Dwie poważne damy Jane Bowles (tłum. Andrzej Sosnowski) to wciąż jedna z najlepszych queerowych powieści ever. Lesbijska, szalona, absolutnie jedyna w swoim rodzaju, a zarazem uniwersalna i ponadczasowa. Genialna literacko jazda, którą pokochał John Waters, Truman Capote, Tennessee Williams czy Maggie Nelson. Warto tutaj od razu zaznaczyć, że tej książki nie czyta się po to, by wcielać opisane zachowania w życie. To modernistyczne arcydzieło stanowi raczej przeciwwagę dla tekstów kultury, których celem jest tworzenie pozytywnych wzorców. Bowles nie uprawia literatury emancypacyjnej w duchu walki o prawa kobiet. Feministyczne badaczki słusznie zauważają: zazdrość, manipulacja i przemoc pojawiają się tutaj w relacjach między samymi kobietami: siostrami, przyjaciółkami i kochankami. Mężczyźni są obecni, jednak okrucieństwo miłości ma swoje źródło gdzie indziej niż w płciowych nierównościach.
A teraz przejdźmy do sedna sprawy, czyli… kasy, bo jak przystało na prozę o łotrzykowskim rodowodzie, Dwie poważne damy to historia o pieniądzach. A mówiąc dokładniej, o wszechobecnej ekonomii – fundamencie, na którym zbudowane jest życie społeczne i zdrowie psychiczne jednostki. Bohaterki tej prozy realizują pewną fantazję: spotkać nowych, tajemniczych ludzi — nie tyle dla fizycznej przyjemności, co w poszukiwaniu emocjonalnego handlu. To świat, w którym seksu jest maleńko, ale bardzo dużo szmalu i jeszcze więcej gry sił. Lektura tej powieści wydaje się w 2025 roku tym ciekawsza, że XXI wiek to ten sam świat co u Bowles — tylko na sterydach i w technologicznym dopaleniu. Prędkość opisywanych przez nią relacji — kiedyś uważana za nierealistyczną, bo krytycy zarzucali, że nikt tak się w rzeczywistości nie zachowuje — dziś stała się oczywistym randkowym i relacyjnym kanonem.
Kiedy Dwie poważne damy ukazują się w 1943 roku, Amerykanie mają za sobą pół wieku sporów o naturę pieniądza. Debata dotyczyła tego, co właściwie nadaje wartość dolarowi — złoto, srebro, decyzje rządu czy może sama wiara społeczeństwa. Coraz częściej zdawano sobie sprawę, że waluta nie ma żadnej istotowej podstawy, lecz opiera się na umowie i obietnicy. Właśnie w tym klimacie Bowles konstruuje swoją opowieść, w której szmal pojawia się nie tylko jako temat rozmów, ale także jako sposób budowania relacji i sprawowania władzy. Finanse to nie wszystko, przypomina amerykańska prozaiczka, bo równie istotna jest energia życiowa i psychiczne kompetencje. Współczesna humanistyka określa to mianem ekonomii afektywnej — systemu, w którym emocje krążą w społeczeństwie podobnie jak towary. Są przyciągane, inwestowane, kumulowane, a co za tym idzie wywołują nadwyżki lub deficyty.
Jak to było w tym starym dowcipie, krążącym od dekad w środowisku LGBTQ+? Co robią lesbijki na drugiej randce? Wprowadzają się do siebie. I tak mniej więcej zaczyna się akcja Dwóch poważnych dam. Do drzwi Christiny Goering, jednej z tytułowych bohaterek, pewnego dnia puka znajoma znajomej – Lucie Gamelon. Przychodzi tam z powodów finansowych, o czym sama mówi niemal wprost, i temat pieniędzy od początku staje się osią ich rozmów. W pewnym momencie Christina pyta:
„– Czy ma pani Anioła Stróża?
– Jedną nieżyjącą ciotkę, jeżeli o coś takiego Pani chodzi. Może ona czuwa nade mną.
