Kasa, kasiora, szmal, hajs, zielone, kapusta, siano, grosze, flota, waluta, zysk, strata, dług, kredyt, bieda z nędzą, bez pracy nie ma kołaczy, pieniądze (nie) rosną na drzewach, pierwsze wspomnienia monet trzymanych w ręku, srebro i złoto, szalone systemy pieniężne w Warszawie w latach 40-tych XIX wieku. Szalone jest wszystko, co wiąże się z pieniędzmi, ale na chwilę zatrzymajmy się w czasach „Wyjarzmionej”. Tkwiłam w nich przez kilka lat. Liczyłam i przeliczałam ceny na zarobki, zarobki na towary, dukaty na ruble, ruble na złote, złote na funty – w roku 1840 jeden funt kosztował czterdzieści złotych, jeden złoty równał się trzydziestu groszom, rubel to było dwadzieścia złotych, piętnaście kopiejek – złotówka, zaś złoty imperiał – dziesięć rubli. W Królestwie Polskim to była główna waluta, ale używano też dukatów, guldenów, florenów, złotych reńskich i talarów, krajcarów, halerzy i fenigów.
Niejaki Gottlieb Langer w swoim „Pamiętniku dorożkarza warszawskiego 1832-1857” (dziękuję Pawłowi Duninowi-Wąsowiczowi za doradzenie tej książki) pisze, że za konia zapłacił złotych sto (lepszy koń kosztował pięćset), trzydzieści talarów za terminowanie brata u szewca. Na służbie u rosyjskiego pułkownika oprócz zapłaty (nie pisze jakiej) co wieczór wyciągał kilka rubli za przysługi dla rżnących w karty oficerów; kurs do Włoch z rodziną rosyjskiego popa przyniósł mu niemało holenderskich lisów (tak Langer pisze o złotych dukatach holenderskich, chętnie przyjmowanych w Polsce); podpisał kontrakt na osiem tysięcy złotych przy budowie twierdzy w Modlinie. Nie pisze jednak, ile płacił chłopom za wynajęcie furmanek i zwożenie ziemi. Ich praca była tania, więc raczej nie więcej niż cztery-sześć złotych dziennie. Kiedy przedsiębiorczemu młodzieńcowi powinęła się noga, pożyczył od faktora Barganowa trzysta złotych, jak pisze: w następującym sposobie: przy wypłacie waluty wytrącił sobie z góry sześćdziesiąt złotych procentu i pięć złotych wpisowego, musiałem dać trzydzieści złotych faktornego i w dodatku zaprosić jeszcze do kupca na śniadanie, które przeszło pięć złotych kosztowało. Z wypożyczonych zatem trzystu złotych pozostało mi czystego złotych dwieście, a trzysta zobowiązałem się spłacić w ciągu dwudziestu tygodni.
Historia Langera (1814-1877), napisana w 1864 roku historia początków polskiego kapitalizmu, mityczna wręcz opowieść z serii „od zera do milionera”, zachowała się cudem, bowiem spolszczone i starannie wykształcone dzieci właściciela dwóch nieruchomości i dobrze prosperującego Hotelu Paryskiego przy ulicy Bielańskiej wolały szczycić się babką ze szlacheckiego domu niż ojcem dorożkarzem, który sam dorobił się majątku i pisał z okropnymi błędami. Dlatego też prawdopodobnie rodzina Gottlieba od razu po wydaniu zniszczyła prawie cały nakład tej niewygodnej dla niej książeczki. Zachował się jeden egzemplarz w Archiwum Państwowym m. st. Warszawy, skąd wydobył go Wacław Zawadzki i wydał w 1975 roku Państwowym Instytucie Wydawniczym. Oryginalna cena książki to trzydzieści złotych. Czterdzieści lat później kupiłam ją w Antykwariacie Warszawskim za siedem złotych, czyli sto pięćdziesiąt dziewięć rubli lub jedno euro i sześćdziesiąt trzy centy, lub jednego funta i czterdzieści trzy pensy. Czy nie byłaby wspaniałą gruba książka historyczna złożona tylko z kursów walut? Gdyby dodać jeszcze ceny i zarobki, najlepiej od początku ludzkiej historii, wydałabym na nią nawet równowartość obiadu w eleganckim towarzystwie (do tematu elegancji i towarzystwa jeszcze wrócę). Tymczasem…
…monety, banknoty, weksle, czeki, konta, karty, płatność, płynność, kapitał, pieniądz krąży, płynie, przepływa przez nas, pisarzy i czytelników, osoby ludzkie i nieludzkie, przez nasze domy, łóżka i majtki, lodówki i pralki, szafy i śmietniki. Krąży wszędzie, jak grzyby, roztocza, bakterie, wirusy i widma. Jest w tym, co wdychamy i wydychamy, co piszemy i czytamy, co łykamy i co wydalamy. Konia z rzędem (ciekawe, ile taki koń kosztował w czasach, kiedy był obiektem pożądania?) tym, którzy znajdą w swoim świecie przestrzeń bez pieniądza i bez kapitału. Drugiego konia tej czy temu, którzy odkryją słowo nie powiązane z pieniądzem. Ja szukam od tygodnia i nie znajduję. Pewną nadzieję dał mi romb, ale czyżbym go kiedykolwiek poznała, gdyby nie szkoła i podręczniki do geometrii, jedno i drugie niemożliwe bez pieniędzy? Niedawno odkryta żołna może i sama obywa się bez kasy, ale zetknęłam się z nią, kiedy rozbiła się o okno balkonowe, na szczęście go nie tłukąc, bo szklarz wziąłby fortunę.
