zapłacić każde pieniądze.

– Rozumiem – odparła Eni. – Trafiłaś w dobre ręce.

Ucieszyła się z tego zlecenia, bo lubiła wyzwania. Zaplanowały spotkanie za dwa dni. Mija zrobiła notatkę w kalendarzu, pociągnęła e-skunksika i poszła w stronę „Ziemi”.

Eni została sama. Zapaliła palo santo. Włączyła przenośny głośnik. Zapach oraz fantasmagoryczno-kurortowe odgłosy zadziałały jak magnes. Zrobiła się kolejka niczym przed najlepszymi lodami nad morzem. Wróżyła z głosu przez cały dzień. Zarobiła dużo pieniędzy, karty miały racje.

Większość osób była przeciętna, same smutne historie. Dopiero wieczorem pojawił się wyjątkowy, starszy mężczyzna. Elegancko ubrany. Blady. Pomarszczony. Z kieszeni marynarki wystawała mu vintage’owa, złota papierośnica. Oczy błyszczały jak śnieg. Kiedy w trakcie wróżby zakrzyczał, Eni usłyszała, że ma przed sobą świetlaną przyszłość.

 

3.

 

– No a w szepcie słychać przeszłość, również tę niechcianą – twierdziła Eni.

Wypowiadając to zdanie, często myślała o sobie samej, bo w barwie jej głosu obecne były tony, których zawsze chciała się pozbyć. Hormony wiele zmieniły w jej ciele, ale nie miały – podobnie jak korekcja krtani – wpływu na grubość fałd. Dlatego chodziła na zajęcia z feminizacji. Brała w nich udział, by mocniej uruchomić rejestr głowowy i mieć w skali więcej wysokich tonów. Tym razem pod okiem instruktorki zajmowała się dźwiękami prymarnymi, czyli nawoływaniem, łkaniem, ziewaniem i tak dalej. Ćwiczenia oddziaływały na nią w głęboki sposób – prostymi odgłosami docierała do samego dna i grzebała w mule. Tego dnia miała wrażenie, że zawodząc cofa się w czasie do pierwszych miesięcy swojego życia. Na chwilę znowu jest dzieckiem: leży w kojcu, dotyka wiszących nad głową grzechotek, kwili, gwarzy. Pada pierwsze słowo: „Baba”.

Wykonując kolejne ćwiczenia, przypomniała sobie, jak w wieku piętnastu lat z powodu narastającej dysforii przestała mówić. Milczała tydzień. Zaniepokojeni rodzice jeździli od lekarza do lekarza. Potem w przychodni jakiś logopeda podstępem wydobył z niej dźwięk.

– Ała! – wrzasnęła Eni, gdy obcy człowiek włożył wielki palec w maleńkie żebro, a ból zapisał się w niej na lata.

– O! Mówi, tylko się wstydzi – skwitowała pielęgniarka.

Gdyby Eni była starsza, rzuciłaby na nich urok.  

Wówczas nienawidziła ich wszystkich. Na szczęście dzięki ćwiczeniom wspomnienia stawały się mniej bolesne. Brzmiała bardziej kobieco. Czuła się ze swoim głosem zespolona, jakby dźwięki wychodzące z ust stanowiły immanentną część jej ciała. Po raz pierwszy w życiu utożsamiała się z nimi.

To właśnie dzięki tym doświadczeniom świetnie rozumiała osoby klienckie. Jak terapeutka, która musi mieć własne problemy, żeby zrozumieć cudze. Doskonale wiedziała, co to znaczy walczyć z demonami przeszłości. Widać to było w jej oczach. Od gimnazjum odznaczała się wysokimi wibracjami: zwierzęta do niej lgnęły, a nieznajomi często spontanicznie dzielili się z nią historiami swojego życia, a gdy wchodziła do klasy, jej obecność powodowała wyraźny dyskomfort u toksycznych osób, które reagowały na nią niechęcią, choć same nie do końca rozumiały dlaczego. W liceum zaczęła stawiać iching. W tym samym czasie odkrywała nawiedzoną muzykę, okultystyczne płyty, ezo-dzwoneczki, nagrania terenowe, które leczą dolegliwości ciała. Zakochała się w jednej płycie. Były to wydane na winylu zaklęcia Louise Huebner – wiedźmy od dziewiątego pokolenia z Los Angeles. Mrożący krew w żyłach album zawierał magiczny przepis na satanistyczną orgię. Eni słuchała jej w tajemnicy przed rodzicami. W tajemnicy przed nimi oglądała również magiczne tutoriale na Youtubie. Bała się, że starzy zamontują kontrolę rodzicielską, jeśli jej prawdziwe zainteresowania wyjdą na jaw. Zamiast kanału „Z zaklęciami na ty” będzie miała „Family Time”. Jednego dnia myślała, że umrze ze strachu. Zasłuchała się w jakiś wykład i nie zauważyła, gdy do pokoju weszła matka. Z komputera gadał właśnie znany wróżbita: Kroniki Akaszy zostały wielokrotnie udowodnione, liczne dowody prezentowaliśmy podczas naszej hybrydowej konferencji zatytułowanej „Świadomość, wiedza, praktyka”.

