Maciej melecki


 

PÓŁMROCZE

Rysa biegnąca nierówno wzdłuż całego sufitu, po lewej stronie,
Naprzeciwko zamkniętych okien, jest jego przyszłym rozstępem.
Rozstaje nie kończą się jak delta, łączą się za widnokresem w jedną
Pręgę, którą mam teraz nad sobą w szarzejącym kłykciu dnia, i jak
Rozwarta pięść poprzerzynana liniami, są ugrzęzłymi klinami w
Papilarnej płyciźnie wchłaniającej wszelki kompost nieba, bez spodu,


Na rozchwianym wierzchołku okamgnienia, w rozwidlonym krańcu,
Wygłuszanym oparem nadciągającego odwrotu. Kumulacja ościstych
Zer. Zagon cierni. Losowe przeskoki w zasklepienia próżnią. Nieruchome
Przeludnienia w gromadnym nawiewie narożnika gęstnieją odbiciami pustych
Przeładunków. Sztorcujące gardła węzły przyspieszają biegunowe wtrącenia
W wybroczyny zastawianych blokad, abyś czezł nieustannie w ich


Obrotowym zaburzeniu, drętwiejąc od cięgów bieżących zapowiedzi.
Gliwiejąca meta na czołach zwożonych mar, mechanicznie machających
Chorągiewkami. Zawsze nieprzestawiony czas zaciera tobą rozbieżny
Pomiar i poprzez parciane poszycie wypiętrza się załom, który nadżera
Niczym kwas ociemniałą jeszcze drugą połowę, kiedy przekładnie
Sinego stropu tego prostokątnego leja prześwietlają to pierwsze półmrocze.   


 

KOPNY WYKROT

Kamienne miasto, kamienny pułap, ukamieniowani upałem. Składowisko
Przewlekłych ram. Suche widma rozsypane pośrodku paleniska, pozbawione
Spłachcia cienia, między jednym a drugim rulonem przydechu, u podnóża
Dookolnych wzniesień, na trwale już samemu w takim właśnie omamie, po
Przeciwnych stronach zakola niezmąconej zatoki. Przepalony w głowie wolfram.
Rojne skrzeczenie cykad. Przybliżam się do narożnika mety, który


Jest u spodu każdego przewyższenia sześciennego kwarcu. Ściany
Wyblakłe jak kości. Krańce obwiedzione bojami. Lazurowy przestrzał
W wyszarzałych szczelinach. Spieczone wręgi. Rozprzężone cząstki
Bezwładnie zderzają się ze skupioną płowym nurtem przesłoną. Zasolenie
Wypiera krew. Niczego nie jesteś w stanie zmienić. Zalana podłoga
Odbija sufit. Powiększana lupą stagnacji zgroza kłoni cię aż po wyjazdowy


Zakręt. Wszyscy wzięli się znikąd, znikąd się więc do nich przychodzi, brednie
Są zamachowym kręgiem, który pochłania tory prowadzące do rozwidleń,
Uskokowa macierz czeźnie w przerwie, rotuje to garbaty oścień porośnięty
Pudełkami domów i spierzchła brzegowa linia narzyna po tobie ślad.
Przeschnięty naciek. Opadowy węzeł. Zawiesiste przedziały fazy tego
Jednostronnego osuwania się w równomiernie kancerujące dno są jedynym


Wymiarem, gdyż podziemne i nadniebne pasma rozdrożnej tułaczki kolebią
Się na krawędziach falujących rojeń i pocieszycielskich zmyśleń, przykładane
Jak kompas do smużystego azymutu, jaki każdemu wyłania się w dalszej
Porze zbłądzenia, stąd przyrost złudnych mniemań karmiących nie tylko
Nastawionych na tu i teraz. Żadnego indziej poza tą bruzdą majaczenia nigdy
Się nie doświadczy, nie zazna w nim w miarę stabilnego położenia, gdyż


Nigdy nie istniało się poza tą ciasną obręczą takiego właśnie uwidocznienia.
Przebłysk pionizuje ten przechył na tyle długo, że dopiero za siódmą górą
Spłaszcza się ten wleczony tobół, i między kwartałami ulic schodzącymi do
W pół zatopionego mola, a chmarą burzowych zwałów zaczyna się powrót,
Długi jak pogięty maszt, we wrzący moment decentrujący ten wyboisty
Ciąg, niczym rozciągnięty kopny wykrot, nie do przejścia przez resztę dni.


 

PRZESIEW

Ile jeszcze pozostało płynnych fałd do gwałtownego zwrotu,
Koniecznego przeczołgania się przez odrutowaną granicę, poza
To faliste podłoże poszarpanego kręgu, skupionego w zarannie
Rozdeptanym naparstku wielopoziomowych stłoczeń, kiedy jest
Się tylko przedłużeniem szerokiego napięcia, którego wyładowania
To tylko krótkie spięcia z przypadkowymi potknięciami, kantem
Mglistym niczym sierpniowy nów i okopconą krawędzią dna.


