Andrzej Śnioszek
[1987-2025]


 

Andrzej był „złotym chłopcem”, który znienacka się pojawił i równie znienacka znikł. Musieliśmy na siebie trafić, bo (dziwny Los tak chciał) zajął się naukowo Henrykiem Berezą i „jego pisarzami”, do których bądź co bądź należałem, należę, choć może Henryk nie tak bardzo mnie chciał, ale to już osobna sprawa. Nie musieliśmy się zaprzyjaźnić, ale zaprzyjaźniliśmy się, nie tak zresztą po ludzku, tylko messengerowo, początku tej znajomości nie umiem sobie odtworzyć, w obecnym stanie messengera nie sposób też do nich dotrzeć, pewnie zostałem poproszony o wypełnienie słynnej „ankiety Śnioszka”, chyba od tego się zaczęło, a może od czegoś innego, ale od czegóż innego mogłoby? Może od jego dziadka, Józefa Świdra, którego płyty mi podsyłał, a ja nawet jedną z nich zrecenzowałem? Niby mogło, lecz jednak nie pamiętam, pamiętam wypełnianie ankiety (składała się z ośmiu pytań, zawsze tych samych, choć czasami nie pasowały do wieku ankietowanych), pamiętam też doradzanie Andrzejowi, kogo by jeszcze mógł „dopaść”. Był w tym niezmordowany i nieustraszony, ostatecznie udało mu się przepytać blisko 300 autorów (jedynie kilku odmówiło), publikacja samych tych ankiet byłaby wielkim pomnikiem polskiej literatury, a miało to być tylko materiałem do pracy doktorskiej Andrzeja, której nie ukończył nie tylko ponieważ umarł, ale też dlatego, że się do niej poważnie zniechęcił. Udziału Donata Kirscha w tym zniechęceniu nie będę tutaj analizował, gdyż jest to sprawa intymna, wszystko staje się sprawą intymną w obliczu śmierci. W obliczu śmierci da się niby powiedzieć „coś więcej”, ale też jest się niemym. Andrzej umarł, nie żyje. Umarł, w moim mniemaniu, niekonsekwentnie, gdyż był chłopakiem do szpiku dobrym, pomagał, gdy tylko mógł, i to pomagał skutecznie, natomiast sam sobie nie mógł pomóc w tej kwestii, którą była obsesyjność. Obsesyjnie zbierał te ankiety (podobnie jak później obsesyjnie bawił się ze sztuczną inteligencją, w czym zresztą uczestniczyłem, mea culpa). Czy miało to jakiś cel? W pewnym momencie cel się rozwiał, za sprawą Donata, jak sądzę, choć też za sprawą Andrzeja, który z Donatem obsesyjnie korespondował (wymienili ze sobą podobno półtora tysiąca mejli), w pewnym momencie ta akcja stała się jakby niszcząca, Donat jest zdrowy psychicznie, a Andrzej nie był tak zdrowy, co okazało się dopiero po fakcie. Pierwszy fakt wydawał się zresztą stosunkowo niegroźny, Andrzej po prostu zmienił front, swoją pozycję wobec frontu, tyle że na swej nowej pozycji nie miał nic, co mogłoby go wspierać, został samotnym wrogiem tego, co było mu bliskie, lecz nie sprawiało już przyjemności poznawczej, stał się człowiekiem wkurwionym bez świadomości wkurwienia i bez obiektu wkurwienia, stąd może ta atencja do sztucznej inteligencji nie będącej w ogóle człowiekiem. Rozumuję wam tutaj wyłącznie teoretycznie, bo myśmy się z Andrzejem w zasadzie nie znali, widzieliśmy się osobiście tylko raz, w Katowicach (nawet już nie przypomnę sobie, który to był rok), byłem tam zaproszony na jakąś imprezę, Andrzej przyszedł z żoną i potem poszliśmy do knajpy, ale tam przyczepił się do nas jakiś człowiek, który perorował, tak że nie mieliśmy możliwości nawet powiedzieć coś sami do siebie, dopiero wychodząc, na jakimś skrzyżowaniu, powiedzieliśmy coś sobie, ale to raczej Klaudia (żona) powiedziała coś do mnie, tego już też nie pamiętam, bo już śpieszyłem się na pociąg i byłem po trzech czy też czterech piwach, potem już się nie widzieliśmy. Choć oczywiście byliśmy w nieustannym kontakcie, jak coś było trzeba, to do Andrzeja, to on ustalił czas i miejsce koncertu Cecila Taylora opisanego w „Plecami przy ścianie” Piotrowskiego, podsyłał mi skany różnych tekstów na temat Miecia, ja jemu podsyłałem propozycje nowych ankietowanych, kontakty do nich, on mi filmiki wydobyte z archiwum telewizji, z Krysią Sakowicz, Jurkiem Łukoszem i innymi, w pewnym sensie żywiliśmy się sobą, tzn. nie sobą, tylko swoimi koneksjami, zdobyczami, które tylko nas dwóch mogłyby zainteresować. Jeden tylko był problem: co Andrzej zrobi z tymi ankietami, skoro już nie wie, jak je wykorzystać, niektóre z nich zresztą opublikował, a to w eleWatorze czy Twórczości, a to nawet w Polu (ankiety Lisa i Słyka). Ten problem został jak gdyby rozwiązany: Andrzej nie żyje, ankiety pozostały. Są jego dorobkiem (nie licząc paru książek, które zredagował, opatrzył przedmowami), jest to w pewnym sensie historia literatury lat 70/80-ych, warto by nadać jej kształt książkowy, lecz któż to zrobi? Ja tego raczej nie zrobię. Niech ktoś to zrobi.

Adam Wiedemann