Eni chciała od razu ściszyć laptopa, jednak zanim to zrobiła matka powiedziała:

– A, słyszę, że się uczysz o historycznych kronikach, to ci nie przeszkadzam.

I wyszła z pokoju.

Z czasem Eni zaczęła się udzielać na branżowych portalach, grupach na fejsie oraz zdobywać kolejne stopnie wtajemniczenia.

 

Zajęcia z feminizacji głosu kończyła pełna energii. W dodatku na zewnątrz czekał na nią niedawno poznany reżyser art-house’owych filmów. Wicio stał na ulicy, poprawiał luźne spodnie z dużą ilością kieszeni oraz czarny t-shirt. Zawsze nosił praktyczne ubrania, zwyczajne i dobre w każdą pogodę. Na ulicy wtapiał się w tłum, ale jego artystyczny dorobek na pewno nie należał do mainstreamowych. Interesowało go kino nawiedzone, niszowe, a historie, które opowiadał, były pozbawione tradycyjnej narracji.

Poznali się, kiedy Wicio kręcił postapokaliptyczny i postpornograficzny krótki metraż o życiu seksualnym duchów, które pozostały po ludziach na ziemi. Zdjęcia odbywały się nocą, nielegalnie, w opuszczonym, owianym złą legendą domu. Sąsiedzi twierdzili, że nawet za dnia straszył tam duch dawnego lokatora-samobójcy, kapitana uhonorowanego najwyższymi trofeami żeglarskimi, który targnął się na życie po tym, jak opłynął świat. Podobno widział już wszystko, co świat miał do zaoferowania, a to, co zobaczył, nie było wiele warte. I to go złamało. Widywano go w salonie na łodzi-widmo.

Właśnie w tym pomieszczeniu Wicio zaplanował prawdziwe sceny seksu. Mimo etycznego podejścia, koordynatora intymności oraz odpowiednio przygotowanej obsady (osoby ze sporym doświadczeniem w branży porno), w trakcie zdjęć jeden z aktorów o pseudonimie Gorący Młot dostał opętańczego ataku. Dojechały go wyrzuty sumienia. W połowie ujęcia zaczął krzyczeć: „Jak mogłem mieć wzwód przy duchu? Teraz chce mi odciąć chuja!” Wykręcało mu ręce. Z walkie-talkie, które ekipa nosi na planie, słyszał szum morza, ostrzenie noży i pełen pretensji głos. Na miejsce została wezwana Eni. Od razu zaiskrzyło pomiędzy nią a reżyserem filmu. Nie mogli oderwać od siebie oczu.

Tak było również tego popołudnia. Eni i Wicio spacerowali koło stoczni, tam gdzie industrialne przestrzenie przerobiono na kluby. Z jednego lokalu dolatywała przytłumiona muzyka, „I put a spell on you” w wersji Sonique. Minęli opuszczoną galerię, pustą jak wiele budynków w tej okolicy. Chwilę później doszli do martwej Wisły – miejsca, które chyba uznali za wyjątkowo romantyczne, bo właśnie tam zaczęli się całować. I w tym momencie zadzwonił telefon. To była Mija. Eni wyciszyła dźwięk, ale ekran co chwilę się rozświetlał. Raz za razem. Potem przyszła wiadomość:

– Się odzywam wcześniej niż ustaliłyśmy. Ale straszny dzień. Jest ostro! Mi odbije z tego wariactwa. Zacznijmy działać szybciej!

Eni zdała sobie sprawę, że sytuacja robi się poważna. No tak, pomyślała, przecież jest retrogradacja Merkurego. Przeprosiła Wicia, przerwała randkę i pojechała do Miji jak na sygnale.

 

4.

 

Energię czuła od wejścia do mieszkania. Na zewnątrz upał, w środku chłód. Ktoś za mocno używa klimatyzacji? Trzyma otwarte drzwi do zamrażarki?  W pierwszej kolejności sprawdziła miejsce nagrań i sprzęt.

– Nie masz tu gdzieś… Gitary? Kabli? – zapytała Eni. – Czasami podłączone instrumenty potrafią wyłapywać fale radiowe.

Mija nie mogła już wytrzymać.

– Tam jest pokój mojej matki! Tam jest pokój mojej matki! Tam jest pokój mojej matki! – powtarzała jak opętana.

– Jak miała na imię? – zapytała profesjonalnym tonem Eni, by wiedzieć, w jakiej gradacji ustawić zmarłą.

– Krystyna.

– Data urodzenia?

– Nie pamiętam.

 

Mija potrzebowała natychmiastowego rozwiązania. Chciała pozbyć się ducha. Średnio ją interesowało, czego byt z zaświatów chce. Dla Eni usuwanie astralnych istot bez pogłębionego badania pozbawione było sensu, bo duchy przychodzą, bo czegoś chcą, a nie dlatego, że im się nudzi na afterze.

