Czy spotykamy opętanych jedynie przez diabła? A może równie często natrafiamy na opętanych przez jego przeciwieństwa: dobro, cnotę, moralność, prawo czy jakąkolwiek inną „zasadę”?
Max Stirner, „Jedyny i jego własność”
Wiodłam życie, można powiedzieć, szczęśliwe, zakochaną będąc bezgranicznie w moim mężu, a on we mnie, z pierwszą jego żoną pozostając w serdecznych stosunkach, aż zapukali świadkowie Jehowy. Zapraszałam ich odtąd co tydzień, szczęśliwa jeszcze bardziej, że teraz poznaję prawdę o Bogu i zbliżam się do Najwyższego, okazało się jednak, że Jehowie nie podoba się poligamia i aby przyłączyć się do zboru, musiałam się rozwieść.
Przywodzi to na myśl nazwę jednej z hiszpańskich partii politycznych – Se acabó la fiesta – czyli: zabawa skończona.
Powyższą historię zasłyszałam jako jedno z wielu tak zwanych budujących doświadczeń, które świadkowie opowiadają między sobą o współwyznawcach z innych kontynentów (chodziło tu o bliżej nieokreślone państwo w Afryce). Im więcej przeszkód na drodze do Boga, tym lepiej, a im milsze owe przeszkody wydawały się kandydatom na świadków, tym większy szacunek budzi ich pokonanie. Dość już, nie o świadkach ten esej. Mam z nimi osobiste zatargi, o czym dowiedzieć się można z innego numeru Pola. Zmierzałam do tego, że świadkowie nazywają swoją doktrynę Prawdą i hipokryzją byłoby nienazywanie swojej doktryny prawdą przez kogokolwiek, kto doktrynę posiada, a właściwie przez kogokolwiek, kogo posiadła doktryna. Moje osobiste zatargi z dzierżycielami Prawdy przekształciły się – podczas niekończącego się nigdy procesu Bildung – Bildung macht frei, mawiano w dobie Cesarstwa Wilhelmińskiego – w intelektualny zatarg z samą kategorią prawdy. O niej ten esej, gdyż herezja – temat numeru – zakłada ortodoksję, z kolei ortodoksja uznaje, że prawda jest jedna, wieczna i absolutna, pomimo że została wynaleziona przez człowieka o imieniu Mojżesz, który kilka wieków później podpisywał się: Parmenides. Przynajmniej, jeśli brać na serio to, co w książce „Die Mosaische Unterscheidung oder der Preis des Monotheismus” twierdził zmarły w lutym bieżącego roku historyk i egiptolog Jan Assmann, czyli:
- Monoteizm zamiast wielości wprowadza jedność (wiadomo).
Mianowicie jedna jest prawda.
(A czy jeden jest również bóg, to już jakby ganz egal.)
Monoteistyczna innowacja polega na tym, że wcześniej nie istnieli fałszywi bogowie. Pierwsze przykazanie Dekalogu brzmi: Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! (Ks. Wyj. 20, 3) – w innym tłumaczeniu „przede mną” – a dalej: Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym (Ks. Wyj. 20, 5). Zdaniem Assmanna wymóg wierności nie miałby sensu, gdyby konsekwentnie uznać istnienie jednego boga (rzecz w tym, że tylko jeden jest prawdziwy). Tak czy inaczej, liczba bogów w religiach monoteistycznych – poza islamem – jawi się autorowi jako kontrowersyjna (Jahwe i Elohim w Starym Testamencie, Trójca Święta w chrześcijaństwie). Ilość prawdy natomiast kontrowersyjną nie jest. Wszystko, co nie zgadza się z jedyną, absolutną prawdą, musi sczeznąć w odmętach fałszu. Assmann określa to mianem rozróżnienia Mojżeszowego. Na gruncie religii spełnia ono tę samą rolę, co na gruncie filozofii i nauki rozróżnienie Parmenidejskie, czyli: albo, albo – tertium non datur. Oba rozróżnienia opierają się na zanegowaniu i wykluczeniu wszystkiego, co nie zgadza się z prawdą (Prawdą).
W logice klasycznej: zdanie jest albo prawdziwe, albo fałszywe.
Symbolicznie: p ∨ ¬p.
Po polsku: zasada wyłączonego środka.
W praktyce: kto nie jest z nami, jest przeciwko nam.
Parmenides jeszcze nie łączył fałszu ze złem, lecz wkrótce zrobi to Sokrates i jego obrażony na rzeczywistość uczeń, Platon.
