Lata 30-te XX wieku, przed wybuchem II Wojny Światowej.
- WNĘTRZE. CHATA. RANO.
Rozalia sprząta ze stołu. Matka wchodzi do domu, wyciąga coś zza pieca. Podchodzi szybko do Rozalii.
MATKA
Rozalia na jarmak z łojcem pojedziesz. Kup jaki szmaty porzonny, to cosik usyjemy. Mosz tu jakby ci łojciec nie doł, a jak ci do, to mi łoddej. Tylko mu nie godej bo ci nie do. Wisz jaki jest, a z nim nigdy nie wiadomo, jak bedzie, jak przydzie do płacenia. A tu mosz kup Kazikowi i Zośce cosik słodkiego. Schłowej do kieseni.
Ojciec wchodzi do domu. Matka wkłada szybko pieniądze Rozalii do kieszeni.
OJCIEC
Zebrałaś się już?
ROZALIA
Głotowom.
OJCIEC
To płodej mi copke i chłodź.
Ojciec wychodzi, Rozalia bierze czapkę i idzie za nim.
- PLENER. DROGA. DOOKOŁA LAS.
Rozalia jedzie z ojcem na wozie. Nie odzywają się do siebie. W końcu ojciec przerywa ciszę.
OJCIEC
Matka to głupio tako casem.
ROZALIA
Ło co ci chłodzi?
OJCIEC
Myśloła, żem nie widzioł, co ci w kieseń wkładała, że nie wim, dzie piniądze chłowo. Może i wypić, i wypije, ale, że za złodzieja mnie mo, to żem nie myśloł.
ROZALIA
A ni brołeś ji casem piniędzy?
OJCIEC
No może downi, ale teroz bym nie wzioł. Downi, żem bardzi chloł, a teroz już mni. Płodobo ci sie tyn chłopok? Jak coś przegnom. I w morde dom jak trza.
ROZALIA
Sama se poradze. A jo wim, cy sie podobo?
OJCIEC
Jak nie wisz, cy sie podobo, cy nie? Downi to my łod razu wiedzieli.
ROZALIA
Przestoń z tym downi. Ino downi, downi, downi.
Rozalia zaczyna się śmiać, po chwili dołącza do niej ojciec.
- PLENER. JARMARK.
Na placu dookoła są stragany, w tle widać kamienice, jest dużo ludzi. Ojciec rozmawia z chłopem 2. Rozalia ogląda towary.
OJCIEC
Kurwa, ależem się łostatnio za kłonia pomienioł. Niech to ślak. Najpierw se myśle, miało być łeb za łeb, a chuj niech strace. A płotem tagem mojego kurwa darmo sprzedoł. Tak jest z handlorzami. I teroz se myśle, że jo wincy na zjidzony chlyb robić nie bede.
CHŁOP 2
To cza się z tego nieszczyścia czegłosik napić.
OJCIEC
Dobrze godosz. Można a nawet trzeba. Co bedziemy tak na sucho godać. Lyj łod razu na drugo noge.
CHŁOP 2
Dobra, siadej, tu na włozie. Ino tak na spokojnie, bo młojo bedzie się darła późni w chołpie.
- PLENER. JARMARK.
Ojciec rozmawia z chłopem 2. Mężczyźni siedzą na wozie i piją. Obserwują dwóch pijących nieopodal młodych mężczyzn.
CHŁOP 2
Patrz a tyn, jak pochloł. Słyszołeś ło nim?
OJCIEC
No, jo do tego chłopoka już kiedysik godołem, weź se to babe i głupot nie pierdol. A żenić to się nie chcioł, bo panieńsko byuła.
CHŁOP 2
Łon to się chcioł żenić ino jego matka monci, że nie tako dla niego, że z dzieckiem godo. I co chłop pije, bo nie wi co mo robić. To nie dziwota, że tyle dzisioj wychloł.
(piją wódkę)
Dobra, jo bede do chołpy jechoł, co my miela wypić to my wypili.
Ojciec podchodzi do Rozalii. Widział, że rozmawiała z jakimś mężczyzną – Jerzym (27), który odchodzi, nie zauważając ojca.
OJCIEC
A tyn? To, co chcioł łod ciebie?
ROZALIA
O droge do kłogosik pytoł.
OJCIEC
Wisz, kto to byuł?
ROZALIA
Nie wim.
OJCIEC
A to powim ci kiedy indzi. Mosz już co upaczone?
ROZALIA
Chyba mom, ale szukom jeszcze, może se co lepszego znajde.
OJCIEC
To wybirej. Nie bedziemy tu stoć do wiecora.
ROZALIA
Bo jo wole.
OJCIEC
Co ty znowu wydziwiosz?
ROZALIA
Bo jo, bym dzieciom lepi kupiła książke jako.
OJCIEC
To ty teroz ło tym godosz! Jak my tyla tu stoli.
ROZALIA
A coś robiuł na włozie?
OJCIEC
Mi to wszystko jedno w cym ty pódziesz, ino matka sie bedzie późni drzyć. No musisz jakosik wyglądać. Dobra, jo na książkę ci dom, a matce powidz, że ci piniędzy nie dołem i że z tych co łod ni mosz zapłaciłaś, a ty se kup tyn materiał. I chłoć bło mi sie straśnie stoć już tu nie kchce. I cosik mi wlazło w ślypia.
(trze oczy)
ROZALIA
A ni moge godać, jak byuło?
OJCIEC
To ci powi, że już ni mosz na co piniędzy wydawać. Matka na książki cięto, za panny, nawet na nauki chciała iś, że dzieci bedzie ucyć.
