…mówić tak, żeby było słychać. Inaczej położony akcent zmienia sens wszystkiego: dlatego pojęli po jakimś czasie niektórzy, że pierwsze słowa księgi – Na początku stworzył Pan niebo i ziemię – to zaledwie tytuł rozdziału, wcale nie początek opowieści, lecz tylko opis jej treści. Punkt wyjścia przedstawiony jest tutaj, to są pierwsze słowa: Ziemia była męt i zamęt, ciemno było nad odmętem. Dopiero wtedy – kiedy? – ów duch, co unosił się cały czas nad wodami, podjął decyzję – w końcu – by nadać porządek owej materii bez kształtu, i zaczął, tak się złożyło, od światła.
Dlatego warto mieć na względzie, że cofnięcie dzieła stworzenia jakimś aktem kosmicznego terroru nie wrzuciłoby nas w nicość kompletną, lecz zaledwie w świat bez ładu i składu, w którym nic znaczącego jeszcze się nie stało, ale wciąż może stać się wszystko, nawet światło, góra i gołąb, tak dla przykładu.
***
Tu leży Pole.
Jeśli po czasie ktoś nas wspomni, gdy cała reszta zapomni, dostrzeże być może coś, w co dziś jeszcze trudno dowierzać, jakiś przejaw szerszej woli „odtrzeźwienia” (retoksykacji, jeśli tak wolicie): ludzie, niektórzy ludzie, w tym nasi przyjaciele z innych „młodych czasopism”, czują, że wciąż jesteśmy zbyt trzeźwi.
Dane o wzrastającym w naszej ojczyźnie spożyciu środków odurzających nie mają nic do rzeczy.
Poczucie, że jesteśmy w życiu umysłu i ciała jak konie prowadzeni za uzdy, budzi chęć wyuzdania tym potężniejszą, im większą wartość zyskuje dla nas zawartość obecnej chwili. „Jutro” jest pojęciem zdecydowanie przecenionym.
To nasza pierwsza sugestia. Zaczynając, obiecać można wszystko, wzniośle i dumnie, byle ogólnikowo, żeby nas potem nie chwycono za słowo. Program albo manifest to obwieszczenie początku, a początek (projektu) to wizja przyszłości – gdy pierwsze słowo zafrunie w chmury, nie ma wyjścia, trzeba klęknąć, potem wyjść w pole orać, ze świadomością, że jakieś oszustwo wleczemy za sobą, coraz bardziej znudzeni. Od czegoś trzeba zacząć… Pismo nie musi zaczynać od początku, może też zacząć od końca. Na wypadek, gdyby to jedno po nim zostało – gdyby ciągu dalszego z najróżniejszych powodów nie było.
Nie wiem, może się znudzimy.
***
Nie ma jednego przepisu na zrzucenie uzdy, lecz próby wyuzdania przyjmują często formę uczynniania zaspałych organów, a nawet tworzenia organów całkiem nowych.
Najpożyteczniejszy organ to taki, który co prawda spełnia przypadłą mu funkcję, lecz zarazem ożywia się i usamodzielnia w niespodziewanych dla nas momentach, jakby działał sam z siebie. Poruszony zostaje przez podnietę, która omija rozum i czasem całkowicie zaślepia, kieruje się w strony, których organizm nie przewidział, i sonduje, eksploruje, omijając pytania o cel, granice i wartość.
Plotka, podtrzymywana przez założycieli Związku Pisarzy ze Wsi, że od początków jego powstawania towarzyszył mu śmiech, pierwszy raz podczas libacji – w mieście – gdy powiadomiono towarzystwo o planach jego stworzenia, niesie ze sobą prawdę, która stanowi sam materiał genetyczny Pola: jesteśmy poważni, ale w granicach śmiechu.
Geneza Pola to oczywiście co innego niż jego treść, tak jak skutek nie zawiera się w przyczynie. Związek, który postanowił na boku wydawać dwumiesięcznik, ma własne reguły i sposoby ich łamania, Pole ma całkiem inne, redakcja nie składa się wyłącznie z członków Związku, a zawartość pisma nie jest dyktowana, lecz współkształtowana jedynie przez nominalne zainteresowania Związku, którego tworzymy niespokojny i chutliwy organ.
W sumie: aktualny kształt Pola to nic innego jak wytwór bodźców, które wpychają nas – pod wpływem wieloletnich pasji, ale i przelotnych chwil – w działanie tak nieproduktywne i może nawet pozbawione perspektyw na przyszłość, jak pisanie, publikowanie i redagowanie, składające się w całość, którą skądinąd podejrzewamy nieskromnie o oryginalność zgoła bezprecedensową.
To stanowi nasz „program” i stanowić go będzie w przyszłości, o ile numer zatytułowany „Koniec” nie okaże się proroctwem, o które najwyraźniej tak bardzo się prosimy.
***
„Koniec” to nie tyle temat, co postawa. Zapisywanie zdania, całego tekstu, całego życia można wyobrazić sobie jako serię decyzji, z których każda kolejna wybiera jedną możliwość z nieskończenie wielu, stopniowo opuszczając chaos na rzecz pewności – pozornej zresztą – określonej myśli zamkniętej kropką czy też śmiercią. Za pomocą operacji inwersji (inspirację, zapewne powierzchowną, czerpię tu z „Elaboratu” Donata Kirscha) odwrócić można zależność między zamkniętym końcem i otwartym początkiem, potraktować to, co dobiegło końca, jako punkt wyjścia ruchu stopniowego otwierania możliwości aż do momentu, gdy na skutek kolejnych naszych decyzji wszystko rozsypie nam się w pył i możliwe znowu okaże się wszystko.
Pole złożyło autorów „Końca” – w większości żywych – na cmentarzu nie tylko dlatego, że lubimy czarny humor. Dziś cmentarze to przeważnie obszary lśniących ohydą nagrobków, rytuałów zinstytucjonalizowanej religii, ściętych drzew i zapomnianych kości. Historycy przypominają jednak, że był w Europie czas nie tak dawny, gdy cmentarz nie był – albo nie był głównie – miejscem, gdzie chowano zmarłych. Był natomiast azylem, oazą dla zbiegów, miejscem wolności, rozwijającym się w publiczne forum, miejsce spotkań, świętowania i zabawy; przez wieki bezskuteczne pozostawały zarządzenia kościelne, które groziły ekskomuniką za tańce na cmentarzu.
W geście inwersji postanowiliśmy zatańczyć na cmentarzu, a wy zróbcie z tym, co chcecie.
***
Pole z góry przeprasza osoby, które by mogły poczuć się urażone treściami obecnymi w tym piśmie. Będzie to tylko i wyłącznie rezultatem błędu redaktorskiego.