(W owej rzeczywistości całkiem legalnie zamordowano mistrza, z rzeczywistością musi więc być coś nie tak.)
((To punkt wyjścia – każdego – idealizmu.))
Wtedy okaże się, że fałsz jest czymś złym, bardzo złym i być go nie powinno. A jak walczyć z fałszem? Czyżby tylko wypędzając poetów – zdaniem Platona, poeci zawodowo kłamią – z państwa? W praktyce już bez ogródek wyraziła to Metallica albumem „Kill’em all”.
Świadkowie tymczasem nie chcą brudzić sobie rąk. Wystarczy, że „ich wszystkich” pozabija w Armagedonie Bóg (potocznie zwany Jehową). Idąc dalej:
- Monoteizm wprowadza nową formę przemocy i nienawiści.
(Przemoc istniała, odkąd człowiek człowiekiem czy też wilkiem.)
((Ale nic jej tak wzniośle nie uzasadnia jak bycie obrońcą prawdy, nieprawdaż?))
W pracy „Monotheismus und die Sprache der Gewalt” Assmann postawił sobie za cel przeprowadzenie genealogii przemocy religijnej – pozarytualnej, gdyż rytualna została wystarczająco przenikliwie zbadana przez René Girarda – co zawiodło go znów do kategorii absolutnej prawdy. Poza jej kontekstem przemoc była i jest nadal kwestią władzy, interesów, afektów i najróżniej pokręconych mechanizmów psychologicznych, lecz dopiero monoteizm dostarczył ludziom transcendentnych racji, by wyrzynali się ku chwale najwyższej prawdy, nawet gdyby przepaść miała przy tym władza, interesy, afekty… więzi rodzinne. Zanim Pawlik Morozow – młodzieniec, który doniósł bolszewikom na własnego ojca – został postawiony za wzór dzieciom z epoki stalinowskiej, młodzi Izraelici przecierali już krwawe szlaki:
Mojżesz zbliżył się do obozu i ujrzał cielca i tańce. Rozpalił się wówczas gniew Mojżesza i rzucił z rąk swoich tablice i potłukł je u podnóża góry. Zatrzymał się Mojżesz w bramie obozu i zawołał: „Kto jest za Panem, do mnie!” A wówczas przyłączyli się do niego wszyscy synowie Lewiego. I rzekł do nich: „Tak mówi Pan, Bóg Izraela: «Każdy z was niech przypasze miecz do boku. Przejdźcie tam i z powrotem od jednej bramy w obozie do drugiej i zabijajcie: kto swego brata, kto swego przyjaciela, kto swego krewnego»”. Synowie Lewiego uczynili według rozkazu Mojżesza i zabito w tym dniu około trzech tysięcy mężów (Ks. Wyj. 32, 19-28).
Se acabó la fiesta (po raz pierwszy).
Nie ma przy tym znaczenia czy powyższa masakra jest faktem, znaczenie ma według Assmanna – którego nazwisko łączy się z zagadnieniem pamięci kulturowej – to, że została włączona do Tory i zapamiętana jako czyn chwalebny: Mojżesz powiedział wówczas do nich: „Poświęciliście ręce dla Pana, ponieważ każdy z was był przeciw swojemu synowi, przeciw swemu bratu. Oby Pan użyczył wam dzisiaj błogosławieństwa!” (Ks. Wyj. 32, 29).
Nienawiść do „nich wszystkich” – wszystkich, którzy podpadli prawdzie – logicznie wynika z przekształcenia zasady wyłączonego środka w zasadę podwójnej negacji:
(p ∨ ¬p) ⇔ (p ⇔ ¬(¬p))
To znaczy: jeśli rację mamy my, negacji podlegają ci, którzy jej przeczą. Jak owa negacja przebiega w praktyce to już pytanie otwarte, z którym najrozsądniej zwrócić się do historyków.
(Albo do Emmanuela Lévinasa.)
((Chociaż… o Lévinasie wspominam tylko po to, by wyjść na milszą niż jestem.)