ROZALIA
Jo tak ni moge.
Trzyma w dłoniach czarny materiał.
OJCIEC
Roz się mo piniądze, a płotem ni mo. No kup se tyn cerwony materiał, nie tyn corny. Ładni ci w nim bedzie. A tak to, ty corno to corne, eee nie. Jak śmirć bedziesz wyglądać. I blado jeszcze tako, łaź, że wincy po słonku. Musze cie bardzi pognoć do roboty.
Rozalia patrzy na pieniądze, liczy je. Widzi z daleka Zygmunta, nie chce go spotkać.
ROZALIA
Godosz tak, jakbym nic nie robiuła. Dobra chłodź już. To jo wezme te książke.
Rozalia podchodzi do stoiska obok i wybiera książkę, płaci za nią.
OJCIEC
(do sprzedawcy)
Dobra, dej Pon ty szmaty w kwiotki i bedzie. Jo zapłace. Nie wim, co z ty dziwuchy bedzie. No nic zdecydować nie umi. O i te chustke jeszcze.
Sprzedawca wiąże sznurkiem materiał. Ojciec okręca go chustką. Chowa go za siebie tak, żeby Rozalia nie widziała, trzymając jedną rękę za plecami. Podchodzi do niej, Rozalia płaci za książkę stoisko dalej.
OJCIEC
No chłodź już do chołpy. Cy jo dobrze tego twojego widze? Het, tam?
(pokazuje dłonią)
ROZALIA
Chłodź już. Cza do chołpy wrocać, mama bedzie zło. I wcale nie młojego.
Rozalia idzie szybko w kierunku wozu. Ojciec idzie za nią śmiejąc się.
- WNĘTRZE. CHATA.
Rozalia z ojcem wchodzą do domu. Matka stoi przy piecu i miesza zupę, podchodzi do Rozalii.
MATKA
Wos gdziesik wysłać? Pokosz Rozalia co, żeś kupiła. Co tak stoisz? Gdzie to mosz?
Matka wyciera ręce w fartuch, podchodzi do Rozalii.
ROZALIA
Ni mom.
MATKA
Nic żeś nie kupiła?
ROZALIA
Książke dzieciom, tak lepi i bardzi sie przydo.
MATKA
W cym ty pódziesz! Jak dziod jaki! Nie pło to ci daje piniądze żebyś! Nie tak my się umowiały.
ROZALIA
Jo to póde w byle cym.
MATKA
Pokosz te książke!
Rozalia podaje książkę, matka podchodzi do pieca, chce ją wrzucić do ognia. Otwiera drzwiczki do pieca i dostrzega dzieci, które stoją w progu, przybiegły zobaczyć co Rozalia kupiła. Matka powstrzymuje się, zaczyna przerzucać kartki, siada na ławie, podchodzą do niej dzieci. Rozalia stoi na środku izby, nie rusza się. Podchodzi ojciec do żony i rzuca na stół materiał, który się rozwija.
OJCIEC
No mosz, usyj ji cosik. A to przecytomy se pod wiecór, jak bedzie porobione. Jus se matka darcie dzisioj daruj. Nie zawsze musi być pło twojemu.
Matka z Rozalią oglądają materiał, podbiegają do nich Zosia z Kazikiem. Matka bierze materiał i przykłada do Rozalii, jest z niego zadowolona. Rozalia się uśmiecha. Ojciec daje dzieciom po cukierku, podchodzi do matki, ściąga jej chustkę z głowy i zakłada tę, którą kupił. Matka zaskoczona ściąga ją z głowy, ogląda. Uśmiecha się, ojciec wychodzi.
- WNĘTRZE. CHATA.
Rozalia założyła nową spódnicę, którą sama uszyła. Matka poprawia ją, a następnie podchodzi do skrzyni i wyciąga z niej korale.
MATKA
Mosz moje, bedziesz mieć cosik na syi.
ROZALIA
A to nie trza, jeszcze zgubie.
MATKA
Bierz. Zaroz tyn bedzie, jeszcze cza warkłoc zaplyść. Siadej na stołku, to ci zaplete.
Rozalia siada na stołku. Matka plecie jej warkocz, nuci coś pod nosem.
MATKA
Jak by sie świniom łokazoł, to wróć do chołpy. Z chłopami to nigdy nie wiadomo.
ROZALIA
Nie jestem głupio.
MATKA
Mądro tyż być nie musisz. A chłop to chłop, jeszcze jak se popije.
Zygmunt puka do drzwi. Matka wygląda przez okno, kto przyszedł. Pochodzi do drzwi i otwiera Zygmuntowi.
MATKA
No już głotowo. To jo tam łodprowodź płotem, niech po nocach sama nie łazi.
Przychodzi ojciec, podaje dłoń Zygmuntowi.
OJCIEC
Co go tak na płolu trzymocie? Chłodź Zygmunt. Siadej.
Wchodzi do domu i wykonuje w kierunku Zygmunta gest, żeby wszedł do środka. Zygmunt siada przy stole. Ojciec wyciąga schowaną pod łóżkiem butelkę, bierze dwa kieliszki. Stawia na stole.
OJCIEC
Jo som bym se chętni na dożynki posed. Downi jak się mama pytoła, kiedy bede to ji godołem ze bede jak wroce. A ze śtyry noce mnie roz nie byuło. A i byuły takie zabawy, ze jak wrocołem to sie cłowiek w fosie przespoł, wstoł i sed daly. Do chołpy się w kłońcu zaszło.
MATKA
I do mnie, żeś wtedy tyż chłodził?