– Nie chcę z nią gadać, OK? Miałyśmy kiepski kontakt. I nagle teraz wielka zmiana ma być, bo ona jest już, wiesz… Po drugiej stronie.

Eni przedstawiła plan działania:

– Jeżeli chodzi o kolejność… najpierw muszę przeprowadzić rytuał zapytania. Potem interpretacja. A na koniec odprowadzenie. Taką mam metodę, która mi się sprawdza. Każdą czynność muszę osobnego dnia wykonywać, ponieważ energetycznie bardzo to obciąża. Bardzo.

Mija zgodziła się na wszystko i poprosiła o rozpoczęcie etapu pierwszego. Weszły razem do pokoju. Eni zapaliła świecę. Siedziała dłuższą chwilę bez słowa. Wytężała słuch. Wyraźne wiry emocjonalne ruszyły w jej stronę. Myślokształty odciśnięte w przestrzeni energetycznej. Stojąca naprzeciwko okna biblioteka parowała niczym asfalt w upalny dzień. Eni podeszła do jednej z półek i wyjęła tytuł o najsilniejszej aurze.

– To autorstwa mojej matki! – rzuciła youtuberka, pokazując falujące ściany zawalone setkami książek. – Skąd wiedziałaś, którą wyjąć z biblioteki?

Eni przyzwyczajona do zdziwionych klientek, jedynie mrugnęła oczami i wzięła głęboki wdech. Policzyła do dziesięciu, wypuściła powietrze. Następnie przyjrzała się książce. Tytuł: „Wibrowanie materii”. Z tyłu na okładce portret autorki. Uwagę zwracały przenikliwe oczy Pani Profesor. Choć miały w sobie również coś głupio nieproporcjonalnego, jakby były osadzone zbyt blisko. Mija odziedziczyła po niej tylko mysi kolor włosów. 

Eni wykonała ceremonię zapytania. Włączyła rekorder. Zapaliła świecę. Nawoływała. Całość powtórzyła kilka razy. Potem skrupulatnie przesłuchiwała nagrania na laptopie. W piętnastej minucie coś się pojawiło. Fragment został zaznaczony, po czym puszczony w zapętleniu. Brzmiał złowieszczo, psychodelicznie, noise’owo. Znowu na początku szum jak z wodospadu i mechaniczne piły. Tylko potem inne zakończenie – trzaski, huk, coś spada, rozbija się i potem trudne do uchwycenia „słowo”. Odpowiedź z zaświatów nie była jasna, ale też nie została zatajona. Eni wsłuchiwała się jak w ulubiony kawałek na świeżo kupionej płycie. Niemal zahipnotyzowana. W głowie żonglowała literami, próbowała różnych opcji wyrazowych. Przypadkowe dźwięki wreszcie zmieniły się w słowo.

– Gafa – powiedziała nagle, jakby jej się odbiło.

– Co, kurwa? Gafa? To mi chciała przekazać? – krzyknęła Mija.

– Przepraszam – poprawiła się Eni. – Szafa. Ewidentnie słyszę słowo: szafa. Szafa.

 

Mija pobiegła do pokoju matki i otworzyła stylową, jednoskrzydłową szafę. Jasnobiałą z pięknymi klameczkami. Stojąca tuż za nią Eni wskazała znajdujące się w środku pudło kartonowe, dając wyraźnie znać – oto odpowiedź. Ze środka po kolei zostały wyjęte następujące obiekty: mocno zużyty „Podręcznik akustyki”, dekoracyjna muszla morska (gatunek Tibia fusus), biała sukienka w czarne nutki, brudna skarpetka (jedna), niewielka paczka surwiwalowa (w środku krzesiwo i karta przeżycia), a o tylną ścianę stał oparty transparent z protestu klimatycznego, z hasłem: „Przestańcie wypierać”. Ta ostatnia rzecz wyprowadziła Miję z równowagi.

– Nienawidzę jej! – podniosła głos, jakby chciała, by usłyszeli sąsiedzi. – Nawet zza grobu próbuje pouczać. Zdołować. Zawsze negatywy. Przestań robić to. Przestań robić sramto. Jakby się nie dało… czegoś pokrzepiającego…

Eni tylko udawała, że jej słucha – w rzeczywistości pochłonięta była analizą szafy i rozwiązywaniem łamigłówki. Wzięła do ręki „Podręcznik”. Kartkowała go w sposób powolny, metodyczny. Raz po raz zatrzymywała się na jakiejś stronie. Infografika poświęcona budowie fali akustycznej wzbudziła szczególne zainteresowanie, zaznaczyła tę stronę zaginając rożek, ewidentnie miała zamiar jeszcze do tego wrócić. Później poddała badaniu muszlę. Mała piękny skręt, podłużny szczyt i czerwono-perłowy otwór. Eni przyłożyła ją do ucha. Spodziewała się szumu fal, standardowej audio zawartości tego typu obiektu. A tam cisza. Dojmująca. Jak z plaży tamtego dnia.