O ile oni – wyznawcy fałszywych bogów z ludów ościennych – to zło konieczne, gdyż nader toporne byłoby prowadzenie wojny z całym światem, o tyle największym złem są oni pośród nas – heretycy i odstępcy – ponieważ pokazują nam całkiem konkretną alternatywę, wskazują na możliwość w świecie konieczności, możliwość podważającą konieczność, stąd oni właśnie są pierwszymi ofiarami monoteizmu. Za takie ujęcie sprawy Assmanna oskarżono o antysemityzm. Oskarżenie zostało z łatwością odparte, lecz komentarza wymaga, iż nawet jeśli przypisać mu antyjudaizm – w sposób wybitnie naciągany, biorąc pod uwagę, że mimo wszystko uważał on monoteizm za postęp cywilizacyjny (jako że religia objawiona zabraniała wielu z dotychczasowych form przemocy) – ale nawet jeśli… to przejście od krytyki tudzież samej analizy judaizmu jako pewnego zespołu idei do antysemityzmu jako nienawiści wobec osób, którym te idee są bliskie, nie jest możliwe bez przyjęcia właśnie tej przesłanki, którą się tu krytykuje. Chodzi mianowicie o to, że sposób, w jaki traktujemy innych, miałby wynikać z ich wierzeń, z tego, w jakiej relacji pozostają one wobec naszych wierzeń, naszej Prawdy
(po Platońsku: z uwagi na to, w jakich ideach partycypują)
((tudzież w jakich nie)).
Innymi słowy, antysemityzm i jemu podobne wynikają z przeniesienia zasad logiki klasycznej do sfery ludzkiej praksis i owszem, poprawna logika może prowadzić do barbarzyństwa – z tym twierdzeniem Lévinasa akurat się zgadzam – a oparta na tejże filozofia nie miała środków, by zabezpieczyć się przed jego ewentualnością[1]. Powyższym motywem otworzyłam swoją rozprawę doktorską
(o antyfilozofii)
((jednym z wyróżników antyfilozofii jest destytucja kategorii prawdy)),
na której obronie jeden z recenzentów zapytał, czy remedium na przemoc nie stanowiłaby komunikacja oparta skądinąd – tak samo jak logika – na kategoriach ogólnych[2]. Niby racja. Rzadko zresztą kwestionowana jako przekonanie zastane i powszechne, a sporadycznie nawet sprawdzające się w praktyce. Podzielał je Walter Benjamin, opisując rozmowę jako sferę ludzkiej ugody, tak wolną od przemocy, iż przemoc nie ma do niej wcale dostępu[3]. To, że pierwsza bodaj zapisana próba wyperswadowania agresorom, by nie używali przemocy – dialog melijski z Wojny Peloponeskiej Tukidydesa – kończy się ludobójstwem, rzecz jasna nie przesądza sprawy. Problem w tym, że przemoc zasadza się na uprzednim już zanegowaniu możliwości werbalnego porozumienia, czym dochodzimy do kolejnej tezy Assmanna:
- Monoteizm oznacza zerwanie komunikacji.
Dlatego, że powstaje w opozycji do zastanych religii (kosmoteistycznych)
((czyli w opozycji do kosmosu – świata)).
Dotychczas boskość była złączona ze światem, a rzeczywistość przepojona boskością: egipscy bogowie nie tylko są na świecie, ale oni są światem”[4]. Przed rozróżnieniem Mojżeszowym oddzielenie boskości od świata nie dawało się pomyśleć dlatego, że świat był zarazem prawdą, prawdą daną jako rzecz naturalna i oczywista: Naturalny porządek rozumie się sam przez się; nie można ani do niego przystąpić, ani za niego umrzeć, ani mu się sprzeniewierzyć[5]. By uwydatnić napięcie między uprzednią komplementarnością a monoteistyczną negacją, Assmann obstaje przy tym, że przeciwieństwo monoteizmu nie nazywa się politeizmem ani nawet poganizmem czy bałwochwalstwem, lecz kosmoteizmem, religią immanentnego boga (…) który ukazuje się w wielości obrazów nie wykluczających się logicznie, lecz wzajem uzupełniających[6].
Jeśli monoteizm to nowy paradygmat, w którym dochodzi do zmiany jakościowej bardziej niż ilościowej – prawda nie jest dana, lecz zostaje objawiona przez boga, bóg zatem wybiera komu ją objawić (a komu – nie) oddzielając wybrańców od reszty, czyli od świata – to jest on paradygmatem granicy. Bóg przestaje zamieszkiwać świat, sytuuje się ponad kosmosem a każdy, komu zależy na dobrej z nim relacji, nawet nie spogląda w stronę świata. Chyba że z pogardą.
Świadkowie traktują to konsekwentnie, swoją wspólnotę nazywając między sobą Prawdą, a wszystko, co nią nie jest – światem. Ich idące do szkoły dzieci słyszą, że lepiej nie kolegować się z rówieśnikami ze świata
(oni wszyscy zginą w Armagedonie)
((także… nie warto się zaprzyjaźniać, jeszcze byłoby ci przykro, że giną)).
