Hans Bellmer


Ojciec


 

 

…Nie ulega wątpliwości, że ten dom, gdzie era koziego łajna i żarówki uzupełniały się harmonijnie, że ten właśnie dom był jakimś rodzajem schronienia, i że przez swoje odosobnienie pozwalał „zebrać myśli”.

Oczywiście trzeba było, od czasu do czasu, rzucić okiem w głąb skrzyń i stert staroci, gdzie odpadki wydarzeń gromadziły się i konserwowały z upływem lat w kolejnych warstwach geologicznych, i dopiero słońce, gotując najlepsze miesiące lata, zmuszało nas do wyjścia na dach, między komin a znajdującą się na strychu lukarnę, ponad uczucie tego, co zwyczajne.

Mój brat i ja nie mieliśmy, jak to mają dzieci, żadnej szczególnej trudności w inspirowaniu się nawet tymi sprawami, które były nieprzyjemne.

Jednak mimo to myślę radośnie jedynie o dniach, które nie znajdowały się w „jego” zimnym cieniu, cieniu „tego”, który potrafił uczynić nienawistnym promieniowanie naszych zabaw, być może hermetycznych, tego, który butami o grubych podeszwach bezlitośnie zadeptywał przestrzeń między niezbyt wąskimi granicami należącymi się władzy ojca i obszarem słuszności uznawanej jeszcze przez burżuazyjne obyczaje.

Nie trzeba tłumaczyć, że pretekst edukacji, zasady posłuszeństwa i nadzorowanej pilności wzmacniały jego postawę. Jest też jasne, że dopytywaliśmy się niewyraźnie, do jakiego stopnia miała tu znaczenie ograniczoność warstwy, którą reprezentował i która nie pozwalała mu przypuszczać, że zakaz zabawy nie jest korzystny dla rozwijania dobroci ani dla rozwijania poczucia równowagi.

Z naszym dziecięcym, ostrym słuchem, ważyliśmy jak najdokładniej się dało jego impulsy i sekrety, nawet wtedy, gdy nie chodziło o nas. Wolelibyśmy odkryć, w jakimkolwiek przejawie wolnej woli, nie umotywowanym i nie przedstawiającym się jako  próbka w “tanim stylu”, jakiś haniebny, lecz ostatecznie wyniosły znak: mógłby on wtedy mniej odczarować w nas obraz możliwej wielkości człowieka.

Nauczyliśmy się szybko chronić nas samych i, tak naprawdę, czegoś jeszcze. To co myśleliśmy, gdy szczękaliśmy zębami, trwało jeszcze w naszych snach: rebelia, obrona, atak. On, na szalach wagi, miał ciężki tłuszcz martwego serca, pełne kichy nuworysza, my za to jeszcze dziewiczy instynkt, pewną strategię nietkniętego dziecka. Każda broń była dobra, nauczyliśmy się udawać pożyteczność, do tego stopnia, że stawała się skandaliczna, a skandaliczność z kolei stawała się patetycznym onieśmieleniem. Potrafiliśmy być wszystkim: kauczukiem, kurzem, czy szkłem, stalowym lub miedzianym kablem. Chyba byliśmy dość czarujący jako dzieci, bardziej dziewczęcy niż straszni, jakimi wolelibyśmy być. Jednak zdaje się, że najlepiej działało wywabianie bydlęcia poza jego pozycję tak, aby go zmieszać. Raz udało nam się to osiągnąć za sprawą  dziecięcej pioseneczki, gdy niespodziewanie stanął przed nami, i z naszej woli nagle siła jego prezencji zgasła. W cierpieniu rechotaliśmy obraźliwie jak potrzaskane szkło; w pogodnym przeczuciu kwaśnej ironii, w symulowanym podnieceniu wymiotowaliśmy i brudziliśmy wszystko.

Cywilizacja łaski ojcowskiego pryncypium obudziła nas w odpowiednim momencie swoim pocałunkiem. Był już na to czas. – Uczyliśmy się przebiegłości. – Została nam jeszcze jedna ostatnia szansa. – Powracaliśmy wciąż do tego zadania aż do pierwszej krwi. – Byliśmy już nie do zaatakowania.


