Grzegorz Strumyk
W uliczkach
Idę za nią. Jednokolorowa, ubrana na czarno, ze srebrnym łańcuszkiem przy spodniach, przyciągającym oczy, nie ręce. W przedpokoju poprawia jasne włosy przed lustrem. Waha się, chciałaby dłużej, lecz pewnie domyśla się mojego zniecierpliwienia powtarzającą się sytuacją, gdy na swojej drodze spotykała lustro, i nie może przejść nie patrząc na siebie jeszcze przez moment. Niecierpliwość miesza się z radością, razem są początkiem buntu. Przechodzę pamięcią do chłopca.
Nie chcę oznak zaczynającej się niesamodzielności.
Można tylko w nią wpaść.
Wskoczyć teraz, psuć wszystko, co zapewniało przez lata o niezależnym istnieniu, na krótki czas.
Przeglądam się w piętnastolatce i pamiętam, że swój bunt dzieliłem z matką, i nie nazywając wtedy tak, odpowiadałem za nią i za siebie. To było wyjątkowe. Gdyby mogło coś podobnego zdarzyć się teraz. Nie, nie musi. Może w inny sposób, odłożone zostanie w czasie. Piętnastolatka zawalczyła teraz po raz pierwszy o swoją odrębność, swojego ciała w swoich oczach.
– Idź, już ciemno, nikt cię tu nie zobaczy na uliczkach.
– Czego chcesz?
– Niczego. Żebyś uwierzyła, że wywołujesz dobre uczucia, bez kresek czy z kreskami. Najbardziej będziesz potrzebowała słów dla siebie o sobie.
– Nie chcę.
– Chcesz. Nawet teraz. Prawdziwą pewność dają słowa, ale jednak bliżej prawdy są oczy.
Piętnastolatka buduje dom dla siebie, przemalowując ostatnio swój pokój, dzieląc białą ścianę szarymi geometrycznymi figurami. Zamiast kierować na siebie uwagę znalezionymi słowami o sobie, o uczuciach, chce swoim wyglądem przyciągnąć uwagę na niewidzialną siebie. Przed oczami mam, jak oboje jesteśmy w tym samym punkcie życia, uczepieni własnego ciała, oddani mu, zdolni dla niego zrobić wszystko, byleby pozwoliło nam odczuć własną wartość, bo nie wiemy w tym momencie kim jesteśmy dla innych, czy w ogóle jesteśmy coś warci, warci by żyć, dla samych siebie, nie znaczący dla innych.
Jak jakiegoś kraju, państwa, domu z plażą, człowieka obok, rysują się przed oczami granice własnego życia.
Piętnastolatka nie może się oderwać od ostatniego spojrzenia w lustro. Jeszcze w drzwiach i zbiegając po schodach poprawia włosy.
– Idź prosto do domu – mówię w stronę uciekających kroków.
– A gdzie mam iść? – biegnie głos z dołu.
– Nie wiem.
Zamykam powoli drzwi, unikając wydobycia jakiegokolwiek dźwięku, nie dając nikomu powodu do pomyślenia, że ktoś wyszedł, że był, że jestem postacią do naruszenia moich zewnętrznych granic.
Za zamkniętymi drzwiami roztacza się już inna przestrzeń, inny czas. Choć wśród przedmiotów i urządzeń nie zmieniło się nic, zaczynam się poruszać w taki sposób, by niczego nie potrącić, nie dotknąć. Bawię się swoją bezszelestną obecnością nie pierwszy raz. Do czegoś jest mi potrzebna obserwacja własnej nieobecności. Wierzę wspomnieniu, że zdarzenia się tylko zatrzymują, że przed chwilą tu byłem, rozmawiałem i nie mogłem przestać patrzeć na córkę, jakbym tym patrzeniem sam się utrwalał w jej spojrzeniu. Chciałem poznawać tylko tę chwilę i bronię się przed wiedzą o życiu, która wyłazi ze mnie i tylko łudząco przypomina życie, chwila minęła, jest inna.
Teraz cisza, jak w białym, bezsłownym szumie otacza bezpiecznie. Jak nauczyć się mówić o tym, co przenika w ciało odbierając mu fizjologiczny trud? Każda funkcja jest przyjemną myślą i oby tyle zostało po wysiłku życia.
Rozglądam się z jednego punktu. Każda z rzeczy w mieszkaniu była kiedyś dotknięta. Jest się żywym znakiem w meblach i drobiazgach. – Wchodź, idź dalej – mówię. – Nie ma ani jednej rzeczy na tym świecie, która nie potrzebuje natychmiastowego działania.
