Mowy: Yi-Bożek
Mowa
na zakończenie lektury
„Gdy dojrzewa gryka”
Yi Hyosŏka
Yi Hyosŏka
„Gdy dojrzewa gryka”
przeł. Ewa Rynarzewska
PIW Warszawa 2025, 143 strony
Najpierw fragment posłowia tłumaczki, Ewy Rynarzewskiej:
Spokojne życie Yi Hyosŏka zburzyła w 1940 roku śmierć żony i jednego z dwóch synów. Pisarz udał się na wędrówkę po Mandżurii i Chinach, by ukoić swój ból po tak wielkiej stracie. Po powrocie do kraju osiadł nieopodal P’yŏng’yangu, w niewielkiej wiosce Kirim. Opublikował jeszcze kilka opowiadań. Na początku maja 1942 roku zaniemógł i trafił do szpitala. Zmarł 25 maja 1942 roku na zapalenie opon mózgowych. W chwili śmierci miał 35 lat.
Życie Hyosŏka toczyło się na terenach dzisiejszej Korei Południowej, choć przypadło na okres sprzed podziału niegdysiejszego Cesarstwa Koreańskiego na dwa państwa, który dokonał się dopiero w roku 1948 w wyniku wkroczenia wojsk ZSRR na tereny Korei Północnej i wojsk USA na tereny Korei Południowej. Wcześniej, od 1910 roku, Korea była okupowana przez Japończyków a wspomniana interwencja wojsk dwóch mocarstw została przeprowadzona dopiero po kapitulacji Japonii, choć propaganda dzieląca ludność Korei na dwie nacje siana była o wiele wcześniej, już za życia autora „Gdy dojrzewa gryka” krążyła po Korei idea komunizmu, przygotowująca grunt pod późniejszą okupację sowiecką północy. Obecność ideologii komunistycznej znacząco wpłynęła na twórczość Hyosŏka a sprawa cierpiącego ludu przenika całą jego twórczość, mimo że nie był robotnikiem, lecz absolwentem anglistyki Uniwersytetu Seulskiego, gdzie zgłębiał dzieła klasyków, m. in. Antona Czechowa i Thomasa Manna. Należy zaznaczyć, że w żadnym razie nie jest to prymitywna twórczość agitacyjna, nie ma ona nic wspólnego z krótkimi odezwami Lenina do proletariatu, przeciwnie, jest to błyskotliwa i subtelna proza dająca poczucie czym było i jak wyglądało życie koreańskiej biedoty w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Hyosŏk nie był więc do końca akceptowany ani przez radykalne skrzydło lewicy, ani, co oczywiste, przez stronnictwo konserwatywne. Jak zauważyła tłumaczka w posłowiu do książki, autor posiadał status „tongbanja”, sympatyka ruchu lewicowego oddanego bardziej sztuce literackiej niż politycznemu aktywizmowi. Był więc Hyosŏk młodym pisarzem przedstawiającym w swoich kunsztownych opowiadaniach życie biednych Koreańczyków wegetujących pod okupacją japońską okresu 1910-1945.
Tematem opublikowanych w tomie opowiadań jest nędzny los koreańskiej klasy niższej, czyli robotników żyjących z ciężkiej pracy fizycznej. Tutaj szczególnie ujęło mnie ostatnie opowiadanie, „Widma miasta”, w którym wyczerpani po całym dniu pracy robotnicy, przemoknięci i słaniający się ze zmęczenia, snują się nocą po mieście w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Motyw przemokniętych ubrań pojawia się w ważnym momencie także w opowiadaniu „Róża jest chora”. Wyraźny jest też wątek trudnego losu kobiet w kontekście wyzysku seksualnego, zwłaszcza w opowiadaniach „Punnyo” (1936), „Cierpkie morele” (1937) i wspomnianej „Róży” (1938). Dodam, że prozatorska spuścizna autora liczy siedemdziesiąt utworów, zaś wydanie polskie zawiera pięć z nich. Irracjonalne pożądanie, które wymaga natychmiastowego zaspokojenia, głód, zmęczenie, nierówności społeczne, opresje polityczne, ból i bieda, to centralne zagadnienia tej prozy. Świat tych opowiadań bywa jakby celowo skontrastowany z tematyką, widać wspaniałość egzotycznej przyrody, bukoliczne opisy zielonych wzgórz, nocy, lasu, romantycznego popołudnia nad rzeką, niezwykłą wrażliwość na szczegół. Dosyć często napotkać można wręcz urzekająco piękne zdania z nutą humorystycznego dystansu (który autor zawdzięcza być może Czechowowi), wiele jest w tej prozie ładnych sformułowań, na przykład: Namjuk z kolei była zmęczona życiem w mieście, marzyło jej się mleko kozie. Wierzyła, że dojdzie do siebie, jak będzie pić dużo koziego mleka albo W jego wyczerpanej twarzy Hyŏnbo zobaczył swoją wyczerpaną twarz, czy też Hyŏngt’ae był wściekły, nie krył rozczarowania, przystał na tę propozycję, nie mógł zapomnieć goryczy po utracie konkubiny z Kangnŭng. Ruszyli w drogę powrotną, a on mruczał coś do siebie i palił jednego papierosa za drugim. Egzotyczne realia, jak też koreańskie imiona bohaterów nie wywołują oporu w lekturze, która upływa przeważnie w atmosferze współczucia dla biednych ludzi uwikłanych w pożądanie i przygniecionych biedą.