Striptiz


 

Nie miałem okazji uczestniczyć w pokazie striptizu. Zgodnie z tym jak wydaje się przebiegać jego wykonanie, zastosowane środki egzaltacji z pewnością nie mogą, nawet w dalekim porównaniu, wytrzymać zestawienia ze środkami, które ma do swojej dyspozycji kino.

Powód jest prosty, otóż brak tu drugiego aktora lub współgrającej czy współkontrastującej scenografii-rzeczywistości albo niezbędnych zmian perspektywy i kadru, brak też subtelnych zbliżeń i otwarć na strefy interanatomiczne, które – wszystkie naraz – mogłyby współtworzyć w spektaklu: nieprzewidywalność, dramaturgię, humor, skandaliczność, urok, rzutkość, spowolnienie, cudowność, sentymentalność, cyniczność, miłość i banał, z których składa się nasz obraz Rzeczywistości.

Obecność anonimowej publiczności, która doświadcza pożądanej temperatury erotycznej, wydaje mi się kluczowa. Mogłem to silnie odczuć prawie za każdym razem, gdy w kobiecym towarzystwie uczestniczyłem w pokazie filmu o całkowicie obscenicznej inspiracji oraz realizacji. Nie mogą one nie doprowadzić do powstania opóźnionego wybuchu ładunku wyzwalającego o zasięgu głębokim i korzystnym dla wariacji życia intymnego pary. Chciałbym nawet rzec, że emocjonalne sirocco, wymiatające chrześcijańskie brudy „wstydliwości” merkantylnej, zrzuca swe szaty pod publicznym projektorem podobnych egzaltacji i funkcjonalności pragnienia. Niektóre z tych filmów można nawet zaklasyfikować jako małe arcydzieła tego wieku. Należą do kategorii katalizatorów.

W porównaniu do dzieła drukowanego, interpretacja kinowa obrazów jest konkretna w sposób bardziej bezpośredni i aktywny niż ich interpretacja w formie pisanej. Zwłaszcza jeśli dodamy, że książka, a zwłaszcza wartościowa, nie jest czytana w grupie (z pominięciem rzadkich przypadków lektury we dwójkę), ale raczej stworzona jest do samodzielnej lektury, gdzieś pod płaszczem. Pozostaje nam zatem – w oczekiwaniu na nową koncepcję obiektu-książki oraz języka pisanego – jedynie pochylić się przed wyższością środków kina.

Podobnie jak w przypadku wszystkich maszyn na monety, striptiz interesuje mnie tylko ze szczególnej perspektywy: jaka jest dokładnie jego publiczna użyteczność (pytanie z kategorii „sztuki i zawody zarobkowe” odkładam tu na bok)?

Dla człowieka w jego samotności, powadze, striptiz wzbogaci spokojną masturbację lub jego zdolności przed komisją rekrutacyjną zaangażowanych wolontariuszy, za każdym razem gdy poniesie go młodość. Dla przeciętnej pary, pokrzepionej rozczarowaniem spektaklem bez stosunku i spermy, ledwie przygotowawczym, przypuśćmy w całej słuszności, że jej życie małżeńskie doznaje w tym wszystkim ożywienia z korzyścią dla coraz pilniejszej kwestii repopulacji. Wreszcie dla samotnej kobiety będzie to bodziec ku samodoskonaleniu. Lecz tu z punktu widzenia obywatelskiego należy obawiać się, że udomowiona tancerka, która celowo podgrzewa do białości swojego widza jedynie dla przyjemności grzecznego opuszczenia kurtyny, ryzykuje otrzymanie tytułem wynagrodzenia oferty matrymonialnej lub nawet policzka, po którym dostanie zapewne również dobrą radę: strip-tease go home.

[Le Surréalisme, même, 1958, nr 4]

przełożył Jakub Dąbrowski