Ile trzeba by było zapłacić za wstawienie nowej szyby w czasach pojawienia się pierwszego nowoczesnego pieniądza? Nie wiadomo, wtedy nie było szkła. Pojawiło się w Sumerze (dzisiejszy Iran) kilka stuleci po tym, jak w tym samym miejscu, czasie i okolicznościach rozpoczął się tryumfalny marsz pisma i pieniądza, tego syjamskiego rodzeństwa na wieki wieków zrośniętego ze sobą. Chodziło o podatki i kontrolę nad poddanymi sumeryjskich bogów, w imieniu których rządzili kapłani.
Jak pisze Yuval Noah Harari w zapomnianym nieco bestsellerze sprzed kilku lat (według szacunków AI do 2022 roku „Homo sapiens” sprzedał się w dwudziestu pięciu milionach kopii, zaś autor zarobił na swoich książkach około stu milionów dolarów), na początku cena dóbr i usług w Sumerze była podawana w silach (jednostkach miary liczących mniej więcej litr) jęczmienia. Wynagrodzenie również płacono w jęczmieniu, więc robotnik niewykwalifikowany dostawał około sześćdziesięciu miarek zboża, robotnica – połowę tego, a majster (po dzisiejszemu: menadżer lub szef firmy) – między tysiącem dwustoma a pięciu tysiącami litrów jęczmienia. Taki pieniądz to konkret, realne pożywienie. Sporo czasu upłynęło, kilkanaście stuleci, była połowa trzeciego millenium przed naszą erą, kiedy wypłatę zaczęto dostawać w wymagających mniej fizycznej krzepy, łatwiejszych do transportu i przechowywania srebrnych szeklach, czyli kawałeczkach kruszcu o wadze ośmiu i trzydziestu trzech setnych grama. Jeśli chodzi o ceny, to wedle Kodeksu Hammurabiego ichni szlachcic, który zabił niewolnicę innego pana, musiał zapłacić jej właścicielowi dwadzieścia srebrnych szekli, czyli sto sześćdziesiąt sześć gramów srebra. Za tyle samo, według Starego Testamentu, bracia Józefa sprzedali go Ismaelitom. Pierwsze monety z urzędowo potwierdzoną zawartością kruszcu pojawiły się sporo później, około 640 roku p.n.e. w Lydii, królestwie położonym w dzisiejszej wschodniej Anatolii.
Ile trzeba by srebra, by zapłacić za niewolnika teraz, trudno powiedzieć, cena różni się w zależności od kraju i miejsca, pamiętajmy jednak, że praca za słynną „miskę ryżu” to wciąż chleb powszedni. Krwawica niewolnych była i jest tania, tego nikomu nie trzeba tłumaczyć. Jak wycenić życie możnych tego świata? W filmie „Dzień szakala” z 1973 roku, akcja dzieje się w roku 1963, grający płatnego mordercę Edward Fox dostaje za „likwidację” de Gaulle’a zawrotną na ówczesne czasy sumę pół miliona dolarów. W 2025 roku według twórców serialu o tym samym tytule zabicie doskonale chronionego miliardera – nadziei biednych i biedniejących na wyczyszczenie rajów podatkowych i ukrócenie bogacenia się ultrabogatych, wycenione jest na sto milionów dolarów. Ta zawrotna (czy wręcz niemożliwa do pomyślenia dla mnie) suma to niemal jedna trzecia ceny wartości obrazu Picassa uznanego za najdroższy w 2023 roku i kupionego przez nieznanego nabywcę. To zdumiewające kwoty, podobnie jak zarobki piłkarzy: taki Cristino Ronaldo zainkasował dwieście siedemdziesiąt pięć milionów dolarów za rok kopania piłki w Arabii Saudyjskiej. Ileż to byłoby jęczmienia!