OJCIEC
A pewnie żem chłodził. U ciebie chwilecke i u drugi chwilecke, a i u trzeci, i cworty. A umordowoł się cłowiek z tyloma babami, a każdo w innym kłońcu wsi. Dobra, napijmy się po trochu.
Ojciec nalewa sobie i Zygmuntowi.
MATKA
To po cożeś mnie broł, jak tyla innych bab byuło?
OJCIEC
A jo wim?
(chce wypić kieliszek)
To, ty tak straśnie chciołaś! Jo żem się nie śpieszył, a bło to i do cego. No napijmy się.
(wypija, nalewa wódki do kieliszków)
Chłocioż matka to na nauki chcioła iś.
(śmieje się)
Ależem posed do ji łojca z wódką i my się dogodali. Żem mioł troche ziemi i chołpę żem budowoł.
Chce nalać, kolejny, ale matka wyrywa mu z ręki wódkę i chowa do szafki.
MATKA
Dobra łojciec głupot nie godej. No wydoly, niech se młodzi ido. Szybci pódo, szybci wróco. Rozalii mi Zygmunt pilnuj.
ZYGMUNT
Bede, niech się Bronkowo nie błoi.
Rozalia wychodzi z Zygmuntem.
- PLENER. DROGA.
Zygmunt i Rozalia idą drogą, nie odzywają się przez chwilę do siebie.
ZYGMUNT
Zimno dzisiej, a się nie zapowiadało. Żeby Rozalia nie źmarzła.
ROZALIA
Nie najgorzy.
ZYGMUNT
Jo dzisiej żem się łorobił. Bło to krowa na łocieleniu byuła, cza byuło pilnować. I po dwie jałówki i cielycke byułem, a i drugie tyla kchce kupić. Na wiosne to se kchce mieć już swojo głospodarke, a i chołpe na jesieni bede już budowoł swojo. Bło to jak kchce się żenić to trza swoje mieć, a i łojce mi ziemi kchco przepisać.
ROZALIA
A upotrzył se Zygmunt jako?
ZYGMUNT
No mom, ino nie wim cy sie zgłodzi.
ROZALIA
Jak sie Zygmunt nie zapyto, to nie bedzie wiedzioł.
Rozalia nagle domyśla się, że może chodzić mu o nią.
ZYGMUNT
Zapytom sie, zapytom.
Zygmunt patrzy na Rozalię, która czuje się zakłopotana.
ROZALIA
Jancia by się nadała dla Zygmunta. Ładno, łobrotno, młodo.
ZYGMUNT
Ino za młodo.
ROZALIA
Jak za młodo?
ZYGMUNT
Nie zno się na głospodarce, płochliwo tako. Ani płogodać ło cym, zaroz ucieko. Łojciec mi ji powiedzioł, że łona się chłopów boi. Na razie to nic z ni nie bedzie. Może ji ładno, ale co z tego.
ROZALIA
A Anielcia?
ZYGMUNT
W książkach ino siedzi. Co jako dzie u kłogo znajdzie to cyto i cyto. Za mądro babe mieć to tyż ni dobrze.
Coraz głośniej słychać muzykę. Widać ludzi zmierzających na dożynki. Niektórzy przyglądają się Zygmuntowi i Rozalii, jedni szepczą coś między sobą, inni pozdrawiają ich skinieniem głowy.
- PLENER. DOŻYNKI.
Na dożynkach jest tłum ludzi, wielu z nich tańczy na drewnianej podłodze. Wokół rozstawiono liczne stoiska z jedzeniem i alkoholem.
ZYGMUNT
Napije się Rozalia cego?
ROZALIA
Nie trza.
ZYGMUNT
Jo Rozalii przyniese.
(odchodzi)
Do Rozalii podchodzi Jerzy.
JERZY
I tak żeś mnie pokierowała, żem chołpy staszkowy nie znaloz.
ROZALIA
Cza byuło lepi słuchać.
JERZY
A powisz mi wreszcie, jak mosz na imie?
ROZALIA
Nie.
JERZY
I tak wceśni cy późni sie dowim. I dzie mieszkosz tyż.
Wraca Zygmunt. Ma butelkę wódki w połowie pełną i dwa kieliszki. Jeden podaje Rozalii. Zygmunt popija przez całą rozmowę.
ZYGMUNT
A Kaśke gdzie Jerzyk mosz?
JERZY
Jako Kaśke?
ZYGMUNT
Nie godej, że nie wisz, któro.
JERZY
A te, a nie to, ludzie tak ło nos ino godaly. Downo i nieprowda.
ZYGMUNT
Że się żenić bedziecie godaly.
JERZY
Eee, nie. A z kimś żeś tu przyszed dzisioj?
ZYGMUNT
A może i z młoją.
JERZY
Prowde godosz? Zgodaliście się już?
ROZALIA
I pło co tak godosz Zygmunt? Na co to kłomu?
ZYGMUNT
Dobra, ide po wódke, kchcesz jeszcze? Cy berbeluchy lepi przyniese, chłopoki na pewno majo? Berbelucha lepszo i tańszo. Idziesz Rozalia ze mną?
ROZALIA
Poczekom.
ZYGMUNT
A ty, jo lepi łostow w spłokoju.
Rozalia idzie w kierunku drewnianej ławki, siada na niej.
- PLENER. DOŻYNKI. ŁAWKA.
Rozalia siedzi na ławce, nie bawi się dobrze.
ZYGMUNT
Mosz Rozalia.
Zygmunt podaje jej kieliszek i nalewa do niego bimbru.