– Nie, chodzi o coś zupełnie innego (…). Anioł Stróż przychodzi, kiedy jesteśmy bardzo młode, i udziela nam specjalnej dyspensy.
– Od czego?
– Od świata. W Pani przypadku może to być szczęście. W moim to są pieniądze. Większość ludzi ma Anioła Stróża, dlatego działa krok po kroku”.
Charakterystyczny dla Bowles jest ten nagły, zaskakujący, tajemniczy zwrot na końcu dialogu – jakby wyrósł spod ziemi. Kryje się w nim przekonanie, że przywilej to nie tylko dar, ale także obciążenie, bo z powodu wygody, według bohaterki, działamy wolniej i stajemy się schematyczni. A ona próbuje od tego uciec.
Christina natychmiast proponuje Lucie wspólne życie, bo czuje się hołubiona i darzona czułością. Początkowo faktycznie tak jest: Lucie idealizuje burżuazję, uwielbia kolacje w dużych, drogich restauracjach z muzyką na żywo. Szybko jednak nabiera dystansu do nowej przyjaciółko-partnerki i zauważa wszystkie wady. Jakby oglądała jej duszę pod mikroskopem. Gdzieś w okolicach trzeciej randki Christina pyta:
„– Czy podoba ci się nasze małe wspólne życie?
– Nigdy nie bywam niezadowolona – rzekła panna Gamelon – bo wiem, co brać, a czego nie brać. A ty jesteś zdana na łaskę bądź niełaskę”.
Niestety, w przypadku Christiny majętność nie spełnia swojej podstawowej funkcji, nie daje niezależności. Widać tu kolejną charakterystyczną cechę pisarstwa Bowles – autorce Dwóch poważnych dam daleko do bycia czułą narratorką. Panuje tu wszechobecna, inteligentna złośliwość, skierowana zarówno do innych, jak i do siebie. Efekt tego literackiego mechanizmu jest oczyszczający, bo wszyscy dostają po równo. Jak słusznie zauważa walijski pisarz Joe Dunthorne:
„Bohaterki Bowles często doświadczają nagłej – i nie zawsze mile widzianej – samoświadomości, a potem reagują szokiem na to, czego się o sobie dowiedziały. Jakby przemawiała przez nie jakaś wyższa siła, pozwalając im zobaczyć siebie w prawdziwym świetle, by zaraz potem porzucić je z powrotem w chaosie życia. To postacie, które nie dostrzegają w innych tej głębi, którą tak podziwiają w sobie”.
Jednego wieczoru Christina i Lucie idą na przyjęcie. Tam poznają Arnolda – agenta nieruchomości mieszkającego z rodzicami, w głębi duszy niespełnionego artystę marzącego o wolności od finansów. Uważa, że sztuka i zarabianie to dwa odrębne światy. Niech to powie dzisiejszemu środowisku literackiemu walczącemu o godne stawki. Idealizuje twórców, bo sam niczego nie tworzy. Szybko wprowadza się do Christiny i Lucie, a wkrótce dołącza także jego… ojciec. Wszyscy mają ambicję mieszkać razem w jednym domu – tak rodzi się queerowy kolektyw pod wezwaniem Christiny Goering.
Ojciec Arnolda również twierdzi, że artyści nie dbają o pieniądze, lecz on sam pogardza nimi i nazywa zwierzętami. Jego zdaniem tylko pragnienie zysku odróżnia człowieka od wilka. Podobnie widziała to Gertrude Stein, która w 1938 roku pisała:
„Pisałam ostatnio dużo o pieniądzach, to fascynujący temat, to właśnie pieniądze stanowią prawdziwą różnicę między ludźmi a zwierzętami, większość rzeczy, które czują ludzie, czują też zwierzęta — i odwrotnie, ale zwierzęta nie znają pieniędzy, pieniądze są czysto ludzkim wymysłem (…), jeśli żyje się bez pieniędzy, trzeba żyć jak zwierzęta, czyli z tego, co danego dnia znajdzie się do jedzenia, i to właśnie jest różnica — w momencie, kiedy tego nie robisz, musisz mieć pieniądze, i dlatego każdy musi w końcu zdecydować, czy pieniądze są pieniędzmi, czy nie są, i prędzej czy później wszyscy dochodzą do wniosku, że pieniądze są pieniędzmi.”
