Miłka Malzahn
mJAsto
POSTACIE:
Ona
Przechodzień
Pani Tereska
Miasto
Kosz na śmieci
Zmięty papierek po batonie
Świnka
Blok
Latarnia
Drzwi
Miotła
[…] miasto to środek do celu, jakim jest pewien określony styl życia. Jako takie, może być odzwierciedleniem tego, co w nas najlepsze. Może być wszystkim, czym tylko zapragniemy. A także może się zmienić, i to diametralnie.
„Miasto szczęśliwe”, Ch. Montgomery 2015
PROLOG
ONA
Mapa jest bardzo, bardzo daleko. Widzę plątaninę linii, kolory niewyraźne. Miasto jest punktem, który jeszcze nie urósł. Urośnie, kiedy się zbliżę. Albo kiedy zbliży się miasto. Jeszcze nie wiem, co się stanie. Wysłałam w jego stronę wyraźne „chcę cię poznać” i nie wiem, jak miasto odpowie. Daję mu czas. Daję sobie czas. Miasto nadal jest kropką. Dlatego to ja robię ruch. Mapa nabiera kolorów, drogi wiją się niespokojnie, drzewa szumią, a tafla wody drży niecierpliwie. Kropka rośnie, gęstnieje i poszerza się. Nabiera głębi i wyskakuje do przodu. Miasto jest nieruchome. Miasto jest niesamowicie aktywne.
Chcę je poznać.
Chcę do środka. Do miasta. A potem już po swojemu, w stronę siły, w kierunku dobra, ciepła, tego, co napędza miasto i – co wyraźnie czuję – jest też we mnie. Rozpoznanie jest tuż za firanką. Rozpoznanie wymaga jedynie większej ilości światła. Ruszam. Wyruszam. Wstaję. Celuję w sam środek. Wprawdzie moja ambicja napędzana jest strachem i determinacją, ale nie mam powrotu. Opuszczone miasta wydają mi się puste, szare, bez życia. A ja chcę żyć.
Chcę urosnąć jak miasto. Chcę sama siebie dopełnić tak, jak potrafiło to zrobić miasto złożone z wielu ludzkich żyć. Miasto musi przecież utrzymać trwałość założeń, budynków i snów mieszkańców. Na to trzeba siły.
Nie chcę być już szara, zwykła, skurczona – a barwna, klimatyczna, rozrośnięta i wypełniona życiem. Po brzegi. Chcę, żeby moje brzegi współgrały z granicami miasta.
Oddycham głęboko.
Teraz kupię większą walizkę, spakuję się i zmienię miasto. Mapa odpływa, a ja otwieram oczy.
DWORZEC
KOSZ NA ŚMIECI
Przyjechała kolejna desperatka. Siedzi tu od czterech godzin. Przy walizce. Rozgląda się, jakby wygrała bitwę o dworzec.
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
Tak, widzę ją.
KOSZ NA ŚMIECI
Nie przesiada się na inny pociąg. Nie spogląda na zegarek. Nie analizuje biletu. Nie szuka wzrokiem nikogo znajomego.
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
Może jednak na kogoś czeka? Tylko tak nieaktywnie?
KOSZ NA ŚMIECI
Nie.
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
A może jednak?
KOSZ NA ŚMIECI
Założymy się?
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
Z koszem się nie zakładam.
KOSZ NA ŚMIECI
Dawaj, co ci szkodzi, papierku po batonie. Trochę przyjemności w tym syficznym życiu…
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
No dobra.
KOSZ NA ŚMIECI
Ona na nikogo nie czeka. Jest tu pierwszy raz i udaje, że wszystko jest dobrze. Jeśli nie mam racji – załatwię ci miejsce o tam, pod ścianą. I jeszcze sobie tu pomieszkasz. Mam sposób na śmieciarzy.
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
Dobra. Zakład.
KOSZ NA ŚMIECI
Zakład.
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
Powiemy miastu… że ona tu jest?
KOSZ NA ŚMIECI
Miasto już wie. Miasto to my.
***
ONA
Oczywiście, nie jestem turystką. To chyba widać. Czekam na moment, ten najlepszy, żeby wejść do miasta przez otwartą bramę. Wszystko zgodnie ze starożytnym kalendarzem, tym używanym przez Majów. Nie ufam naszemu kalendarzowi. Nie jest precyzyjny… te przestępne dni i miesiące, czas letni i zimowy. Hejże? Ktoś tu namieszał paluszkiem!
Przecież czas nie jest liniowy, życie nie wydarza się od godziny do godziny. Ono wydarza się w płaszczyznach, w momentach nakładających się na siebie. Warstwami. Wektor warstw skierowany jest w głąb człowieka, w głąb świata. Nie wzdłuż. Dowiedziałam się tego od mądrzejszych ode mnie. Zrozumiałam, że podejmując naprawdę ważną decyzję, muszę poczekać na naprawdę odpowiedni moment. Bez względu na tykanie zegarka. Moment! Takie kliknięcie w środku, które oznacza, że w czasie majańskim otworzyła się brama. Okienko, akurat dla mnie. Może na to nie wyglądam, ale jestem cierpliwa. Posiedzę na dworcu i wejdę przez bramę jak osobistość.
Nie jestem turystką, nie traktuję mapy jak prostych wytycznych, nie patrzę w kalendarz i nie żyję z zegarkiem w ręku.
Wejdę przez bramę czasu, bez strachu o to, co potem. Wejdę, bo mam jedno życie, o które muszę zadbać. Wiem, że dziś wyglądam na szczególnie zdeterminowaną. Nic nie szkodzi. To tylko wygląd. Jestem spokojna. Wchodzę!
KOSZ NA ŚMIECI
Miasto ją przyjęło!
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
A kogo nie przyjęło?
KOSZ NA ŚMIECI
Niektórych szybko wypycha z powrotem.
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
Ale dopiero wtedy, gdy sprawdzi użyteczność przybysza.
KOSZ NA ŚMIECI
Doczekała się.
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
Wstępnie.
KOSZ NA ŚMIECI
Wszystko przed nią.
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
Załatwiasz mi bezpieczny kącik.
KOSZ NA ŚMIECI
Dobra. Idą sprzątacze. Zawijaj się pod ścianę, zaraz dmuchnie wiatr, czujesz? To ona otwiera drzwi dworca.