ROZALIA
Ale jo jeszcze tamtego nie skońcyła.
ZYGMUNT
Pij, pij i pódziemy tońcyć.
ROZALIA
Ale jo nie kchce.
(bierze od niej kieliszek i wypija)
ZYGMUNT
Przy mnie udawać święty nie musisz.
ROZALIA
Ło co ci chłodzi?
(wypija kieliszek)
ZYGMUNT
No, chłodź tońcyć. Baby każdo jedno tako samo. Godajo, że nie pijo, a pijo. Godajo, że się z innymi chłopami nie spłotykajo, a spłotykajo.
ROZALIA
Jo zaroz bede szła do chołpy, jak mosz tak godać.
ZYGMUNT
Chłodź, potańcymy se troche.
Rozalia wstaje i idzie niechętnie tańczyć z Zygmuntem.
- PLENER. DOŻYNKI. DREWNIANA PODŁOGA DO TAŃCZENIA.
Rozalia próbuje tańczyć z Zygmuntem, który jest coraz bardziej pijany. Szymon (24) przechodzi obok Zygmunta i podaje mu butelkę. Zygmunt upija z niej łyk i tańczy dalej z Rozalią, trzymając butelkę w dłoni. Szymon odchodzi, ciągnąc za sobą kobietę, z którą przyszedł.
ROZALIA
(zdenerwowana)
No już mi wydoli tego tańcenia.
Rozalia odchodzi. Dwaj mężczyźni zastępują jej drogę, jednym z nich jest Jerzy, drugim jego brat Felicjan (29).
JERZY
Rozalia, no ładnie się nazywosz. Pło co ty, z tym pijokiem na dożynki żeś przyszła? Zostoń lepi z nomi, my ci krzywdy nie zrobimy.
Rozalia chce przejść koło nich. Jerzy nie chce jej przepuścić, co denerwuje kobietę.
ROZALIA
Dej mi spłokój i dej mi przejść.
Przybiega Zygmunt i odkłada butelkę na ziemię. Wymierza cios w twarz Jerzemu, po czym popycha Felicjana.
ZYGMUNT
Łodpierdol się od ni. Znajdź se inno babe!
Zygmunt szarpie Rozalię i ciągnie ją w stronę podłogi do tańczenia. Chwyta butelkę, którą wcześniej odstawił na ziemię i pije z niej.
ZYGMUNT
Po co żeś z nimi godała? Ze mną żeś przyszła to, jak suka mosz być przy nodze!
Jerzy wyrywa Zygmuntowi butelkę, z której ten pił i uderza go nią w głowę.
ZYGMUNT
Ty chuju francowaty!
Zygmunt łapie się za głowę. Zaczyna szarpać się z Jerzym. Felicjan odrywa drewnianą sztachetę z płotu, podbiega do Zygmunta i uderza go. Zbiegają się ludzie. Gwóźdź wystający ze sztachety wbija się w udo Zygmunta. Rozalia oddala się od nich, idzie szybko przed siebie. Spomiędzy zgromadzonych ludzi wychodzi sołtys (47). Staje nad bijącymi.
SOŁTYS
Wystorcy chłopy. O babe się tak tłuc! Nawet jak ji sprawa hłonorowo, to kryw poszła. Wydoly, jo sołtys wom to godom. Weźcie Zygmunta łopatrzcie i wódki na zgode jim i mnie polejcie.
Podchodzi kobieta z kawałkiem materiału. Dwaj mężczyźni trzymają Zygmunta za ręce. Sołtys wyciąga sztachetę z gwoździem i polewa ranę wódką. Kobieta obwiązuje mu ranę. Zygmunt pomrukuje i przeklina, gdy polewają mu ranę wódką.
[…….]
- PLENER. STAW.
Leokadia, Marianna, Rozalia, dwóch mężczyzn siedzą na trawie w pobliżu stawu. Rozalia czuje się tam źle, upija łyk wódki. Leokadia szepcze coś z mężczyzną, z którym przyszła, a Marianna pije z drugim. Kobiety przestają zwracać uwagę na Rozalię.
ROZALIA
Dobra, jo bede szła do chołpy. Póde ściżką przez los, bedzie krócy.
MARIANNA
No zosteń, zaroz mo jeszcze chłopok do ciebie przyjść. A pytoł sie nos ło ciebie. Bło mu Leokadia powiedziaa, że my się łod dziecka znomy.
ROZALIA
Jaki chłopok?
MARIANNA
A taki corny, wysoki. Jak to na niego godali? Zaroz se przypomne.
ROZALIA
Jak se przypomnisz to mi powidz. Ide.
LEOKADIA
To Heniek, twój sonsiod przecie. Mańka ty, żeś Heńka łod Włodkowy nie poznoła. Rozalia, Włodkowa cie dla Heńka upatrzyła. Heniek słyszoł o Zygmuncie i cie szukoł, zosteń zaroz przydzie. Powiedzioł, że pódzie sprowdzić cyś do chołpy wróciła i przydzie tu.
ROZALIA
Powidzcie mu, żem już poszła i tyla.
Rozalia patrzy na zachodzące słońce, robi się coraz ciemniej.
MARIANNA
Dobra, dobra. Róźka nie musisz być całe życie tako poważno i święto. Zabaw się w kłońcu. My tu do rana bedziemy siedzieć.
Rozalia wstaje i idzie w stronę drogi. Słychać, jak Marianna i Leokadia śpiewają. Gdy Rozalia wchodzi do lasu, głosy śpiewających kobiet stają się coraz mniej wyraźne.
- PLENER. LAS.