Christina wpuszcza kolejne osoby do siebie, jakby nie miała nad tym żadnej kontroli – w dzieciństwie odrzucona przez rówieśniczki, w dorosłym życiu zachłannie szuka towarzystwa. Gdy zwariowana grupka zaczyna się u niej zadamawiać, ona nagle postanawia sprzedać dom i przenieść się do podupadłej willi na Staten Island. Wyspa była wtedy najmniej zurbanizowaną częścią Nowego Jorku – prowincją pełną farm, małych miasteczek i drewnianych domów, w wielu miejscach pozbawioną kanalizacji i nowoczesnej infrastruktury. Jest to więc ucieczka w brzydotę i niewygodę – gest świadomego wyrzeczenia się przywileju, który budzi konsternację jej komuno-paczki.
„Jeśli zrezygnujesz z domu, będę musiała ciebie porzucić jako nieuleczalną wariatkę” – grozi jej wtedy Lucie, po czym dodaje: „Ty masz tak ograniczone pojęcie o tym, co wyprawiasz, że sam fakt posiadania przez ciebie pieniędzy jest grzechem przeciwko społeczności”.
Można to czytać tak: Goering, ze swoją ekscentrycznością, marnuje kapitał, który w logice społecznej musi być zarządzany racjonalnie. Bogactwo powinno się konsumować i pomnażać, a nie wytracać, argumentuje Lucie. Charakterystyczne jest to, że u Bowles mówi to osoba bez roboty i bez grosza przy duszy. Wcześniej pracowała dla „queer writers”, przepisując ich rękopisy na maszynie — ale jak sama diagnozuje „pisarze nie mają już wzięcia” i klepią biedę. Brzmi znajomo? Szkoda gadać.
Lucie i Arnold błagają Christinę, by nie była aż tak radykalna. Jeśli jej samodegradowanie jest naprawdę potrzebne, to czemu nie robić tego ekonomiczniej — kilka godzin dziennie zamiast na pełny etat? Christina odrzuca tę propozycję, uznając ją za zbyt ludzko-zdrowo-rozsądkową. Pani Goering „jest cudownie nieobliczalna i nie boi się nikogo oprócz siebie”. To mocne, rzucone prawie od niechcenia stwierdzenie dotyka sedna jej tożsamości i tej dziwacznej ekonomii. Na koniec Goering popada w totalne sknerstwo – w ostatnich tygodniach wyciąga z banku tylko tyle, by przeżyć w sposób absolutnie najprostszy. W końcu postanawia uciec od swojej queerowej paczki na drugi, jeszcze bardziej podupadły koniec wyspy, a gdy tam dociera, biorą ją za prostytutkę. Z początku protestuje, lecz w końcu przyjmuje tę rolę — nie tyle pracownicy seksualnej, co kobiety do towarzystwa, i to w dodatku za darmo. W ten sposób odtwarza relację, którą wcześniej miała z panną Gamelon, tylko w odwróconym układzie.
