O psie,
który poszedł
do piachu


 

ryc. Maciej Sieńczyk

 

1. Pierwszy dzień w ziemi

 

– Aaa!!! – wrzasnęła Balbina. Otworzyła właśnie lewe oko i zobaczyła, że na jej nosie siedzi coś wielkiego.

– Aaa!!! – rozdarło się to coś. Zachwiało się i spadło na ziemię. Było zielone, z czerwonymi oczami i paszczą pełną świecących zębów. Balbina najchętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie, ale nie mogła się ruszyć. Patrzyła więc na zielonego stwora, wcale nie takiego dużego, jak się jej wydawało na początku. Otrzepywał się z ziemi i udawał, że nie zwraca na nią uwagi. Z torby podróżnej wyciągnął poplamiony notes i coś czytał.  Od czasu do czasu zerkał na Balbinę.

 

Gdzie ja jestem, pomyślała. Łypała okiem (lewym, bo prawego nie mogła otworzyć), ale niewiele widziała. Było ciemno i ciasno. Nagle przypomniała sobie! Wieczorem dostała zastrzyk usypiający. Podziałał od razu, bo nawet nie zapamiętała, kiedy zasnęła.

Uff, wreszcie udało się jej przekręcić! Ruszyła jedną nogą, potem drugą, trzecią i czwartą. Żadna nie bolała! Od dawna nie czuła się taka zdrowa i rześka. Gdyby nie leżała, przysypana ziemią i drobnymi kamykami, pod wielkim dębem w lesie, byłoby widać, że zniknęły wszystkie rany na ciele, sierść znów jest biała i błyszcząca, a skóra jasnoróżowa i gdzieniegdzie usiana czarnymi plamkami. Balbina była białym bulterierem z czarnym lewym uchem, który właśnie obudził się po Tej Stronie.

 

Zielony patrzył na nią i drapał się po głowie. Paznokcie miał połamane, ale za to pomalowane na pomarańczowo.

– Jak ci na imię? – zapytał.

– Balbina. A tobie?

– Robal – powiedział, prostując się dumnie. – Zielony Robal. Jestem twoim przeprowadzaczem.

Nadął się i był prawie tak duży jak Balbina. Kontynuował przemowę:

– Zapewniam: nie mogłaś trafić lepiej. Moi praprapraprzodkowie założyli tajne Stowarzyszenie Przeprowadzaczy im. Pierwszego Przeprowadzacza i po dziś dzień każdy z mojej rodziny zajmuje się przeprowadzaniem. A ja jestem najlepszy!

–  Akurat, świrusie – zaśmiał się ktoś rechotliwie. Za plecami Robala pojawił się Żuk. Wiedziała, że to Żuk, bo takie imię miał wypisane złotymi literami na czarnej czapce z daszkiem. Ubrany był w granatowy uniform haftowany w złote choinki, a w ręku trzymał elegancką skórzaną teczkę. Na jego widok Robal pozieleniał jeszcze bardziej.

– Przecież nawet twoja rodzina uważa cię za przegrywa – zaśmiał się pogardliwie Żuk.

Balbina nie lubiła takich przemądrzalców. Gdyby mogła wstać, to by go pogoniła, że hej. Ale leżała przygnieciona ziemią i mogła liczyć na to, że Robal sam odgryzie się Żukowi. A ten ograniczył się do mamrotania pod nosem i rzucania złych spojrzeń. Żuk, nic sobie z tego nie robiąc, zniknął za korzeniem dębu.

 

Robal usiadł koło torby podróżnej i pociągał nosem. Po chwili wyciągnął tylko trochę brudną chusteczkę higieniczną i otarł oczy.

– Nikt mnie nie rozumie! – łkał. – Jestem nieszczęśliwy i samotny! To przez tę zieloną skórę. Cała moja rodzina ma piękną, seledynową, a mnie się trafiła trawiasta. Nawet mama mówi na mnie Ufok. – Rozżalił się.

– Ufok to ładnie – pocieszała go Balbina. – A na mnie Ona mówi Mały Gamoniu albo Słoneczko, albo Maluszku, albo Mamusiny Słowiczku.

Oczy Robala zrobiły się pomarańczowe z przerażenia.

– Słowik?!!! Ratuj się, kto może! – wydarł się i schował za torbę. Po chwili zorientował się, że w okolicy jest tylko biały bulterier.

– Nie wypowiadaj przy mnie tego słowa! – Wciąż trząsł się ze strachu. –– Słowik to bestia! To potwór zagłady, to znak końca! – wykrzykiwał i przewracał oczami. Od czasu do czasu łypał na Balbinę, by sprawdzić, jakie robi na niej wrażenie. Nie robił żadnego, bo próbowała rozprostować sztywne nogi i przesunąć się bliżej wielkiego korzenia, gdzie było więcej miejsca.

– Jeden z nich zjadł moją ukochaną babcię – znów zaczął pochlipywać. – Ona jedna mnie kochała. Mówiła do mnie Robciu i nauczyła malować paznokcie, i grać w bierki, i pozwalała spijać resztki z jej wody po moczeniu śledzi, mniam. – Oblizał się i rozmarzył.

– U mojej babci też były uczty – westchnęła Balbina. – Kiełbaski, jajecznica na smalcu, drożdżóweczki z serem. Och! I zawsze można było w ogrodzie znaleźć jakąś kosteczkę ukrytą przez Rudiego.

– A kto to Rudi? – zaciekawił się Robal.

– Uważał się za indywidualistę, ale według mnie to dziwak – pokręciła głową Balbina. Opowiedziałaby więcej o psie Rudolfie (oraz o skomplikowanych relacjach, jakie ich łączyły), ale Robal zerknął na zegarek i zdenerwował się. Zegarek nie miał wskazówek, ale to nie przeszkodziło mu potrząsać nerwowo rękami.

– Czas mija, a my musimy dostać się do Rzeki – powiedział.

– A co to jest Rzeka? – zapytała Balbina.

– Rzeka, no nie wiesz, co to jest Rzeka? – zaczął się plątać. – No wiesz, to coś, przez co przeprowadzacz przeprowadza przeprowadzanego.

– Byłeś tam kiedyś? – zainteresowała się. Robal zaczął czegoś szukać w torbie i się zazielenił.

– No nie, ale podsłuchałem starszych braci, co pracują w interesie od dawna, i wiem, jak tam trafić.

I tu jest pies pogrzebany, że Robal to krętacz, histeryk i samochwała, pomyślała Balbina. Ale znudziło się jej leżenie pod warstwą piachu. Chciała już wrócić do domu, położyć się w swoim łóżeczku, jeść ze swojej miseczki i pójść z Nią na spacer na działki. A najbardziej chciała, żeby Ona ją pogłaskała za uchem i powiedziała: mój mały Śmierdzielu. I żeby wieczorem, gdy Ona będzie już spała, wdrapać się na jej łóżko i zasnąć jak człowiek.

 

– Najpierw musisz przejść test na przeprowadzenie. – Robal wyciągnął notes. – Wymyślił go mój prapradziadek Robal Mądry. Poza tym był sinologiem, odkrywcą „Chińskiej encyklopedii”, a w chwilach wolnych linoskoczkiem. Geniusz, mój przodek był geniuszem. – Spęczniał z dumy i znów zrobił się prawie taki duży jak Balbina. – Wiesz, podobno też był bardziej zielony niż seledynowy. To rodzinna wstydliwa tajemnica, babcia powiedziała mi to w sekrecie.

– A co to za test? – zaniepokoiła się Balbina. Robal drapał się w głowę i nadrabiał miną.

– No, ten test to będzie taki, że ja będę czytał, a ty masz odpowiadać „tak” lub „nie”.

– A jak czegoś nie będę wiedziała? – chciała wiedzieć Balbina.

– Nie przejmuj się, mów – machnął ręką Robal. – Zaczynamy. Zwierzęta dzielą się na:

(a) należące do Cesarza?

– Tak.

– (b) zabalsamowane?

– Tak.

– (c) tresowane?

– Tak.

– (d) prosięta?

– Tak.

– (e) syreny?

– Tak.

– (f) fantastyczne?

– Tak.

– (g) psy spuszczone z łańcucha?

– Tak.

– (h) włączone do niniejszej klasyfikacji?

– Tak

– (i) miotające się jak szalone?

– Tak

– (j) niezliczone?

– Tak.

– (k) narysowane cienkim pędzelkiem z wielbłądziej sierści?

– Tak.

– (l) et cetera?

– Tak.

– (m) te, które rozbiły wazon?

– Tak.

– (n) które z daleka podobne są do much?

– Tak.

– Gratulacje! Odpowiedziałaś dobrze na wszystkie pytania. Możesz zostać przeprowadzona. – Robal uścisnął łapę Balbiny i ucałował ją serdecznie. Teraz bez trudu podniosła się, otrzepała z piachu i poszła za Robalem.

 

– Idziemy tędy! – powiedział, wchodząc do wąskiej nory, zrobionej najprawdopodobniej przez zwierzęta fantastyczne.

– Ale ja się nie zmieszczę! – zaprotestowała Balbina. Stała przy norze i mogła tam wsadzić tylko nos. Nie uważała się za intelektualistkę, ale wiedziała, że jest większa od swojego nosa.

– Zmieścisz się, bo to twoje przejście, tylko dla ciebie – uspokoił ją. – Przecież gdyby było za małe, to byś nie przeszła. A skoro jest tylko dla ciebie i po to, żebyś przeszła, to się zmieścisz, nawet jak jest za małe.

Przekonał ją. Wcisnęła do nory głowę i głowa się zmieściła. Potem zmieściła się reszta. Musiała się skulić, a w niektórych miejscach nawet czołgać. Szli, szli i szli, a nora nie miała końca. Nagle poczuła, że musi biec. Wyminęła Robala i poślizgnęła się tak, że wpadła na zjeżdżalnię i zjechała na brzeg Rzeki. Leżała z nogami rozjechanymi na boki i otwartym z wrażenia pyskiem.

 

Rzeka była szeroka i błękitna, zimna i ciepła, wesoła i smutna oraz taka, jaka chciała być. Płynęła spokojnie, czasami nuciła piosenki z filmu „Amores Perros”, czasami po prostu wesoło szumiała, a czasami pohukiwała. Po drugiej stronie Rzeki stały góry. Wysokie, z białymi szczytami, które kończyły się, a może i nie kończyły, w chmurach. Na brzegu, na którym stała Balbina, rósł gęsty las.

Nagle dostała czymś w głowę. To torba podróżna wypadła z nory. Za nią stoczył się Robal. Na widok Rzeki otworzył paszczę, a jego aparat ortodontyczny zalśnił odbitym od wody błękitnym światłem. Balbina zamknęła oczy. Gdy wreszcie Robal zamknął usta, a ona otworzyła oczy, zobaczyli na brzegu różową łódkę z dużym, fioletowym napisem: Balbina Róża Luksemburg Bożek.

– O, jest twoja łódka – zawołał.

– Moja? – zdziwiła się Balbina, bo już zapomniała, że tak brzmiało jej imię i nazwisko zapisane w psim paszporcie.