Rozalia schodzi z górki przez las, jest trochę pijana. Chce jak najszybciej przejść do głównej drogi, jest coraz ciemniej. Gdy ma już wyjść z lasu, ktoś ją mocno popycha, Rozalia upada, uderzając głową o drzewo. Felicjan szarpie ją za prawą nogę, wciągając ją w głąb lasu. Czuje, że jest ciągnięta po ziemi, jej ciało obija się o gałązki, kamienie. Widzi czarne buty z wysoką cholewą mężczyzny. Felicjan ją rozbiera, Rozalia chce się bronić, ale jest bezwładna. Czuje, jak krew spływa jej na twarz. Wydaje jej się, że ktoś przechodzi obok i nie reaguje. Felicjan coś do niej mówi, ale kobieta go nie słyszy. Rozalia próbuje wstać, ale mężczyzna przytrzymuje ją.
- PLENER. LAS. ZACZYNA SIĘ PRZEJAŚNIAĆ.
Rozalia się przebudza, siada na ziemi, jest w szoku. Patrzy w niebo, zauważa, że już nie jest tak ciemno, zaczyna się przejaśniać. Podnosi się, ogląda nogi. Zatrzymuje się przy strumyku, myje twarz, miejsce, gdzie się uderzyła, zmywa krew z ciała, poprawia spódnice i włosy.
- WNĘTRZE. DOM.
Wraca do domu, starając się wejść jak najciszej. Przechodzi przez kuchnię, gdzie śpią matka z ojcem, idzie w stronę swojego pokoju. Nagle słyszy, jak matka podnosi się z łóżka.
MATKA
Rozalia? To ty?
ROZALIA
Tak, to jo, śpij, nie wstawej.
MATKA
Żeś se troche przedobrzyła z casem. O który to do chołpy się wraco?! Zaroz jasno bedzie. Dobrze żeś chłocioż zdążyła, zanim ludzie nie powstawali.
Chce wstać z łóżka, ojciec przytrzymuje jej ramie.
OJCIEC
Dej ji matka spłokój, lata swoje już mo. Ty w ji wieku to już mężatką z dzieckiem, żeś byuła. Śpij, że babo.
Rozalia idzie do swojego pokoju, przebiera się w koszulę nocną. Ubrania, w których była wkłada na dno skrzyni. Dotyka głowy, krzywi się, zawiązuje na niej chustkę. Wchodzi pod pierzynę i zamyka oczy.
- WNĘTRZE. DOM.
Rozalia siedzi przy stole, próbuje czytać książkę.
MATKA
No Rozalka końc to cytanie, zaniś im cosik, żeby se zjedli, bo Jerzy przyloz i wódkę bedo chlać, jak nic. Zbiroł z nami zimnioki, to pasuje cym pocęstować.
Daje Rozalii miskę z pieczonymi ziemniakami.
MATKA
No idź, na co czekosz?
Rozalia wychodzi z domu.
- PLENER. ŁAWKA PRZED DOMEM.
Jerzy siedzi przed domem z ojcem. Rozalia kładzie miskę, łyżki i dwa garnuszki.
ROZALIA
Mocie, zjidzcie se.
Rozalia chce wrócić do domu.
OJCIEC
Rozalka zosteń z nim chwilecke, jo po wódkę póde.
ROZALIA
Jo przyniese.
OJCIEC
Przecież nie wisz, dzie chowom, jo póde. Bo wim, że matce powisz.
(odchodzi)
JERZY
Jakżeś się bawiła na dożynkach, dobrze?
ROZALIA
A no dobrze.
JERZY
Zygmunt ci spokój doł?
ROZALIA
A doł.
JERZY
Ładni ci byuło w ty spódnicy. Żeś się wystroiła. Wszyscy godali żeś ładno, jo tyż tak myśle, jak nic chłopa szukosz.
ROZALIA
Mnie chłop niepoczebny.
JERZY
Cza byuło do nos przyjś, a nie z Marianką nad stow leźć. A późni.
Ojciec wraca.
OJCIEC
Nosz kurwa mać. Jedny brakuje. Żem kurwa tyle razy licył. Mom ino nadzieje, że to nie Kazik, bo lot na picie jeszcze ni mo. Chłocioż jo, jak byuł w jego wieku. Kurwa mać.
Przychodzi matka.
MATKA
Co się łojciec tak drzesz? Na cało wieś cie słychać!?
OJCIEC
Ni ma jedny flaszki!
MATKA
Żeś pewni wychloł i zapomnioł.
OJCIEC
Jo wszystko bym zapomnioł, ale nie, że jeszcze jedno flaszka byuła! Chciołem się z krześniokiem napić i ni ma!
ROZALIA
To łojciec jego krzestny?
OJCIEC
Miołem ci kiedysik godać, ale żem se późni zapomnioł.
MATKA
Pódziesz jeszcze roz policzysz, znajdzie się. Nikt ci przecież nie wzioł. Na co kłomu twoja flaszka?
(siada na ławce)
Jerzy pogodejcie lepi, co godajo po wsi.
JERZY
Wybirocie się na wesele Marianki?
MATKA
Co ty godosz Marianki?
JERZY
A no ji, ksiądz zapowiedzi ma godać już w to niedziele. Matka Marianki dała i powiedziaa ji, że albo ma iś za mąż, albo won z chołpy. A nie chcioła, bo godoła, że tego nie kchce. Matka ji godo, że już za bardzo po wsi ło ni godajo.