Co może oznaczać skarpetka? Brudna, pojedyncza, samotna. Dziwny przekaz, myślała Eni. I wtedy Mija rzuciła się jej na szyję. Nastąpiło energetycznie oblepienie, a ona akurat nie była dzisiaj nad morzem. Baterie słabe…  Zastanawiała się, co robić, jak się z tego uścisku wydostać? Szukała odpowiedzi w sobie, ale też, zdaje się, w zaświatach, bo, nie mogąc przestać myśleć o zawartości szafy, chwyciła skarpetkę zmarłej. I skarpetka pomogła. Uratowała ją. Mija odskoczyła jak poparzona.

– Fuj! – krzyknęła youtuberka. – Moja matka! Czuję ją!

Eni trzymała starą bieliznę niczym egzorcysta krzyż.

Córka ocierała łzy i jechała po matce:

– Nie polubiłabyś jej. Taka typowa profesorka. Przeciwna osobom mediumicznym, wyśmiewała się z żywej wody, ze smug na niebie… A propos nieba, to ona nawet nie wierzyła w to. Życie pozagrobowe. Tylko wykresy i wykresy. Książki i książki. A teraz?! Proszę! Wystarczyło, że umarła i szybko jej się odwidziało.

Po wykonanym rytuale zapytania i przestudiowaniu szafy Eni okadziła pomieszczenie palo santo i pojechała do domu. Była padnięta jak duch po zdjęciach do horroru.

 

5.

 

Pani Profesor wierzyła w naukę, córka walczyła z półprawdami serwowanymi przez mainstream naukowy. Kłóciły się codziennie.

– Każdy gra do swojej bramki – twierdziła Mija. – Byś była siostrą zakonną, to byś mówiła: chodź do kościółka. Znasz osobiście dziadów, co publikują te wszystkie pseudo-badania? Jesteś w stanie potwierdzić, że to, co napisali, to stuprocentowa prawda? A nie (pokazała cudzysłów) teza na zlecenie korporacji? Obudź się wreszcie.

– Ty się obudź – odpowiadała Krystyna. – W ten sposób podważasz naukę w ogóle. Od kiedy to się dzieje? Co się stało?

– Nic. Zmądrzałam. – I po chwili: – Aha. Chciałam ci oficjalnie powiedzieć, że nie podchodzę do matury.

– Masz skończyć szkołę. Koniec. Bez dyskusji.

– A coś ty się nagle zaczęłaś interesować moim życiem?

– Jak to nagle?

– Będziesz mnie teraz wychowywała?

– Co ty mówisz?

– Nigdy cię nie interesowały moje zainteresowania.

– Kłamiesz.

– Ty kłamiesz.

– Spierdalaj.

– Gówniaro pyskata.

Matka musiała mieć ostatnie słowo. Mija nie mogła tego znieść. Z kolei Pani Profesor miała wrażenie, że jej córka codziennie przedstawia nową teorię przeczytaną w necie.

– To się przecież ze sobą kłóci. Za grosz logiki – zarzucała jej. 

Często nie była w stanie obalić argumentów córki, ponieważ w jednym zdaniu tamta upchała tyle wątków, że odniesienie się do nich wszystkich zajęłoby kilka dobrych dni i wymagałoby miesięcznej kwerendy w Bibliotece Głównej Uniwersytetu Gdańskiego.

Tego dnia, kiedy Krystyna zmarła, znowu poszło o zmianę klimatu – temat wracał jak bumerang.

– Ludzie ledwo przewidują pogodę na następny dzień. Nie ma żadnych dowodów, że to co się dzieje, jest efektem działań człowieka. Może wojsko amerykańskie nas celowo wykańcza? – dywagowała Mija.

– Ekologiczne dramaty, które uruchomiliśmy, będą trwać dłużej niż cała historia ludzkości. Nie przeraża cię to? – odparła Pani Profesor.

– Ty się tym ekscytujesz. Normalnie podniecasz erotycznie. Kiedy gadasz o strasznych rzeczach. Bo dawno seksu nie miałaś. Zero przyjemności z życia. Tylko nauka. Nauka i te twoje protesty.

– Warzywa będą jałowe. Możliwości poznawcze naszych mózgów zmniejszą się. Może będziesz miała ich za mało, żeby nawet coś wrzucić na Youtube’a!

– Spierdalaj.

– Jak ty do mnie mówisz… Chodzę na te strajki, bo robię to dla całego, waszego pokolenia…

– Zrób coś dla mnie, a nie dla całego pokolenia.

Krystyna zamilkła. Po raz pierwszy od dawna ostatnie słowo należało do kogoś innego. Na szczęście musiała właśnie wyjść z domu. Zabrała torbę, klucze i popędziła na uczelnię. „Głęboko oddychaj” – powtarzała sobie przez całą drogę. Mimo pośpiechu spóźniła się na zajęcia. Czas gdzieś uszedł.

Wpadła do budynku, bardziej przypominając zagubioną studentkę pierwszego roku niż panią profesor. Rozglądała się niepewnie, próbując sobie przypomnieć, do której sali ma się udać. Musiała jeszcze wrócić po klucze na portiernię. Niewielka grupa studentów czekała w korytarzu. Jeden chłopak głośno chrapał, śpiąc pod gablotą z napisem Katedra Akustyki.