Druga poważna dama to Frieda Copperfield. Poznajemy ją na tym samym przyjęciu co Christinę i Lucie, gdy zwierza się, że mąż planuje ich wyjazd do Panamy. Perspektywa podróży ją przeraża — „dla niej wszystko, co nie było dawnym snem, oznaczało szok”. Historia Copperfieldów to trochę White Lotus, tyle że sprzed stu lat i w panamskim anturażu. Ich małżeństwo jest nierówne ekonomicznie: Frieda ma pieniądze, on dorobił się na małżeństwie i został totalnym sknerusem. „Nie mam przekonania do wydatków na luksusy, z których mogę korzystać nie dłużej niż tydzień” – mówi, woląc tanie opcje na dłużej niż drogi błysk na chwilę. Już pierwszego dnia w Panamie kłócą się o hotel – ona chce wygody, on liczy grosz, zachowując się jak chytre dziecko, które próbuje szantażować żonę emocjonalnie. Pani Copperfield nie chce odpuścić:
„W końcu pieniądze są głównie moje. Bulę gros kosztów tej podróży – rzekła sobie w duchu, a przecież nie zyskała we własnych oczach dzięki te refleksji”.
Nawet na tym poziomie bohaterki Bowles wychodzą na minus.
Pan Copperfield to modelowy turystyczny cwaniak i cynik: jedzie z Nowego Jorku do Panamy, choć uważa ją za miasto plądrowane przez rabusiów. Można by zapytać, po co w ogóle tam jedzie, skoro tak pogardza miejscem i jego kulturą. Bohaterowie Bowles nie są wolni od uprzedzeń – autorka bezlitośnie obnaża ich fałszywe poczucie wyższości, na szczęście lokalsi też nie mają najlepszego zdania o białasach. W końcu Copperfieldowie wybierają kompromis: Hotel Las Palmas w dzielnicy czerwonych latarni. Okazuje się mroczną norą, gdzie Frieda poznaje nastoletnią Pacyfikę – gwiazdę miejscowego sex workingu. Zakochuje się w niej natychmiast i porzuca podróż z mężem. Pacyfika czuje się w Panamie jak ptak w klatce i marzy o Nowym Jorku. Pod koniec powieści pani Copperfield jest niemal chora z obsesji na punkcie swojej ukochanej. Przywozi Pacyfikę do Stanów, ale ta szybko znajduje kolejnego adoratora. Wtedy Frieda stwierdza: „Rozpadłam się na kawałki, a przecież od lat tego pragnęłam”. Ślepa na własną sytuację, pozwala się wykorzystywać, nawet gdy ich relacja staje się jeszcze bardziej transakcyjna. Jak śpiewała Madonna w Human Nature (1994): „Poor is the man whose pleasures depend on the permission of another.” U Bowles wychodzi na to, że wszyscy jesteśmy biedni — bo każda przyjemność zawsze w jakimś stopniu zależy od Innej lub Innego.
Ciekawy jest też wątek właścicielki hotelu, Brytyjki pani Quill, zakochanej w miejscowym spryciarzu Tobim. Najpierw razem obgadują Pacyfikę: ich zdaniem nie potrafi wykorzystać swojej pozycji, bo za mało wyciąga od pani Copperfield. Żartują, że nawet nie wie, iż ma wróbla w garści. Tobi, przekonany, że Quill jest bogata, proponuje jej wspólny biznes. Twierdzi, że kobieta nie wykorzystuje potencjału hotelu, a on wie najlepiej, jak to zrobić — Bowles celnie portretuje jego mansplaining. Za swoje know-how żąda zaliczki i procentu, strasząc przy tym, że konkurencja zgarnia wszystko. „Na twoim miejscu przewracałbym się w grobie” – poucza panią Quill w osobliwy sposób.
„Ty mi powiesz, ile masz na koncie w banku. Wtedy ja ci powiem, ile będzie kosztować urządzenie lokalu i ile powinno wynieść to minimum dla mnie. Jak masz mało, spokojna głowa, ja cię z torbami nie puszczę. Ty mi powiesz uczciwie i ja powiem uczciwie” – proponuje.