Pulsujący przerzut, jakby każda konfiguracja była tylko krótkotrwałym
Zakrzywieniem, choć na tyle wyraźnym, ażeby znikliwość okazała
Się zbyt długą przesieką, dzięki czemu nigdy nie ustaje w swym
Pomrocznym wirażu przeistoczenia pustki w biegun wygięty aż po
Poboczny nawis. Marniejemy dwoiście.  Docieramy zawsze obok
Wylotu, wyprzedzani w tunelu przez najniższą prędkość światła.
Każdy przedział danego momentu jest tylko ułomnie przywiedzionym
Sprzęgłem, stąd to chrome pobywanie w wyłonionym nagle kącie,


Bliskim rozstąpieniu nacierającego kierunku, kiedy komunikat jest na
Tyle bolesnym nakłuciem, że można obrać zawsze równolegle
Przeciwstawny bieg, i wychodząc naprzeciw koncentrycznym widmom,
Stykać się z żywym przejawem cudzego zgubienia dalszej drogi.
Trójbój wymiotnego oczadzenia zaciera ślady niedawnych wahnięć,
Anonimowych przesileń w polu rozkrawanych nieużytków przez
Miernicze tyczki i taśmy, bez większych szans na pozbycie się w sobie
Owego przepastnego przechylenia. Nie powinno już niczego brakować


Po tylu latach serpentynowych przyspieszeń i parodniowych wypadów,
Lecz nagle kurczą się cyfry i w okienku maleje obrót dla tych samych
Wieloletnich czynności, więc dola okazuje się ostatecznie trefną powłoką,
Przemielaną jak głóg chrząstką na sproszkowany cierń. Ruchomy zestrój
Wybłyskujących mgnień spopiela każdy przybój naderwanych odniesień
Do szatkujących cię już nieopodal zniesień, gdyż pustoszeje czas w
Rombie tego przesiewu, który już tylko skrupulatnie liczy każdą przebytą
Wnękę od nowa, pogłębiając bezmiar tego skończonego nieustania. 


 

NACIĄG ODSTĘPSTW

Burzowy knebel zagród, skupiający wszelkie rozedrgania w przekątną flautę
Przepadania bez wnęki najgłębszego dna, nieustannie rozszerza swoje zakresy,
Przeciągając na swą stronę resztę niepodmytych brzegów, byś nie mógł być
Przytroczonym żadną wiązką szkwału do pionu wszelkich rozchybotań,
W tej wiecznotrwałej rundzie po wyjałowionej niecce dnia. Bariera stawiana
Jest zaraz na początku tygodnia. Kiedy rozchyli się przegroda, prątki nabiegną
Swym bielmem wszystkie aorty przeszyć, owym zwłókniałym wiechciem oporu,
Wtrącając cię w podprogowe ciśnienie, i jak potencjometr, uwolnią grawitację
Ze wskazówek rozdygotanych w sferze tej najbliższej febry, będziesz przeto w


Pokocie coraz większego przeczołgiwania się z krańca na kraniec, wielokrzewiu
Narastającego zamroczenia, dźganego szpicem karbującego osaczenia.
Kuloodporny pat. Kłuty drogi szmat. Opar kadrów pod nawisem danego przejścia,
A w nich zwełnione sceny z naszych wzajemnych przeniknięć, rozmowy na
Prędko podebrane tematy, raczenie się wyszczerbionym śmiechem, kiedy każdy
Miał przy sobie drążek steru, przedzierając się przez ostrzał padający z flank
Popołudniowego wrzeciona, zacieśniającego przepływ najdrobniejszych pierzchnięć,
Ażeby zatamowania mogły już do końca kierunkować poszczególny krok,
Kontrolnie panować nad resztką swobody w lokacji zmaterializowanej pustki.


Dławiący omam wszelkich oznajmień. Niedowierzanie rozciągnięte w niepochwytną
Sieć, nieprzebranie żadnego śladu. Do kości oczyszczona strefa pełnego uwięźnięcia
W dookolnej blokadzie, kiedy reguluje to wszystko skinienie skarlałego
Obłąkańca, judzącego chmary pachołków zatrzaśniętych w swych terenowych
Kasach pancernych, wdzięcznych za ochłapy przynęt, żyjących w wizjerach
Automatycznych zamków, głuchych szyfrów, programujących im gąbczaste mózgowia.
Linowi skoczkowie swoich mniemań unoszą się w społecznej lewitacji na szczudłach
Chciejstwa, rozpraszani cętkami aktualnych promocji, z darmowymi dostawami
Do kresogennego koryta. Meandrujący zakosami nieżyt wyboru skazuje na prostopadłe
Osuwanie się w złogi zatrzymania pod demarkacyjnym murem, drętwienie


Obustronnych delt wszelkiego dopływu mazi tego opresyjnie wdrażanego stanu.
Każdy twój ruch rzutowany jest na siatkę rzędnych. Rozproszenie jest bezładnym
Przesyłem skłębionych w obojczyku przewidzenia drzazg, ścieraniem na drzewny
Miał gestu odmowy, kiedy wydłubywany jest z tego ostrokołu przemieszczeń.
Najmniejszy nawet zarys przyszłego, plamistego wnikania w zacieniony podół,
Chłonący przeciwstawne wektory i kwadry trwania przy swoim naciągu odstępstw.
Wadliwość każdego przystępu. Bezwiedność próżniowych tarć. Przesuwamy się
Po tym czarno – białym układzie napięć, jak wleczony za sobą sznur, rozmagnesowane
Kierunki sterczą w gnilnych otworach i są polami dalszego przepadania, tutejszego,
Samozwrotnego cofania się w odśrodkowy ostęp zejść. Dodrenuj zastygający cię spław.