Dziwność tych monstrualnych sum pieniężnych wpływających na prywatne konta łatwiej pojąć (nawet komuś takiemu jak ja, kto ma trudność w rozumieniu istoty pieniądza), jeśli uwierzymy AI (która wyjaśnia, że to dane szacunkowe, ale milczy jak grób, kiedy przychodzi odpowiedzieć na pytanie, ile firmy technologiczne zyskują, nie płacąc autorom za karmienie sztucznych systemów treścią z ich książek za friko), że całkowita światowa masa pieniądza to jakiś bilion dolarów (thrillion/trillion dollars), czyli tysiąc miliardów dolarów, z czego około ośmiu miliardów występuje w postaci monet i banknotów. Reszta to depozyty bankowe, akcje, obligacje, kryptowaluty i inne, znane współczesnym kapłanom pieniądza i ksiąg finansowych „instrumenty”, zapisane w języku naturalnym i nienaturalnym, znanym i obcym, wpływające i wypływające z naszych kont.
Tyle pieniędzy krąży po ziemi, a my, osoby pisarskie, pisarczyki i pisarki, pisarze i pisarzyce, walczące o roczne stypendium w kwocie brutto pięciu tysięcy złotych, snujące fantazje o nagrodach literackich i związanych z nimi kilkudziesięciu tysiącach na koncie, o adaptacjach teatralnych i filmowych, o własnym pokoju z kuchnią i odpoczynku nad jeziorem, my, syjamski bliźniak, syjamska bliźniaczka pieniądza przyczyniamy się do tego przepływu finansowego, potopu, który nas zalewa i być może niedługo utopi. Bo czym by były pieniądze bez historii o bogach władających polami i miastami, o ciężkiej pracy i nagrodzie za nią w niebie, o wierze w świętych i naród, o dorosłych i mądrych pasterzach dbających o swoje owieczki, o krwi lepszej i gorszej, o królewnach i świniopasach, królach i bohaterach, bez ksiąg świętych i ksiąg fiskalnych? Harari uważa, i trudno odmówić mu racji, że pieniądz mógł powstać tylko wtedy, kiedy ludzie zaczęli ufać wytworom kolektywnej wyobraźni: opowieściom, legendom, fikcji. Pieniądze to nic innego jak dobrze napisana i powielana przez tysiąclecia fikcja, którą wszyscy bierzemy za rzeczywistość i żyjemy tak, jakby to była oczywistość.
A pieniądz to nic innego jak lamella – tajemniczy stwór, dziwny organ, który przeżywa pozbawiony ciała, niczym Rączka w „Rodzinie Addamsów” czy uśmiech kota z Cheshire? Slavoj Žižek w wydanej w 2008 książeczce „Lacan. Przewodnik Krytyki Politycznej” (z którą zapoznałam się dzięki Irenie Rychłowskiej) pisze o tym czymś tak:
Lamella jest samą powierzchnią, czymś pozbawionym substancjalnej gęstości, nieskończenie plastycznym – może bez końca zmieniać swoje formy, a nawet przeskakiwać z jednego medium na drugie: wyobraźcie sobie „coś”, co wpierw jest przeszywającym dźwiękiem, a następnie wpada na nas jako potwornie zniekształcone ciało. Lamella jest niepodzielna, niezniszczalna i nieśmiertelna – mówiąc ściśle, jest niemartwa (undead), w sensie znanym z horrorów: nie chodzi o wzniosłą nieśmiertelność ducha, ale o obsceniczną nieśmiertelność „żywych trupów”, które każdorazowo po unicestwieniu znowu wstają i idą dalej. Jak ujmuje to Lacan, lamella nie istnieje, ona narzuca swoje istnienie: jest nierzeczywista, jest bytem czysto pozornym, nagromadzeniem pozorów, które wydają się otaczać mieszczącą się w środku pustkę – jej status jest czysto fantazmatyczny. Ów ślepy i niezniszczalny napór libido Freud nazwał „popędem śmierci”. Trzeba pamiętać o tym, że „popęd śmierci” to Freudowskie określenie, które paradoksalnie oznacza coś całkiem przeciwnego niż sugeruje nazwa […]. Freud zrównuje popęd śmierci z tak zwanym przymusem powtarzania, niesamowitym (uncanny) impulsem do tego, by powtarzać bolesne doświadczenia.