– A czyja? Jak sobie wyobrażasz przeprowadzanie bez łódki? – wymądrzał się Robal. – Na Tej Stronie każdy ma swoją łódkę i swoją Rzekę. Wskakujemy i w drogę!

 

2. Zagraj to jeszcze raz sama

 

Balbina i Robal wgramolili się do łódki. Uprzejmie powiedzieli: „Dzień dobry” i się przedstawili. Łódka odbiła się od brzegu i skierowała na środek rzeki.

 

Na środku łódki stał Fotel, granatowy i solidny, a oprócz tego wyjątkowo dumny z pochodzenia z porządnej rodziny Foteli. Trudno było go lubić, bo był zarozumiały i wyniosły. Jakby tego było mało, uważał, że łódka należy do niego. Mylił się, ale przecież od Foteli nie można wymagać rozsądku! Trochę mu było przykro, że trafiło mu się to pokraczne skrzyżowanie świni z myszą (bo takie skojarzenia przyszły mu do głowy, kiedy zobaczył Balbinę). Wolałby eleganckiego pudla lub dystyngowanego doga. Był jednak dobrze wychowany, więc gdy siadła na nim, tylko od czasu do czasu wzdychał tęsknie. Dla pocieszenia nucił: Nic nie może przecież wiecznie trwać…

Niedaleko Fotela panoszył się Hamak. Ten był wiecznie skwaszony i niezadowolony. W głębi duszy uważał, że jest Obłokiem zamienionym w Hamak. Miał pretensje oraz fochy. Gdy zrozumiał, że będzie się na nim wylegiwał Robal, ogarnęło go rozgoryczenie.

Towarzyszył im też Parasol Zygmunta, nazwany tak na cześć swojego przodka – Smoka Zygmunta. Był ciemnoróżowy, hałaśliwy i dobroduszny. Lubił wszystkich z wyjątkiem zwierząt, które wiedziały, ile to jest 64 razy 64. Tych nie znosił. Całe szczęście, że Balbina i Robal nie wyglądali na takich, co to  wiedzą.

W rogu stał Zaczarowany Stoliczek. Był przechylony, bo złamał jedną nogę podczas ucieczki z domu Kocicy. Miał naprawdę dość roboty przy przyjęciach, które codziennie urządzała. W kółko tylko: „nakryj się” i „nakryj się”! A on marzył o podróżach i przygodach. I wreszcie podróżował. Jeździł z różnymi, więc odetchnął z ulgą, gdy zobaczył Balbinę i jej przeprowadzacza. Nie byli z tych, co się pieklą, gdy zamiast nadgryzionego kotleta dostaną resztki jajecznicy sprzed dwóch dni. Albo zamiast mrówek panierowanych w kurzu, galaretkę ze spleśniałej czekolady. Od razu się nakrył. Balbina i Robal wcinali swoje przysmaki i pili szampana. Dla Robala był specjalnie doprawiony wodą po moczeniu śledzi.

 

Balbina siedziała na Fotelu, popijała szampana na zmianę z koktajlem waniliowym, jadła babeczki z truskawkami, wsłuchiwała się w muzykę Rzeki (teraz nuciła „Corazon”) i przyglądała się innym łódkom. Wszystkie były podpisane imieniem oraz (jeśli je miał) nazwiskiem przeprowadzanego. Łódki były różne: wielkie i wygodne, małe i chybotliwe, kolorowe i szare. Niektóre zwierzęta, przepływając obok, uprzejmie ją pozdrawiały. Niektóre były zajęte swoimi sprawami i nie zwracały na nią uwagi, a jeszcze inne patrzyły spode łba. Ich przeprowadzacze pracowali w Korporacji Przeprowadzaczy. Byli ubrani w takie uniformy jak Żuk oraz zachowywali się zawsze zgodnie z regulaminem.

Jestem szczęściarą, że spotkałam Robcia, uśmiechnęła się do siebie. Gdy popatrzyła na swojego towarzysza podróży, jej pewność zmalała. W ustach, między aparatem a zębami, trzymał papierosa, popijał wodę po moczeniu śledzi i malował paznokcie. Westchnęła: Całe życie z dziwakami! Poczuła się jak w domu. Po chwili zaniepokoiło ją, że jest na Rzece i nie wie, dokąd płynie.

 

– A gdzie my płyniemy? – zapytała Robala. Choć jej wykształcenie wiele pozostawiało do życzenia (nie znała francuskiego, nie pływała pięknym kraulem i nie potrafiła grać na fortepianie),  wiedziała, że rzeka płynie w jednym kierunku. A Rzeka płynęła jak chciała. Jedne łódki przemykały w tę samą stronę co łódka Balbiny, ale inne, jak gdyby nigdy nic, płynęły w drugą stronę. Robal wyciągnął notes.

– Z tego, co czytam, wychodzi, że tam, gdzie chcemy – powiedział piskliwie. Balbina nie była pewna, czy Robal umie czytać, czy tylko udaje. – Poczekaj, tu jest coś o tym więcej.

Wyjął z torby okulary przeciwsłoneczne (w gustownych ramkach, choć bez szkieł) i czytał, bo jednak umiał:

Przeprowadzacz ma przeprowadzić przeprowadzanego tam, gdzie ma go przeprowadzić. Nie ma nic więcej. – Podrapał się w głowę.

– A co ma robić przeprowadzany przez przeprowadzacza? – zaciekawiła się Balbina.

Przeprowadzany jest przeprowadzany przez przeprowadzacza tam, gdzie przeprowadzany chce lub musi być przeprowadzony. Na marginesie jest dopisane jeszcze: bum, bum, tralalala. To mi wygląda na dodatkową wskazówkę. – Zmarszczył czoło.

– Ale co znaczy to „bum, bum, tralala”? – Balbina też zmarszczyła czoło. Widać było, że intensywnie myśli. Nic nie wymyśliła, więc dała sobie spokój z myśleniem. Zaczęła liczyć złote rybki, które bawiły się w berka i wyskakiwały z wody. Potrafiła liczyć aż do czterech, więc liczyła: „pierwsza łapka”, „druga łapka”, „trzecia łapka” i „a teraz czwarta łapka”.

– Dlaczego mówisz „pierwsza łapka” zamiast „jeden”? – zainteresował się Robal. Fotel nadstawił uszy, a Parasol Zygmunta odetchnął z ulgą, że Balbina na pewno nie wie, ile to jest 64 razy 64. Hamak udawał, że jest ponad to.

– Bo tak mi się podoba bardziej – odpowiedziała. Robal wzruszył ramionami, ale jemu też się spodobało i pod nosem mruczał: „pierwsza łapka rybka”, „druga łapka rybka”, „trzecia łapka rybka”. Robal umiał liczył do trzech.

 

Rzeka płynęła coraz szybciej i nuciła „La Vida Es Un Carnaval”. Łódka Balbiny mknęła po falach jak obłok. To były chwile, w których Hamak odzyskiwał wiarę w sens życia.

Potem zwolniła i podpływała coraz bliżej brzegu. Las robił się rzadszy, prześwitywała łąka i… Balbina rozpoznała to miejsce! To były korty tenisowe i boisko do gry w piłkę. Zaświeciły jej oczy, a sierść rozbłysła.

Łódka zatrzymała się przy pomoście. W samą porę, bo Balbina usłyszała cudowny, syreni głos, który ją czarował i wzywał do siebie. Był to Głos Piłeczki odbijanej na korcie. Pogoniła jak strzała przez boisko. Robal patrzył z podziwem na białą rakietę, w którą Głos Piłeczki zamienił Balbinę. Potem wygramolił się z łódki i poszedł za nią.

 

Balbina stała jak zahipnotyzowana przy korcie.

– To tu, to tu, to tu, to tu – mówił do niej Głos Piłeczki. Trochę pobiegała za nim przy ogrodzeniu, gdy nagle stało się To! Piłeczka uciekła z kortu i upadła koło Balbiny. Szczęście, które spłynęło wówczas na Małego Pieska (bo też tak Ona nazywała Balbinę), było takie, jakie bywa w cudownym śnie z lataniem w obłokach, albo w śnie, w którym się śni i nie ma na to słów. W tej chwili dla Balbiny całym światem była Piłeczka. Brała ją do pyska, wyrzucała, podbiegała do niej, popychała łapą, żeby się poruszała. Balbina była naprawdę szczęśliwa. Jak wtedy, gdy była młoda, zdrowa i mogła biegać za Piłeczką. Nie pamiętała, kiedy się tak dobrze bawiła. Od dawna nie biegała, bo była chora i słaba. A tu, proszę, odzyskała siły!

– Aha, teraz powinna przybiec Ona – pomyślała Balbina. Rozglądała się za Nią, ale zobaczyła tylko Robala. Przytaszczył swoją torbę, wyciągnął z niej składane krzesełko, składany stolik i sam ze sobą zaczął grać w bierki. Drapał się w głowę i zastanawiał, kto wygrał ostatnią rundę. Nie zwracał uwagi na Balbinę.

 

Balbina zostawiła Piłeczkę w towarzystwie Robala, a sama pobiegła kawałek drogą, żeby sprawdzić, czy nie ma Jej za zakrętem. Nie było. Zrobiło się jej smutno. Opuściła łeb i szła wolno przed siebie. Czy to możliwe, że Ona o niej zapomniała i zostawiła w lesie?

Z niewesołych rozmyślań wyrwał ją głos. Tym razem Głos Piłki kopanej przez piłkarzy. Przyciągnął ją do siebie, więc pomknęła w kierunku boiska, na którym rozgrywał się mecz.

– Nareszcie jest nasz kapitan! – wykrzyknęli piłkarze, a kibice zaczęli bić brawo.

Balbina poczuła się szczęśliwa. Teraz to było takie szczęście, które dodawało jej sił do biegania za piłką i kiwania się. Kiwanie się przy piłce lubiła szczególnie i ceniła piłkarzy, którzy byli w tym dobrzy (była fanką Cristiano Ronaldo). Łapała Piłkę w zęby, sprytnie wypuszczała w kierunku lewego skrzydłowego przeciwnej drużyny, a jak chciał kopnąć, chwytała w pysk i uciekała. Gdy znudziła się jej ta zabawa, podała Piłkę do swojego napastnika i…

– Gol!!! – rozległy się okrzyki entuzjazmu wśród publiczności.

Nawet Robal oderwał oczy od bierek i bił brawo. Dzięki Balbinie jej drużyna wygrała 1 do 0. Schodziła z boiska słaniając się ze zmęczenia. Nic dziwnego. Nie oszczędzała się ani w pierwszej, ani w drugiej połowie.

 

Teraz leżała koło Robala, który wciąż grał w bierki i ze zdenerwowania, że nie wie, kto wygrywa, obgryzał lakier z paznokci. Czuła się prawie jak w niebie.

– Gdyby tylko Ona pogłaskała mnie teraz i powiedziała, że jest dumna z mojej gry – niespodziewanie dla siebie zaczęła pochlipywać. Znów pomyślała, że Ona o niej zapomniała i poszła do domu sama.

– Przestań ryczeć! – zdenerwował się Robal. Nie lubił, jak ktoś przy nim płakał. Gdy jego pouczenie nie odniosło skutku, przestał grać w bierki i podrapał się w głowę.

