POLE / 2 (5) / 2024


Juwenilia


 

Zdjęcie z planu eseju wizualnego Anny Baumgart pt. „Wanda”

 

Na myśl o młodości, dziewczęcości, młodzieńczości (z łacińska: iuvenalis) krzywię się, wzdrygam i dziękuję bogu z którego bądź kościoła, że mam to za sobą. Nie do końca (nie, nie chodzi mi o Koniec – pierwszy numer Pola, wydany dokładnie rok temu) rozumiem tę swoją odrazę. Bowiem, jeśli podejść do tego racjonalnie, młodość wydaje się jedną z korzystniejszych faz zwierzęcego, a więc i ludzkiego życia: lśniąca zieleń, zapach bzów i jaśminu, wiosna; forma wyłaniająca się z otchłani dzieciństwa; pierwsze to i tamto; jędrna skóra i różowe policzki, szerokie koszule i przyduże spodnie wpuszczone w skarpety, które na młodych zawsze wyglądają świetnie, jakby młodość była tożsama z nonszalancją i doskonałym „lookiem” (a może i stylem). Oprócz tego arogancja, pogarda dla starych po 30-tym roku życia, przekonanie, że zawojuje się cały świat, że się im jeszcze pokaże. Zachłanne czytanie, czytanie cały czas, wchłanianie idei, pomysłów i książek. Poczucie własnej wyjątkowości, uwierzcie mi, to nigdy nie mija, co najwyżej się urealnia. Nie zawsze z korzyścią dla literatury. Czasami urealnienie iluzji własnej mocy („świat stoi przede mną otworem”, a po angielsku jeszcze zabawniej, choć mniej złowrogo: „the world is my oyster”) wychodzi na dobre. Nie tylko literaturze.

Zdjęcie z planu eseju wizualnego Anny Baumgart pt. „Wanda”

 

W tym momencie zdradzę tajemnicę: na początku juwenilia myliły mi się z juwenaliami. Tymczasem dwie pospolite litery: „i” i „a” czynią ogromną różnicę: juwenilia to utwory literackie lub muzyczne powstałe w okresie dzieciństwa lub młodości twórcy, często wstęp do twórczości właściwej, nierzadko pozbawione autonomicznej wartości, zaś juwenalia to majowe zabawy studenckie, których początek sięga XV-wiecznego Krakowa.

 

Wracając do młodzieńczych utworów, zadaję sobie pytanie: po co się w tym babrać? Po co sięgać do własnych dzienników z podstawówki i liceum, przerażających językową nieporadnością i naiwnością? Gdyby ktoś poczuł się urażony, proszę pamiętać, droga czytelniczko, że mam na myśli własne dzienniki i własną młodość. Piszę z pozycji osoby w młodości nieszczęśliwej, samotnej, niezrozumianej, najeżonej i kolczastej, bezczelnej i zbuntowanej, marzącej, żeby dorosnąć i zacząć żyć wolnym życiem człowieka dojrzałego (Młodości, ty nad poziomy wylatuj.  I leć w rajską dziedzinę ułudy).  Dlaczego więc z zachwytem przyjęłam pomysł numeru poświęconego juweniliom?

Zdjęcie z planu eseju wizualnego Anny Baumgart pt. „Wanda”

 

Odpowiedź jest prosta: chodziło mi o opublikowanie opowiadań mojego bratanka, nigdzie nie wydanych, napisanych w gimnazjum i liceum. Jaś zginął 14 października 2020 roku, zabity przez pijanego kierowcę dzień przed wyjazdem na studia do Lublina. Miał 19 lat.

 

Zamieściliśmy jego dwa opowiadania, więc w tym numerze narobiło się Bożków co niemiara (są w działach: Proza, Esej, Archiwalia, Varia, Wstęp i w stopce redakcyjnej). Bardzo mnie to bawi. Gdybym była młoda, umierałabym z lęku, co też o tym i o naszych, Bożkowych tekstach powiedzą inni, Inni, Inny, Inna.