MATKA
I tak się końcy lotanie po stowach, dożynkach i krzokach. Po ślubie to siednie se na dupie. Dobra cza mi iść do roboty. Ktosik w ty chołpie musi robić.
(wstaje)
ROZALIA
A bło tu kożdy, sie bardzi interesuje cyimsik życiem niż swoim. I co przez godanie, ma Marianka za tego chłopa iś? Bo pło wsi ło ni godajo?
MATKA
Wisz, że we wsi porządek musi być. Zawsze tak byuło i bedzie.
ROZALIA
A na co kłomu taki porządek?
MATKA
Żeby zgłorszenia nie byuło. Młodo jesteś to ci sie wydaje, że wszystko możesz i przed tobą. A tutej to całe życie się cza za siebie łoglądać i po błokach tyż. Dobra ide, bedzie tych mądrości. Wszystkiego chłopy ino nie wypijcie.
OJCIEC
Wszystkiego to nie domy rady.
(śmieje się)
Matka wchodzi do chaty, Rozalia idzie w przeciwnym kierunku w stronę łąki.
OJCIEC
I tak Jerzyk jest z babami. Weź polej, bo mnie łeb z tego ich godania ino boleć zacęła.
Jerzy polewa ojcu wódki.
- WNĘTRZE. DOM.
Rozalia szykuje się na wesele Marianny, wiąże wstążkę na końcu warkocza. Matka chodzi koło niej.
MATKA
I znowu sama pódziesz. A może to i lepi po tym Zygmuncie. I jakby byuł to czymej się łod niego z dalyka.
ROZALIA
Nie kchce iś.
MATKA
Idź, idź, kiedy bedziesz chłodzić, jak nie teroz? Matce Marianki łobiecałam, że bedziesz, to tam babom pomóż, jak cza bedzie. I tak z Heńkiem pojedziesz, mo cie łodprowadzić.
ROZALIA
Cemu ty mi nic wceśni nie godosz? A może jo z nim nie kchce jechać.
MATKA
A co ci miołam godać? Heniek porząnny i Włodkowa godo, że się dla niego nadajesz. A ty cekosz i cekosz na nie wiadomo kłogo! Aż nie bedzie z cego wybirać?
ROZALIA
Tak godocie, jakby mało byuło innych chłopów.
MATKA
Idź, Heniek przyjechoł.
Matka kieruje Rozalię w stronę drzwi.
- PLENER. PODWÓRKO.
Henryk czeka na Rozalię, przyjechał bryczką.
HENRYK
No siadej Rozalia, trza jechać, bo się spóźnimy na wyprowadziny.
Rozalia jedzie bryczką z Henrykiem, nie odzywają się do siebie przez chwilę.
ROZALIA
Godajo, że po dożynkach cie cało noc i pół dnia nie byuło w chołpie.
HENRYK
A prowda.
ROZALIA
To gdzieś byuł?
HENRYK
Szukołem cie.
Henryk patrzy na Rozalię, która boi się spojrzeć na niego.
ROZALIA
A po kiego czorta?
HENRYK
Chciołem cie ło cosik zapytoć.
ROZALIA
To pytej teroz.
HENRYK
Teroz to nie wim. Darymnie, żem cie szukoł wtedy, gdzieś byuła?
ROZALIA
Do chołpy żem poszła, a ty gdzieś poloz, że cie tyla w chołpie nie byuło?
HENRYK
Szedem przez los i spotkołem chłopoków, godali mi, żeś do chołpy już poszła. Pośli my pić. A płotem, żem se przypomnioł, że Marianka sie śmioła, żeś wpadła do rzyki i żem se pomyśloł, a jak to prowda? I żem cie poloz szukać. Ino po pijoku, żem się zgubił w lesie. Ino nie godej nikomu, bo bedo sie śmioć ze mnie.
ROZALIA
Jakich chłopoków?
HENRYK
Jerzyk mnie w lesie zatrzymoł, żebym daly nie szed, ino z nim poszed pić, a zaroz przyszed Felek. Namyśliłaś sie?
ROZALIA
Namyśliłam, ino późni ci powim.
HENRYK
Jak zowsze późni.
Henryk podjeżdża pod dom panny młodej – Marianny, na podwórku jest sporo gości, grają muzykanci, drużba śpiewa. Pan młody czeka przed domem na Mariannę. Henryk i Rozalia dołączają do gości, obserwują co się dzieje. Po chwili Marianna wychodzi z domu, wyprowadzana przez mężczyzn z jej rodziny. Wita pana młodego, następnie wchodzą razem do domu na błogosławieństwo rodziców, później wychodzą na podwórko. Para młoda z gośćmi zaczynają iść w stronę kościoła, muzykanci grają.
- PLENER. ŁĄKA. LAS.
Rozalia idzie drogą, zbliża się coraz bardziej do domu Tekli (57).
TEKLA
Rozunia chłodź, chłodź. Matka twojo to zawsze ło mnie pamięto.
Rozalia podaje kobiecie jedzenie zawinięte w chustkę. Drzwi do domu otwierają się i widać pomieszczenie, a w nim łóżko, na którym leży Leokadia, jest blada, wygląda na zmęczoną. Tekla zamyka drzwi, bo widzi, że Rozalia przygląda się Leokadii.
TEKLA
Nie godej ło tym, jo zawsze pumoge, jak cosik trza. Nie wszystkie to rozumiejo.
ROZALIA
Co z Leokadią? Źle wyglądo.
TEKLA
A to już ci sama powi, jak bedzie kchcieć.
Rozalia mija kobietę, ale ta blokuje jej przejście do domu. Rozalia udaje, że odchodzi, gdy kobieta wchodzi do chaty i zamyka drzwi ta szybko wbiega.
