MARZENA JAWORSKA
do sedna
w środku zawsze ktoś na ciebie czeka
unurzany w twojej krwi
stojący kością w gardle,
ktoś komu kiedyś odebrano zmysły
by nie czuł i doświadczał.
tu nie ma alternatyw,
jest tylko jedno ale
przechodzę do sedna powoli jak Dante
przez piekielne kręgi, smakuję ciepło
omijając linie wysokich napięć.
szukam gruntu po omacku depczę
wszystkie dobre intencje, którymi
wybrukowane zostało piekło, więc
jeśli sądzisz,
że słońce zawsze daje radość – uspokajam
ciała gubią cienie wtedy,
gdy schodzi z nieboskłonu.
niosę to w sobie, by przekazać ziemi
przybytek, od którego nie boli głowa,
za to od dźwigania palą ramiona
a gdyby tak przeciąć linki
i puścić zamiast zawieszać?
oddać ziemi co zbędne w ciele
pójść z duszą pod ramię
zamiast ją na nim nosić
wszystkie zakopane historie
wychodzą na powierzchnię
nieoczekiwanie
przyklejają do serca albo głowy
po deszczu szybciej rosną guzy
w czasie suszy krzepnie krew, więc
niech w końcu znajdzie się taki,
co poruszy słońce
taki, co niebo oduczy szlochać
pora sucha
czekam na łzy jak na deszcz
w środku pory suchej,
by ugasić pierwotny ogień
zanim strawi mnie od środka
pomyśl tylko, wszystko zaczyna się
od niewinnej iskierki nadziei,
że są inne opcje niż góra-dół
piekło-niebo albo gdzieś pomiędzy
pulsowanie równoważników zdań
wewnętrzy przymus by biec
bez zatrzymywania przed siebie
być o krok przed własnym ja
uprzedzić je, ubiec
życie jest kulą suchych paprochów,
dlatego od wieków walczymy
o dostęp do morza ślepo wierząc,
że rozstąpi się przed nami,
odsłoni serce
ulotność cieczy
czas przecieka przez palce,
przepływa przez dziurawe sito dłoni
już wiem,
że drugi raz nie złapię chwili,
w której znów będziemy razem.
ulotność cieczy i ciekłość powietrza,
złośliwość przedmiotów nieożywionych
to nas otacza
jak misterna pajęczyna
jej miarą jest gęstość i siła chwytania
imponderabiliów
znów rozpływasz się nade mną
zupełnie niepotrzebnie
rozdziobią nas kruki i drony
patrzę na ciebie z góry
puszczam oko kamery
w sam środek ciała
i trafiam w ból
jeszcze niedawno zapewniałeś
o jego nieistnieniu
teraz widzę jak na dłoni –
ziarenko piasku,
które wśród swoich
ukrywa się na pustyni
kruki szukają życiodajnych nasion
zakopane po skrzydła drony
gryzą piach
tu nie ma albo-albo
istnieje życie, śmierć
i wąskie gardło klepsydry