W toku tych opowiadań postacie wyłaniają się nagle, miałem wrażenie, jakbym oglądał film, w którym co i rusz wprowadzane są nowe wątki, niejako epifanicznie, przez co autor uniknął tak niekiedy nużącej linearności narracji. Jesteśmy wrzucani w świat bohaterów. Łatwość i dokładność obrazowania słowami przenika tonacja liryczna. Autor wykazuje upodobanie do konstrukcji klamrowej, jak w opowiadaniach „Punnyo” i „Widma miasta”, ale i do niezobowiązującego wygaszania opowieści w (pozornie) dowolnym punkcie, jak w tytułowym opowiadaniu „Gdy dojrzewa gryka”, czy w utworach „Cierpkie morele” i „Róża jest chora”.
Niniejsze polskie wydanie opowiadań Hyosŏka posiada przyjazny format i dobrze się czyta. Nie będę tutaj streszczał tej książki, żeby nie zepsuć nikomu przyjemności obcowania z tą magiczną i pełną egzotycznej kultury prozą (wzmianki o buddyjskim bogu Jamie i szamańskiej bogini Samsin, mnogość koreańskich zwyczajów). Przywołam jednak fragment, który zapewne przemówi do niedofinansowanych chłopaków swoich pięknych dziewczyn, którzy jakimś dziwnym trafem znaleźli się w lepiej sytuowanym towarzystwie. Oto bowiem Namjuk, przyjaciółka i kochanka Hyŏnbo, właśnie odbyła przyjemny taniec z synem lokalnego bogacza, Kima, co wywołało zazdrość Hyŏnbo.
Żałował, że zabrał ją w takie miejsce, przez dłuższą chwilę nie mógł opanować wzburzenia.
– Bezczelny typ! Ma pieniądze, więc sądzi, że wszystko mu wolno?
– Nie ma co się złościć. Ludzie często tańczą ze sobą, a zaproszenie do tańca to żadna obraza, wręcz przeciwnie, wyraz szacunku. A on dobrze tańczył!
Czy biedny może skutecznie konkurować z bogatym w staraniach o względy kobiety? Jak to wygląda w praktyce? Czy istnieją wartości ponad kapitałem? Nie zdradzę zakończenia utworu „Róża jest chora”, powiem tylko, że tytuł jest znaczący i wiele mówiący, a o tym, co dokładnie mówi, przekonają się ci, którzy przeczytają to opowiadanie do końca.
Na koniec ciekawostka klimatyczna z „Róża jest chora” i zdanie eskapistyczne z „Punnyo”.
Ciekawostka: Czytam i piszę to w czerwcu, w umiarkowanym klimacie środkowej Europy, ogrodowe róże przed moim oknem właśnie przeżywają pierwszą falę pełnego rozkwitu a kwiaty bzu są już dawno wspomnieniem (przekwitły w maju), tymczasem na stronie 96-ej „Gdy dojrzewa gryka” czytam: Jest czerwiec, bez kwitnie w ogrodzie, przed gankiem róże pewnie puszczają już pąki. Zaznaczam, że jest tutaj mowa o kraju klimatu subtropikalnego, a opis dotyczy rzeczywistości sprzed dziewięciu dekad.
Zdanie eskapistyczne: Już nie ciągnęło jej do miasteczka, ciągnęło ją na pola.