Gdyby brać słowa Tobiego serio, jego pomysł przypominałby podatek progresywny: kto ma mniej, płaci mniej, kto ma więcej – więcej. Ostatecznie okazuje się jednak zwykłym naciągaczem. W Hotelu Washington, przy drinkach, Quill przyznaje, że nie ma grosza poza upadającym hotelem, a Tobi natychmiast znika, zostawiając ją z niezapłaconym rachunkiem. „W kwestiach pieniężnych jestem lekkoduchem – mówi Quill – ale chcę się tym bardziej zamartwiać, bo może wtedy Tobi zmieni o mnie zdanie”. Życzenie spełnia się od razu: zostaje z długiem i upokorzeniem. Kelner i zastępca kierownika hotelu traktują ją podle. Frieda przyjeżdża na ratunek i reguluje rachunek, ale i to nie poprawia sytuacji. Jej pieniądze nie wywołują żadnej transformacji. Magia kasy nie działa.
„– Najohydniejsze jest w panu to – rzekła pani Copperfield – że teraz, kiedy pan wie, iż rachunek zostanie pokryty, jest pan tak samo nabzdyczony jak dotychczas. Był pan podły i nadęty kwadrans temu, i jest pan podły i nadęty również teraz. Wyraz pana twarzy ani trochę się nie zmienił. Zawsze mamy do czynienia z człowiekiem niebezpiecznym, jeśli na dobre i złe wieści reaguje mniej więcej tak samo.
Christina i Frieda tracą godność, trzeźwość umysłu i pieniądze. Dochodzą do samoświadomości poprzez spiralny upadek, prowadzący przez dziwne przygody z ekscentryczkami i wyrzutkami. Bowles działa tu jak kolekcjonerka błędnych decyzji, pozbawionych instynktu samozachowawczego. Zbiera je, składa w całość i z tych porażek buduje pojechaną historię, która spokojnie mogłaby posłużyć za scenariusz dla współczesnego filmu spod znaku braci Safdie. Dla mnie to najciekawsze przegrywki pod słońcem. Czy w efekcie tych przygód stają się wolne? Raczej nie, ale jedno im się udaje na pewno – obydwie tracą grunt pod nogami. A kiedy spotykają się pod koniec książki, każda z nich ma wrażenie, że to ta druga bardziej odjechała. To nie są osoby, którymi chcielibyśmy się stać, ale takie, którymi już po cichu jesteśmy — tylko łatwiej nam myśleć, że to inni, a na pewno nie my.
Gdy myślę o prozie Jane Bowles, często przychodzi mi do głowy mój ukochany dokument Grey Gardens, opowiadający o Edith Bouvier Beale – kuzynce Jackie Kennedy – i jej matce. Dwóch kobietach, które mieszkają razem w rozpadającej się willi w East Hampton, wśród kotów i szopów, w domu zarastającym chwastami i tonącym w rupieciach. Z jednej strony styl i elegancja, z drugiej szaleństwo, którego podglądanie przyprawia o zawrót głowy.
***
Na koniec muszę wyznać, że moją ulubioną postacią w całej powieści jest Peggy Gladys, pół Irlandka, pół Jawajka, którą poznajemy w Panamie. Peggy okrada bogatych kolesi, by — jak mówi wprost — rozpieszczać piękne kobiety. Lubi pieniądze, bo dają prywatność. W tym świecie queerowa złodziejka Peggy jest może jedyną postacią, która używa pieniędzy zgodnie z własnym pragnieniem: nie dla statusu, nie dla kontroli, ale po to, by fundować przyjemność. W tym miejscu przesyłam najserdeczniejsze pozdrowienia polskiej modelce Katarzynie Śledź (Coco Kate), która na swoich profilach regularnie przypomina, że piękne kobiety zasługują na rozpieszczanie.
***
Piszę te ostatnie zdania w drodze do Malagi, gdzie znajduje się grób Jane Bowles, który chcę odwiedzić. Gdy informuję o tym redaktorkę czasopisma Pole, Renatę Bożek, ta mnie ostrzega: „Byłam tam wiele lat temu, ale kościelny chciał sporo kasy za zdjęcie. Życzę Ci więcej szczęścia”. Jestem na to przygotowany. Jeśli trzeba będzie, sporo zabulę – jestem gotowy na tę przyjemność.