Pani Profesor wpuściła wszystkich. Popatrzyła na osoby w pierwszym rzędzie i zaczęła mówić:

– Dziś będziemy rozmawiać o tym, że dźwięk jest efektem wibrowania materii, która…

Zrobiło jej się duszno.

– Materii, która…

Nie mogła dokończyć zdania.

– Która… – powtórzyła i znowu urwała.

Przeprosiła studentów. Wyszła do łazienki. Chciała napełnić wodą swoją eko-butelkę, ale wtedy zapulsowały skronie. Zabolała głowa. Ciemno przed oczami. W pierwszym odruchu chciała kucnąć. Okazało się to zbyt trudne, bo lewa część ciała zdrętwiała. Prawą ręka chwyciła za umywalkę. Patrzyła tępo przed siebie. Przez chwilę nie miała pojęcia, co widzi. Lustro w całości pokryte było czarnym, zaśnieżonym powietrzem. Pani Profesor miała wrażenie, że zaraz padnie, a jednak ciągle stała na nogach. Trudno było określić, gdzie góra, a gdzie dół. Czuła swoje ciało, jednocześnie go po prostu nie było. Zaniemówiła. Gdyby ktoś ją wtedy zapytał, ile jest dwa razy dwa, powiedziałaby „pięć”. W ustach poczuła mnóstwo wody, a przecież nie zdążyła się napić. Po kilku długich sekundach zaczęła wracać do siebie: rzeczywistość nabierała ostrości. Bardzo powoli. Sufit wracał na swoje miejsce z prędkością unoszącego się dymu. Pani Profesor zobaczyła się w lustrze i usłyszała własny oddech.

– Ufff – pomyślała. – Wszystko jest OK. Żyję.

 

Wypiła wodę. Doprowadziła się do porządku, poprawiając włosy. Podeszła do okna, a następnie uchyliła je. Potrzebowała powietrza, jakiekolwiek by ono nie było. Do łazienki wleciał zanieczyszczony, ciepły wiatr i odgłosy ulicy: jeżdżąca w kółko karetka i trąbiące samochody. Miasto się gotowało.

Pomiędzy budynkami unosiło się ciepłe, gęste pomarańczowe światło. W powietrzu mnóstwo pyłu. Sepiowa pogoda. Pani Profesor przez chwilę wachlowała się własną koszulą, po czym wróciła na salę i jakby nigdy nic poprowadziła wykład. Ból głowy był tak niepokojący, że postanowiła od razu o nim zapomnieć. Wymazała całą sytuację. Zignorowała ostrzegawczą wiadomość, która została do niej wysłana.

Skupiła się na zajęciach, na tym, co kochała najbardziej. Tematem jej wykładu była fala akustyczna.

– Słysząc dany dźwięk, zawsze myślcie o materii, która ten dźwięk wywołała. Na początku każdego dźwięku jest jakieś ciało – tłumaczyła Pani Profesor.

 

Zawsze powoływała się na konkretne metodologie, nazwiska, tytuły i badania. Do znudzenia powtarzała, żeby sprawdzać źródła, czytać artykuły do końca i zaznaczać cytaty. Marzyła o społeczeństwie składającym się z ludzi, którzy wyciągają logiczne wnioski. Wierzą w uniwersytet, a nie internet. Cierpiała, gdy ktoś napisał wierutną bzdurę, ale otrzymywał mnóstwo lajków i stawał się autorytetem. Bolało ją wtedy serce. Podobne uczucie towarzyszyło jej, gdy oglądała film o walce dobra ze złem. I wygrywało zło. W momentach kryzysu mówiła do siebie: „prawda ostatecznie wygra, tylko muszę na to poczekać” albo „sprawiedliwości stanie się zadość i wyjdzie na to, że to ja miałam rację.”

„Internet wbrew temu, co się o nim mówi, jest zaprzeczeniem wolności. Oczywiście, dzieje się też wiele dobrego, ale ogólną ocenę wystawiam bardzo złą” – przekonywała podczas zajęć. Studentki i studenci słuchali tego ze smutkiem, część z nich po takim monologu czuła się zdołowana, przeglądała telefon z poczuciem winy. Reszta uważała, że baba jest zbyt krytyczna i obrabiali jej dupę.

Była bardzo zmęczona wykładem. Zawsze jeździła komunikacją miejską – z przekonania. Ale tego dnia coś w niej pękło. Czuła, że nie da rady. Przejażdżka autobusem i ludzki tłok chyba by ją dobiły. Pierwszy raz od lat zamówiła taksówkę. Wsiadła z poczuciem drobnej klęski. Kierowca ruszył elektrycznym samochodem w sposób tak płynny, że Pani Profesor poczuła się, jakby ktoś uruchomił kamerę – jazda przypominała powolny najazd filmowy, gładki i bezszelestny.

