Zaułek bez-troski (7)


Herezja w świecie mody


 

Jestem heretyczką religii mody. Nie rzucam słów na wiatr; by wesprzeć moją tezę, przedłożę parę mocnych dowodów.

Na dobry początek ustawmy dekoracje.

Mieszkam na Mokotowie w miejscu, gdzie przed wojną rozciągały się pola. Dziś stoją tu bloki, zbudowane około 1948 roku, po części z cegieł z rozbiórki Warszawy. Budynki co najwyżej trzypiętrowe, z mieszkaniami w dwóch wariantach: kawalerki 30m2 i lokale dwupokojowe 45m2. Zasiedlono je zgodnie z wytycznymi ideologicznymi: elitą intelektualną na przemian z klasą pracującą. I tak zostało do dziś. Co również udowodnię.

Proces udowadniania rozpoczęły spacery z psem, który skuszony cudownymi zapachami ciągnął mnie do śmietników. Poddawałam się, choć bez przekonania. Aż okazało się, że moja suczka o imieniu Wikipedia jest znacznie mądrzejsza ode mnie.

W śmietnikach, czasami wystawione jak zaproszenie, innym razem ciśnięte jak szmata do kontenera, znajdowałam przeróżne skarby. Bo i jak nie uznać za skarb dwóch olbrzymich toreb z ciuchami Zary, niektórymi jeszcze z metką? Gdzieś w sąsiedztwie musiała mieszkać Panna Zakupoholiczka, ku mojej zresztą radości. Ja wkrótce przeżyłam przemianę w Pannę Śmiecioholiczkę, która dwa razy dziennie z zapartym tchem wyrusza na polowanie. A łowy były, i są, obfite.

Niedawno wyciągnęłam z kontenera żelaznym drągiem wełniany sweterek Ralpha Laurena, jeszcze nie upaćkany jogurtami. Innym razem na porannym spacerku trafiłam na niedbale rzuconą jedwabną spódnicę Mario Conti. Dorobiłam się trzech sweterków z kaszmiru i wspaniałej kurtki z jagnięcej skóry Massimo Dutti. Nawet gdybym opływała w kasę, to bym sobie takiej nie sprawiła z powodów światopoglądowych, ale tak… Jestem usprawiedliwiona, a kurtka przez swój przelotny pobyt na planecie wygnania zyskała ekologiczny nimb. Moja szafa napęczniała, wszelako nie wszystkie skarby były w moim guście i moim rozmiarze.

Jak myślicie, co zrobiłam? No co?

Otworzyłam sklepik.

Założyłam konto na Vinted, zapisałam się na odpowiednie facebookowe strony i zaczęłam handlować.

Handlarka ze mnie, przynajmniej moim zdaniem, serca gołębiego. Spadło z nieba, więc upłynnię za grosze. U mnie każdego stać na sieciówki z wyższej półki! Proszę bardzo, bierz! Do wyboru do koloru! Oto koszulka Medicine za złotych 11. A może sukienka Cos o złotówkę droższa? O sweter Zary wyceniony na złotych 13 wybuchła prawdziwa bitwa. Przy swetrze Ralpha Laurena, nie upaćkanym jogurtem, dwie osoby starały się mnie przekabacić. Jeżeli anuluję już zawartą transakcję na złotych 30 i wystawię ponownie, to chętnie zapłacą podwójnie.

Moje przyjazne ceny budziły drapieżne instynkty.

Dziewczyna, która kupiła u mnie sztyblety Baldowskiego za 23 zł, wynegocjowawszy przedtem 8 zł zniżki, wystawiła je natychmiast u siebie za 150 zł. Jej prawo. Ale – leniuszek! – posłużyła się moim zdjęciem – a do tego prawa nie miała, ponieważ nie sprzedałam jej zdjęcia tylko buty. Bez wahania doniosłam na nią do nadzorców serwisu.

W moim świecie mody – ja, dyktator! – nagradzam i karzę.

Dostałam wiele podziękowań, najcieplejsze od chłopaka, który kupił nowe, ometkowane sneakersy Converse. Tak, mężczyźni też wyrzucają. Przez moje ręce przewinęła się imponująca kolekcja koszul Vistuli i marynarek Hugo Bossa oraz Calvina Kleina. Te ostatnie słabo szły, więc powędrowały tam, skąd przybyły. Wygląda na to, że panowie skłócili się z tą stroną odzieżowej tradycji. Rozumiem, mnie marynarki też nudzą. Jeżeli już, to wybieram bomberkę.

Nie sądźcie przypadkiem, że owe mniej lub bardziej znamienite marki, które tak lekko spływają mi z klawiatury, znałam przedtem, nim Wikipedia powiodła mnie do śmietnika. Przynosząc do domu łupy, googlowałam ich pochodzenie, uczyłam się, wzbogacałam wiedzę. Jeszcze jeden plus. A tych i tak już zatrzęsienie.

Polowanie powoduje upajający przypływ adrenaliny – ustrzelę coś, czy nie? A gdy się trafi gruby zwierz to dopiero dreszcz podniecenia! Handlowanie skarbami traktuję jak zabawę, wysyłanie paczek trochę kłopotliwe, ale daję radę. Spływające podziękowania za dobry stan ciuchów i niskie ceny przyjmuję z pokorą. Nie spływałyby, gdyby szczęśliwi nabywcy znali pochodzenie skarbów. Odkrywając je, jak nic rzuciliby kamieniem. A właściwie dlaczego?

Grzebanie w śmieciach kojarzy się z bezdomnością i biedą, a zawartość pojemników z brudem. W praktyce w naszym społeczeństwie konsumpcyjnym do czarnej dziury wpadają rzeczy, które się znudziły lub są niepotrzebne. Jesteśmy na tyle zamożni, i uzależnieni od kupowania, że odrzuty w dobrym stanie nas zalewają. Z tym że nie wszyscy konsumują tak samo. Na moim osiedlu pozbywanie się nadmiaru przybiera charakter klasowy.

Buszuję głównie w czterech śmietnikach – między nimi pewne różnice. W śmietniku koło bloku z najmniejszymi mieszkaniami, skąd wywodzą się kolejni dozorcy, lądują ciuchy najbardziej zniszczone, z marnych sieciówek, urozmaicone perełkami vintage po mamie albo babci. W dziesięciopiętrowym bloku z lat 80 na obrzeżach przeważają ubrania dla dzieci, na które jeszcze się nie skusiłam, ale kto wie. Poza tym jego mieszkańcy jako jedyni wystawiają jedzenie – świeże, nieprzeterminowane. Raz uprzyjemniłam polowanie pyszną szarlotką, narzekając w duchu na brak szampana albo przynajmniej prosecco. Rekordy świetności bije śmietnik w centrum osiedla, dyskretny, wyjątkowo czysty i dobrze oświetlony, który przycupnął w otoczeniu niskich budynków z ogródkami i loggiami. Osiadło w nich najmłodsze pokolenie, dla którego pozbycie się kombinezonu Bimba Y Yola albo podkoszulka Lacoste to pestka.

Na Vinted zostałam „gwiazdą wśród szaf” pod względem liczby sprzedanych rzeczy. W 2024 roku zarobiłam na tym 1335 złotych, do czego dochodzą ze trzy setki z facebooka. Niewiele? Całkiem sporo? Liczę na wzrost dochodów. Mamy okres przedświąteczny, co jak wiadomo, zobowiązuje. Najpierw porządki, również w szafach, potem nietrafione prezenty. Czas na nową kolekcję zimową.