Doświadczeniem bolesnym jest nie mieć pieniędzy, ale zwykle jeszcze boleśniejszym: nie mieć pieniędzy wśród tych, którzy je mają. Jedni i drudzy ukrywają stan konta, pracowicie wspierani przez pismaków i ich pisma, w tym pisma urzędowe, księgowe i prawnicze. Pieniądze to kwestia prywatna, osobista, intymna. Nie wypada o nich mówić w eleganckim towarzystwie, wszak od lat tłucze się nam do głowy, że damy i dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. Akurat! To prawda dla maluczkich, sposób trzymania nas za mordę, zawstydzanie i manipulowanie, wiedza i władza. Dlatego teraz pokażę, jak się mają pieniądze w Polu, ile zarabiamy i na co wydajemy.
Przez dwa lata wydawaliśmy pismo za darmo, nawet dołożyliśmy po tysiąc pięćset złotych na projekt strony i utrzymanie domeny. Pisało się do nas po koleżeńsku, z litości, z desperacji i w nadziei, że kiedyś zaczniemy płacić. Tak się stało wraz z grantem Instytutu Książki na sześć numerów w 2025 roku w wysokości stu dziewięciu tysięcy dziewięciuset złotych brutto. Wynagrodzenie redakcji to trzydzieści dziewięć tysięcy (brutto, jak i wszystkie poniższe kwoty), czyli po trzynaście tysięcy na głowę na rok, co daje dziewięćset siedemdziesiąt dziewięć zł na rękę miesięcznie. Obsługa techniczna i promocyjna – dziesięć tysięcy, na rok. Na honoraria mamy przeznaczone pięćdziesiąt siedem tysięcy. Za tekst płacimy trzysta złotych brutto, stali felietoniści dostają sto złotych mniej, graficy numerów – dziewięćset złotych, wstęp i prowadzenie numeru to czterysta złotych, bowiem bardziej skomplikowany system przerasta nasze możliwości. Zdarzyło się dwa razy, kiedy dałam się przekonać, że grafik numeru dostanie tysiąc pięćset złotych brutto, a eseista – złotych pięćset. Kilkoro autorów zrzekło się wynagrodzenia, więc znalazłam na to pieniądze. Te większe sumy to jednak wyjątki, których w następnym roku już nie będzie, bowiem Adam Wiedemann, znany z oszczędności i roztropności finansowej, bardzo protestował przeciwko faworyzowaniu i dopłacaniu. Cóż było czynić, przyszło się zgodzić. Niezbywalnym elementem finansów Pola jest honorarium księgowej, które naiwnie przewidzieliśmy na tysiąc pięćset złotych, ale będzie co najmniej dwa razy tyle, bo każda umowa jest zaksięgowana, opodatkowana i rozliczana w Urzędzie Skarbowym.
W idealnym świecie za esej w tym numerze Pola płaciłabym trzy tysiące złotych, za opowiadanie i zestaw wierszy złotych dwa tysiące, graficy numeru – siedemset, tysiąc złotych za ilustrację, redaktorzy dostawaliby po osiem, sześć tysięcy miesięcznie. Przy cenach jak teraz. Do tego dodałabym nam trzy skromne pokoje na redakcję, opłacane przez ministerstwo lub słynne „sfery biznesowe”. Słynne, bowiem od dawna snujemy zaprawione uśmieszkami fantazje o tym, jak to wielkie ryby biznesu będą wspierać naszą polską kulturę. To jeszcze nie wszystko, bowiem na promocji numeru piwo bezalko byłoby za darmo, do tego słone paluszki i pyszne kanapeczki, chcielibyśmy bowiem nakarmić głodnych i napoić spragnionych nie tylko literacką strawą. Zresztą w idealnym świecie nie byłoby ani głodnych, ani spragnionych, ani harujących od świtu do zmierzchu za miskę ryżu. Naiwność, dziecięce rojenia, marzenia pisarskiej głowy? Możliwe, ale bez tego nie byłoby ani pisma, ani pisania, ani pieniędzy.
O tym, jak się utrzymuję zarabiając dziewięćset siedemdziesiąt dziewięć złotych, opowiem na premierze Pola w To Się Wytnie, w ten piątek, 19 września 2025 roku.