- PLENER. RZEKA.
Rozalia pierze spódnice w rzece. Próbuje sprać z niej zaschniętą krew. Podchodzi do niej Henryk, którego nie widzi. Kładzie jej dłoń na ramieniu, Rozalia kuli się, osłaniając głowę. Henryk dziwi się jej zachowaniu.
HENRYK
Widziołem, żeś tu szła. Dej ci pumoge wyprać.
Henryk bierze leżącą obok Rozalii koszule i zaczyna prać.
ROZALIA
Jeszczem, żem nie widziaa, żeby chłop pranie robiuł. Łostow.
Wyrywa mu koszulę, Henryk bierze ją z powrotem i dalej pierze.
HENRYK
Czegoś, żeś tako uparto? Już po wsi i tak godajo ło nas.
Rozalia wpada w szał. Bierze tarkę do prania i uderza nią raz Henryka.
ROZALIA
No i na co godajo! Łodejdź, łostow mnie. Jużem ci godała.
Rozalia traci równowagę i wpada do rzeki. Próbuje się czegoś złapać, ale idzie pod wodę. Henryk ją wyciąga, ale ta go odpycha. Rozalia wstaje, ma wody po kolana. Henryk chwyta ją mocno za ramiona i patrzy Rozalii prosto w oczy.
HENRYK
No powidz. Rozalia.
Jego uścisk staje się mocniejszy.
ROZALIA
No ni moge. Znajdź se porzonno babe. Idź stąd.
HENRYK
A co ty nieporzonno?
ROZALIA
Nie. Puść mnie.
Henryk obejmuje mocno Rozalię.
HENRYK
Rozalia, łostatni roz cie pytom. Pódziesz za mnie cy nie?
ROZALIA
(po chwili)
Nie.
Henryk uwalnia uścisk.
HENRYK
Jakosik inno jesteś, żeś ździcała.
Henryk pomaga jej wyjść z rzeki na brzeg, poprawia jej chustkę. Rozalia zbiera pranie. Henryk przygląda jej się przez chwilę po czym odchodzi. Rozalia wybucha płaczem, upada na ziemie, ze złości pruje spódnice.
- PLENER. DROGA DO TUCHOWA.
Matka, ojciec, Rozalia, Zosia i Kaziu siedzą na wozie, który zjeżdża z górki, w oddali widać klasztor, kościół przyklasztorny.
MATKA
I widzisz jaki z tego Heńka porząnny chłop. Głospodarke ma doglądać jak nos nie bedzie. Z Włodkową jeszcze idzie pogodać, ino musisz jo przeprosić.
ROZALIA
Nie bede ji przeproszać, bo ni mom za co. Jo to bym kchcioła, do roboty jaki iś. Może bym popróbowała dzie na służbe jako.
MATKA
Ależeś uparto. Źle ci u nos? Na służbe to sie idzie jak się ni mo wyjścia. A u nos jest na tyla roboty. Żeś se wymyśliła. Aż taki bidy u nos ni ma, żebym cie na służbe dała. Spytej sie Jadwigi jak ji dobrze na służbie byuło. Za grosze robiuła, cały dzień i tłukli jo za byle co. A niektórzy nawet godajo, że z brzuchem wróciuła.
ROZALIA
Ino nikt tego brzucha nie widzioł, to nie godej. Może bym popróbowa w Tarnowie dzie popytać. Cy w Krakowie, bło tam na pewno lepi idzie zarobić.
OJCIEC
A rób se jak kchcesz.
MATKA
A może jeszcze daly? Łojciec tak godo, bo wi, że jo cie nie puszcze. Ale som nie kchce żebyś jecha. Po kiego diobła, kchcesz z chołpy tak daleko jechać?
ROZALIA
Kazik i Zośka ci łostano przecież.
MATKA
Jo wom zawsze godała, wszystko porówno dla wos bedzie. Dzielić mocie co. Na służbe cie nie dom.
OJCIEC
A może na nauki jo posłać dzie?
MATKA
To mi to godosz po złości, teroz?!
OJCIEC
Downi sama chciołaś, jak jo ciągnie w świot, to niech se idzie. Bo i tak pódzie a nawyt ci nie powi.
MATKA
Chłocioż cy jo wim, cy nie za późno? Ło tym szyciu to godo i godo.
ZOSIA
Rozalka naprowde z chołpy pódziesz?
KAZIK
Ee, ino tak godo, dzie ji bedzie lepi niż u nos.
MATKA
Rozalka ty samo nie wisz co kchesz, się zastanów najpirw, bo już cas. Za dobrze mocie, se łopatrzcie jak tu inni żyjo.
- PLENER. PRZED SZOPĄ OJCA ROZALII.
Przychodzi Felicjan w umówione miejsce.
FELICJAN
Przyszedem i co? Ło cym kchcesz godać?
ROZALIA
Wpierwy się napimy trochu. Wisz ło cym.
FELICJAN
To lej.
Rozalia polewa wódki do garnuszka Felicjanowi, który wypija.
ROZALIA
Jo nie kchce, żeby godali ło tym co byuło.
FELICJAN
Przecież nikt ło tym nie godo. I się nie dowi.
Felicjan przysuwa się do Rozalii, która dolewa mu alkoholu.
FELICJAN
Żem byuł wypity, ty tyż. No trudno zdarzo sie. Żem szed do chołpy przez los i żem cie pijano spotkoł. Cosik to inaczy smakuje. To Bronkowo berbelucha? Aż sie we łebie łodrazu kręci!