Dlaczego postawienie tej granicy zrywa komunikację? Wyobraźmy sobie sytuację zawierania pokoju. Przy tej okazji każdy ze starożytnych ludów składał przysięgę na swoich własnych bogów. Gdyby owe bóstwa nie posiadały odpowiedników w religiach ludów ościennych, co im po takiej przysiędze? Religie kosmoteistyczne to swoisty słownik przekładalnych terminów w postaci równorzędnych bogów. Assmann wyjaśnia: „Przyczyna łatwej przetłumaczalności „pogańskich panteonów” leży w imponującej naturalnej oczywistości tych bogów, która może służyć za tertium comparationis. Słońce i księżyc, niebo i ziemia, płodność i urodzajność, śmierć, kraina umarłych, rzemiosło i sztuka pisania, miłość, wojna i prawo – wszystko to są tak oczywiste i wyraziste elementy rzeczywistości, że ustępują wobec nich osobliwości specyficzne dla danej kultury. W zasadzie wychodzono z założenia, że obce ludy żyją w tym samym świecie i dlatego też czczą tych samych bogów pod innymi imionami. Bogowie są bowiem częścią świata. Oczywistość i istnienie w obrębie świata są nierozłączne i pozwalają na przetłumaczalność, względnie wieloimienność[7]. Reasumując, przetłumaczalność pogańskich bogów polega na tym, że oznaczają oni coś innego niż tylko samych siebie. Mają odniesienie do czegoś poza nimi, pewną „referencję”, przez co stają się wzajemnie porównywalni i utożsamialni. Bóg religii wyznaniowej oznacza tymczasem tylko siebie samego: „Jestem, który jestem”[8].
Dokonując negacji fałszywych bogów, monoteizm przekreśla samą możliwość skonstruowania jakiegokolwiek słownika między ich wyznawcami a czcicielami Jahwe, nie sposób bowiem języka fałszu przetłumaczyć na język prawdy. Sam pomysł porozumienia z innowiercami oznaczałby zerwanie lojalności wobec boga. By komunikacja stała się możliwa, musieliby oni dokonać konwersji – co de facto oznacza negację jednej ze stron – przestać być sobą. Zrzucić starego człowieka. Zniknąć.
Przerwa na reklamę.
Wszelka prawda sama w sobie jest martwa, jest trupem; żywa jest tylko tak samo, jak żywe jest moje płuco, a mianowicie w takim stopniu, w jakim odpowiada mej własnej żywotności. Prawdy są niczym zioła i chwasty; czy zioła, czy chwasty – o tym decyduję Ja.
Max Stirner, „Jedyny i jego własność”
Po przerwie.
Assmanna cenię głównie za to, że wskazał na uniwersalny mechanizm negacji wpisany w samą kategorię prawdy
(rzecz jasna, nie on pierwszy)
((przed nim zrobili to antyfilozofowie: Stirner – Nietzsche – Szestow));
uniwersalny, ponieważ rozróżnienie Mojżeszowe i Parmenidejskie wyznaczyło strukturę całego zachodniego myślenia – religii i filozofii łącznie. Zresztą, Hegel miał twierdzić, że filozofia jest w swej istocie racjonalną teologią, jakby nieustającym nabożeństwem w służbie prawdy. Skoro już się rozpędziłam z cytatami, zobaczmy, co na to Stirner: Prawda trwa dłużej niźli wszyscy bogowie, albowiem jedynie w służbie dla niej i z miłości do niej obalano bogów, a w końcu nawet samego Boga[9]. Nie ma już żadnych świętości, prawda? Skądinąd prawda to świętość par excellence.
Rozważania – czy ta, czy inna religia, filozofia bądź ideologia zaogniają przemoc mniej lub bardziej – są trywialne, a odpowiedzi przypadkowe, to znaczy uzależnione od czynników geopolitycznych. Wszystkie one, w swej głębokiej strukturze, opierają się na podporządkowaniu tego, co nietrwałe, temu, co wieczne: naszej efemerycznej egzystencji wobec kategorii prawdy absolutnej. Przy czym przemoc to ekstremalny przykład niszczenia życia. W tym przypadku: składania życia – własnego lub innych – na ołtarzu prawdy.