Gadko
psy łokazyji lektury
„Wyjazmiony”
autorstwo Renaty Bozek
Renata Bożek
„Wyjarzmiona”
Marginesy, Warsawo 2025, 328 strón
Cosik ta ksiunska Bozyk we mie uruchomióła. Ano uruchomióła ten miks gwarowy, któren towazysył mi łode dziecka, cyli łod strony ciotki z domu Welcer co to z Władkiem ślązokiem mieskała, a któren godoł do mnie po ślunsku i cygarety paliół jeden za drugim i w aszynbecher je zduszoł albo zucoł ot tak dziesi i psydeptywoł zwycajnie. Z drugi strony uruchomióła się gwara podkarpacko, ode strony babci, którena na Nawsiu Brzosteckim urodzina się, co to to Nawsie na granicy ze Smarzowo jest, granicy z nią po prostu, a w Smarzowy Jakub Szela urodziół się był, wienc korzenie wiadomo jakie i wiadomo skąd sie jest i kim się jest mniej wiency, wim jak to jest być kim sie jest; takie cósi uruchomióła we mnie ta ksionżka Bozyk. A i jesce co wom wiency powim, mianowicie gware podhalańsko psypomniała, która nieobco mi, bom cęstym gościem na Podhalu łode zawse byn. Najmni znom ja kaszebci, chocioż nad młezem tyz częstym gościem byłek zowse, a nawet ujka tam mam, choć ujek napływowy, ale pół zycia tam siedzi, nad tym młezem, bo ciocia to juz tamtejszo. No winc taki miks u mnie uruchomióła ta ksionzecka, co to napisana jest w wienksości gwaro mazowiecko, moze z niewielko domiesko podkarpackiej, tak mówia na cuja, bo łostatecnie to nie wim, ale tez cósik mi się tak wydaje.
Co to jest ta Bożkowo gwaro i po co?
Sto dwajścia pijyrsych stron napisane gwaro. Konia z rzyndem temu, kto bez to przedzie. Jo żek przesoł, nie bez konsekwencyi mózgowych, i w sumia nie do końca wim co żek przeczytoł, ale ogólne wrażenie mom i ło nim powim tera cosi.
Bo może być i tak, ze potomkowie i potomkinie chłopów pańszczyźnianych konkurujo ło zasoby i kapitoł z potomkami i potomkiniami bogatego miescaństwa, tych burżujów cholernych, albo i nawet z potomkami i potomkiniami jaśniepaństwa, moze tak być. No wiec co tez Pani Prezes Stowazysenia Pisarzy ze Wsi napisała? Ano napisała grubom powiść podzielono na cy rozdzioły, kolejno, cyli linearnie: Wiś, Dwór, Miasto. Pozo tym, to jist łopowiść właśnie linearna, dziewietnastowiecno. Najbardzi traumatycno jest cyńś pijyrsa, bo tam nijak nie uświadcys normalnego jezyka, tyko gwara, casami tyko narrator wszechwiedzący się odezwie, ale to casami, bo gros zdań to takie ni to ni co, ni owo, opowieść gwarowo ło podrózy bez zycie młody dziouchy Rozalki rozwałki. Późni ksionżka normalnieje, ale tez niezupełnie, w miare jak główna bohatyrka się rozkrynca, czyli jak edukuje się, zmienia nawet imię z Rozalka na Różanna, cy jakosi tak, jezyk tyz normalnieje, staje się bardzi literacki, łogólnopolski, jak jaśniepan Jan Kochanoski przykazoł. Bo wcześni to chaos czysty. Cholerstwo nie do czytania, ale żek przeczytoł, bom obicoł, a jak chłop cosik obico, to i dotrzymo, a Jaśnie Panienka paczy.
No to jak sie to zacyna, ano zacyna się zdaniem takim: „Juz dostanie łode mnie zapłatę, skurwisyn.” I jest to pars pro toto nastawienia Rozalki, późniejszy Róży, Różanny, do mężczyzn z klas wyższych. Opowieść przenika klasowe rozeznanie i wrażliwość lewicowa. Niekiedy wprowadzana jest wysoka poezyja (Keats), co wywołuje humorystycny kontrast z restą.
