POLE / 2 (5) / 2024

Maciej Skomorowski


Zenit 97

W powietrzu, gdzieżby indziej ogień
karmił się niebem, prześwietlał zdjęcia, łaknął
i dławił się, wznosił jasne obeliski
obciążające ziemię, nieodwołalnie niewywołane,
zdjęcia z epoki klisz. Bagaże pakowane zbyt długo,
odjeżdża pociąg, odlatuje samolot, przepada
rezerwacja, zostaję z bagażami pełnymi
prześwietlonych zdjęć, nowych nie zrobię.
Żywioły budzące się we śnie, bezsenne,
sny o tabletkach zażytych przed snem,
wszystek nieba fotografowany z niemożliwej perspektywy,
nowe perspektywy na zdjęcia, jeżeli zdążę się spakować.
Nieprzemyślane ruchy rąk, same jak myślenie,
niezdolne uchwycić żywiołu – moje młodzieńcze zdjęcia.
Jako wagarowicz bardzo starałem nauczyć się,
aby Zenit trzymany w wątłej dłoni
świadczył o nowej wiedzy, widział, oddawał.
– Powroty niemożliwe w oceanicznych snach,
pali się ziemia, przychodzi dojrzała wiosna, zaczyna się
nowy cykl, seria. Być uważnym podczas snu,
kadrować ten ogień, tamte zdjęcia nieważne.

 

ryc. Mariusz Czeżyk

Inercyjność

Trzeba coś zrobić, łatwo powiedzieć, zacząć
bez wymówek prace porządkowe, pogrzebać trochę
tam i ówdzie, i jeszcze tu dorzucić, dolać, cokolwiek.
Ponieważ bardzo się poraniłem, osty rosną wszędzie,
nawet w kraju dzieciństwa, dzieci nie powinny oglądać
rozdziobanych gołębi, nawet jeśli to uczy życia
i nie jest książkowe, tylko czerwone i poharatane.
Czy dlatego, że nigdy nie spotkałem normalnego
księdza mój habitus redukuje się do czystej immanencji
i wszelkie przejawianie się odmawia przyjęcia formy
katechezy – tak pisane, tak było napisane: dla mnie, czy
przeze mnie? Każdy poranek odmawia
pozostawiając ograniczone możliwości docierania
do najbliższego przystanku, ciągle się dojeżdża, stacje
znaczy historia, nazwy placów, ulic, ciągle przedziera się
tkanina cięta nożami tramwajów, naprawdę jest głośno.
I nie wiadomo co straszy. Nawet gdy pominąć
milczenie zdolnych do mówienia, lekko potraktować
ciężkozbrojnych przechodniów i nie wsadzać łap
w skrzypiące drzwi, cała infrastruktura łamie się
wraz z głosem na zawołanie. Naprawdę jest głośno,
duszno, nie do uwierzenia, jakby nieodwołalnie
podjęto decyzję o wyburzeniu parku przez aklamację
podczas deszczu gradu, braw. Czujemy się zagłuszeni
falą aprobaty dla nadchodzących igrzysk,
to chyba już jutro, nie słuchaliśmy uważnie
i teraz cierpimy, bo bilety zostały sprzedane na pniu.
Tamte niedatowane sny przynajmniej
działy się w łagodniejszych sezonach zwątpień.
Te wstępują do wojska, walczą, przekonują,
przewalają się dowolnie przez granice, w zastępstwie.

Szczęśliwy syn

Gdybym tylko zechciał kiedyś rozwiązać mój los
jak większość równoletnich mi dziś nieszczęśliwych ojców,
rzekłbym, iż ten chłopak w monopolowym o 2 w nocy,
klient jak ja, mógłby być moim synem.
Rozpiera go szczęście, gdyż tej soboty znów zgarnął
prawie sześć kafli z samych napiwków
i obwieszcza to uśmiechem swojej młodej twarzy psu
sprzedawczyni, jej samej, sennej, i mnie, naszej trójce
bliżej rana niż północy, wśród kolorowych alkoholi.
Ale kiedy mówię mu, że znam się trochę na aktorstwie
i że ma dykcję dobrą jak na kelnera przystało, on odpowiada,
że ma to w dupie, bo chce tylko zgarniać kasę, tylko to.
Te wszystkie dzisiejsze napiwki dla tego szczeniaka, łatwe
pieniądze, na które ja muszę pracować, pisać, pół tygodnia…

Dawne życie, niewyraźnie

Podsumujmy krótko tę niedługą chwilę –
zaraz nas tu nie będzie, a przecież ktoś musi się dowiedzieć,
nie popełniać tych samych błędów, a jeśli już,
to z innym skutkiem. To był krótki rozbłysk,
podobno ktoś widział mgnienie czerwieni,
ktoś zakochał się w dziewczynie przechodzącej ulicą,
ale nie mógł do niej podejść, ponieważ tramwaj przyspieszał
razem z nim. Tak, chyba padał deszcz, zdaje się, że sączyła się
jakaś delikatna muzyka. Końca świata nikt nie zapowiadał,
zwyczajna krawędź, jakich codziennie pokonujesz setki.
Pamiętam tylko, że szalenie chciałem latać
i nie dawało mi to zasnąć, choć tylko we śnie mogłem
zrealizować ten zamiar. Sąsiad zwierzył się raz:
odkąd odstawiłem alkohol, zacząłem się mylić.
Bardzo zadowolony z nowego pomieszania
stwierdził, że nareszcie zaczął żyć normalnie.
Niebo zupełnie dało sobie spokój i przestało
urządzać defilady chmur, postawiło na prostotę –
trudno powiedzieć, czy wszystkim wyszło to na dobre.
Wiadomo jedynie, że krążyły wieści, ale nie wiadomo jakie –
i w tych domysłach próbowaliśmy rozmawiać.
Jeden został zarażony ospą wietrzną, drugi miłością
do sztuki i zwierząt. Dziwny wynalazek linii prostej
nigdy nie wszedł do użycia, choć przez jakiś czas nie wychodził
z mody. Najlepsi ginęli, gdyż byli najlepsi, a policjanci
łamali ręce, nie mogąc nic innego dla nich zrobić.
Poranki potworniały, gdy setki oczu próbowały odnaleźć
siebie w lustrach i szybko zmyć ten widok,
aby przywitać nową noc i pójść do pracy. Cieszyliśmy się
z letnich kolonii, gier z zerową stawką, uprawialiśmy hazard
na pełnym morzu przy wzburzonych falach.
I wszystkie te rzeczy miały swoje trwanie, nikt nie kłamał.