Ortodoksi zachęcają: poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli…
Heretycy mówią (do ortodoksów): poznacie prawdę, a prawda was zaboli…
Implikacja w obu przypadkach wiedzie od teorii do praktyki, a życie jawi się wręcz jako kontynuacja spekulatywnego myślenia innymi środkami – jakby życie nie było czymś autonomicznym, lecz podległym wobec teorii – i w rzeczy samej, antyfilozof Szestow przedstawia kategorię prawdy jako jedno z imion powszechnie obowiązującej ananke: (…) sama prawda jest ze swej istoty i natury prawdą zniewalającą i w podporządkowaniu się zniewalającej prawdzie kryje się źródło wszystkich ludzkich cnót[10]
(odwołanie do cnót nie jest tu komplementem)
((w optyce antyfilozoficznej uzasadnianie działania w oparciu o zastane cnoty czy też wartości to ucieczka przed osobistym namysłem, decyzją i odpowiedzialnością))
(((w skrócie: egzystencjalne oraz intelektualne lenistwo))).
Zniewalająca prawda – permanentnie powracający tytuł różnych fragmentów Szestowa – to wyalienowany twór człowieka, który torpeduje swojego twórcę, wywołując paraliż myślenia: „najwyższa mądrość – ludzka i boska – a także zadanie filozofii polega na tym, by nauczyć ludzi z radością podporządkowywać się głuchej na wszystko, na wszystko obojętnej Konieczności[11]. Z radością. Z radością będą brać rozwody, z radością zrywać kontakty z rodziną, z radością rujnować swoje zdrowie i skazywać się na śmierć – zakaz transfuzji u świadków jest kwestią powszechnie znaną – byle święciło się imię Najwyższego ergo Prawda.
Swoją drogą, nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego Bóg posiada imię, skoro imiona różnicują jednostki w ramach gatunku, a jeden Bóg byłby gatunkiem jakby sam dla siebie (ale przyjąć można, że imię Boga to wybieg marketingowy).
Heretycy grają w tę samą grę, co ortodoksi: w autodestrukcyjną grę o prawdę, która omami, zrujnuje i zniewoli. Zaledwie zamieniają prawdę nie dość prawdziwą na prawdę prawdziwszą, nie mniej przy tym świętą. A jak się obchodzić ze świętością? Pytać w ten sposób może tylko ten, dla kogo świętość istnieje. Pozostali jej nie zauważą…
…i nawet profanacja wyda się zbyt podniosłym słowem.
nieochrzczona Feć
PS
Dzieci świadków Jehowy nie są chrzczone po urodzeniu, lecz w wieku, kiedy podejmują samodzielną (czy też „samodzielną”) decyzję co do chrztu. Nastoletnia Feć zdecydowała, że interesuje ją świat, a nie Prawda.
Zatem fiesta ciągle trwa.
[1] E. Lévinas, „Kilka myśli o filozofii hitleryzmu”, przeł. E. Sowa [w:] Kwartalnik filozoficzny T. XXXII, nr (1)2004, Kraków 2004, s. 136.
[2] (…) istotę antyfilozoficznej krytyki stanowi uznanie właściwej filozofii predyspozycji do posługiwania się kategoriami ogólnymi, ideami, abstrakcjami za sprzyjającą przemocy. Tyle tylko, że to ogólne kategorie umożliwiają komunikację, a właśnie komunikacja stanowi podstawowe remedium na przemoc: nadzieja na powstrzymanie wojny pojawia się z chwilą podjęcia rozmowy. S. Mazurek, „Opinia o rozprawie doktorskiej mgr Karoliny Feć”, online (dostęp 21.11.2024).
[3] W. Benjamin, „W sprawie krytyki przemocy” [w:] tenże, „Anioł historii. Eseje, szkice, fragmenty”, przeł. K. Krzemieniowa, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1996, s. 41.
[4] J. Assmann, „Maat. Sprawiedliwość i nieśmiertelność w starożytnym Egipcie”, przeł. A. Niwiński, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2019, s. 37.
[5] Tamże, s. 23.
[6] J. Assmann, „La distincción mosaíca o el precio del monoteísmo”, przeł. G. González Diéguez, Akal Universitaria Ediciones, Madrid 2006 (tłumaczenie własne), s. 51.
[7] J. Assmann, „Maat…”, dz. cyt., s. 25.
[8] Tamże, s. 26.
[9] M. Stirner, „Jedyny i jego własność”, przeł. J. i A. Gajlewiczowie, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1995, ss. 423-424.
[10] L. Szestow, „Ateny i Jerozolima”, przeł. C. Wodziński, Wydawnictwo Znak, Kraków 1993, s. 95.
[11] Tamże, s. 96.
CZYTAJ TEŻ