Kącik Wiesi (4)


Jak to sąsiad
sąsiadowi pomagał


 

 

Do wioski, niegdyś wyszarpanej lasom i mokradłom przez Olędrów, zaraz po wojnie przybywali nowi osadnicy. Dzielili się na tych z okolic i tych zza Buga. Jedni i drudzy mieli swoją sieć rodzinnych powiązań, w której równie trudno było się połapać, jak w plątaninie śródpolnych dróg i ścieżek.  „I weź tu do kogo gębę otwórz, zaraz ten z tamtym kuzyn, wuj, szwagier czy inny krewniak” – mawiali mniej zorientowani. A mimo to mówili dużo i bez ogródek, i to nie czekając na specjalną okazję. Potrzeba podzielenia się nowiną z sąsiadem była jedną z pierwszych po rannym przetarciu oczu. Kto by tam czekał na mleczarka czy listonosza. Wieści u kogo była milicja a u kogo pogotowie były jak kurenda i wymagały natychmiastowego przekazania sąsiadowi. A kiedyś nawet jeden drugiemu pochwalił się, że ma w tej okolicy syna. Natychmiast zaczęły się domysły. Dobrze zorientowany sąsiad zza górki wytypował kilku chłopaków, u których doszukiwał się pewnego podobieństwa do rodzonego ojca. Zawsze jednak pozostawało jakieś „ale” wykluczające z kręgu podejrzeń zbyt pobożne albo zbyt blisko spokrewnione z mężczyzną matki tych dzieci. Ostatecznie sprawa ta nie została do końca wyjaśniona, przykryły ją inne nagłe zdarzenia.

Bywało, że do domu dobijano się nocą. W najlepszym przypadku ktoś zamroczony alkoholem zgubił drogę do swojej chałupy, czasem gdzieś się paliło, ale najczęściej wołano do cielącej się krowy. Najgorzej, gdy nawiedziła kogoś śmierć; wtedy roztrzęsiona rodzina wołała sąsiada, aby ten ubrał nieboszczyka i przygotował do ostatniej drogi. Nie trzeba daleko szukać – jeszcze przed południem najbliższy sąsiad zachodził po konia i wóz, a po południu już nie żył. Nie był stary, a mimo to żona trzymała na podorędziu ubrania. A wiadomo, że w takich okolicznościach czas nagli; jakoś zdążono ze wszystkim przed różańcem, a trzy dni później rodzina i sąsiedzi zgromadzili się nad grobem. Nie minął tydzień od pogrzebu, gdy wdowa przypomniała sobie o pasku. „Jak to teraz ten mój, w dniu ostatecznym, będzie spodnie w garści trzymał?” – szczerze ubolewała. Inny frasunek miał sąsiad zza miedzy. Z wiekiem opuszczały go siły i postanowił za rentę oddać ziemię państwu. Miał tylko jedno zastrzeżenie, aby jego rolę przejęło Kółko Rolnicze, a w żadnym wypadku mieszkający w pobliżu sąsiad, z którym się o coś ostatnio powadził. Prezes Kółka zapewniał, że tak właśnie będzie, jako że lubił wszystko wszystkim obiecać. Kiedy staruszkowi wydawało się , że może już spać spokojnie, niespodziewanie zauważył traktor sąsiada wjeżdżający na „jego pole”. Natychmiast rzucił się między rajki i położył na wprost nadjeżdżającego ciągnika. „Po moim trupie!” – zacharczał. Padło tam jeszcze wiele mocnych słów o zawziętych chadziajach i niesłownych prezesach, w końcu jednak wszystko rozeszło się po kościach. Od tego czasu upłynęło sporo wody, antagoniści pomarli, a sporne pole sumiennie „obrabia” wnuk sąsiada, sąsiada zza miedzy.