Z głośników dobiegała muzyka, która zwróciła jej uwagę. Zapytała kierowcy, czy może dać głośniej. Taksówkarz chętnie to zrobił. Ucieszył się i z dumą powiedział po angielsku: „Z mojego kraju”, a jego duże, niebieskie, berberyjskie oczy zrobiły się jeszcze większe i jeszcze bardziej niebieskie. Głośniki zadrżały. Dudnił mocny, powolny rytm wygrywany na bębnach. Po chwili pojawił się także hipnotyzujący dźwięk lutni i świdrujący głos. Rozedrgany do granic. Aż niemożliwy. Momentami wydawało się, że to śpiewa sztuczna inteligencja lub egzotyczna żaba, a nie człowiek. Okna były otwarte, do środka samochodu wlatywało palące powietrze. Dzięki temperaturze i muzyce przez chwilę miała wrażenie, że znalazła się na pustyni. Obok niej płonęło ognisko. Gwiazdy na niebie były tak jasne, że Droga Mleczna aż biła po oczach. A Krystyna sunęła po piasku, w stronę wielkiej wydmy.

Wrażenie przerwał dźwięk finalizacji kursu – pipnięcie ściągnęło ją na ziemię. Wysiadła, trzymając w ręce torebkę i klucz do sali. Rozejrzała się wokół. Ostatnie, co usłyszała, to odgłos własnego upadku.

 

7.

 

Mija szła za trumną. Tuż obok niej Teresa, najlepsza koleżanka matki. To ona pomogła zorganizować ceremonię i dopilnowała, aby była świecka. Żadnego gadania o powtórnym spotkaniu ani wieńców z religijnymi napisami. Krystyna tego nie znosiła, była zagorzałą ateistką. Kiedyś na pogrzebie jednego doktoranta ubolewała, że rodzina zorganizowała uroczystość sprzeczną ze światopoglądem zmarłego.

– Brak szacunku… – powiedziała wówczas.

Teresa zapamiętała to i chcąc być dobrą pośmiertną przyjaciółką, pomogła Miji zająć się formalnościami. Zaoferowała pełny serwis: od wyboru miejsca pochówku aż po rozwieszenie klepsydr na całym wydziale.

W kondukcie szła dalsza rodzina, z którą Mija widywała się jedynie na pogrzebach.

Następnie najbardziej liczna grupa: społeczność uniwersytecka. Kadra, sekretariat, osoby studenckie.  Mija miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą. Oceniają żałobę. Sprawdzają, czy sierota płacze. Jeden student tak się gapił, jakby ją rozpoznał. „Ej, to dziewczyna z kanału Paradox! Ta youtuberka! Niezłe jaja. To się profesorce trafiło”.

Mija nie płakała, przez większą część pogrzebu miała raczej martwy wyraz twarzy. Obecna inaczej. W swoim świecie. Przy zjeżdżaniu trumny w dół uroniła łzę, ale była to łza żegnająca figurę rodzica, a nie zmarłą matkę. Zatęskniła za czymś, czego nigdy nie miała. Przypomniała sobie również, jak dwa lata temu przyszedł do niej ojciec. Widzieli się wtedy po raz pierwszy w życiu. Zabrał ją do Maca. Spotkanie było okej, nie okazał się potworem, ale zrozumiała natychmiast, dlaczego matka nie mogła z nim żyć. Gadał niestworzone rzeczy, jakby spadł z księżyca. Zamawiając zestaw z powiększonymi frytkami, powiedział do niej:

– Gdybyś mogła zadać jedno pytanie odnośnie swojej przyszłości, to czego by ono dotyczyło?

Widzą się po raz pierwszy w życiu, a on zachowuje się jak wróżbita Maciej. Prawnie miała opiekuna, w rzeczywistości została sama. Nigdy wcześniej nie czuła się tak pojedyncza, choć prawdziwe uczucie to docierało do niej z daleka. Było jak mgła. Niewyraźne i po chwili opadło.

 

Studenci mówili po pogrzebie, że odeszła wybitna postać polskiej nauki. Wszyscy czytali jej książki, dyskutowali, spierali się o spuściznę. Zorganizowano nawet konferencję. Mija na swoim kanale nie wspominała o śmierci matki, powiedziała tylko tyle, że w jej życiu zaszły spore zmiany.

 

8.

 

W mieszkaniu rozległo się pukanie. Założyła, że to kolejny odgłos z zaświatów. Czujność miała podkręconą maksymalnie. Wyłapywała każdy szmer. Wszystko posiadało nawiedzone przesłanie. 

– To do drzwi wali? Czy nie drzwi? – dywagowała.

W końcu zajrzała przez wizjer. Na korytarzu stała Teresa. Znowu ona. Od czasu pogrzebu przychodziła do niej raz w miesiącu, niczym kuratorka. Generalnie nieszkodliwa, ale Mija była akurat w ciężkim stanie, bała się otworzyć. Teresa jednak nie odpuszczała. Pukała i pukała, na sto procent pewna, że dziewczyna jest w środku. Weszła na piętro, bo w starej wiadomości od Krystyny znalazła kod do bramy.

