Dziecko orgazmu
Nie jestem dzieckiem orgazmu.
Co znaczy, że moja mama leżała pod moim ojcem i się nudziła / nie bolało.
Skąd wiem?
Bo wypytałam.
Już uspakajam. / Już.
Zaznała przyjemności później z kim innym i doznawała jej do lat 75, kiedy zerwała ze swoim ostatnim kochankiem.
Powiedziała mi wtedy: – Ciało już nie te. Jakby powodem zerwania była jej zwiotczała skóra.
Oj tam oj tam – mnie nie nabierze.
On ją po prostu znudził.
Ale ja się nie dam!
Ja / dziecko nie orgazmu / wierzę w orgazm do śmierci.
Wyznania alkoholiczki
W mojej melinie po wyfroterowanej podłodze ślizga się samotność.
Pod stołem pięć butelek wina.
– Dlaczego pięć? – pyta nieistniejący Bóg, który nauczył się od ludzi, że w materię trzeba się wgryźć.
Odpowiadam:
– Chciałabym piwniczkę z nieskończoną liczbą cudów, a stać mnie tylko na wina z Biedronki. Trzy to za mało, dopiero pięć zaspakaja podupadłą duchowość.
Mój nieistniejący Bóg / lekko rozchełstany, bo już napoczęłam dary chyże, a poza poziomem zero nitki się rozchodzą, guziki pękają, a butelki w tan…
…on Bóg rozchełstany, gada tylko o siódemce. Że te siedem dni, co to stworzył nasz gówniany świat, że siedem trąb pod Jerycho, że każda egipska plaga trwała siedem dni, że siedem sfer niebieskich w kabale.
– Pięknie – mówię mu – pięknie! (Mama nauczyła mnie grzeczności.)
– Ale ja wolę liczbę pięć! – I walę pięścią w podłogę. – Bo mamy pięć palców u ręki i pięć zmysłów. Bo Chanel nr 5 zawojował świat, pięciobok z zasady jest foremny, a dżdżownice mają po pięć serc!
Nie odpowiada.
– Hej, jesteś tam?
Cisza.
Nalewam sobie, stukam się z nogą od stołu.
No dobra, przyznaję, liczyłam, że ześle jakiegoś Chrystusa, co te wina z Biedronki przechrzci na Bordeaux. Przynajmniej.
Dupa blada.
Ale pod stołem butelek stoi siedem. Jako żywo.
Oda do dziurek w nosie
Dziurki w nosie / patrzę na was / widzę was / waszą czeluść.
Jakie macie kształty – niewinnie owalne, arystokratycznie wydłużone, perwersyjnie wywinięte.
Zawsze symetryczne, bo i jakże inaczej.
Ale co tam kształt, mnie kręci kąt nachylenia i stopień rozwarcia.
U pewnej aktorki w amerykańskim serialu zobaczyłam dziurki wywinięte duże na trzy palce, patrzyłam przerażona jak blisko mnie do siebie dopuszcza.
Biedna nie miała wyboru – a czy w ogóle go mamy w cielesności? / choć można kłamać / ale nie dziurkami / chyba że się zoperuje nos.
Po takim zabiegu dziurki zawsze blisko siebie, małe grzeczne kaczuszki, co kichają disneyem.
Przyznaję, choć z bólem, bo to jakby wstyd, że kocham dziurki arystokratyczne – wąski pas, czeluści zaledwie muśnięcie. Nigdy z was nie wystaje żaden włos. A nawet gdybyście miały spłynąć gilem, to zrobiłybyście to przepięknie.
Zasługujecie na to, by wsadzić w was palec