– No dobra, mała, nie rycz – uspokajał Balbinę. – Poszukamy Jej i twojego domu! – obiecał. Chętnie obiecywał, bo lubił łamać obietnice, a potem udawać skruchę. Bulcio (tak też do niej mówiła Ona) o tym jeszcze nie wiedziała i popatrzyła na niego z wdzięcznością.

 

– Szybko, zbierajmy się – wrzasnął i zaczął się gorączkowo pakować. Balbina podniosła głowę i zobaczyła, że w ich kierunku zbliża się policjant. Jechał na pasikoniku i wymachiwał listem gończym z podobizną Robala.

Chodziło o błahostkę, z powodu której Robal musiał czmychnąć z rodzinnych stron, jak wyjaśniał później Robal. Jego kuzyn Robal Bogacz miał inne zdanie na temat włamania do sejfu i wyniesienia notesu Wielkiego Przeprowadzacza. Policja była po stronie R. Bogacza. Robiło się naprawdę gorąco, więc bulterierka pozwoliła, by Robcio wraz z torbą podróżną wskoczył na jej grzbiet, i pomknęła w kierunku łódki.

 

Łódka Balbiny wiedziała, co się święci, więc błyskawicznie odbiła od pomostu i pognała na środek Rzeki. W samą porę, bo jeszcze chwila i policjant byłby ich dogonił. Teraz stał na pomoście i wykrzykiwał pogróżki pod adresem Robala.

 

3. W Lesie z Koszmarnych Snów

 

– No to ładnie! Wśród nas są przestępcy – mruczał pod nosem Hamak. Fotel wzdychał często i ciężko. Balbina, Parasol Zygmunta i Zaczarowany Stoliczek patrzyli wyczekująco na Robala.

– No co? No co? Sami święci tutaj? – zaczął się bronić. – Nigdy niczego nie ukradliście?

– Nie – odpowiedzieli chórem.

– Ale Notes chciał być mój! – wykrzyknął Robal. – Przyśnił mi się, że chce!

– A, to co innego! Trzeba było tak mówić od początku! – znów odpowiedzieli chórem. Nawet Hamak, na znak zgody i przeprosin za „przestępcę”, pohuśtał Robala przyjaźnie. Wiadomo: to, co się śni, jest ważniejsze od tego, co się nie śni.

 

Balbina leżała na fotelu i patrzyła w dal. Szczęście, które znalazła pędząc za Głosem Piłki i Głosem Piłeczki to nie było to. Westchnęła tak, że nawet Fotelowi zrobiło się jej żal, a przecież nie był skory do współczucia.

Robal opalał się i liczył krople, które spadały mu na czubek głowy. Zaproponował Balbinie, że zrobią konkurs w liczeniu kropel. Nie odpowiedziała.

– To może będziemy się zakładać, co to za zwierzę płynie? – Nie dawał za wygraną. – Patrz, tam na tej zielonej łódce siedzi pies spuszczony z łańcucha! Wygrałem!!!

Balbina tylko wzruszyła ramionami. Wsłuchiwała się w melodię rzeki (nuciła „Lucha De Gigantes”) i tęskniła za domem.

– Nie chce mi się żyć – westchnęła. Pomyślała, że Ona zostawiła ją na zawsze i na pewno już o niej nie pamięta. Zrobiło się jej śmiertelnie smutno.

– A jak ma ci się chcieć żyć, skoro nie żyjesz? – mruknął Robal, zły, że nie chciała grać z nim w zgadywanki. Balbina popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Do akcji wkroczył Hamak i potrząsnął nim gwałtownie. Podziałało.

– Oj, żartowałem – powiedział pojednawczo. – Przecież ci obiecałem, że Ją znajdziemy – westchnął zrezygnowany, bo właśnie zrezygnował ze złamania obietnicy i wbrew swoim zasadom postanowił jej dotrzymać.

Balbina popatrzyła na niego z nadzieją.

– Mała, zaufaj mi – powiedział. – Znajdziemy Ją.

Zaczął czytać Notes Wielkiego Przeprowadzacza (w skrócie NWP).

– Obowiązki i tylko obowiązki – mamrotał. Nie byłby sobą, gdyby nie ponarzekał na swój los. Ale, co przyznał nawet Fotel (zwykle nastawiony wobec bliźnich krytycznie), czytał pilnie.

– Wiem! – wrzasnął. – Musimy znaleźć Stonkę Jędzę. Ona będzie wiedziała, jak możesz wrócić do domu. To znaczy: jak ja mogę cię przeprowadzić do domu – poprawił się. Nie wiadomo, czy dlatego, że przypomniał sobie o swoich obowiązkach, czy dlatego, że chciał wszystkim przypomnieć, że jest przeprowadzaczem.

 

Na łódce zapanowało ożywienie. Hamak kłócił się z Parasolem Zygmunta o to, czy Stonka Jędza to Stonka (tak twierdził Hamak) czy Jędza (tak twierdził Parasol Zygmunta). Fotel przysunął się do lewej burty, żeby Balbinie było łatwiej pytać innych przeprowadzanych o Stonkę Jędzę. Zaczarowany Stoliczek skorzystał z zamieszania i przysnął. Robal wspominał swoją babcię.

– Przepraszam panią, czy wie pani może, gdzie znaleźć Stonkę Jędzę – zagaiła Balbina Białą Kotkę, która płynęła w białej gondoli z napisem Dama i wyglądała na jedno ze zwierząt należących do Cesarza.

– Ja? Oczywiście, że nie wiem! – odpowiedziała obrażona i zawachlowała się wachlarzem. – To pytanie do prosiąt!

 

Wypatrywali prosiąt.

– O, jest tam – gorączkował się Robal. Pomylił się, bo gdy łódka w kształcie skorupki orzecha podpłynęła bliżej, okazało się, że płynie w niej ruda chomiczyca Mimi, zajęta czytaniem książki kucharskiej z przepisami na dania z marchewki.  Nie słyszała o Stonce Jędzy.

 

Wreszcie podpłynęła do nich łódka w kształcie srebrnej tacy, ozdobiona zielonymi winogronami i z napisem: Prosię. Siedział w niej wypieczony na rumiano Prosiak. Bawił się czerwonym jabłkiem, które podrzucał do góry i łapał do pyska.

– Przepraszam, czy wie pan, gdzie mogę znaleźć Stonkę Jędzę – krzyknęła Balbina, żeby przekrzyczeć szum Rzeki, która pędziła coraz szybciej i robiła coraz większe fale.

– Prosię tak nie ksicieć – poprosiło Prosię i odłożyło jabłko na bok. – Teras prosto. Psy chmuze w kstałcie piecunego kurcoka na prawy brzyg. Potym ścieszu w las, psy domu Srogiego Królika w lewo as do Zgniły Cekulady. Tam jo mozno znalyść.

– Dziękuję panu, panie Prosię – podziękowała Balbina.

– Z Bogiem – krzyknęło Prosię i odpłynęło.

 

Łódka przybiła do brzegu w miejscu, które nie wyglądało na przyjazne. Nic dziwnego, bo przy zrujnowanym pomoście szczerzyła kły czarna, kudłata tabliczka z napisem: Las z koszmarnych snów. Łódka kołysała się niespokojnie. Parasol Zygmunta schował się za Fotel, a Hamak za marzenia o byciu Obłokiem. Robal udawał, że śpi. Ale w tym udawanym śnie przyśniło mu się, że do łódki podchodzi policjant z kajdankami. Przestał więc udawać i zaczął uciekać w las.

Balbina drżała ze strachu, lecz wygramoliła się na brzeg. Wolno, powtarzając drżącym głosem: „pierwsza łapka”, „druga łapka”, „trzecia łapka”, „a teraz czwarta łapka”, wchodziła na ścieżkę w głąb lasu z koszmarnych snów.

 

Zza drzewa wyskoczył Robal, a za nim Okropne Wrzaski, Nieznośne Ujadania i Okrutne Krzyki. Nie wiadomo, które były gorsze. Wrzaski latały koło Balbiny i Robala wyglądając i wrzeszcząc jak szalone, bo naprawdę były szalone. Ujadania rzucały w nich jedwabnymi wstążkami, a Krzyki odbijały w swoich krzywych lustrach.

Przerażona bulterierka i jej przeprowadzacz nie mogli się ruszyć. Osaczało ich Przerażenie. Do Robala podchodził policjant, śmiał się piekielnie, wymachiwał łańcuchami i pokrzykiwał: „Mam cię w garści, Robaczku”. Do Balbiny zbliżał się odkurzacz i syczał złowieszczo. W domu na jego widok uciekała na drugi koniec mieszkania, ale teraz nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Przerażenie rosło, a Robal i Balbina kurczyli się ze strachu.

Jeszcze chwila i wciągnęłoby ich w swoją potężną paszczę, ale w Balbinie obudziła się krew przodków: Nieustraszonych Braci Bulterierów, Czyngis-chana oraz Rozalii Balawender. Podniosła głowę, spojrzała w Przerażenie i powiedziała uprzejmie, choć stanowczo:

– Przepraszam, ale nam się śpieszy do Stonki Jędzy, więc byłabym wdzięczna, gdybyś było tak miłe i się odsunęło na bok.

Przerażenie zrobiło wielkie oczy, a potem zdębiało i od razu wypuściło gałęzie oraz świeże listki. Okropne Wrzaski spuściły z tonu, Nieznośnym Ujadaniom opadły wstążki, a Okrutne Krzyki rozbiły się z hukiem. Balbina i Robal odetchnęli z ulgą.

 

Szli wolno drogą, przy której stały chatki z piernika i wierzby płaczące lemoniadą. Siedli przy jednej, napili się, pojedli i ruszyli dalej. Za zakrętem zrobiło się szaro i mgliście. Uschnięte i pokryte lodem drzewa rzucały cienie, które wiły się i syczały. Między nimi snuły się samotne, opuszczone zwierzęta, z tych należących do zwierząt narysowanych cienkim pędzelkiem z wielbłądziej sierści. Ogarnęła ich przeraźliwa samotność.

Było zimno, bardzo zimno. Wiał mroźny wiatr i sypał mokry śnieg. Przenikał ich tak straszliwy chłód, że nie mieli już nawet sił, żeby się do siebie przytulać. Wlekli się jedno za drugim.

Balbina była sztywna z zimna i prawie nic nie czuła. W tym momencie podmuch wiatru uderzył  ją w pysk. I wtedy poczuła, że jest bezbronnym, małym pieskiem, o którego nikt nie dba i którego nikt nie kocha. Ona zapomniała o mnie, pomyślała i zaczęła pochlipywać. Dołączył do niej Robcio, który też poczuł się sam na świecie.

Kto wie, czy nie zapłakaliby się na śmierć, gdyby Balbina nie potknęła się o leżącego, zesztywniałego od mrozu, białego chomika w koszulce z napisem „Życie to jędza”? Resztą sił przypomniała sobie, że przecież idzie do Stonki Jędzy, po to, żeby wrócić do domu i do Niej.