POZA DWORCEM
ONA
Drzwi wyglądały na takie solidne, a otworzyły się lekko. Kółka stukają o płyty chodnikowe, jakby walizka była pociągiem. Wynajęłam pokój na dwa miesiące, płatne z góry. Mały pokój w bloku, z widokiem na przyfabryczną wieżę ciśnień. Cały mój. Fabryka od dawna nie jest fabryką. Ja od dawna nie jestem całkiem sobą. Nowe miasto. Nowa ja.
PRZECHODZIEŃ
Jaka drobna kobieta, a ma taką wielką walizkę. Przyjeżdżają ludzie z interioru, jeszcze młodzi, albo tylko trochę starsi. Przyjeżdżają, a potem nie można znaleźć miejsc parkingowych. W tym mieście niedługo nie da się normalnie żyć!
ONA
Nie jest tłoczno. A myślałam, że to takie duże miasto, będą tłumy. Przystanki autobusowe prawie puste. Nie chcę wchodzić z walizą do autobusu. Dotoczę się. (wyciąga mapę) Jeszcze dwie ulice w prawo i będzie wąska droga do środka osiedla. Stare bloki. Środkowa klatka. (z mapy robi lunetę i dla zabawy ogląda okolicę)
Bardzo spokojna okolica, a samo centrum prawie. Małe sklepy. Spożywczak. Warzywniak. Mięsny. O, jaka smutna świnka.
ŚWINKA
Jako obrazek świnki na sklepie mięsnym mam zawsze płytkie myśli. Jestem obrazkiem świnki, którą już dawno pożarto.
MIASTO
Jako miasto istnieję w szczególe i w mojej ogólności. W całości łatwo przechodzę do detalu. To mnie stabilizuje. Łatwo gromadzę informacje. Rosnę i nabywam kompetencji. Przyglądam się mieszkańcom. Rozpoznaję, jakie mają potencjały. Co zrozumieją. Nie wnikam. Oceniam przydatność.
ŚWINKA
Żadna.
MIASTO
Nie dramatyzuj, świnko.
ŚWINKA
Wiecznie głodne pasożyty.
MIASTO
Nie bądź nietolerancyjna, świnko.
ŚWINKA
Łatwo ci mówić. Masz wywalone na wszystko. Ciebie nikt nie zje.
MIASTO
Cóż… miasta też znikają z map.
ŚWINKA
Rzadziej niż świnki.
MIASTO
Trzeba wierzyć w dobry los.
ŚWINKA
Mowy nie ma.
MIASTO
Bez dyskusji!
ŚWINKA
Jestem obrazkiem i mogę sobie dyskutować.
MIASTO
Dobrze, możesz sobie dyskutować.
ŚWINKA
Co za los… takie duże miasto, a takie głupie…
OSIEDLE
ONA
Blok z lat 60-ych, odnowiony nawet. W klatce zaduch. Na ścianach stare obrazki, wysuszone od słońca widoki wyblakłego morza. Podwiędłe kwiaty na parapetach pozostały po babciach, które umarły pewnie nie tak dawno temu. Obawiam się.
BLOK
Cóż, że z lat 60-ych! Się było. Się widziało. Się rozumie ludzi. Wchodź, kochanieńka, nie połknę cię przecież. Wyglądasz mi na dobre dziecko. Niektóre babcie wciąż jeszcze żyją, choć ich nie widać na pierwszy rzut oka. Same podlewają swoje kwiaty. A gdy ci klucze zginą, to poproś, żeby znalazły. Te nieżyjące poproś i do świętego Antoniego się pomódl, złociuśka. No, wchodź na schody. Zamieszkasz pod dziesiątką, prawda? Ostatnia lokatorka obroniła dyplom i wyjechała. Pokój dobry do nauki. Ciasny jak ludzkie głowy. Ale ty chyba nie do szkoły, prawda? Niedowidzę. Może jesteś za dorosła? Ale, ale, dziś skończyć szkołę można w każdym wieku. Ja mam tutaj szkołę życia, uniwersytet wielu rodzin. Niekończąca się wiedza. Co ja pamiętam. Nie da się niczego zapomnieć. Bloki nie zapominają. Aż do końca.
MIASTO
Nie wymądrzaj się. Nie wszystko pamiętasz! Tylko wycinek tego, co wydarzyło się w tym miejscu.
BLOK
Wystarczy. I tak niemało. Nie wiadomo co z tą pamięcią robić.
MIASTO
Poczekać. Komuś się przyda. Mnie się przydaje.
BLOK
Poczekam. Wiesz jakie jesteśmy cierpliwe, my bloki.
MIASTO
Wiem. Jesteście młode, trochę zarozumiałe, brakuje wam fantazji, ale nie wiedzy. Poza tym generujecie dla mnie dużo ludzkich ścieżek losu, smacznych pasm emocjonalnych, które wplatam w moją energetyczną mapę. Bloki karmicielki. Bloki dojarki.
BLOK
Przesada, ale dziękuję.
***
ONA
Pokoik jest mały: łóżko, szafa, stół, ale podoba mi się. Czyste, białe ściany. Pod łóżkiem – miejsce na walizkę. Patrzę przez okno na wieżę ciśnień. I drzewo. Czuję się dobrze. Daję sobie dwa tygodnie wolnego, zanim zacznę pracę tak na serio. Dwa tygodnie dla siebie, zanim oddam mój czas komuś obcemu. Mam tylko tyle. Wystarczy, żeby rozpoznać miasto i żeby miasto rozpoznało mnie.
PARK
ONA
Popołudniowa przechadzka. Gdyby nie te bloki na horyzoncie, mogłabym się poczuć jak dziewiętnastowieczna elegantka w długiej, spacerowej sukni, z malutką parasoleczką. Elegantki chodziły po alejach parkowych.
MIASTO
Elegantek, takich prawdziwych, to tu nie było nigdy zbyt wiele. Więcej mieszczek przechadzało się pomiędzy klombami, niż lokalnej arystokracji. A w czasach, gdy park upubliczniono, to kręciły się tu różne panie. O nich teraz prawie nikt nie pamięta.
ONA
Park ma swoje lata, ale nie jest bardzo stary, drzewa są dość młode, alejki wypielone troskliwie. Kilkoro biegaczy. Matka z wózkiem. Chodzę, próbując wyobrazić sobie park bardziej ludny, park wypełniony po brzegi mieszkańcami, gwarem rozmów, nawoływań. Nasłuchuję. Spaceruję. Jestem.