Mija wreszcie otworzyła. Teresa weszła i przywitała się pocałunkiem w policzek. Miała zimne usta. Chcąc ukryć zakłopotanie, rzuciła o pogodzie:

– Ale ciepło!

Mija przytaknęła. Unikała kontaktu wzrokowego. Teresa poczuła, że coś się stało, więc zaproponowała obiad. Ona zaprasza. Miejsce dowolne. Pojadą i wrócą taksówką.

– Jakaś pizza? Tajskie? Meksykańskie? Co lubisz? – powiedziała koleżanka matki. – Nie możesz tak ciągle siedzieć sama w domu…

Mija nie potrafiła ukryć swojego stanu. Pochłaniając sushi, wyznała prawdę: usłyszała ducha matki, a teraz boi się spać. Budzi się co chwilę. Przypomina kąsaną przez pluskwy ofiarę, która wyskakuje w nocy z łóżka, by niczego nie zobaczyć w pościeli. 

Teresa doznała szoku. Wydało jej się to upiorne. Wieczorem opowiedziała swojemu mężowi całą historię ze szczegółami.

– Osoba, która poświęca się nauce, zostaje zamieniona przez jej rodzoną córkę w głos bez ciała. Życie to niekończący się głuchy telefon – stwierdziła zdołowana.

– Dokąd to zmierza? – zapytał mąż i przewrócił oczami.

Śniły im się później koszmary. Rano wstali zmęczeni.

 

9.

 

Jeszcze w styczniu miały nawrót przyjaźni, nadwyrężonej konfliktem na uczelni. Poróżnił ich dziekan-intrygant, który kontrolował zespół nastawiając ludzi przeciwko sobie. Rozsiewał plotki oraz straszył zwolnieniami z powodu cięć budżetowych lub nagle zmniejszonej liczby studentów. Umiejętnie kreował toksyczne warunki. Do jednej mówił: „Ale ty jesteś młoda. Elastyczna. Nie masz czego się bać. Popatrz na taką Kryśkę. Power point jej się zatnie, to dzwoni po informatyków!”, a potem leciał do drugiej i zapewniał ją: „Nic się nie bój. Masz doświadczenie. Tylko daj sobie spokój z Teresą. I tymi jej protestami gówniarskimi. Po co ci to? Przecież za pięć lat wchodzisz w okres ochronny. Szkoda byłoby cię, Krystyna. Byłaś moją promotorką”. Gdy zwaśnione przyjaciółki odkryły źródło plotek (stało się to podczas konferencji Dźwięk w ruchu: między teorią a praktyką), zaczęły się na nowo przyjaźnić. Chodziły na kawki. Teresa przypomniała sobie, jak tuż przed śmiercią spacerowały nad morzem i rozmawiały o przyszłości. Na zatłoczonym molo powiedziała do niej:

– Człowiek się za bardzo rozmnożył i wszystko przejadł. Czysta głupota. Ale czy trajektoria asteroidy, która nagle uderza w Ziemię i wszystko rozwala, jest przejawem inteligencji? Które wydarzenie jest głupsze? Przeludnienie czy kosmiczna kraksa? Czy ciebie nie interesuje to, co się dopiero pojawi? Jakie będzie życie po życiu? Kto nas zastąpi? Krystyna, może trzeba już wymrzeć i oddać pałeczkę kolejnym organizmom?

Krystyna nic nie odpowiedziała. Zamyśliła się i popatrzyła przed siebie. Koleżanki poszły potem na autobus, nie wiedząc, że to ich ostatnie spotkanie. Wypowiedziane wówczas kwestie, zwłaszcza to o wymieraniu i przekazywaniu pałeczki, wracały do Teresy. Gryzło ją poczucie winy, jakby była osobą wierzącą w magiczną moc ukrytą w słowach. „To irracjonalne i dziecinne. Przecież mówiłam ogólnie, a nie w odniesieniu do niej”.

 

10.

 

Końcowy rytuał został umówiony na weekend. Z czwartku na piątek niemal całą noc Eni googlowała zmarłą Panią Profesor. Zapisywała wykłady, artykuły, zdjęcia, konferencje, publikacje książkowe. Przejrzała także jej całego fejsa. Wszystkie posty. Chodząc po mediach społecznościowych, myślała o aktywnych profilach osób będących po tamtej stronie. I wtedy przez przypadek zaserduszkowała jedno zdjęcie! Czuła się, jakby zrobiła coś nietaktownego, jakby ruszała kijem martwe ciało, ale koniec końców zostawiła lajka. Zastanawiała się, czy Pani Profesor to poczuła.

Zasnęła przy kompie. Obudził ją telefon od Miji. Głos miała dziwny, jakby coś wzięła.

– Odprowadzenie musi się dokonać natychmiast! Jeszcze dziś. Gówno mnie obchodzi, która jest godzina – krzyczała przez telefon youtuberka. – Co to za magia, że tak wolno działa! Ja pierdolę!

Eni była opanowana. Zabrała torbę i pojechała na miejsce wykonać umówioną usługę. Zrobi, co do niej należy, i tyle. Jeżeli Mija nie ma ochoty z tego procesu niczego dla siebie wyciągnąć, to trudno. Najwidoczniej pozostaje w klatce losu. Pokłosie poprzedniego wcielenia.