Nie na darmo bulteriery mają opinię upartych psów. Balbina uparła się, że dojdzie tam, gdzie szła. I szła, a za każdym krokiem było jej cieplej.

 

– Uff – odetchnął Robal.

– Uff – odetchnęła Balbina.

– Najgorsze mamy za sobą? – zapytał Robal. – Co będzie teraz?

– A skąd mam wiedzieć? To ty jesteś przeprowadzaczem – odburknęła. Zaczął ją złościć.

Co to za przeprowadzacz, co się boi i nie wie, gdzie mnie przeprowadzić, nie powiedziała tego na głos, ale jej spojrzenie spode łba mówiło za nią. Robal poczuł się urażony.

– Nie bądź takim sztywniakiem – mruknął pod nosem. Patrzyli na siebie z niechęcią. Balbina zbierała słowa, którymi mogła mu się odgryźć, a Robal szukał takich, które by ją dobiły.  Kto wie, czy nie pokłóciliby się na śmierć i życie, gdyby przed nimi nie stanął Groźny Królik?

 

Miał idealnie równe i białe zęby, włosy uczesane z przedziałkiem, a na sobie wyprasowany strój skauta. W wypchanych kieszeniach trzymał różne złudzenia. Nie musiał się przedstawiać. Wiedzieli: to Groźny Królik Srogi, bo już na pierwszy rzut oka groził nudą i zniechęceniem. Jego zadowolona z siebie mina sprawiła, że Balbinie się odechciało, a Robalowi było wszystko jedno.

– Zapraszam do mojego domu na herbatkę i bułeczki z masełkiem! – ucieszył się z nowego towarzystwa. Ci, którzy go znali, unikali jak zarazy. Jego rozwlekłe monologi nużyły śmiertelnie i niejednego doprowadziły do grobu.

– Pokażę wam zaraz zdjęcia z moich wypraw – obiecał zadowolony. Balbinie jego słowa wisiały i wlokła się z pochyloną głową.

Szli drogą, której nawet nie chciało się skręcać. Na poboczu więdły pokrzywy, słoneczniki rzucały smętne cienie, drzewa pochylały się z rezygnacją. Królik zanudzał ich opowieściami o swoich podróżach po Krainie Czarów. Robal ziewał, ale jego aparat na zębach nie świecił jak zwykle, tak mu się nie chciało. Balbina czuła się otumaniona i jak tuman szła za Groźnym. Zbliżyli się do jego domu.

– Zdjęć mam dziesięć tysięcy dziewięćset osiemdziesiąt siedem, a filmów sześć tysięcy pięćset czterdzieści trzy! – zachwycał się Królik, nie zwracając uwagi na to, że jego słowa  gościom wiszą. – Są tak wspaniałe, że przy oglądaniu czas nam minie niepostrzeżenie.

 

Kto wie, co by się stało z Balbiną i Robalem, gdyby nie złudzenie, które wymsknęło się z kieszeni Groźnego? Było tak znudzone łudzeniem Królika, że jest wspaniały i interesujący, że z chęcią zamieniło się w złudzenie Balbiny. Na drodze za domem stało się Nią wrzeszczącą: „Choć tutaj! Zostaw te cholerne śmieci, Śmierdzielu!”. Oj, taki Jej głos to nie były żarty. Gdy Ona się piekliła, lepiej było z Nią nie zadzierać. Więc Balbina, choć jej się nie chciało, pogoniła do Niej. Robal, zachęcony przykładem, pobiegł za nią. Biegli i biegli, minęli dom Groźnego Królika i  już prawie dobiegali do Niej, gdy znikła.

Nic dziwnego, była przecież tylko złudzeniem.

 

4. U Stonki czyli Bronki Jędzy

 

Balbina i Robal stanęli zdyszani na wielkiej polanie, przypominającej polanę w Lesie Bielańskim. Dobrze ją znała, bo często tutaj przychodziła z Nią na spacer. Ale teraz nad polaną latał czarno-czerwony, świergoczący napis: Komary won!!! Tworzyły go jaskółki, które z daleka były podobne do much.

Balbina i Robal z przyjemnością szli po miękkiej trawie, wąchali rumianki i od czasu do czasu pogrywali na fioletowych dzwonkach. Na chwilę położyli się na puszystym mchu. Robal plótł trzy po trzy z bratków, a Balbina oddawała się rozważaniom. Ważyła w myślach białe chmurki na niebie i na prawo odkładała te, które składały się z ubitej śmietany, a na lewo zrobione ze smalcu.

Nagle przerwała i ruszyła nosem.

– Czujesz? – upewniła się.

– Oczywiście! Taki zapach ruszyłby nawet umarłego – Robal pociągał nosem z zachwytem.

Ogarnęła ich woń zgniłej czekolady.

– Pamiętasz, co mówiło Prosię? – Balbina wykrzyknęła z entuzjazmem. – To już niedaleko do Stonki Jędzy! Nareszcie wrócę do domu!

 

– Moje dziecko, wolałabym, żebyś mówiła na mnie Bronka – odezwał się niski, przyjemny głos. Za głosem pojawiła się Stonka czyli Bronka Jędza. Była pudlem. Stonka była nieżyczliwym przezwiskiem wymyślonym przez jej byłego narzeczonego, od którego pożyczyła niemałą sumę pieniędzy i nie oddała.

Bronka wyglądała na sto lat i nosiła się na różowo. Siwe włosy były dokładnie schowane pod jasnoróżowym słomkowym kapeluszem, przyozdobionym sztucznymi kwiatami. Gruba warstwa różu na policzkach, jaskrawoniebieski cień na powiekach oraz rzęsy pociągnięte czarnym tuszem ociągały uwagę od zmarszczek i przerzedzonej sierści. Ubrana była w obcisłą sukienkę z koronki, a na to miała narzucony wełniany żakiet. Całości dopełniały utrzymane w dobrym stanie, staromodne pantofle na obcasie, przybrudzone rękawiczki oraz torebeczka wysadzana sztucznymi perłami.

Balbina i Robal patrzyli na nią jak zaczarowani.

– Przepraszam pani Bronko za Stonkę – wydukała Balbina.

– Och, moje dziecko, ja się nie gniewam – powiedziała Bronka łagodnie. – Z tą Stonką to dawne dzieje. Co się pożyło, to się pożyło! – zaśmiała się na wspomnienie dawnych czasów. Z torebki wyciągnęła fajkę. Taką samą, jaką miał znajomy Balbiny – różowy pudel, którego zdjęcie stało w domu na półce z książkami. To przypomniało jej, po co tu przyszła.

– Bo ja słyszałam, że pani może pomóc mi wrócić do domu. – Patrzyła na Bronkę z nadzieją.

– Dom, dom, wszyscy chcą wrócić do domu – Bronka kiwała głową ze zrozumieniem. – Do mamusi się chce, co? Jakby nie było lepszych miejsc!

Balbina i Robal westchnęli głośno. Robalowi zakręciła się w oku łza (z tych łez, co w snach małych dzieci są fontannami z oranżady).

– O tym, jak trafić do domu, pogadamy za chwilę – powiedziała Bronka. – Teraz siądźmy tutaj, wypijmy czekoladę i podziwiajmy widoki.

 

Coś mruknęła i zaczęły się koło nich uwijać Polne Szczury ubrane w kremowe sukienki. Przy dużej wiśni (należała do tych drzew wiśniowych, z których przez cały rok spadają płatki kwiatów), rozłożyły plażowe fotele, parasol i stolik. Przyniosły porcelanową zastawę, dzbanek czekolady i waniliowe ciasteczka, a dla Robala półmisek suszonych os o smaku kurzu.

Na prawo od ich stolika roztaczał się wspaniały widok. Po drewnianej autostradzie pędziły samochody. Kiedyś były zabawkami, a po Tej Stronie stały się prawdziwymi autami. Balbina poczuła się jak wtedy, gdy całą rodziną jechali samochodem, a ona przez okno oglądała mknący świat. Słuchali wtedy polskich piosenek z lat siedemdziesiątych oraz Hanny Banaszak. W tej chwili Polne Szczury ustawiły się w rządku i zaczęły śpiewać „Żegnaj kotku, za pięć trafień w totolotku trudno uznać cię”. Bronka skrzywiła się. Nie podobało się jej to śpiewanie, ale w ramach praw pracowniczych Polne Szczury zażyczyły sobie prawa do śpiewania, co im się żywnie podoba. Westchnęła i zapaliła fajkę.

 

– Moje dziecko, pamiętam o tobie – powiedziała do Balbiny zasłuchanej w śpiew Szczurów. – Wiem o jednym sposobie na powrót do domu. Musisz śnić.

Robal zaczął rechotać i uśmiechać się zalotnie do Drewnianego Osiołka, który stał pod wiśnią i łapał spadające płatki. Płatki wkładał  do wiszącej na szyi zielonej torebki w kształcie serca przeszytego błękitną strzałą.

Balbina w głowie miała jedno: śnić.

– Widzę, moje dziecko, że chcesz – pokiwała głową Bronka Jędza. – Ale musisz wiedzieć, że śnić nie jest łatwo. W snach pojawia się tylko to, co jest naprawdę. Czy chcesz wiedzieć? – zapytała poważnie.

– Tak – odpowiedziała Balbina i tym samym zaliczyła się do zwierząt niezliczonych.

– W takim razie mam tu czar dla ciebie – Bronka pogrzebała w swojej torebeczce i wyciągnęła truskawkę. Balbina lubiła truskawki.

– Musisz za nią zapłacić – Bronka wiedziała, że sny nie przychodzą ot tak sobie. – Musisz oddać najbardziej szczęśliwą chwilę, którą pamiętasz. I już nigdy jej nie przeżyjesz.

Balbina zamknęła oczy, zmarszczyła czoło i przypominała sobie. Aż poruszyła łapkami na wspomnienie gry w piłkę.

– Oddam Głos Piłki i granie – nie miała wątpliwości, że warto. Zjadła truskawkę. Ułożyła się na fotelu i zasnęła.

Bronka nabiła fajkę i dała Robalowi, który przestał się uśmiechać do Drewnianego Osiołka. Udawał (udawanie było jednym z jego ulubionych zajęć) nie zainteresowanego bliższą znajomością. Osiołek się na to nabrał i poszedł do Polnych Szczurów pogadać o ich występie na Dniach Drewnianych Zabawek. Szczury dały się namówić na wykonanie „Krakowianka jedna miała chłopca z drewna”. Od razu zaczęły próby. Bronka nie wytrzymała i wrzasnęła:

– Ciszej tam! Tutaj się śni coś, co wam się nigdy nawet nie śniło!

Wszyscy spojrzeli na Balbinę, która rozłożyła się na fotelu z wyprostowanymi tylnymi nogami i przednimi zawiniętymi pod głową.

 

ryc. Monia Hanulak

 

5. Sny, Które Wiedzą

 

Balbina grzebała w ziemi pod huśtawką. Rudi leżał kilka metrów dalej przy klombie z bławatkami i czekał na swoją kolejkę w kopaniu. Wyglądał jak kudłata, szara maskotka, ale nic o tym nie wiedział i był przekonany, że wygląda poważnie i dostojnie.

