– Palisz? – spytała cicho.
– Tak! – zawyłam radośnie. Wylądowałyśmy na tarasie, gdzie wyrozumiali dla przestępców gospodarze ustawili popielniczkę. Dużą! No, może małych nie mieli.
– Bo ja myślałam, że tu nie znajdę towarzystwa.
Znalazła, i to bardzo rozwojowe. Na tarasie działo się równie dużo co w kuchni, choć może innego rodzaju. Przy sałatce z buraków i hummusie rozmowy nabierają figlarnego charakteru, przy dymku skręcają w stronę zwierzeń. Trwała bezustanna wymiana palaczy, jedni dobijali, drudzy odpływali, w późniejszych godzinach stali bywalcy dziarsko rezygnowali z kurtek, a do ekipy dołączali wyłudzacze, błagając o poczęstunek, „bo ja to nigdy, tylko dziś”.
Znany syndrom, sama igrałam z ogniem przez ponad pół roku. Gdy rzuciłaś palenie, a kto kiedyś nie rzucał, puchniesz z dumy, że ty to nieuzależniona, że tylko na imprezach. Bardzo przyjemny etap, gdy papieros natychmiast daje kopa i taka się robisz inteligentna. Potem, na etapie uzależnienia, to już tylko nuda. Jedziesz rowerem i zamiast z lubością wdychać smog i podziwiać grozę bezlistnych drzew, myślisz tylko, że zaraz wrócisz do domu i zajarasz. No mówię wam, nuda.
Mnie palenie daje po łapach całkiem solidnie, bo nie znoszę smrodu, więc mam przymus wietrzenia. Dziś dzień prawie bezmroźny, a ja siedzę przy otwartych oknach w dwóch swetrach i wełnianej chuście. Przesada? No nie wiem. Nie założyłam czapki ani rękawiczek. Moje życie byłoby odrobinę znośniejsze, gdybym miała w domu drzwi i mogła odgrodzić sypialnię, ale zachciało mi się wyburzyć ściany i teraz muszę wychładzać całe włości.
Czasami myślę, że mrożeniem własnej osoby karzę się za palenie. Ach ty, obrzydliwa ty, ohydna papierosowa szmato, zasługujesz na to, by dygotać z zimna. Ale z drugiej strony taka dawka mrozu to jak zastrzyk witalności. Morsuję na co dzień! Będę żyła wiecznie! Może i coś tracę, ale ile zyskuję!
Każdy ma własną strategię i własne złudzenia. Wspomniałam już o wyłudzaczach, idealistycznym plemieniu, które jeszcze nie wie, że już niedługo stoczy się w przepaść pełnoetatowego nałogu. Po drugiej stronie na beczce prochu rozsiedli się mocarze woli, którzy od lat kurzą jednego lub dwa papierosy dziennie. Mocarze, jak to oni, potrafią odwlekać przyjemność, co wedle niektórych psychologów zapewnia im życiowe powodzenie. Gdzie mnie tam do nich! Ja siedzę na dole drabiny. Gdybym wetknęła zapalonego papierosa w dziurki od nosa, w uszy i inne otwory w ciele, to i tak byłoby mi za mało. Frakcja rozsądna pali, powiedzmy, pół paczki dziennie. Pewna jej podgrupa tylko w domu po pracy, inna tylko w towarzystwie. Wszyscy się spotykamy w plenerze, by złożyć daninę, nawet mocarze wpadną na chwilę, by okazać moc.
Po sześćdziesiątce coś się zmienia, choć nie dla każdego. Na mojej mazowieckiej wsi wszyscy panowie, z zębami czy bez, twardo kurzą. W Warszawie takich nie uświadczysz. Co najwyżej jakiś sześćdziesięciolatek pociągnie iqosa w konspiracji przed młodą żoną. On już wie, że nie jest nieśmiertelny.
W zimie palacze kopcący przed miejscami pracy albo rozrywki kulą się, sprawiając wrażenie zawstydzonych. Nic bardziej mylnego. Nie współczujcie im. Pod pozorem słabości drzemie siła. Oni knują. Powiedzmy, że dołączam do gromadki, w której nikogo nie znam. Jestem z marszu przyjęta jak swoja, też podejrzana osobniczka ze społecznego marginesu. Owszem, palacze mają świadomość, że należą do grupy przestępczej, odrzuconej przez resztę świata. Rozmowa natychmiast klei się wspólnotą losu. A te rozmowy… Zdarzyło się, że w oparach dymu wzbijaliśmy się na wysokość Pałacu Kultury. A gdyby tak… polecieć wyżej?
Nie tracę nadziei, że pewnego dnia z moimi siostrami i braćmi po szlugu w natchnieniu ukujemy plan genialnego napadu na bank. Ludzkość cierpi z powodu inflacji, a banksterzy w 2023 roku osiągnęli rekordowe zyski. Toż to szwindel! Rozbój w biały dzień! Kto, jak nie my, podejrzany element, potrafi złupić grabieżców wymierzając bolesny cios w kapitalistyczny wyzysk. Szlachetny cel, prawda? A poza tym fajki kosztują.