PANI TERESKA
Czego tu szuka? Ja pomogę. Znam park od podszewki.
ONA
Dziękuję, ale ja tylko chodzę sobie, podziwiam. Przyjemnie, zielono. Tylko pusto jakoś.
PANI TERESKA
Niech podziwia, ładnie jest. Ładnie było. Ładnie będzie. Mieszkam tu od lat, a o parku wiem dużo od babci. Opowiadała na przykład, że „za panów” siadała na kładce łączącej dwa stawy i moczyła nogi. Teraz po kładce zostały tylko kamienie w ziemi. Tam, gdzie teraz są budynki szkoły rolniczej, był ogród zoologiczny. Piękne pawie tu były, „krzyczały” na zmianę pogody.
ONA
Dziękuję. Tak tu cicho. Te kamienie?
PANI TERESKA
Te.
Przystają w tym miejscu, które pamięta babcię pani Tereski. Nic. Nic.
MIASTO
Nie stój. Ruszaj się. Życie dzieje się w ruchu. Kamienie też są w ruchu. Nie bądź jak statua, ale jak człowiek. Miasto ma swój krwiobieg. Jeśli ludzie przestaną się ruszać – zastygnę. Zgasnę. Zasnę.
ONA
Zdejmuję buty i wchodzę na trawnik. Robię to ukradkiem, chociaż nikogo nie ma. Ziemia jest chłodna, ale nie przynosi mi ulgi. Elegantki z pewnością nie chodziły na bosaka. Nigdy. Nawet do łazienki.
Nie rozumiem tego parku.
***
ONA
Nie lubię zwiedzać. Miasta przeważnie wydają mi się obce. Dlatego bardzo szybko decyduję, żeby w nich zamieszkać. Odobcować je. Chodzi o to, by wydeptać swoją ścieżkę, znaleźć ulubione połączenie autobusowe, czy najbardziej przyjazną ławkę w parku. I jeszcze kawiarnię z kawą. I galerię handlową na wszelkie potrzeby. Tego się nie znajdzie, zwiedzając.
Mieszkańcy zawsze poruszają się z nurtem. Turyści nieustannie przedzierają się pod prąd. I kompletnie tego nie czują.
STARE KAMIENICE
ONA
Stare kamienice. Niektóre pamiętają średniowiecznych mieszczan. Niektóre nie chcą niczego pamiętać. Brama, zmierzch, który sprawił, że ulica przycichła. Wycieczki szkolne zniknęły, wycieczki z przewodnikami zwolniły kroku i skręciły w stronę parkingów, na których przez cały dzień wypasały się wielkie, brzuchate autobusy. Brama, jedna z wielu, a za nią wejście do mieszkań. Drewniane schody pachną grzybicą i pleśnią. Mieszkania pachną tanim winem i popcornem z mikrofali. Czuć też papierosy. I słowiańskie zioło. Dotykam poręczy, wyślizganej przez niezliczone ilości brudnych rąk. Siadam na schodach, bo już wiem, co się w moim życiu skończyło. I jest mi słabo. I jeszcze mózg puszcza jak taśmę ostatnie zdanie, powiedziane na pocieszenie, na uspokojenie wyrzutów sumienia, wyrzutów zarzutów. Takie rozmowy możliwe są tylko po wejściu w bramę i zanurzeniu się w gęstym powietrzu kamienicznych podwórek. Poza miastem toczą się inne dyskusje. Oddycham głęboko, pomimo świadomości chemicznego składu powietrza. Tutejszy smog bierze się z życia za zamkniętymi drzwiami. Nie mogę się ruszyć. Być może zostanę tu na zawsze. Przesiąknę pleśnią i wypuszczę grzybnię. Stanę się starą kamienicą.
Świt.
PANI TERESKA
A co tu tak na schodach sama siedzi o tej porze?
ONA
Zgubiłam się… kiedyś.
PANI TERESKA
A… jest życie, jest bal. Autobusy zaraz zaczną jeździć.
ONA
Świt ściąga ze mnie ten szary welon. Chłodzi tak, że już naprawdę muszę opuścić to miejsce. Ulica pachnie deszczem, jest tak cicha i tak spokojna, że chcę się położyć na betonie i odespać ten sen. Czuję na sobie delikatny, świeży oddech miasta.
Dobrze, mówię. Już dobrze.
***
ONA
Czemu nie zostałam na dłużej w którymś z moich miast? Taki Los. Przez duże el.
Nigdy nie losuję kolejnego miasta. Patrzę na mapę. Z daleka. Z kosmicznej perspektywy. Śnię. Wywołuję. Wysnuwam z ciemności. Nie mam odlotu. Mam pewność, że to co jest – może być jeszcze bardziej, że mogę wniknąć w to, czego mogę dotknąć. A ponieważ nie umiem tego zrobić inaczej, to śnię. Jak każdy. Można powiedzieć, że zdaję się na los, nie mając szacunku do tego, co nim jest. Używam go, ale stosuję własne naciski. Prowadzę dalekosiężną politykę współpracy z losem, manipulowania losem, negocjowania z losem.
Niektórzy sądzą, że los jest wyobrażeniem jakiejś cholernej konieczności. Masz ci los! I sprawa załatwiona. Ale mój los to tylko jedna z dróg. Kiedy obieram inną, przywołuję inne wytyczne. O, Losie! O, mój losie. Ja ciebie, losie wzywam na świadka. Za każdym razem. I możesz zeznawać w mojej sprawie. Jestem zachłanna na miasta? Taki los!!
Ile losów mieści miasto?
MIASTO
Dużo.
ONA
Tylu ilu mieszkańców? Jaka jest ich liczba?
MIASTO
Od pierwszych osadników aż do teraz?
ONA
Czy są tacy, którzy kontynuują wszystkie swoje życia tutaj, w tobie?
MIASTO
Rzadko.
ONA
Dlaczego?
MIASTO
Taki los.
PARKING
ONA
Dawny plac targowy. Niegdyś otoczony przez rozłożyste, drewniane domy i niewysokie, krzywe kamienice. Wysłużoną, nierówną brukowaną przestrzeń porastają rzadkie kępy trawy. W dni deszczowe w dołach stoją wielkie, ciemne kałuże, latem pył piasku przylepia się do butów. Dawny plac targowy został wyłączony z życia. Drewniane domy zburzono. Pusty plac przez chwilę miał szansę na nowe życie, równie barwne co kiedyś. Ostatecznie zaczęły tu po prostu parkować samochody. Robiły to bez porządku. Wolna amerykanka. Wielka determinacja. Zastawianie siebie nawzajem, ekwilibrystyka wyjeżdżania z zatłoczonego placu. Przekleństwa i zaklinanie rzeczywistości.