Obydwoje liczyli, że w końcu złapią Paskudnego Kreta, który miesiąc wcześniej wprowadził się do ogrodu i nie dał sobie przetłumaczyć, że to nie miejsce dla niego. Co gorsza, kpił z Balbiny, że przypomina kozę. Nie to, żeby miała coś przeciwko kozom, ale irytował ją przemądrzały ton Kreta. A z Rudiego naśmiewał się, że jest ślepy. To była prawda, bo Rudi miał zaćmę i niewiele widział.

Wyśmiewanie się z cudzego kalectwa to było coś, na co nie mogły pozwolić Kretowi. Jeśli nie z powodu osobistej urazy, to na pewno w imię zasad.

– A jakie mamy zasady? – zapytała Balbina Rudiego, który był starszy i przeżył niejedno zwierzę.

– Zawsze się jakieś znajdą. Jak nie Te, to Inne – odpowiedział i nasikał na jeden z kopców Kreta.

Słuszna walka z wrogiem wyczerpała Balbinę, więc zostawiła kopanie dołków pod Kretem Rudiemu i poszła do domu. Rudi nic na to nie powiedział. Wziął się do kopania i mamrotał pod nosem: Damulka! Przyjeżdża taka z miasta i myśli, że chwilę pokopie i wystarczy. Czarną robotę zostawia oczywiście dla mnie, a sama na salony!

 

Balbina weszła do kuchni i otworzyła pysk z zadowolenia. Kosz na śmieci był otwarty! Pogrzebała w nim nosem. Hurra! Znalazła wspaniały papierek po maśle. Wylizała go szybko. Wiedziała, że w takich chwilach liczy się tempo, bo nigdy nie wiadomo, kto wejdzie do kuchni. Weszła Pani Matka Rudiego i powiedziała ze współczuciem:

– Pewnie umierasz z głodu, biedactwo, skoro szukasz resztek w śmieciach.

Balbina zrobiła minę nr głodny, smutny piesek. Na Pani Matce Rudiego zawsze to robiło wrażenie.

– Zaraz coś ci dam dobrego – smarowała kromkę chleba pysznym smalcem ze skwarkami. Balbina połknęła ją w pośpiechu, żeby udowodnić, że głód nie był udawany.

 

Potem położyła się na dywanie w pokoju, na swoim ulubionym miejscu tuż obok kominka. Pan Rudiego siedział na fotelu i w telewizji oglądał mecz siatkówki. Balbina przysnęła i przyśniło się jej, że gra z chłopakami z podwórka w piłkę. To coś jej przypomniało, ale nie wiedziała co. Obudziła się i zobaczyła, że Ona siedzi przy niej i głaszcze ją delikatnie po plecach.

– Przyszłaś wreszcie, Maluszku – mówiła cicho. – A ja myślałam, że poszłaś gdzieś sobie i już nigdy nie wrócisz. Jesteś taka malutka jak wtedy, gdy byłaś malutkim pieskiem. Jaką ty masz śliczną, miękką sierść, kochanie, i gładką skórę bez skazy.

Balbina leżała z zamkniętymi oczami, szczęśliwa, że Ona mówi do niej tak cicho i czule. Nie rozumiała tylko, dlaczego Ona dziwi się, że Balbina jest w domu. Ani dlaczego Ona jest tak przeraźliwie smutna.

– Pewnie niewygodnie ci w tych szelkach – tym razem Ona zdziwiła się, skąd u Balbiny szelki takie, jakie nosiła kilka lat temu. Przecież teraz ma swoją kolorową obrożę. Gdy Ona rozpinała szelki, Balbina zaczęła popiskiwać z bólu. Znów przyszła straszna choroba i krwawiące rany na skórze. Wiedziała, że Ona coś poradzi, żeby ból się skończył.

– Znów cię muszę uśpić – Ona wzięła Balbinę na ręce i zadzwoniła po weterynarza. Płakała, a Jej łzy (z tych Łez, co w snach małych dzieci zamieniają się w świergot jaskółek) spadały na nos Balbiny. To ją obudziło.

 

Otworzyła oczy i poczuła, że głowa jej pęka. Nie z bólu, bo znów nic ją nie bolało (uff!), ale od huku. Na polanie huczała piosenka „La Cumbia Del Garrote” czyli ulubiony kawałek Robala z repertuaru Rzeki. Stał za jej plecami i robił doskonałe wrażenie. Gdy zobaczył, że się obudziła, uśmiechnął się przyjaźnie i dał jej resztki swojej wody po moczeniu śledzi. To był jego przysmak, więc postąpił tak wielkodusznie, że brak słów na wyjaśnienie, co nim powodowało. Balbina wypiła łyk, wybałuszyła oczy i pomyślała, że się przekręci! Nie była wybredna, ale woda po moczeniu śledzi nie przypadła jej do gustu. Pluła i kichała.

Robal pokiwał głową i powiedział do Drewnianego Osiołka:

– Och, kobiety! Nigdy nie wiesz, jak takiej dogodzić!

Osiołek się zarumienił i zamrugał rzęsami. Polne Szczury, zwierzęta miotające się jak szalone oraz zwierzęta et cetera patrzyły na bulterierkę z szacunkiem i rzucały pod jej nogi płatki wiśni. Balbina uśmiechała się skromnie, ale szła dumnym krokiem w kierunku fotela. Miała ochotę na drzemkę. Wgramoliła się na fotel i wyciągnęła nogi. Zamknęła oczy i zobaczyła Jej zapłakaną twarz. Z żalu rozpłakała się sama.

 

– Płacz, dziecko, płacz – drapała ją za uchem Bronka. Łzy Balbiny spadały na ziemię i zamieniały się w zwierzęta fantastyczne (z tych zwierząt, które w snach małych dzieci lubią udawać schody).

– Nie tak chciałam wrócić do domu jak w tym śnie – chlipała Balbina. Oczy Robala zwilgotniały . Rozczulił się nad sobą i swoim losem bezdomnego wygnańca (bo tak myślał o sobie, kiedy się rozczulał).

– Dziecko, sny śnią się tak, jak się śnią – tłumaczyła łagodnie Jędza. – Chciałaś wrócić do domu? Wróciłaś. Chciałaś, żeby Ona cię głaskała? Robiła to.

– Ale ja chciałam… – Balbina nie dokończyła, bo Osiołek zaczął się śmiać jak szalony.

– Oj, przepraszam, ale nie mogę – zanosił się śmiechem pod wiśnię i z powrotem. Robal i Bronka przyglądali mu się z niepokojem. Nawet Balbina przestała płakać i patrzyła na niego ze zdziwieniem.

– Oj, przepraszam, ale coś mi się przypomniało głupiego – rechotał. – No bo mieszkałem kiedyś u takiej kobiety, która w myślach powtarzała sobie życzenie: „Chcę mieć w domu komfort”. Tłumaczyłem jej myślom: „Myśli, dokładniej, myśli, dokładniej z tym komfortem”. Na to one zaczęły mi wymyślać: „Co się wtrącasz, ośle, w nie swoje sprawy,  myśliciel się znalazł”. To się obraziłem i milczałem jak grób.

Znów się zaniósł śmiechem, tym razem na drugi koniec polany. Szybko przycwałował z powrotem i dokończył:

– No i się spełniło to życzenie. Na urodziny mąż kupił jej kapcie z napisem „komfort” – przestał się śmiać i patrzył. Bronka kiwała głową nad ludzkim losem. Balbina uśmiechnęła się smutno, a Robal zachichotał i spojrzał na Osiołka z zainteresowaniem. Ten skorzystał z okazji i zaczął rzucać w niego migdałami, uśmiechając się przy tym niewinnie.

– Przestań się migdalić! – warknął do niego Robal.

– To co ja mam zrobić, żeby wrócić do domu? – zapytała Balbina.

– Moje dziecko, ja już nie mogę ci pomóc – odpowiedziała Bronka. – Choć słyszałam o jeszcze jednym sposobie.

Zawiesiła głos i wpatrywała się w białą filiżankę z czerwonym napisem Społem, pełną fusów po czekoladzie. Balbina, Robal i Osiołek wpatrywali się w Bronkę.

– Jeśli nie możesz wyśnić swojego domu, musisz marzyć – powiedziała cicho.

– Ale nie mam już nic do marzenia – Balbina pociągnęła nosem. W oczach kręciły się jej łzy (z tych Łez, co błąkają się w snach małych dzieci). Opuściła głowę i leżała bez ruchu. Bronka drapała ją za uchem. Robal pochlipywał, choć tym razem sam nie wiedział dlaczego. Osiołek grzebał w swojej torebce. W końcu wyciągnął nadgryzionego, zeschniętego biszkopta. Patrzył to na biszkopta, to na Balbinę. W końcu podsunął go jej pod pysk.

– Masz tutaj moje najlepsze Dobre Wspomnienie – uśmiechnął się. – Może pomoże pomarzyć.

 

Balbina połknęła biszkopta bez zastanowienia, bo biszkopty nigdy jej nie zastanawiały. Poczuła miłą pełność w brzuchu. Nic dziwnego. Wraz z biszkoptem Osiołka pojawiło się w brzuchu Balbiny pełno Dobrych Wspomnień. Najwięcej było tych o smaku smażonego kurczaka z kartoflami i fasolką szparagową oraz o smaku sernika z sosem malinowym. Uśmiechnęła się błogo. Bronka delikatnie zamknęła jej oczy. W tym momencie Balbina rozmarzyła się na dobre.

 

6. Z powrotem w domu

 

Balbina otworzyła oczy i zobaczyła wgapionego w nią Różowego Flaminga. Jak zwykle stał na rozpadającym się nieco, przykurzonym, zapełnionym książkami i różnymi zwierzętami regale. Milczał. Odkąd się wprowadził do domu, tylko raz wypowiedział jedno zdanie. Wtedy, gdy Balbina i reszta zagroziła, że się obrazi, jeśli nie zacznie gadać. Powiedział:

– Milczeć jest niemożliwe, ale niewystarczająco niemożliwe.

Miał rację, więc dali mu spokój. Tylko czasami Pegazio, który oficjalnie nazywał się Barbie Magic Pegasus i stał koło Flaminga, zarzucał grzywą i mruczał: „Cholerny filozof”. Ich sąsiadki, dwie Hello Kitty (jedna przebrana za Kurczaka, a druga za Gejszę stały przy książce „Rozważna i romantyczna”) od czasu do czasu wzruszały ramionami: „Przemądrzały i protekcjonalny”. Jeśli robiło to jakieś wrażenie na Flamingu, nikt o tym nie wiedział.

 

Teraz wpatrywał się w Balbinę wzrokiem zdziwionym bardziej niż zwykle i wyglądało, że coś chce powiedzieć. To coś wyjrzało mu z oczu na chwilę, ale Flaming tupnął nogą, więc szybko schowało się z powrotem.

Balbina spojrzała na niego bez sympatii. Nie podobało się jej, że Ona mówi o nim: „mój ulubieniec”. Pocieszało, że mówiła tak o wszystkich zwierzętach w domu. A było ich bez liku, więc z pewnością zaliczały się do zwierząt włączonych do niniejszej klasyfikacji.