Bo ludziska dzielom sie na takie, co to do nich starse mówiły gwaro, i na takie co do nich gwaro nikt nie mówiół, no i te drugie racy nie psejdo pses powieść Bozek, nie ma opcyi, chyba ze scególnie ucone i zainteresowane gwaro, co innego te pjyrse, które ze słysenio znajo tako cy inno odmiane gwary, te mogo sie wykopyrtnąć, ale psebrno, jako i ja psebrnąłem, choć nie zawse ze zrozuminiem. Bo zasadnico jest tyz tak, ze te, co to do nich nie mówili gwaro, są dobze poustawiane tuti, u siebia, w miastach, ze ani igły nie wciśnies, a te drugie to ratunku i awansu sukały racy w Hameryce, do który tyz pojechali ich psodkowie nieraz. Na psykład moi psodkowie w międzywojniu psebywali w Nowym Jorku, wiele lat, ale potem wrócili się do Polski, bo myśleli, ze jak jedno wojno juz było, to drugo nieprędko wybuchnie, no i się pomylili, ale innym razem ło tym opowim moze, bo teroz tematym jest Bozek i jej ksionżka co jakiesi tellurycne moce w cłeku ruso.
Wyjazmiono, rozkiełznano dziołcha rozwałka walcy ze skurwisynami. A co to takiego jest napisać tako ksionżke gwaro o walce ze skurwisynami, ano rozumicie, to jest forma takiego troszki skurwisyństwa, z punktu widzynia cytelnika. Bo wisz, czyto się to cinżko, cłek ma w głowie taki bajzel, taki szmyrgiel, takie nie wiadomo co, i po tym sam zacyna tak mówić i myśleć, a myśl w gwarze jest, rozumicie, prosta. Prosta, i tam tez duzo agresji jest w tej myśli. Bo gwaro to jest taka mowo ze słuchu podano. Jak ludziska nie umioły cytoć ani pisoć, a te ludziska we wsi u ty Rozalki to racy nie cytajo, hyba ze hrabia Stark, albo jakiesi inne jaśniepaństwo, no a Rozalko się nauczyło, tak jak Bozek się nauczyło, nauczyło i napisoło, taki śmiszny jezyk ze słuchu zapisała, i to tak śmisznie wyglądo i jeszcze śmisznij jest jak se to cytos na głos i potem ci wychodzi, ze to jest tako gwaro, ale zapisano, rozumis, i takiego cegóś żeś nie widzioł, nie słyszoł. A jednak żeś dziesi słyszoł, czyli najlepi ci sie to bedzie czytoć, jak żeś to słyszoł od babci czy dziadko, czy łod matki, czy łoćca. Bo jak nikt nigden nie słyszoł, to będzie się mencył jak ten gupi. Natomiost dobze zeby słyszoł, zeby chocioż takiego Józefa Tischnera kazania podhalańskie mioł przecytane, bedzie wtedy widzoł o co chodzi, albo i nie bedzie. Ale chodzi o to Rozalke, co to tak walcy z tymi panami, co to tak ich nienawidzi, łona, rozumisz, wkurwiono jest, kurda, mówi cały cas, skurwisyn, takie słowo, nieładne.
Powiedzenie takom gwarom wiele stron do cłeka, to jest przemoc, bo jak pedzioł Marian Pilot, na którego się powołoło autorko, a ten Pilot to taki łociec duchowy tych syćkich ludzisk co to gwaro tak napierniczajo jak złe, no to on pedzioł, ze z tego se mozesz zrobić rozumisz miecz, cytot:
Życzyłbym sobie, żeby moje chłopskie pochodzenie – w odniesieniu do mojego pisania zwłaszcza – nigdy nie było mi tarczą; zawsze – mieczem.