Stoję zachwycona ilością aut, ciasno upchanych na tak niedużej przestrzeni. Wydają mi się tak kolorowe, że chętnie widziałabym je na karuzeli. Krążyłyby nad całym miastem. Takie kapsuły z zadowolonymi ludźmi w środku, którzy coraz trudniej łapią oddech. Ekscytacja.
Stoję i patrzę.
LATARNIA
Stoi i patrzy. Jestem młodą latarnią, też stoję i patrzę, ale nie ma czym się zachwycać. Zapytaj tych, co tam leżą pod spodem.
ONA
I nagle lekki podmuch wiatru sprawia, że się odwracam, a skoro się już odwróciłam, to patrzę i widzę coś błyszczącego na jednym z drewnianych domów. Podchodzę. To tabliczka: „Tu powstanie zielony skwer oraz artystyczna instalacja. Aranżacja upamiętni ewangelicko-augsburską nekropolię z XVIII wieku.”
Cmentarz. Zwłoki. Ścieżki wydeptywane przez tych, którzy pamiętali. Brak ścieżek teraz. Brak instalacji. Cmentarz, który wciąż tu jest, pamięć, której nie ma.
Jak to jest, miasto?
MIASTO
Po prostu. Jest.
LATARNIA
Zwyczajnie.
MIASTO
Nie ma co się skupiać na tym fakcie. To było.
LATARNIA
Zgadzam się. Nie ma co. Postój dla samochodów. Jak postoje konne. Niech sobie stoją. Poświecę.
MIASTO
Niech sobie będzie wszystko, co było, jeszcze się tu poukłada wiele nowych warstw.
ONA
Jakoś przejmuję się starymi cmentarzami.
MIASTO
Po co? Lepiej nastawić się na odbiór tego, co jest.
LATARNIA
Ludzie to mają fajnie. Ja tylko świecę, niczego nie czuję. Ale tam, gdzie świecę – wszystko widzę. Ludzie zatrzymują się na pierwszej warstwie.
PRZECHODZIEŃ (za kierownicą)
Pani popatrzy czy nie stuknę, dobra?
ONA
Kiwam głową, że dobra. I patrzę.
Na patrzeniu zastaje mnie zmierzch. Kiedy zapali się lampa – zobaczę wszystkich umarłych. I żadnego auta.
***
ONA
Chcę wtopić się w miasto. Chcę być trybikiem. Mieć sens. Mieć wypełnienie z tego, co jest istotne, ważne, co pulsuje wewnętrznym życiem, co pochłania i wypluwa rzeczywistość w tempie dla mnie nieosiągalnym.
Chcę czuć, że żyję, mieć pewność rozwoju. Chcę widzieć siebie na najlepszej z dróg.
Nigdy więcej błądzenia. Wychodzę z cienia, oświetlona setką latarni mojego miasta.
Mam los w swoich rękach. Los, którego nitki prowadzą do losu miasta.
MIASTO
Nie mam losu. Mam plan. Plan miasta.
LATARNIA
A do podkreślenia swojej obecności wystarczy jedna latarnia!
GALERIA
ONA
Moje serce bije niespokojnie. Nie wiem, jak się uspokoić, muszę chodzić, szybko chodzić. Z tym bijącym sercem nie umiem dotrzeć do przyczyny niepokoju, więc denerwuję się jeszcze bardziej. Idę. Idę. Przez skrzyżowanie, po pasach, byle szybko. Wielkie rondo, pomnik w samym środku, jak pierścień z oczkiem. Idę. Otulona przez szum samochodów, popychana przez dźwięki klaksonów – idę. Zaczynam przyśpieszać, jakbym była na ostatniej prostej. Idę przez rondo, po pasach, po łagodnych łukach ścieżki dla pieszych.
Przejście podziemne – jasne, kolorowe, klimatyzowane. Ściany pełne są wielkich reklam. Idę. Wchodzę w rozsuwane drzwi. Nie muszę ich otwierać. Bez wysiłku wkraczam do środka. Jest jasno. Ludzie kursują we wszystkie możliwe strony, w każdym tempie, w każdej konfiguracji. Wielki bałagan. Moje serce tu pasuje. Moje serce pcha mnie od witryny do witryny. Piękno przedmiotów działa na mnie hipnotyzująco. Szlak wiedzie przez korytarz cudów. Idę samym środkiem, moje kroki wyznaczają rytm dla serca, a przy bardziej wyrazistych oknach wystawowych – zwalniam. Nikt tu na mnie nie patrzy, nikt na nikogo nie patrzy, udajemy, że nas tu nie ma. Są tylko przedmioty.
Co za zamieszanie!
PRZECHODZIEŃ
Wyprzedaż.
PANI TERESKA
Oszukują oczywiście. Przynajmniej sobie popatrzę. Nic to nie kosztuje.
PRZECHODZIEŃ
Wyprzedaż. Strasznie dużo ludzi. Wykupią mi wszystko, cholera.
ONA
Światła zaczynają wirować, mam je w sobie, w ciele, wszystkie kolory próbują przedostać się przez skórę. Co tak naprawdę dzieje się we mnie? Czy staję się lustrzanym odbiciem miasta?
ŚWIĄTYNIA
ONA
Nie wytrzymuję tej intensywności. Za słaba jestem na takie gry. Miasto mnie naciska i rozwibrowuje, a ja odpadam. Wybiegam przez bezszelestne drzwi i biegnę najwolniej jak umiem, ale jednak biegnę. Serce bije nierówno, ale czuję, że powoli łapie równowagę. Wybiegam na aleję obsadzoną topolami, nie jest specjalnie szeroka, ale na pewno – reprezentacyjna. Prowadzi prosto na plac, którego sensem jest duży, czerwony kościół udający gotycką powagę. W środku na pewno jest cicho. W środku na pewno jest spokojnie. W środku odpocznę.
DRZWI
Zamknięte.
ONA
Jak to zamknięte?
DRZWI
Tak to. Zamknięte na klucz.