– Tylko do mnie mówi Słoneczko, bo jestem jej słońcem – wyjaśniła z dumą Kocykowi, który przytulał się do niej z uwielbieniem.

– A dla mnie jesteś jak słońce i letni wiatr – wyszeptał tak, żeby nikt oprócz niej nie usłyszał. Wolał nie podsycać krążących po domu plotek, że od lat podkochuje się nieszczęśliwie w Balbinie. Ona nic nie odpowiedziała, bo jak zwykle drażnił ją tym gadaniem. Wolała, jak leżał miękko i cicho.

 

Wstała ze swojego koszyka i poszła do kuchni napić się wody. Pudle stały tuż pod sufitem na kuchennej szafce i jak zwykle kłóciły się, który jest ładniejszy.

– Czy nie macie ważniejszych spraw na głowie? – zapytała.

– Nie mamy – odpowiedziały zgodnie.

– Który z nas podoba ci się najbardziej? – zapytał najstarszy, Brązowy z Włóczki.

Według niej najlepiej wyglądał Czarny z Zabrza. Ale nie powiedziała tego na głos. Znała dobrze to towarzystwo i wiedziała, że reszta czyli Brązowy z Włóczki, Biały z Jedwabnego, Kremowy z Folii, Żółty z Gumy i Różowy z Berlina nie dałyby jej żyć, gdyby opowiedziała się za Czarnym z Zabrza.

Ukłoniła się uprzejmie Maneki Neko, który machał do niej z lodówki i ostentacyjnie zlekceważyła Złotego Jelenia z Abażuru. Nie lubiła go, bo od kiedy zawisł pod sufitem, wywyższał się i wymądrzał.

 

Weszła do sypialni. Ona siedziała na łóżku i czytała. Uśmiechnęła się do Balbiny i kiwnęła głową. Bulciowi nie trzeba było dwa razy powtarzać! Wgramoliła się na łóżko i ułożyła wygodnie z głową na Jej udach. Tak jak najbardziej lubiła się ułożyć, gdy Ona czytała. Ona głaskała ją za uchem i szeleściła kartkami. Balbinie było trochę niewygodnie z Jej ręką na szyi, ale wolała niewygodę z Nią tak blisko niż samotną wygodę na drugim końcu łóżka. Czuła się błogo i rozkosznie.

 

Szczęście, które panowało w sypialni, przepłoszyły Wredne Gołębie. Śpiewały, okropnie przy tym fałszując: Zwyczajne kwiaty na parapecie, Po kątach też zwykły kurz, A jeśli to przepadło już. Balbina nie chciała tego słuchać! Ją też zdenerwowały, więc zaklęła szpetnie, wstała i trzasnęła oknem. Gołębie odleciały, czar prysł. Ona poszła do kuchni, a Balbina wyciągnęła Kocyk na  środek pokoju. Pogryzła go i potarmosiła tak, jak lubili obydwoje. Kocyk zawsze był zadowolony i chętny do zabaw z Balbiną. Na szczęście teraz nie odzywał się, tylko chichotał, gdy go podgryzała. Zadowolona zamknęła oczy i przysnęła.

 

Obudził ją dźwięk dzwonka do drzwi. Balbina nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Przyszedł Ojciec Balbiny. Już w przedpokoju usiadł na podłodze, żeby się z nią pobawić. Och, to był raj! Skakała na niego, gryzła po rękach (tak dla zabawy, zwykle bez śladów, czasami zostawały siniaki, ale Ojciec się nimi nie przejmował), lizała go po twarzy i kręciła się przed nim w kółko (bo trzeba wiedzieć, że bulteriery uwielbiają kręcić się w kółko). Była szczęśliwa.

Ona uśmiechała się i mówiła:

– Tak ożywionego Małego Pieska nie widziałam już dawno. Aż miło popatrzeć na wasze swawole. Tylko precz od moich butów! – pogroziła Bulciowi na niby (bo obie wiedziały, że Balbina już wyrosła z zainteresowań butami).

– Stiopy nie obchodzą twoje buty, tylko to, co mam w kieszeni – Ojciec Balbiny wyciągnął śliczną i smaczną kosteczkę. Połknęła ją od razu, żeby nie przeszkadzała w zabawie.

 

Potem założył jej szelki i wyszli na spacer. Co to był za spacer! Balbina skakała przy jego nodze, na krótko odbiegała na trawę i przybiegała na niemal każde (nie chciała przesadzać z każdym) wezwanie. Ojciec Balbiny miał dla niej herbatniki, uśmiechy i dużo dobrych słów.

 

Gdy wrócili do domu, Balbina poczuła wspaniałe zapachy. Chciała jak najszybciej znaleźć się w kuchni i przypilnować, żeby nie rozłaziły się po mieszkaniu.

– Wytrzyj jej łapy, bo jak znam życie, to pewnie cała jest w piachu – Ona krzyknęła do Ojca Balbiny. – A sprzątałam tutaj w tym miesiącu!

– Rzeczywiście, czystość aż razi w oczy – wykrzywił się Ojciec Balbiny. Miał wiele zalet, a jedną z nich było to, że czysty dom raził jego uczucia.

– Nie obrażaj mnie! – zaprotestowała Ona. – Przecież okna są brudne, a po kątach kłębią się koty z kurzu. Twoje uczucia są w tym domu naprawdę bezpieczne.

Balbina dla potwierdzenia Jej słów warknęła na koty, żeby wyleciały spod szafy. Ojciec pogłaskał Balbinę z uznaniem i poszedł umyć ręce, a ona pogoniła do kuchni pilnować zapachy.

– Co, Śmierdzielu, poganiało się ze Starym? – zaśmiała się Ona przewracając na patelni kotlety  ze sztucznego kurczaka.

– Jakim starym? Wypraszam sobie! – Ojciec Balbiny krzyknął z łazienki.

– Ależ kochanie, przecież wiesz, że szalałabym za tobą nawet wtedy, gdybyś był młodszy i piękniejszy – Ona była w doskonałym humorze. Nic dziwnego. Robiła to, co lubiła, czyli gotowała obiad dla Balbiny i Ojca Balbiny. Bulcio kręciła się pod Jej nogami i tłumaczyła zapachom uprzejmie, choć stanowczo, żeby trzymały się kuchni.

 

– Kochanie, pyszny obiad – chwalił Ojciec Balbiny między połykaniem fasolki i gryzieniem kotleta.

– Cała przyjemność po mojej stronie – Ona uśmiechnęła się do niego tak, jak lubił. Oblizała się, bo usta miała całe w maśle z kokosa.

– Cała przyjemność jest też po mojej stronie – przypomniała im o sobie Balbina, zachwycona domowym życiem. Ona i Ojciec Balbiny popatrzyli na nią z przyjemnością, której było w domu tak dużo, że wystarczało dla wszystkich.

 

Po obiedzie Ona zmywała talerze, a Ojciec parzył kawę i chwalił Balbinę, która siedziała przy stole w oczekiwaniu na deser:

– Jesteś najmądrzejszym psem, jaki chodzi po tej ziemi.

Ona dogadywała:

– Jasne, to Mały Geniusz! Przecież na liście inteligencji psów bulteriery zajmują prestiżowe 66 miejsce na 79!

– Nie przejmuj się tymi uszczypliwościami – mówił do Balbiny Ojciec Balbiny. Nie  przejmowała się, tylko rozkoszowała czekaniem na sernik. – Ona zazdrości ci mądrości i urody.

Ona nakładała na talerzyki sernik, polewała sosem z malin i śmiała się tak, jak Balbina lubiła najbardziej. Wesoło i beztrosko.

– To prawda, Słowiczku, Ojciec Balbiny ma rację – patrzyła na Małego Pieska z zachwytem. – Chciałabym być tak piękna jak ty. Bo ty jesteś piękna jak gejsza, piękna jak orchidea i piękna jak gwiazda na niebie.

Ojciec Balbiny pogłaskał Balbinę po głowie, a potem podszedł do Niej i zaczął całować po szyi. Zanim Balbina zorientowała się, o co chodzi, zamknęli drzwi sypialni. Para Srebrnych Jeleni, które stały na parapecie w kuchni, westchnęła z zazdrością. Zazdrościły oddzielnej sypialni. Wilk z Czerwonego Kapturka, który przebrany za bombkę choinkową wisiał na Białym Jeleniu w łazience, zawył rubasznie. Jeleń z Abażuru patrzył na nią z góry i wymądrzał się: „Zdaj sobie wreszcie sprawę z tego, że dorośli mają swoje sprawy”. Balbina zignorowała go i zaczęła dobijać się do drzwi. Dobiło ją, że nie zwracali na nią uwagi.

 

– Aaa!!! – wrzasnęła Balbina. Przestraszyła się czerwonych oczu na zielonym tle i oślepiającego blasku. Dopiero po chwili zorientowała się, że to Robal i jego aparat ortodontyczny. Myślała, że to zły sen, bo czasami miewała takie po przejedzeniu. Zamknęła oczy i liczyła, że gdy je otworzy, obudzi się w domu. Policzyła do czterech i przy: „a teraz czwarta łapka” łypnęła okiem. Zobaczyła wgapionego w siebie Flaminga, który jak zwykle stał na regale bez słowa. Nie miał nic do mówienia, więc zaśpiewał:

– Nic nie może przecież wiecznie trwać, bum bum tralala, bum bum tralala.

 

Balbinie coś zaświtało. To był aparat ortodontyczny, który lśnił odbitym od wody błękitnym światłem. Rzeka szumiała „La Vida Un En Carnaval”, ale w jakimś innym wykonaniu niż poprzednio. Balbina leżała w Fotelu. Obok niej stał Robal i Osiołek. Ze świeżo wyremontowanego pomostu machała im Bronka. Jednym okiem łypała na różową, puchatą i czarującą tabliczkę z napisem: „Życzymy Miłej Podróży”. To była ta sama tabliczka, która kiedyś była czarna i kudłata oraz szczerzyła kły. Bronka sprawdzała, czy teraz  zachowuje się tak jak trzeba. Tabliczka to, co trzeba, zachowywała.

Las (ten sam, który kiedyś był Lasem z Koszmarnych Snów) roztaczał urok w kolorze lodów pistacjowych polanych chłodnikiem z botwinki, posypanych płatkami kwiatów wiśni oraz skórkami marynowanych śledzi. Szumiał: „Dla każdego coś miłego”.

 

7. Nic nie może wiecznie trwać

 

Balbina siedziała na Fotelu wzdychającym z rozkoszy, że znów płynie.  Popijała szampana, patrzyła na znikający pomost i coraz mniejszą Bronkę.

Odwróciła wzrok i patrzyła przed siebie. Przed jej oczami fruwały bąki mydlane, które puszczał Osiołek. Na początku układały się w latawce, a potem w dom Balbiny. Ten sam, o którym niedawno marzyła i który był dokładnie taki, jak z marzeń. Bo taki czasami był.

