Wektor konkretyzacji

Szymon Bira
„5”
Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji
im. Tymoteusza Karpowicza
2025


 

 

Piąta książka poetycka Szymona Biry, adekwatnie nazwana „5” eksploruje coś, co roboczo nazwałbym „poezją krótkiego oddechu”. Całą „piątkę” wypełniają utwory o podobnym rytmie, który to rytm charakteryzuje się zredukowaną frazą. Wydaje się, jakby poeta postanowił skupić swój przekaz w kilku zdaniach, jakby zdecydował, że spróbuje powiedzieć więcej za pomocą mniej. Nie jest to strategia poetycka niebywała, wprost przeciwnie, spotykamy ją dosyć często, natomiast jeżeli ma ona przekonać do siebie czytelnika, to należy mieć do niej solidnie przygotowany warsztat i wykazywać się błyskotliwością. Czy jest tak w przypadku Szymona Biry? Zaspoileruję. Oczywiście, że tak jest.

 

a jakie światy
przy przyłożeniu
jak cudnie skaczą
przypływ, przedpływ, podkręcana

miłość paliw

powiedz mi coś od razu
co oznaczam
na wyciągnięcie siatki, ciągi
młodych roślin, postaci

(Szymon Bira, „pychoty”, s. 8)

 

Wiadomo, że futuryzm, również trochę Miłosz Biedrzycki, generalnie podmiot jest lekki, nieważki, może nawet trochę nieważny – ważniejsza jest tutaj podróż. W powyższym tekście płyniemy sobie od odległych, odkrywanych dopiero światów do najintymniejszego z pytań. W „pychotach” prawie że dosłownie próbujemy schwytać się w siatce znaczeń, dzięki czemu wchodzimy w bliższą relację z tekstem. Jest to niewątpliwa duża wartość pisania Biry, ponieważ w „piątce” znajdujemy dużo tekstów o podobnej intensywności.

Bira wybierając formę krótką i o jednostajnym rytmie, pulsuje jednak, rozprasza się i skupia ponownie. „pychoty”, jak i inne utwory w woluminie nie wytracają czujności znaczenia aż do końca, kiedy to autor podaje nam coś w rodzaju pseudo-puenty, która jest jednocześnie zwieńczeniem wiersza, ale i otwarciem nowej przestrzeni poetyckiej. To, w czym Szymon Bira znajduje się doskonale, to żonglowanie wektorami konkretyzacji. Nic nie jest tutaj dwuwymiarowe – nawet jeżeli dany obraz jest wyraźny, to na jego granicach lub raczej pod nim nachodzi już kolejny, o zupełnie innych częstotliwościach. Rysuje się w tym pewna trudność dla czytelnika, ponieważ należy się do tych częstotliwości co rusz przestrajać, tak jak w utworze poniżej:

 

nikogo nie interesują
podziały, wyniki

lecą z klopsztangi, jak
miki mantry: — maaa-mooo
(w odpowiedzi potem jakby
nagranie) kup-mi batt-kii

na-laa-tooo, muzea
i cywilizacje, jeszcze nie
powstały

(Szymon Bira, „tundra i tajga”, s. 17)

 

Jest to w sumie prosty wiersz o dzieciństwie, ale tak zakamuflowany polifonią, że na pierwszy rzut oka trudno się w nim rozeznać. Mamy tutaj gwarę śląską, aliteracje dla samej aliteracji, transkrypcję dziecięcego skandowania. Bira sprawnie lata po rejestrach, nie przywiązuje się do nich, a jednocześnie nie wytrąca się z planszy, czuje się, że ma nad swoim lotem kontrolę. Wygląda to obiecująco, chociaż nie w każdym tekście przyjęta przez twórcę strategia mnie przekonuje, to momentów świetnych w „piątce” jest zdecydowanie więcej niż tych, koło których przechodzimy obojętnie. Takim świetnym momentem jest na przykład wiersz zatytułowany „country”:

 

do kogo należy twoje
ciało, ilość zmian,

rekordy, kawałek ognia
wkładanego do rąk,
magnesik w trybie nocnym?

i co tam zostaje z tego na koniec
skóra – lotka, konik – nagrzany
grosik?

(Szymon Bira, „country”, s. 26)

 

Ten utwór jest perwersyjnie elegijny, cały zwrócony jest w stronę przemijania, a jego wektory są jedynie delikatnie naszkicowane, intymne wprost, właśnie elegijne. Bardzo zgrabnie i zręcznie zastosowane zostały tutaj zdrobnienia. Po raz kolejny cofają nas one do dzieciństwa, ale tym razem jest to dzieciństwo już definitywnie przeszłe, odnajdowane jedynie w przypadkowych artefaktach. Robi się tutaj wzruszająco, ale nie sentymentalnie, wszystko jest spójne, utrzymane w konwencji znanej z reszty książki, czyli w konwencji obrazów rozedrganych i sprawnie językowo rozegranych.

Szymon Bira jest poetą, który mocno już dookreślił swoje pole działania, a wydana w tym roku przez Fundację im. Tymoteusza Karpowicza pozycja jest kolejnym dobitnym etapem gospodarzenia na wspomnianym polu. Mimo trzymania się jednego oddechu we frazie, poezja ta jest niewiarygodnie bogata i niejednoznaczna. Nie jest to poezja łatwa, taka, którą czytelnik natychmiastowo nawadnia, jest to raczej rzecz do sączenia, tym bardziej dzięki temu smaczna. Sączmy więc.    

 

Rafał Derda