ONA
Dom boży przecież.
DRZWI
Wieczny odpoczynek. Przy zamkniętych drzwiach.
ONA
Przysiądę na schodach, złapię oddech chociaż.
Wszystkie modlitwy zostały zamknięte w środku. Nic się nie przedostało.
MIASTO
Tu generuje się naprawdę duża dawka energii, pozornie skierowanej do środka, a tak naprawdę zasilającej moje najszersze arterie. Biorę, co dają, a zawsze dają dużo na tę tacę. Pięknie puchnę od tych błagań, próśb, pragnień i ambicji. Rozwijam się warstwa po warstwie.
ONA
Odklejam się od schodów, niepocieszona, ale zbalansowana. Kieruję się w stronę alei, topole są proste jak struny, jestem pewna, że miasto na nich sobie pogrywa. Harmonizuje okolicę.
***
ONA
Latarnie są nieme o tej porze. Nie świecą. Czasem idę za jakimś przechodniem, ale tak, żeby nie widział. Nie jest nas tutaj, na tej alei, zbyt wielu o tej porze. Wieczorem zacznie się ruch. Bary z barmanami otworzą szeroko drzwi, zaświecą neony…
LATARNIA
Neony, co za upadek! Co za dosłowność! Świeci to samo dla siebie, dla zwyczajnej informacji, niczego konkretnie nie oświetlając!
ONA
Budka z preclami, kiosk, w którego oknach żółkną gazety i grzeją się plastikowe butelki z różowymi napojami: wiśniowy, truskawkowy, marakuja z granatem. Mijam sushi bar, nad wejściem daszek z bambusowych łodyg. Nie pasuje tu tak bardzo, że bardziej już chyba nie można. Topole uparcie harmonizują ten widok. Niech się wtapia. Niech się stapia. Ciężka smuga smażonego mięsa zmusza mnie do odwrotu. Kebab.
PRZECHODZIEŃ (je kebaba)
Niech pani spróbuje, najlepszy w mieście.
ONA
Przechodzę na drugą stronę ulicy, gdzie stary olej dziś nie ma prawa wstępu. Moje miasto zarządza sobą oddolnie. Pozwala decydować elementom.
Miasto, chce być tobą już teraz, chcę być organicznie związana z systemem, który tworzysz, żyć w twoim tempie, zasilać ciebie i siebie – tobą i sobą. Teraz. Natychmiast.
I nic.
Nic się nie dzieje.
Miasto! Chcę przynależeć do samego serca zdarzeń. Chcę się wydarzać miastem. Całe dnie spędzam na szwendaniu się po okolicy, po nic? Słyszysz mnie, Miasto?
LATARNIA
Słyszy. Tylko ty nie słuchasz znaków. Topole jak struny widzisz, ale za melodią nie idziesz. Poczekaj do wieczora to ci chociaż poświecę. Jestem jednym ze znaków, jakbyś pytała.
NOC W BLOKU
ONA
Śpię. Dużo śpię. Przed snem modlę się do miasta: Miasto, miasto jak kruche ciasto: słodkie, chrupiące, zimne i gorące, bądź miłościwe przybyszom.
Wiem, że miasto modli się samo do siebie. Modli się dźwiękami ruchu ulicznego. Wiem to, że nas, wszystkich mieszkańców, miasto po prostu kocha. Ja też zaczynam bardzo powoli kochać to miasto. Kochałam wszystkie, w których mieszkałam. Niektóre wyzwalały uczucia szybciej, od pierwszej chwili, inne później… po kilku chwilach niepewności. Po roku. Po trzech latach. To miasto wydaje mi się inne niż tamte. Jest takie zdystansowane.
Miasto, miasto jak kruche ciasto, słodkie, chrupiące, zimne i gorące, bądź miłościwe przybyszom.
Chodziłam na długie spacery. Szukałam czegoś, co dałoby mi pełen kontakt z miastem. Los mnie do niego przyprowadził. I los nie chciał mi teraz pomóc.
Miasto, miasto jak kruche ciasto, słodkie, chrupiące, zimne i gorące, bądź miłościwe przybyszom.
Wszystko na pozór szło tak, jak zwykle. Chodziłam na spacery. Wysyłałam odpowiedzi na oferty pracy. Chodziłam na spotkania. Nawiązywałam znajomości. Znajomości nawiązywały mnie. Aż do pewnej nocy. Sen trwał tak długo, że nie mogłam się wybudzić. A gdy się wybudziłam, znowu była noc. Kolejna noc. Kolejna strefa niespokojnych snów. Przestraszyłam się. Nie mogłam pójść do sklepu. Był zamknięty. Nie słyszałam modlitwy miasta. Nie jeździły samochody. Zapomniałam słów mojej modlitwy. Nie słyszałam też nikogo, kto by tak jak ja nie spał w tym bloku. A przecież w blokach zawsze wszystko słychać! Bardzo dobrze. Leżałam i nasłuchiwałam. Długo. W tym czasie żaden sąsiad nie poszedł do łazienki. Nikt nie odkręcał kranu w kuchni. Przestraszyłam się.
Usiadłam na łóżku, przy zapalonym świetle:
Miasto, miasto zawinięte w welur nocy, miej litość nad nami.
Miasto, miasto zawinięte w welur nocy, miej litość nad nami.
I wtedy za oknem upadł kosz. I wtedy wrzasnęło jakieś dziecko. I wszystko wróciło do normy. Była czwarta rano, w bloku naprzeciwko zaczęły zapalać się pierwsze światła.
Za ścianą słychać chrapanie Pani Tereski.
Odetchnęłam z ulgą.
GETTO
ONA
Robi się coraz jaśniej. Gasną latarnie. Miejskie ptaki biorą pierwszy, poranny oddech. Zawijam się w sweter i wychodzę przed blok w pidżamie i kapciach. Siadam na ławce przy małej piaskownicy, przyglądam się pracy śmieciarza, który zamiata ulicę.
MIOTŁA
Jeżeli będziesz się spieszyć, to nie zauważysz szczegółów. Wiem to. Jestem miotłą. Zmiatam okruchy, ziarnka piasku, śmierdzące pióra gołębi.
ONA
Ja się nie spieszę. Zostały mi jeszcze cztery dni. Potem zacznę normalną pracę. Potem wydepczę swoją osobistą ścieżkę na przystanek i do warzywniaka. I będę się liczyć ze wszystkim.