Ale Balbina nie była w domu. Płynęła Rzeką. Dotarło do niej, że nigdy nie jadała przy stole. Dostawała do swojej czerwonej miski w kształcie serca ryż z kurczakiem i marchewką, bez soli i przypraw. Oj, daleko mu było do kotletów z kartofelkami i fasolką szparagową z Pańskiego Stołu! Ojciec Balbiny nie mieszkał z nimi. Tak naprawdę to Ona gotowała rzadko i Balbina dobrze poznała smak suchej karmy. Najgorsze było to, że Ona coraz rzadziej śmiała się wesoło i beztrosko.

 

Kto wie, co jeszcze przypomniałyby się jej o domu, gdyby nie Robal? Leżał na Hamaku, palił papierosa i powtarzał w kółko: „Opowiem ci bajkę, jak Robcio palił fajkę, a Bulcio papierosa i upaliła sobie kawał nosa”. Śmiał się sam do siebie i wypuszczał  kółeczka z dymu między bąki mydlane.

Bąki pogubiły się, a po chwili ułożyły w scenę u weterynarza.

Był wysoki, czarnoskóry i przystojny, jak twierdziła Ona.

– O, przyszła moja ulubienica – mówił o Balbinie i patrzył z uśmiechem na Nią. Siadł przy bulterierce na podłodze i oglądał jej krwawiące łapy. Ona mówiła do Balbiny, która drżała na widok zastrzyków:

– Maleństwo, jeszcze trochę wytrzymaj, zaraz przestanie boleć.

Na to weterynarz kręcił głową i radził:

– Lepiej nie traktować psa jak dziecko.

– Lepiej traktować psa jak dziecko niż dziecko jak psa – odpowiedziała Ona. Weterynarz zaśmiał się, a Balbina skorzystała z okazji, że asystentka otworzyła drzwi i czmychnęła do poczekalni. W drzwiach usłyszała, że weterynarz mówi do Niej:

– Jeśli ten lek nie zadziała, ja się poddaję.

Balbina dobrze go znała i wiedziała, że nie poddawał się łatwo.

 

Szły wolno na przystanek tramwajowy, bo Balbina nie miała siły iść, ale przecież była upartym bulterierem, więc szła. Ona płakała, bo nic sobie nie robiła z tego, że na ulicy płakać dorosłym nie wypada. Wracały do domu. Tego domu, w którym Balbina zasnęła na dobre.

 

Wsłuchiwała się w Rzekę, która nuciła piosenkę „Ta ostatnia niedziela”. Bąki skorzystały z okazji, że Robal nie puszczał kółek i ułożyły się w dobrze znaną, zapłakaną twarz i głos: „Znów cię muszę uśpić”.

Gdy Balbina to zobaczyła, z jej oczu poleciały łzy (z tych Łez, które w snach małych dzieci są biedronkami i lecą do nieba). Pomyślało się jej coś, czego nie chciała pomyśleć. Ale już było za późno.

 

– Ja nie żyję! – zrozumiała i powiedziała to głośno.

Fotel zatrząsł się ze śmiechu, a Hamak zatrząsł Robalem.

– Co ty opowiadasz, mała! – wzruszył ramionami Robcio. – A kto siedzi tutaj, popija szampana i mówi: „Ja nie żyję!” – przedrzeźniał Balbinę. – Duch święty? Charcik afgański? Róża Luksemburg?

Osiołek dmuchnął jej bąkami mydlanymi w nos i zaczęła kichać.

– Kichasz, kichasz – wykrzyknął. – Jakbyś była nieżywa, to byś nie kichała.

– No pewnie! – powiedzieli chórem Parasol Zygmunta i Zaczarowany Stoliczek.

– Ja też miałem pogrzeb i trochę poleżałem w ziemi – machnął nogą Osiołek. – A popatrz, jak pięknie brykam i wierzgam! Czy ktoś powiedziałby o mnie, że nie żyję?

– Chyba jakiś tępak! – zachichotał Parasol Zygmunta.

– Na tym polegają uroki roztaczane przez niektóre zwłoki – zaśmiał się Osiołek, bo przypomniał sobie wierszyk, który usłyszał na swoim pogrzebie.

Balbina się roześmiała.

Robal poczuł się niedoceniony.

– Nie egzaltuj się tak – warknął do Osiołka, który właśnie przybijał łapę z Balbiną i brykał do Parasola Zygmunta i Stoliczka.

– Robek, nie bądź takim sztywniakiem – pouczył Hamak.

– Robciu, daj spokój. – Osiołek pomrugał do niego rzęsami. – Przecież i tak wszyscy wiedzą, że to ty jesteś Prawdziwym Przeprowadzaczem i masz Notes Wielkiego Przeprowadzacza.

Robal się nadął, a Hamak jęknął pod jego ciężarem.

– No i cieszmy się chwilą! – wykrzykiwał Osiołek. – Płyniemy na wspaniałej łodzi, we wspaniałym towarzystwie i mamy siebie!

– A najważniejsze: Balbina naprawdę żyje po Tej Stronie! – wykrzyknęli chórem Osiołek, Parasol i Stoliczek.

Wszyscy zaczęli bić brawo i gratulować Balbinie wspaniałej łodzi, wspaniałego towarzystwa w podróży oraz wspaniałego życia.

– Dziękuję, kochani – powiedziała wzruszona. W jej oczach zakręciły się łzy. – Co było, to było. Teraz patrzmy przed siebie.

 

Wszyscy patrzyli przed siebie.

– Przestań być taki rozkoszny! – skrzywił się Robal, gdy zobaczył, że Osiołek wdzięczy się do Balbiny.

Ona nie zwróciła na to uwagi. Przed sobą miała Rzekę.

 

Rzeka była piękna i ciekawa, kapryśna i swawolna, niemożliwa i nieskończona oraz taka, jaka musiała być. Teraz była cicha, bo miała dużo do milczenia.

– Mówię do ciebie tak cicho jak ty do mnie – szeptała Balbinie słowa, które Ona czasami nuciła.

– Mówię do ciebie tak cicho jak ty do mnie – powtórzyła Balbina.

 

Stała oparta o burtę i zasłuchana w Rzekę. Teraz Rzeka opowiadała historię, którą Balbina słyszała od Niej, a Ona słyszała od swojej Babki. Tej samej, która dawała Balbinie ciasteczka i prawiła komplementy: „jaki miły piesek”.

W mały chacinie, na kuńcu wsi mieskała bidno wdowa z córko. Ni miały pola i robiły u  bogatych gospodozy abo u dziedzica. Były bidne i nie roz sły spać głodne. Ale ani matka, ani córka nie biadoliły. Gdy było im smutno, jedna rozweselała drugo. Gdy było im zimno, opatulały się we dwie kocem i tak się gzały. Lata mijały,i córka zrobiła się dużo i jesce bardzi robotno. Coroz wiency robiła i się im poprawiło, głodu juz nie cierpiały. Jednego dnia, było to pod kuniec zniw, zachorowała. Nic nie pomogło i umarła.

Po pogzebie matka zgarbiła się, posiwiała i wychudła. Myślała o jednym: zobocyć córkę choć raz!

Nie musiała długo cekać. W Dzień Zmarłych, o północy, do starego kościoła przy cmyntorzu przychodzo dusze niedawno zmarłych. Na wsi wszytkie wiedziały, że trza siedzić w domu,  bo żywi umarłym śmierdzo i jak tylko wyczujo zapach cłowieka, nie spocno, póki go nie znajdo i nie porwo na kawołki.

Po wiecorny msy wdowa ukryła się w przedsiunku kościoła, owinęła chusto i cekała. Gdy wybiła dwunasta, drzwi się otarły, powiało trupim zapachem. Mijały ją trupy, ale córki nie widziała. Wrescie nadesła. Jak inne dusze, sła wolno do ołtorza. Wdowa się napatsyła na córkę i zacena chyłkiem wychodzić z kościoła. Ale łuny juz jo wycuły i zaceny dygotać ze złości.

Wyleciała na drogę, ale dusze goniły za nio i by jo dopadły, gdyby córka nie poznała matki i ji nie zasłoniła. Wdowa pociekła do chałupy. Długo nie pozyła. Miesiunc późni umarła i zakopały jo zara psy córce.

 

Balbina się zamyśliła. Patrzyła na Góry po drugiej stronie Rzeki, które kończyły się, a może i nie kończyły, w chmurach. Rzeka przyspieszyła i spienione fale uderzały o łódkę. Jedna chlusnęła i oblała Balbinę. Otrząsnęła się tak, jak psy otrząsają się z wody. Wiedziała, co zrobi. Powiedziała to cicho Rzece, która skierowała łódkę w kierunku brzegu.

 

8. Miłość to suka

 

Rzeka się nie spieszyła, więc łódź sunęła leniwie niedaleko prawego brzegu. Balbina popijała koktajl waniliowy i patrzyła na brzeg. Robal leżał na Hamaku i wypatrywał zwierząt podobnych z daleka do much, a Osiołek zastanawiał się, na co  ma ochotę. Parasol Zygmunta otwierał się przed Fotelem, a Stoliczek tłumaczył róży, którą hodował na ziarnku grochu, żeby się nie leniła i ładnie kwitła.

Był upał. Żółte niebo, zrobione z gorącej jajecznicy, grzało bez litości.

– W tej temperaturze nie mogę myśleć – skarżył się Robal.

– To nie myśl – poradził mu Osiołek.

– Tak postąpię. – Robcio zgodził się bez wahania i bezmyślnie patrzył przed siebie.

 

Balbina zmrużyła oczy i uważnie przyglądała się temu, co dzieje się na brzegu. Tramwaje pędziły po szynach i zatrzymywały się z hukiem na zajezdni. Samochody wjeżdżały i wyjeżdżały z dwupiętrowego parkingu. Ludzie wchodzili i wychodzili z metra. Balbinie rozbłysły oczy, a uszy zrobiły się różowe z przejęcia. Wiedziała, gdzie jest.

Łódka przybiła do brzegu w miejscu, gdzie kończyła się ulica, przy której stały budynki Huty i zaczynał las. Balbina zeszła z Fotela i szykowała się do zejścia na brzeg. Robal, dalej nic nie myśląc, z gracją wyskoczył z łodzi. Na ten widok Hamak zahuśtał się z zachwytu, a Osiołek udał, że niczego nie zauważył. Balbina pożegnała się ze wszystkimi na wszelki wypadek i wypadła z łódki na ścieżkę w lesie.

To była ścieżka, która prowadziła na Działki. Chodziły tam tylko we dwie. Lubiły Działki w lecie, na jesieni, w zimie i na wiosnę. Teraz było lato. Dzień, w którym od odejścia Balbiny do piachu upłynęło osiem dni po Tej Stronie, a po Tamtej Stronie osiem miesięcy.

 

Balbina pognała przed siebie. Nie byłaby sobą, gdyby nie zatrzymała się przy kupce śmieci.. Ileż tu było rozkosznych opakowań po jogurtach, pudełek po margarynie i puszek po konserwach! Balbina rozkoszowała się wąchaniem, gdy nagle rozległ się krzyk:

– Uważaj, jak leziesz, Gamoniu – piekliła się Ona. Wtedy lepiej było nie wchodzić jej w drogę. Teraz tylko się zatrzymała na chwilę, wypiła dwa łyki wody mineralnej i splunęła.