W drzwiach profesjonalnie poinformowała klientkę:

– Rytuał odprowadzenia jest bardzo niebezpieczny. Bardzo. Muszę go wykonać na osobności. W pokoju zmarłej. Nie wolno go przerywać. Zakłócać. Podsłuchiwać. Czekaj na mnie w kuchni. Aż wrócę.

 

Weszła do Krystyny. Zapaliła świeczkę. Z torby wyjęła nóż i położyła go na stole. Stanęła na środku. Czekała chwilę. Następnie wzięła oddech z przepony oraz bardzo cicho wykonała murmurando. Czuła się, jakby z jej ust wyjeżdżała bardzo długa nitka. W ten sposób osiągnęła stan medytacji. Pozwoliła, żeby rzeczy działy się same. Coś kazało jej podejść do szafy. Wzięła do ręki „Podręcznik akustyki” należący do Pani Profesor i pewnym ruchem włożyła do własnej torby. Przymierzyła także białą sukienkę w czarne, rozmyte nutki. Pasowała jej. Ubrana w ten sposób położyła się w łóżku. Pościel była jeszcze ciepła, mimo że od śmierci denatki minął okrągły rok. Leżąc, wypowiedziała następujące słowa:

– Wszystko, co tu zachodzi, jak się odsłuchuje, będzie zachodziło wszędzie. Wszędzie. A teraz, dobra duszo, idź w tamtym kierunku. Z miłością.

I pokazała na okno.

Następnie wstała z łóżka, odwiesiła sukienkę do szafy. Na koniec zgasiła świecę. Nożem, nie dmuchając. Żywioł wiatru nie jest w stanie znieść ze sceny żywiołu ognia. Tylko kamień albo nóż.

– Miejsce zostało oczyszczone. Od teraz będzie w tym domu spokojnie – powiedziała na koniec.

To był ostatni raz, kiedy dziewczyny się widziały.

 

11.

 

Mija wróciła do nagrywania kontentu na Youtube’a, zrealizowała nawet zaległy odcinek o podstawce do strukturyzowania wody. Miała mnóstwo wyświetleń, a firma Aquavit wysłała jej gratisowe produkty, w tym półtoralitrowy dzbanek dla osób dbających o maksymalne nawodnienie. Jednego dnia stwierdziła, że chce robić wizualnie jeszcze lepsze materiały i mieć jeszcze więcej subskrypcji. Postanowiła kupić nowy aparat. Musiała po niego pojechać natychmiast! W sekundę zamówiła Ubera.

W centrum handlowym, tuż obok wejścia do Zary, miała napad. Z głośników na ścianie usłyszała odgłosy. Te same co w pierwszym nawiedzonym nagraniu. Zaczęło nią trząść i straciła orientację. Trudno jej było stwierdzić, gdzie dokładnie przebywa: w domu czy w galerii? Przeraziło ją to pytanie, więc postanowiła schować się, ale jakieś osoby z siatkami z Pull&Beara śledziły ją. Pokazywały palcami. W pewnym momencie kasjerka z Moich Soczewek widząc zagubioną dziewczynę podeszła do niej i zapytała, czy potrzebuje pomocy. Mija wyszarpała ją za uszy. Do krwi. Tłumaczyła później: „Byłam atakowana przez matkę”. Szybko zebrał się tłum, ktoś robił streaming, dwóch chłopaków oglądało rany na głowie kasjerki. Po kilkunastu minutach pojawiła się policja i pogotowie. Mija wszędzie słyszała żabi, cyfrowy, chropowaty głos. Zanim wsadzili ją do karetki, zdążyła jeszcze uciec policji, wpaść w furię, a następnie zdemolować wnętrze H&M.

 

12.

 

Eni w tym czasie przebywała w sali wykładowej. Siedziała wyprostowana, zasłuchana, z oczami utkwionymi w Teresie — doktorce prowadzącej zajęcia wprowadzające dla pierwszego roku. Notowała każde zdanie. Na marginesach przypisy.

Dumna studentka Wydziału Akustyki. Przestała zajmować się spirytystycznymi rzeczami. Nie jeździła na targi, nie przyjmowała klientów, z grzybkami też przystopowała. Dni upływały jej między wykładami, sesjami nagraniowymi i randkami z Wiciem, który podążając za Eni zmienił zainteresowania. Porzucił kino transgresji na rzecz filmowego eseju naukowego, z klasycznym narratorem z offu i subtelnymi, poetyckimi obrazami, które eksplorują temat wędrówki ludów.

Zaraz po zajęciach pojechali razem nad morze. Tego popołudnia wiało. Na szerokiej, piekielnie suchej plaży szalały nisko zawieszone chmury pyłu. Migrujące wicherki. Małe burze piaskowe. Jedne podmuchy ginęły w wodzie, a inne opadały na ziemię, jakby je coś opuściło i nie mogły polecieć ani milimetr dalej.

 

Łukasz Wojtysko