Teraz mogę nie jeść przez trzy dni, pić wodę prosto z kranu i rozmawiać z miotłą o poranku.
MIOTŁA
Bardzo dobra decyzja, kochanie. Popatrz na ulicę, która biegnie równolegle do tej. Popatrz na nią przez rząd bloków, tych tu. Udawaj, że ich nie ma, że są przezroczyste. Zobaczysz wtedy wysoki płot. Widzisz? Był tam podczas wojny. Był aż do spalenia getta, w którym wybuchło powstanie. Prawie pięćdziesiąt tysięcy Żydów. Jedno z większych gett, zorganizowanych przez Niemców podczas wojny. Prowadziło do niego kilka bram.
ONA
Skąd to wiesz, miotło?
MIOTŁA
Pozostał swąd, delikatna smuga strachu widoczna jeszcze dzisiaj. Przy odpowiednim oświetleniu. Po zmierzchu. Wyczuwalna jest cały czas, chociaż nie przez każdego. Ja to czuję. Ty też to czujesz. Strach, głód wsiąkły w ziemię pod tymi nowymi chodnikami, wtopiły się w fundamenty spalonych domów, które potem odbudowano.
ONA
Kto zdecydował się na zamieszkanie w tym miejscu po… wszystkim?
MIOTŁA
Ludzie z okolicznych wsi, przesiedleńcy ze wschodu, uciekinierzy, desperaci i spokojni obywatele. Nie chcieli słyszeć o żadnych Żydach.
ONA
I nie słyszeli.
MIOTŁA
Nie słyszeli.
ONA
I co na to miasto, które pozwala na coś takiego?
MIOTŁA
Nic. Miasto nie ma uczuć. Miasto obserwuje ruch. I sprzyja ruchowi. Miasto rozumie, ale nie ma emocji.
ONA
A ty?
MIOTŁA
Jestem młodą miotłą, z darmowym dostępem do zasobów tutejszej wspólnej pamięci.
ONA
Czy płaczesz nad straszną historią tego miejsca, kiedy zmiatasz jej resztki ze starych rynsztoków?
MIOTŁA
Jestem miastem. Miasta nie płaczą. Miasta przechodzą etapy.
BIOGRAFIA
ONA
Zamykam za sobą drzwi. Trzaskają, jakby były niezadowolone.
DRZWI
Ludzie to nie usiedzą. Nie wiem, gdzie oni tak chodzą i chodzą.
BLOK
Kiedy nie chodzą, to mam porządek. Pełny brzuch. Szumy, szelesty, kroki, rozmowy, kłótnie. Jestem prawdziwym blokiem mieszkalnym. A jak mi wychodzą i to w dużych ilościach, to jest pusto. Nie mogę sobie wtedy znaleźć miejsca.
DRZWI
Depresja?
BLOK
No.
DRZWI
Czasem, kiedy dziubią mnie kluczami, próbując trafić w dziurkę, to myślę: gdzie ci ludzie mają oczy? I czemu są uzależnieni od światła? Gubią się w byle nocy. Gubią się za dnia. Zawiasy by im się przydały. O, a jej to by się przydały na pewno.
ONA
Nie mam szkieletu rodzinnego. Nie mam zawiasów utrzymujących mnie w pionie.
Ledwo pojawiłam się na świecie, od razu zapakowano mnie w familijny obieg. Byłam przestawiana, strofowana, układana. Niczego nie rozumiałam. Ten obieg był niewydolny już na samym początku. Zrozumiałam to później, gdy poznałam pierwsze miasta. Gdy dotknęłam ich pulsu, gdy wpadałam i wypadałam z nurtu doprowadzającego ludzką energię do aglomeracji. Nie umiałam się utrzymać w tym ruchu, ale czułam potęgę i porządek. Z rodzinnego chaosu wyrwałam się do czegoś znacznie bardziej precyzyjnego.
W rodzinie miałam być słodką dziewczynką o jasnych włosach, nie przeszkadzającą mamie. Nie chciałam być dzieckiem. Nigdy. Dziecko nic nie może. Dziecka nie traktuje się poważnie. Dziecko niby nic nie rozumie. Dziecko jest kłopotem organizacyjnym. Dziecko ma małe rączki, krótkie nóżki i dorośli nie słuchają, co ma do powiedzenia. Dorośli sądzą, że dziecko tylko się bawi. A przecież poznaje świat. Po swojemu. Może nawet bardziej dokładnie, bardziej dogłębnie.
Miasto nie rozróżnia: dziecko, nie-dziecko. Widzi różnicę, ale nie używa gradacji. Tak samo traktuje dziecko, jak dorosłego. Każdy jest ważny, jeśli jest miastem.
Miasta nie przechodzą fazy bezradnego dziecięctwa. Nawet te młode budują swój algorytm potęgi. I jeżeli na początku są tylko małą osadą, brudną i omijaną przez handlowe szlaki, nawet gdy zaczynają od kilku szałasów – to są traktowane dobrze. Dobrze! Osada jest miejscem z potencjałem, który sprawi, że za wiele, wiele lat powstanie z niego miasto-miast, albo nic nie powstanie, ale i tak nie może być zlekceważone.
Pierwsi miejscy ludzie, zasypiając w swoich szałasach, myśleli: moje miejsce, to jest moje miejsce. Tak tworzy się zasilanie potencjału. Zalążek egregora drży niecierpliwie. Tym potężniejsze będzie to miasto, im więcej ludzi wpakuje w nie swoje wyobrażenia, marzenia, nadzieje. I pozwoli się prowadzić. Kiedy miasto dostaje imię – jego bycie zyskuje dodatkowy wymiar. Egregor wyznacza sobie rys osobowościowy, i ludzie to czują, i szukają modlitwy dla tego miasta, dla siebie: Miasto, miasto jak kruche ciasto: słodkie, chrupiące, zimne i gorące, bądź miłościwe przybyszom.
MIASTO
Czego ty właściwie szukasz, kobieto? Czemu chcesz mnie rozebrać, rozłożyć na kawałki? Po co ci te modlitwy? Ja jestem w tobie. Każda twoja komórka jest moim lustrzanym odbiciem. Popatrz na średniowieczne miasta otoczone murem jak błoną komórkową. Granica miasta, linia, poza którą wyrzuca się zużyte, niepotrzebne elementy, działa jak każda inna błona komórkowa. Komórka miasta jak komórka ciała. Jeden do jeden. Wzór miasta już w tobie jest! Jestem takie, jak ty teraz.