Takie cósi napisoł Pilot i Bozek se to wziena na motto. No wiec ta gwara ma takom funcyję, ze jest takim miecem i po tym mózgu ci jeździ i zapiernicza po tym mózgu, rzeza ci ten mózg, drąży ci w tym mózgu takie pieruńskie kanały, no i w tych kanałach i w tych wycinkach, rozpadlinach, rozumis, wykrotach, takisi ciurlających, nie wim juz sam jak to nazwać, no szlakach jakisi, no więc lecisz po tych szlakach i ci się kurda zmienia mózg. I po prostu, jak ześ był ponem i nie rozumisz, bo syćkie twoje psodki, albo z pietnaście psynajmni, były ucyły sie i naucyły sie, bo były ucone i naucone pisania, to la takiego kogosi pzecytać takie cósi, zwłasca te pjyrse sto dwajścia strón, to bedzie jakasi męka. No wiec to jest taka właśnie zemsta tej takiej, rozumisz, łałtorki, która się z chłopów wywodzi, i która tym językiem gwarowym napiernicza jak zła, no to właśnie po to im napiernicza, ponieważ w ten sposób sie mści na tych syćkich paniskach, paniczykach, rozumis, tym jezykiem sie mści, bo po łogólnopolskiemu potrafi, jak na psykład w roździale Miasto, ale wolała Wiś napisac gwaro, i nie tylko po to, zeby się wyróżnić, takie ksionżki juz były, ale po to, zeby sie wpisać w pewno tradycyje i po to, zeby na gruncie tej tradycyji nagle dokonoć jezykowej zymsty przez uszy i mózg na spadkobiercach kultury wysokiej. A tak poza tym, uważam, że „Wyjarzmiona” jest godnym uwagi śmiałym eksperymentem. A jeśli chodzi o realia życia w Polsce w latach trzydziestych i czterdziestych dziewiętnastego wieku, to jestem pod wrażeniem ogromu riserczu, pięknie spożytkowanego.
Wracając do treści, z ksionzki Bozek wyłania się łobraz cłowieka jako skurwisyna. Polska na kilka lat przez rzezią galicyjską. Niektóre powiedzo, ze ta Polska taka prymitywna, prymitywnie pokazana, i ze taki łokres wybrała sobie łałtorka, prymitywny, zeby się mścić, ale wicie, to jest tak, ze cłeki to som zecywiście skurwisyny. Jak pacys sie w strone Gazy, jak pacys się w strone Rosji, jak pacys się w strone Łukrainy, albo jak pacys sie w strone Stana Zjednoconego, to wis, a jak pacys sie w stronę Chin to tyz wis, ze ludziska to takie skurwisyny, i nigdy nie było inacy. Tak ze to skurwisyństwo, które wyządzo łałtorka swoim cytelnikom na usach, to taka łodpowiedź na to, ze tam w nich tyz jest to skurwisyństwo, które łone som jej winne, którego konsekwencyje łona łodcuwo, bo jest z chłopów, rozumisz, i musioło sie zemścić, tak jak ta Rozalko, i ta Rozalko to jest takie porte-parole łałtorki, może troski, ale umi, umi mówić tą gwaro swą. Widzicie, moze wam się wydawać, ze ktosi nie jest skurwisynem, i nawet cały rok moze nic wam nie zrobić, nie być niegzecny cy cóś, no ale jak juz raz sie doł poznać, to juz niech was Matko Bosko broni, cobyście mieli uznać, ze to juz koniec i ze mu się to tylko raz przydazyło, bo jak mu sie raz psydazyło, to choćby potem cały rok był juz grzecny, to nie mozno w to uwirzyć, bo łon dali jest skurwisynem, tyko się ukrył. No więc, wsędzie skurwisyństwo, i chodzi ło to, zeby te złe moce w cłeku zrównowazyć, zeby to sharmonizować. Jak juz to skurwisyństwo w nas siedzi, to zeby to podniść na wysokoś stuki – do godności stuki podniść skurwisyństwo, i wtedy to skurwisyństwo staje się nawet wręc casami piekne. Albo śmiesne, albo staje się nośnikiem jakowychś inksych wartości estetycnych. No i cóz, no i właśnie tak to się odbywo i w malorstwie, i w literatuze, i w syćkich inksych stukoch, nawet w muzyce poważny, co to tak casem tak psypierdolić potrafi taki Orf cy inksy Betowen wkurwiony, no i wtedy jest dobze. A jak skurwisyństwo sie nie podnosi na poziom stuki, to wtedy zostaje w świecie i jest takie zwykłe i potem ludzie cierpio bardzi. To znacy: skurwisyny od skurwisyństwa cierpio bardzi. I tyle kciałem pedzieć, a teraz na koniec tej mojej mowy, bo ja nie pisem, ja godom do was, cały cas, latego to sie nazywajo te mowy takie, tylko ja zek godoł troski inacy tym razy, chciałem pedzieć dziekuja za mozliwość psecytania tej trudny ksionzki i cekom co bedzie dali, co tez ta Bozek wincy napise i cy to znowuż bedzie takie dziewietnastowiecne, cy nie.