I przenoszę żuczka z podłogi na parapet, i osę wystawiam na rękawie za okno. Nic by nie chciało zginąć, gdyby znało śmierć, nawet sweter i marynarka na krześle, a tym bardziej pary butów w przedpokoju. Tylko z ludźmi jest trudniej, bo nie wiem, czego pragną, mylę się często, prawie zawsze.
Przechodząc obok tego samego lustra, w którym ukazała się piętnastolatka, widzę mężczyznę w nierozpoznawalnym wieku. Znam datę swoich urodzin, ale to nie wystarcza, bym rozpoznał siebie w jakimś konkretnym wieku. Twarz się tylko wplątała w jakieś historie. Zyskuję już niewidzialność. Piętnastolatka wydostaje się dopiero z niewidzialności. Obojgu nam brakuje ciała. Pełni niepewności. Odrzucamy nieznaną sobie twarz. U mnie też potrzeba ciągłych poprawek i eksperymentowania. Wszystko po to, żebym to był wciąż ja, a nie ktoś dopiero poznany w lustrze. Ciało dysponuje jak zawsze wyobraźnią, ale wyobraźnia nie jest w stanie zdobyć ciała. Poezja wydaje się taka sprawcza, dopóki jest wymieszana z życiem. Pora działać, jak zawsze, jak nigdy, z innymi. Tylko nie patrzeć na siebie. Po co mi inna twarz, jak tylko ta działa. Przez dziko rosnące włosy zrobiły się futerkowe uszy. Od kilku dni zapominałem się ogolić. Za to piętnastolatka wygładza podkładami twarz na idealną. Jesteśmy w bajce i horrorze. Lustro chce ożywić jakąś figurę, a jest tylko pomocnym wynalazkiem jak prysznic.
– Jak długo żyję, żeby nie żyć? Czas się pakować. I wszystko zostawić. Nie koncentrować się na tym, co przyjdzie samo.
Od konkretów nie dzieli nic, nawet gdy się już nie ruszam, tylko stoję, później siadam, kładę się wreszcie. I tak dokładnie jest.
Usiadłem na podłodze w przejściu między pokojami, skąd widok na wschodnie i zachodnie okno, na światło zmieniające wszystko od rana do wieczora. Nad głową we framudze drzwi tkwią jeszcze haki od huśtawki córki. Zaczął się najtrudniejszy proces. Przyglądanie się dowodom zanim je pozbieram, decydowanie, co zabrać ze sobą, co będzie potrzebne, co stanie się mową i pamięcią znikającego ciała. Najlepiej zabrać wszystko, tak jak jest, w dowolnym momencie, bez zaglądania do środka. Bez stawiania warunków, wszystko musi mieć swój środek do otwarcia, swojego człowieka.
Resztka światła zza okna oświetla postać. Zanim regularne światło rozproszy obecność. Ręka dotyka czegoś twardego, podstawy, krawędzi. Kanciasta kieszeń z telefonem uwiera, dając odczucie fizycznego trwania. Nie zmieniając pozycji, ograniczając do minimum działania, wysuwam telefon z kieszeni. Żaden ruch ani obraz przed oczami nie ma wyższej rangi pośród innych.
– Jesteś tam? Co się nie odzywasz? Znów to samo.
– Słyszę.
– To dlaczego nic nie mówisz.
– Mówiłam.
– Za cicho. Zaraz jak wyszłaś, chciałem ci powiedzieć, żebyś wiedziała, bo nieraz myślę, że tak wielu rzeczy ci nie mówię, bo sam nie wiem, że musisz sama sprawdzić w swoim życiu, ale z wszystkim możesz przyjść do mnie zawsze i powiedzieć, o niektórych sprawach tobie i mnie jest trudno, oboje zaczynamy swoje nowe życie, ja starość, ty młodość, życie prawie zawsze się zaczyna przez cały czas, krótkie są chwile, kiedy wystarczają własne doświadczenia, a innych tak naprawdę nie ma. Chciałbym, żebyś wiedziała, że nie ma nic lepszego od opowiedzenia swoich myśli. Wiesz, o czym mówię?
– Chyba wiem, ale trudno mi powiedzieć.
– Właśnie. Teraz śpij.
– Nie chodzę tak wcześnie spać, wczoraj spałam cztery godziny.
– Co robiłaś?
– Nic takiego.
– Siedziałaś w telefonie. Zaczniesz czytać?
– A ty czytasz?
– Nie tak.
– Dlaczego chcesz, żebym czytała?
– Miałem kiedyś najbliższych w książkach. Nie jesteś samotna? Nie odpowiadaj mi teraz.
– Nie jestem.