ONA
Chcę się moim losem podzielić z tobą. Albo oddać ci to, czego sama nie chcę. Oddać lub wymienić. Barterowo. Coś za coś. Ty przejmiesz mój los, jeden z wielu, które systematycznie zagarniasz. Zrobisz to spokojnie. Bez emocji. Bez nerwów przy negocjacjach. I tak oto wpleciesz mnie w swoją tkankę, wkręcisz w ruch, który generujesz – zaanektujesz kolejną linię ludzkiego życia. A nowa nić losu zasili moje własne, słabe łącza. Miejska siatka kontaktów otoczy mnie opieką. I czułością. Koronkowy parasol pochyli się nisko nad moim życiem i powiesz mi miasto: twój los jest od teraz moim losem. Wówczas nareszcie będę spokojna.
MIASTO
Zaślubiny z miastem sobie wymyśliła. Marzy sobie i do siebie. Zagubiona kobieta, w lekkim płaszczu, z ciężką głową. Sama jest tak niedookreślona, że życzy sobie być określoną przez miasto.
BLOK
Albo przez blok.
LATARNIA
Oświecona przez latarnię.
DRZWI
Trzaśnięta przez drzwi? Eeee. Nie.
LATARNIA
Wydaje mi się, że ona jest taka nieokreślona od wielu lat i próbuje pozbyć się losu, udając przy tym, że nie ma czegoś takiego jak los. To nie może się udać. Nie można pozbyć się czegoś, co się przed samym sobą ukrywa.
BLOK
Widziałem już ludzi robiących podobne rzeczy. Jeśli komuś nie podoba się własne życie, to od razu chce je wcisnąć komuś innemu. To jest chore. Czasem rozmawiam o tym z blokiem z prawej. Tym, co ma jeszcze klona niedaleko. On ma podobne obserwacje. A swoją drogą, ludzie zabili mi tu tyle drzew. Trzeba coś z tym zrobić kiedyś.
MIASTO
Tak, zrobi się, temat dojrzewa.
ONA
Jest tak pusto. Żeby przynajmniej było bardziej zielono, mogłabym tę zieleń wdychać. I jeszcze bardziej być miastem.
MIASTO
Wdychaj kurz i spaliny. Jestem raczej kurzem i spalinami. I oddechami wszystkich innych ludzi jestem. Przygotuj się na to.
ONA
Stracę zdrowie, ale będę szczęśliwa. Stracę los, ale będę sobą. Zadecyduję. Stracę.
MIASTO
Ciekawa potrzebna straty.
BLOK
Przeżyłaby wojnę, co?
MIASTO
Kilka wojen.
BLOK
I przestałaby tak się ekscytować stratą.
DRZWI
Trzask!
MIASTO – OSTATNIE STARCIE
ONA
Nie mam wyjścia. Pojutrze zaczynam pracę: dostanę stanowisko, uniform, dostanę przełożonego, szefa oraz prezesa, godzinę rozpoczęcia i godzinę wyjścia. Dostanę ramy. Prawdopodobnie nigdy osobiście nie poznam prezesa, ale nie szkodzi. Dostanę obietnicę lepszego życia i wypłatę, za którą ulepszę tylko niewielką część tego, co mam, tego, co mogę mieć. Tak realnie. W trójwymiarze. W materii.
Zresztą pieniądze nie dają szczęścia, prawda? Szczęście to stan, który pojawia się z powodu przyjemności niepoliczalnych. Moje szczęście, mój los, moje miasto. Szczęście – świadomość tworzenia ciała, które jest wielkie, tak monumentalne, trwałe jak miasto, żywe wiecznie. Szczęście – współpanowanie, skoro panowanie jest dla mnie za trudne, zbyt niebezpieczne. Ja, mały człowiek, ufam tym konglomeratom o większej komplikacji. Zatem współpanowanie, jak współmarzenie i jak współszczęście.
MIASTO
Miasta nie czują szczęścia. Żadnych emocji. Powtarzam, powtarzam i nic. Nie dociera. Uważasz, że jestem skomplikowane i sobie tu panuję?
ONA
Tak.
MIASTO
A organizm człowieka to prosty jest?
ONA
Tak.
MIASTO
I człowiek nad nim nie panuje?
ONA
Tak.
MIASTO
A nad chęcią zrobienia kupy panujesz?
ONA
Tak.
MIASTO
To jaki jest organizm człowieka?
ONA
Słabszy. Narażony na zniszczenie. Bardziej narażony. Miasta żyją dłużej niż ludzie.
MIASTO
Przeważnie.
ONA
Przeważnie.
MIASTO
Ale człowiek jest samonapędzającą się istotą, miasto napędzają ludzie. Bez tej baterii nie ma wielkości, nie ma miasta. Że też ludzie tego nie mogą pojąć.
ONA
Ale masz władzę nad ludźmi, którzy są tobą!
MIASTO
Sami się proszą. Jak ty. Chcą wejść w obieg. Chcą być popychani, jakby nie ufali sile własnych mięśni. Jakby nie ufali sile bicia własnego serca. Nie panuję, daję im szansę, aktywizuję, ułatwiam ten bieg, obieg. Porządkuję ich.
ONA
Chcę oddychać twoim oddechem, głęboko, i nie obawiać się niczego.
MIASTO
Więc nie obawiaj się już teraz.
ONA
Świat jest wielki. I niebezpieczny.
MIASTO
Też mogę tak powiedzieć. Z mojego punktu widzenia jest tak samo.
ONA
Ty się nie boisz!
MIASTO
Nie czuję emocji, powtarzam ci po raz kolejny. Jestem miastem.
ONA
Będę rozrastać się i nabierać mocy w tobie, dla ciebie, z tobą. Człowiek się starzeje. Tak brzydko. Traci siłę. A miasto staje się z czasem potężniejsze, piękniejsze, wspanialsze!
MIASTO
Często. Ale to nie jest reguła.
ONA
Ale wybrałam ciebie. Ty z czasem staniesz się mocarne.
MIASTO
Mnie to ani ziębi ani grzeje. Nie generuję tego typu emocji.
ONA
Skoro nie mogę być miastem, chcę być znaczącą częścią miasta.
MIASTO
Ambitnie. A wiesz, co zyskujesz i co tracisz?