(wypija)
A płowidz ty mi, cy jo cie casem pod młoją chołpą, żem nie widzioł łostatnio, bło kłogosik, że lasem szed widziołem?
ROZALIA
Pło co, bym mioła koło twoi chołpy łazić?
Felicjan wyciąga małą butelkę z kieszeni, na dnie jest niewielka ilość soku z wódką. Pokazuje ją Rozalii i rzuca pod jej nogi.
ROZALIA
To ni młoje.
FELICJAN
(wstaje wściekły, łapie Rozalię za włosy)
Nie chce cie pod młoją chołpą wiency widzieć. Łod Pelagii trzymej się z dalyka. Se nawet nie myśl, żeby co na mnie godać.
(chce uderzyć Rozalię)
Przychodzi Jerzy jest wściekły, gdy dostrzega Felicjana.
JERZY
A temu co? Po kiego czorta łon tu jest?
FELICJAN
Jerzy, po co żeś przyloz?
ROZALIA
A płodobno łon wi co w lesie byuło, bo widzioł. Prowda to?
FELICJAN
A może i prowda. Byuł cy nie byuł, po co ci to wiedzieć?
Jerzy bierze butelkę i pije z niej. Następnie podaje ją Felicjanowi, który również upija łyk. Rozalia siedzi na ziemi, nie patrzy na nich.
ROZALIA
Kto jeszcze wi?
FELICJAN
Nikomu żem nie godoł, a Jerzy akurot przyloz.
ROZALIA
Na pewno?
FELICJAN
No, nikłomu.
JERZY
Ale teroz, to bede wszystkim jako jesteś godać. No chyba, że ze mną pódziesz.
FELICJAN
No idź se z nim, jo pocekom, dopije se.
Jerzy zbliża się do niej, łapie za rękę i ciągnie w stronę lasu.
ROZALIA
Chłodź tam.
Rozalia ciągnie go w kierunku drewnianej szopy. Otwiera drzwi.
ROZALIA
Pocekej, zapole świcke.
Rozalia zapala świeczkę. I bierze szybko siekierę, która stała oparta o ścianę. Waha się. Jerzy zaczyna się śmiać.
JERZY
I co ty z tym zrobisz? Rozbirej się, a nie z sikirom. I co pierdolniesz mnie tym? A żem nawet myśloł cy cie za żone nie brać.
Rozalia uderza siekierą Jerzego, która trafia w jego ramie. Jerzy upada z siekierą wbitą w ramie. Rozalia próbuje ją wyciągnąć, wbiega zataczający się Felicjan i wbija jej nóż w brzuch. Ta łapie motykę do ziemniaków i z całej siły uderza go w głowę. Jerzy łapie ją za nogę i przewraca. Rozalia wstaje, sięga po młotek i uderza Jerzego na oślep. Odrzuca młotek i wychodzi przed szopę.
- WNĘTRZE. STODOŁA.
Ojciec przychodzi po bimber, idzie na boisko. Szuka w sianie butelki bimbru.
OJCIEC
Kurwa mać, znowu jedny brakuje. Kazik, chłodź tu!
Przychodzi Kaziu.
Słuchej, ino mi powidz prowde, nie bede zły. To ty stąd bimber podbirosz?
KAZIK
Nie jo.
OJCIEC
To kto? Żem szed do Heńka to leżała tu, przychodze teroz i ni ma. Chuchnij.
Kaziu chucha.
Dobra idź, synek nie poczebniem ci kozoł. Jak godosz, żeś nie broł to, żeś nie broł. Widziołeś, dzie Rozalia szła.
Kaziu pokazuje mu drogę w kierunku szopy, gdzie ojciec pędzi bimber.
Zosteń Kaziu w chołpie, zaroz przyde.
Ojciec idzie w kierunku szopy. Widzi z daleka Rozalię, siedzącą przed szopą na ziemi.
OJCIEC
Rozalia wim, że to ty. Łod downa, żem se myśloł, że to prowda. Ale wierzyć, żem nie chcioł.
Rozalia zaczyna się śmiać. Ojciec dostrzega krew.
OJCIEC
Rozalia, kto ci to zrobiuł?
ROZALIA
Jo se to zrobiuła. Cza ich pochować, tak żeby nikt nie widzioł.
Ojciec wchodzi do środka. Bierze stojący kaganek ze świeczką i rozgląda się po szopie, widzi zakrwawionych mężczyzn. Bierze kawałek materiału, który leży na stole i zanosi Rozalii, przykłada jej do zaokrąglonego brzucha. Ojciec siada koło niej, chowa twarz w dłonie. Rozalia sięga do woreczka, który ma na szyi, próbuje z niego coś zjeść. Ale ojciec, zrywa jej ten worek i wącha, co w nim jest, następnie wchodzi z powrotem do szopy, widzi, że Felicjan jeszcze żyje, wyciąga z niego motykę i wbija mu ją w szyje. Potem wychodzi z szopy, zamyka ją na kłódkę. Rozalia próbuje wbić sobie nóż w serce, ale ojciec łapie za nóż i odrzuca go. Bierze córkę na ręce.
OJCIEC
Nikłomu nie płowim. Matka sie nie dowi. Zaniese cie do Tekli. Bedzie spłokój teroz, bedziesz Rozalka żyć. Jo płotem wróce, to ich dzie zakopie, a tu sprzątne. Nikt się nie dowi. Bedzie dobrze.
Rozalia się wykrwawia, patrzy w niebo, gdy ojciec niesie ją na rękach. Zaczyna padać śnieg.
KONIEC