 

– Ona mnie nie widzi – Balbina poskarżyła się Robalowi.

– Nie widzi cię, ale się rozgląda, jakby coś widziała – pocieszył ją. – No i zobacz, jaka jest smutna, pewnie tęskni za tobą. Ona zachowuje się i wygląda, jakby wcale o tobie nie zapomniała. Ale niech to cię nie zmyli… – Robal zawiesił głos. Zaraz dodał:

– Ona naprawdę o tobie nie zapomniała!

Patrzył na Balbinę uważnie, żeby sprawdzić, jaki efekt wywołała jego przemowa. Bulterierka spojrzała na Robala ze zdziwieniem. Nie miała jednak czasu, żeby zastanawiać się, skąd mu się wzięły słowa, które chciała usłyszeć, bo zaczynały się Działki.

 

Szli wąską ścieżką koło rowu porośniętego trawą, pokrzywami i rumiankami. Balbinie w myślach dźwięczały słowa Robala: „Ona naprawdę o tobie nie zapomniała”. On szedł za nią i wzdychał:

– Och, gdyby o mnie ktoś tak pamiętał! I gdyby mówił: „Gdy Robcio był mały, uwielbiał malować paznokcie na różowo”!

– Mało ci, że Osiołek o tobie pamięta? – zapytała go Balbina wesoło. Robal udał, że nie słyszy i przyspieszył kroku.

 

Doszli do kładki nad rowem. Przeszli przez nią i znaleźli się przed zardzewiałą furtką z dużą kłódką. Ona popchnęła furtkę, bo wiedziała, że kłódką nie trzeba się przejmować. Weszli na mało używaną, błotnistą dróżkę. Ta część Działek była opuszczona przez ludzi i zarośnięta. Rosły tutaj krzaki zdziczałych malin, czarne bzy i jabłonki, które rodziły małe, kwaśne jabłuszka. Ona podniosła jedno z ziemi, uśmiechnęła się i rzuciła przed siebie. Balbina pogoniła za nim, bo lubiła pogonić za czymś okrągłym, rzuconym daleko.

 

Gdy przybiegła z powrotem, zobaczyła, że Ona siedzi na ławce pod jabłonką i patrzy przed siebie. Balbina położyła się niedaleko. Patrzyła na Nią. Ona uśmiechnęła się czule, tak jak się uśmiechała, gdy patrzyła na śpiącą Balbinę. Balbina zamknęła oczy.

Kiedy po chwili otworzyła je, ujrzała niezwykły widok:

Niebo nad Działkami rozstąpiło się i niebieskie światło oświetliło działkę, na której Balbina leżała, Ona siedziała, a Robal wdrapywał się na jabłonkę. Na niebie, pośród obłoków złożonych z bitej śmietany, pojawiła się przepiękna kobieca postać, otoczona srebrzystą poświatą. Miała śliczną, słodką twarz, osłoniętą białym szalem, spod którego wymykały się puszyste włosy. Prosta, biała suknia, przepasana błękitną wstążką opływała jej boskie ciało i przykrywała delikatne stopy z długimi palcami.

– O Matko Boska, to cud! – wymamrotał Robal, a jego aparat ortodontyczny zalśnił białym światłem. Balbina zamarła z zachwytu. Wiedziała, że to Matka Boska, bo była dokładnie taka jak na obrazku, który wisiał w kuchni. Ogarnęło ją tak cudowne szczęście, że nawet po Tej Stronie nie było słów, które mogłyby to opisać. Tylko Ona niczego nie zauważyła i przyglądała się jabłkom, które leżały pod jej nogami.

 

Matka Boska zeskoczyła z chmurki na ziemię, podeszła do nich, pogłaskała Balbinę po głowie, a Robalowi dała prztyczka w nos. Byli wniebowzięci.

– Po tym miłym powitaniu, pora na pytania – zaśpiewała, bo głos Matki Boskiej był tak cudowny, że brzmiał jak najwspanialsze arie. – Jakim stworzeniem z „Chińskiej encyklopedii” jestem?

– Fantastycznym – wykrzyknął z entuzjazmem Robal.

– Niezliczonym –  powiedziała Balbina po chwili zastanowienia.

– Wspaniałe odpowiedzi! – zachwyciła się Matka Boska. Po chwili  zwróciła się do Balbiny:

– Minęło trochę czasu od twojego testu na Przeprowadzenie, prawda? No i proszę, marzyłaś wtedy, żeby pójść z Nią na Działki i jesteś z Nią na Działkach!

– Ale Ona mnie nie widzi. – Balbina posmutniała.

– Chciałabyś, żeby cię zobaczyła? – zapytała Matka Boska.

Balbinę kusiło, żeby odpowiedzieć „tak”, ale przypomniała sobie opowieść Babki o duszach zmarłych i o tym, że żywi i zmarli muszą pójść w swoje strony.

– Nie, Ona nie może mnie zobaczyć, bo wtedy musiałaby umrzeć – westchnęła. Matka Boska rozpromieniła się i pogłaskała Balbinę po głowie.

– Mądry Piesek, bardzo mądry – pochwaliła. – Popatrz na Nią. Ona naprawdę nie zapomniała o tobie, bo nie zapomina się o kimś, kogo się kocha. Tak jak ty nie zapomniałaś o niej, bo też ją kochałaś.

Balbina poczuła się szczęśliwa i spokojna, jak nigdy dotąd. Patrzyła na Nią i było jej dobrze.

 

Matka Boska zerwała z drzewa jabłko i ugryzła je. Nie przeszkadzało jej, że jest małe, twarde i kwaśne. Przeciwnie, takie jabłka lubiła najbardziej. Zjadła nawet ogryzek, oblizała się ze smakiem i powiedziała do Balbiny:

– A teraz Mały Piesku, mam dla ciebie niespodziankę.

Balbina postawiła uszy i czujnie wpatrywała się w Matkę Boską.

– Zanim ty pójdziesz w swoją stronę, a Ona w swoją, możesz wypowiedzieć jedno życzenie – uśmiechnęła się do Balbiny i wzięła od Robala jabłko, które zerwał dla niej z wierzchołka drzewa.

Balbina zmarszczyła czoło. Patrzyła, jak jabłko znika w ustach Matki Boskiej i gdy nie było po nim śladu, powiedziała głośno:

–  Myślę i myślę, ale nic mądrego nie przychodzi mi do głowy.

– Nie przejmuj się, mów, to nie musi być mądre życzenie – zachęciła ją Matka Boska. Robal, wciąż siedząc na drzewie, uśmiechnął się pod nosem i doradził:

– Może mogłabyś poprosić Matkę Boską o cud? Może ten jeden, jedyny raz mogłoby się zdarzyć, żeby Ona cię zobaczyła i przeżyła ten widok?

Balbina popatrzyła na niego spode łba. Matka Boska uśmiechnęła się do Robala i pokręciła głową:

– Oj, Robciu, takiego Przeprowadzacza jak ty to ze świecą szukać!

 

– Wiem, już wiem! – powiedziała Balbina poważnie. – Chcę, żeby Ona poszła w swoją stronę i kochała kogoś tak jak mnie. No, może być troszeczkę mniej niż mnie.

Robal uśmiechnął się tryumfalnie i zeskoczył z drzewa. Matka Boska rozbłysła niebieskim światłem. Balbina nie była pewna, czy to oznacza spełnienie tego życzenia, czy coś innego.

– Skoro mnie kochała, to przecież może kochać, no nie? – dodała wyjaśniająco. – A skoro ja żyję po Tej Stronie, to chciałabym, żeby ona żyła na Tamtej Stronie i nie była taka smutna, a nie będzie smutna, jak będzie kogoś kochać – dukała, bo zrobiło się jej głupio, że tłumaczy Matce Boskiej coś, co Matka Boska pewnie wie. Najjaśniejszej Pani nie przyszłoby do głowy obrażać się, więc pogłaskała Balbinę po stojących uszach.

– Bardzo dobre życzenie, bardzo – kiwała z uznaniem piękną głową. – Ale trzeba je powiedzieć dokładniej. Kogo ma pokochać?

Balbinie nikt nie przychodził do głowy.

Matka Boska popatrzyła na Nią i uśmiechała się pod nosem. A potem powiedziała:

– Niech więc Ona pokocha kogoś, z kim za osiem tygodni, przez zardzewiałą furtkę wejdzie na Działki.

– A jak przyjdzie sama? – zmartwiła się Balbina.

– Nie przejmuj się, nie przyjdzie sama – machnęła ręką Matka Boska, bo dobrze wiedziała, z kim Ona wtedy przyjdzie. Nic dziwnego, że to wiedziała, przecież była Matką Boską i wiedziała to, o czym innym nawet się nie śni.  Te słowa uspokoiły Balbinę, więc się nie przejmowała.

 

Matka Boska podeszła do Niej, pocałowała Ją w szyję i wyszeptała:

– Teraz już wiesz, że kochałaś tę małą, upartą sukę, więc potrafisz kochać.

Ona nie zauważyła pocałunku, ani nie usłyszała słów. Ale uśmiechnęła się, wstała z ławki, popatrzyła w niebo i poszła do domu.

– Szkoda, że Ona cię nie widzi, Matko Boska – powiedziała Balbina patrząc, jak Ona znika za furtką.

– Ona nawet we mnie nie wierzy – zaśmiała się wesoło Matka Boska. – Ale tym się wcale nie przejmuj, bo najważniejsze, że za osiem tygodni spełni się twoje życzenie. A teraz, kochani, na mnie już czas.

 

Na pożegnanie Matka Boska ucałowała Balbinę w czoło, a Robalowi dała prztyczka w nos. Wskoczyła na chmurkę i pomknęła do nieba. Machali jej na pożegnanie. Gdy Matka Boska znikła w przestworzach, na bezchmurnym niebie pojawił się latawiec. Był niebieski i miał wielki zielony napis LOVE. Latawiec podleciał tak blisko, że złapali się jego pierzastego ogona i poszybowali w powietrzu, nad Działkami i nad Laskiem koło Huty. Balbina po raz ostatni spojrzała na Działki. Nie żałowała, że ich więcej nie zobaczy.

 

Wylądowali na brzegu, tuż przy łódce. Parasol Zygmunta otworzył się z radości, Fotel westchnął wyniośle, a Hamak rozhuśtał się na powitanie. Zaczarowany Stoliczek nakrył się przysmakami Balbiny, a Osiołek przesyłał całusy Robalowi i puszczał bąki mydlane, które pachniały czekoladą i miętą oraz układały się w napis: „Jutro lub we wtorek”.

Balbina ucieszyła się, że jest na swojej łódce, wśród swoich towarzyszy podróży i na swojej Rzece. Wiedziała, że teraz już nigdzie nie musi wracać, ani do domu, ani na Działki. Może pójść tam, gdzie zechce lub będzie musiała iść. Siedziała na Fotelu, popijała szampana i patrzyła przed siebie.

 

Płynęli środkiem Rzeki, która nuciła:

„Bądź gotowa dziś do drogi, drogi, którą dobrze znam, bądź gotowa, poprowadzę cię tam, bum, bum, tralala”.

 

ryc. Paulina Lignar