ONA
Niczego nie tracę. Niczego dotąd nie chciałam zatrzymać, ani swojej przeszłości, ani pamięci. Bierz, co chcesz. I pozwól mi już poczuć twoją siłę.
MIASTO
Patetyczne. Dobrze, że nie mam emocji, bo trudno je ogarnąć jak widzę.
ONA
Bierz mnie.
MIASTO
Patetyczne do granic możliwości. Siedzisz w parku na ławce, drzesz się w stronę nieba popijając tanie, czerwone wino, chilijskie jak widzę. Myślisz, że jestem w niebie? Bóg jakiś wasz taki?
KOSZ
Ja popieram jej żądanie.
ZMIĘTY PEPIEREK PO BATONIE
Ja również.
LATARNIA
I ja.
BLOK
Popieram.
DRZWI
Popieram.
MIOTŁA
Popieram jej żądanie.
MIASTO
Proszę bardzo. Też popieram. Niech już sobie ta kobieta krąży zgodnie z liniami, jakie tworzę dla mieszkańców; niech wskakuje na ścieżki, którymi poruszają się ludzkie baterie; niech kreuje mi emocje, które zbieram i które zasilają mój miastowy mózg. Zresztą nie mam mózgu. Mam centrum dowodzenia z myślą przewodnią: rozwijam się, ewoluuję, wchłaniam. Mogę ją wchłonąć bez problemu. Tak długo przyglądam się jej wysiłkom, że staje się to już mało rozwojowe. Gada do mnie i gada, puka, zaczepia każdą widoczną część mnie, której zresztą nie widzi. Ludzie… co za dziwny gatunek.
KOSZ NA ŚMIECI
Pozwól jej. Jutro obudzi się na kacu i grzecznie ruszy, żeby wspierać nasze dzieło. Damy jej nowe miastowe JA.
MIASTO
W takim razie: inicjacja.
WSZYSTKO WOKÓŁ
INICJACJA!
MIASTO
Nadszedł czas. Do kosza!
Kosz nagle rośnie.
WSZYSTKO WOKÓŁ
Do kosza!
MIASTO
Do kosza!
ONA
Do kosza? Do jakiego kosza?
MIASTO
Do kosza!
KOSZ NA ŚMIECI
Lubię ten moment, kiedy mogę rozwinąć skrzydła, a raczej postawić na gabaryty. Cudowne uczucie. Rosnący brzuch!
MIASTO
Do kosza!
ONA
Spadaj.
LATARNIA
Popatrz, ona się opiera!
BLOK
A tak chciała być miastem.
WSZYSTKO WOKÓŁ
Do kosza!
ONA
Nie chcę do żadnego kosza. Nie jestem śmieciem. Boże, jaki duży kosz! Zwariowałam. Zatrułam mózg.
MIASTO
Do kosza!
ONA
Zatrułam mózg. Trafię do szpitala. Pooddycham najpierw głęboko. Regularnie. Jutro, tak, jutro zacznę nową pracę. I wszystko będzie dobrze.
WSZYSTKO WOKÓŁ
Do ko-sza!
ONA
Ale jeśli wejdę do kosza, zostanę połknięta, zmieszana nie wiadomo z czym i nie wiadomo dlaczego.
ŚWINKA
Ona nic nie rozumie.
LATARNIA
Jeśli wskoczysz do kosza, staniesz się miastem. Kosz cię wypluje, naprawdę.
MIOTŁA
Pomóc?
ONA
Dajcie mi chwilę, niech pomyślę. Skoro kosz jest taki duży, to naprawdę mogę tam wskoczyć. Może się schowam. I głos ucichnie. Może zniknę. I wszystko będzie już takie dobre, oczywiste, bezpieczne. To nic, że przez moment będę śmieciem. Nawet jeśli nikt mnie w tym koszu nie znajdzie, to ileż można tak prosić, żeby mi miasto sprzyjało? Wejdę tam albo tylko głowę włożę. Na początek.
MIASTO
Do kosza!
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
Da radę. Zobaczysz, da radę.
MIOTŁA
Już jest naprawdę blisko.
BLOK
Wykorzystaj swoją szansę.
KOSZ NA ŚMIECI
Wskakuj, kobieto.
ONA
Nie! Bardzo, bardzo chcę zmienić się w miasto, ale nie pozwolę, żeby traktowano mnie jak śmieć! Ja rozumiem: patologiczna matka, sadystyczne koleżanki w szkole, śmieciowe żarcie, ale teraz, gdy jestem dorosła – mówię: nie. Żadnego wskakiwania do kosza. Nie. Nie i już!
ŚWINKA
Fiufiu. Mamy problem.
MIASTO
Jak chcesz.
ONA
Mam lekkiego kaca, ale nie można mnie traktować w ten sposób. Koszu, malej!
Kosz maleje.
ONA
Chciałam być miastem, a nie odpadkiem zaplątanym w miejskie życie.
Nie będę już prosić o moc, litość, sensowne traktowanie. Nie będę boksować się z czymś, co nie ma uczuć, tylko pragnienie rozrostu. Mam dość. To „do kosza” było bolesne.
MIASTO
Taka inicjacja. Dobra jak każda inna. Kosz daje wiele możliwości. W dodatku motyw główny powstał na bazie ludzkich snów. Ja nie wchłaniam ludzi bez ich zgody. Moralność miasta… jest coś takiego.
ONA
To było jak głębokie ukłucie. W samo serce. Jestem zaskoczona. Zdruzgotana. Wściekła.
Żadne miasto nie włoży, a potem nie wyjmie mnie ze swojego kosza. Jak mogłam doprowadzić się do takiego otumanienia! No trudno. Mogłam.
Decyzja zapadła.
To nie była prawdziwa miłość. Na tej mapie nie ma mojego domu.
***
EPILOG
Ona z walizką na dworcu. Wsiada do pociągu. Przechodzień i Pani Tereska machają jej na pożegnanie.
KOSZ
Patrz, to ta dziewczyna, co nie chciała przejść inicjacji.
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
Patrz, idzie jakoś tak lekko. Pcha walizkę przed sobą, a nie jak inni, co walizy ciągną.
KOSZ
Patrz, kupuje bilet z nonszalancją taką, jakby wiedziała gdzie jedzie.
ZMIĘTY PAPIEREK PO BATONIE
A wie?
KOSZ
Nie wie. Zdała się na los.