 

Mam tę przewagę nad sobą nastoletnią, że teraz, trzydzieści pięć lat po maturze, jest mi wszystko jedno. Prawie. Wciąż mam opór, wręcz obrzydzenie do czytania swoich dzienników. Nie tylko dlatego, że znajduję w nich żałosną, nieśmiałą i spragnioną akceptacji innych dziewczynę (choć podkochiwanie się w bohaterach literackich jakby byli żywymi ludźmi znajduję jako ciekawe). Jest w tych dziennikach coś dla mnie upiornego, wampirycznego. 

Gdybym pisała takie dzienniki jak Karolina Feć, dziewczynka nad dziewczynkami, w wieku 14 lat myślicielka, eksperymentatorka i odkrywczyni biegle posługująca się piórem i głową, to co innego, czytałabym je z rozkoszą. Podobnie jak wiersze Natalki Suszczyńskiej, już w wieku lat 6-ciu wykazującej talent i zmysł pisarski czy opowiadanie młodziutkiej Ewy Cichoń. Godnych uwagi i zazdrości chłopięcych tekstów również jest niemało, żeby wymienić chociażby prozę Dariusza Bitnera pt. „Undary”, zachwycającą i zabawną (uśmiałam się czytając jego bajki, m.in. o Sinobrodej, wcześniejszej od mojej), mesmeryzujący (zafascynowały mnie zwłaszcza didaskalia) dramat młodego Pawła Orła, Michała Sobola młodzieńcze wiersze, wśród których nie było ani jednego słabego, więc zrobiliśmy z nich imponujący tomik, niespełna 18-letniego Wiktora Rusina wybitne wypracowanie (choć bliżej mu do eseju) o „Lamparcie” Lampedusy czy Adama Wiedemanna dzienniki z II klasy liceum, w których chłopak ze wsi opisuje wyprawę do Poznania, gdzie po raz pierwszy jest punkiem.   

Im dłużej przebywam z naszymi, Polowymi juwenaliami, tym bardziej się cieszę z tego numeru. Zapomniane skarby wyciągnięte z niepamięci, uratowane przed wiecznym zapomnieniem, ożywione w Polu na internetowe wieki wieków. Jeśli chodzi o moje dzienniki, wciąż chcę, żeby nikt oprócz mnie nie miał do nich dostępu. Jeszcze lepiej: żeby zniknęły. Cóż prostszego niż wyrzucić je do śmieci czy uroczyście spalić na działce? Zamiast tego wożę je ze sobą, trzymam uporządkowane od najstarszego do najnowszego. Czekam. Na co? Na to, na co czekała Annie Ernaux, zanim napisała o 18-letniej Annie Duchesne?

Zdjęcie z planu eseju wizualnego Anny Baumgart pt. „Wanda”

 

W „Pamięci dziewczyny” („Ciała”, przekład Agata Kozak, wyd. Czarne, 2024) problematyzuje związek między sobą 76-letnią a sobą nastoletnią. Pyta:  kim jest ta młoda dziewczyna, którą się było, dla tej mnie, którą jestem teraz? Czy lepiej mówić/pisać o sobie tamtej „ona” niż „ja”? Dlaczego chcę o niej zapomnieć, a nie mogę? Ernaux odpowiada: Dziewczyna z 1958 roku, która mimo dzielących nas pięćdziesięciu lat potrafi wyskoczyć ni stąd, ni zowąd i wywołać wewnętrzną panikę, żyje we mnie w ukryciu i nie da się jej usunąć. Jeśli zgodnie z definicją w słowniku rzeczywiste jest to, co działa i wywołuje skutki, to ta dziewczyna nie jest mną, lecz jest we mnie rzeczywista. Jako swego rodzaju „rzeczywista obecność”.

 

W numerze juwenilijnym Pola ta „rzeczywista obecność” pisarek i pisarzy ciekawi, cieszy i ze wszech miar jest warta czytania.