LIST PIERWSZY
Cześć Piotrze,
nie znamy się, wybacz więc to poufałe Piotrze, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Piszę do Ciebie po przejrzeniu eseju „Początek przejścia do czynu”, który ukazał się w pierwszym numerze Pola. Nie przeczytałem go od deski do deski, z wiekiem coraz gorzej znoszę taki przerost formy nad treścią. Ale to nie zbyt bujna forma sprowokowała mnie do swego rodzaju polemiki. Przyczyną jest podjęty przez Ciebie temat, czyli Donat Kirsch ze szczególnym uwzględnieniem jego odrzucanych tekstów.
Jak może wiesz, jestem z Kirschem powiązany od 2016 roku, kiedy to napisałem do niego pierwszy list i zaczęła się nasza bardzo intensywna korespondencja, opiewająca na kilka tysięcy maili. Owoców tej korespondencji jest wiele, może najważniejszy to wydana przeze mnie „Eliminacja episteme”, czyli tzw. pisma krytyczne Kirscha. Byłem wtedy doktorantem, któremu trafił się egzotyczny pisarz, żyłem dobrze ze śp. Uniłowskim, dostałem pieniądze na tę książkę, poszło naprawdę gładko. Do „Eliminacji” weszły dwa teksty: „Elaborat” z początku lat osiemdziesiątych i świeża wtedy „Kronika pewnej eliminacji”, odrzucona chwilę wcześniej przez 2/3 redakcji Małego Formatu.
Jeśli dobrze pamiętam, „Eliminację” wydałem na przełomie 2019 i 2020 r. Rozesłałem ją do wielu redakcji, co poskutkowało pięcioma recenzjami. W większości były jednoznacznie pozytywne, wyjątek to tekst Macieja Libicha, zamieszczony przez jubileuszową Twórczość latem 2020. Wiedemann uznał ten tekst za najlepszy w dotychczasowej karierze Libicha, mnie od początku nie przypadł do gustu, a to dlatego, że autor okazał się ignorantem w najprostszej do weryfikacji warstwie faktograficznej. Recenzja Libicha rozsierdziła Kirscha, który jednak nie skupił się tylko na wytknięciu tych elementarnych wpadek.
Krytyczna wobec Kirscha i sympatyczna względem Berezy recenzja Libicha stała się pretekstem do wytoczenia broni wręcz nuklearnej. Na dwudziestu bodaj stronach Kirsch wyżył się nie tyle na Libichu, ile mówiąc wprost wyrzygał całą swoją niechęć do marksizmu, który według niego od lat deformuje wszelki sens naszej rzeczywistości, a którego późnym reprezentantem jest hunwejbin Libich (teraz, Piotrze, rola hunwejbina przypadła Tobie). Kirsch wysłał tę polemikę do Twórczości, która w osobie Wojciecha Kudyby (konserwatysty) za tekst podziękowała, sugerując jednak skróty, a przede wszystkim pozbycie się publicystycznego balastu. Dla Kirscha taka odpowiedź była tożsama z ingerencją cenzury. Umocniła tylko rosnącą pewność, że jest autorem niepublikowalnym, bo przecież dwa lata wcześniej identycznie potraktował go Mały Format oraz jeszcze Bliza.
Odrzucenie „Kroniki pewnej eliminacji”, będącej pierwszą odsłoną rozprawy Kirscha z marksistami, przez pismo takie jak Mały Format nie powinno specjalnie dziwić. MF nigdy nie ukrywał lewicowych sympatii, zatem publikacja tekstu wyraźnie antylewicowego, antysocjalistycznego nie wchodziła w grę. To tak jakby Wencel posyłał wiersze do Wyborczej, a Michnik był zdziwiony, że nie chcą jego wstępniaków w Arcanach. Oczywiście MF mógł unieść się ponad swoje ideologiczne uprzedzenia, ale nie zrobił tego, bo miał takie prawo. Chodzi tutaj o prawo redakcji do własnej linii programowej, co nie ma z cenzurą nic wspólnego.
Po perypetiach z Małym Formatem „Kronika” trafiła do Blizy, ale do dziś nie wiadomo, czy ktokolwiek ją tam przeczytał. Szybko bowiem okazało się, że naczelny Huelle nienawidzi Berezy, a przecież „Kronika” jest o eliminacji tegoż właśnie (swoją drogą moim zdaniem żadnej eliminacji nie było, ale to temat na osobny list, może kiedyś). Skąd nienawiść? Chyba przede wszystkim stąd, że w latach osiemdziesiątych Bereza jako szef działu prozy w Twórczości nie zwolnił do druku „Weisera Dawidka”. Oczywiście Bereza mógł unieść się ponad swoje estetyczne uprzedzenia, ale nie zrobił tego, bo miał takie prawo. Chodzi tutaj o prawo krytyka do własnych przekonań artystycznych, co nie ma z cenzurą nic wspólnego.
Wracam do polemiki z Libichem. Po braku bezwarunkowej aprobaty ze strony Twórczości Kirsch wysłał ją do eleWatora, gdzie w nadchodzącym numerze miała ukazać się pochlebna recenzja „Eliminacji” pióra Adama Kulika. Kirsch wymyślił, że skoro wydawcą eleWatora jest Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, to redakcja na pewno wyrazi zainteresowanie tekstem w obronie swego patrona. (Należy tu wyjaśnić, że niemal wszystkie późne eseje Kirscha są w punkcie wyjścia obroną Berezy, nawet jeśli nikt go nie atakuje. Libich jawi się przecież jako berezofil, ale widać Kirsch ma inny obraz godziwego apologety HB). Wymyślił więc, że skoro w nowym numerze e będzie recenzja Kulika, to dla Nowakowskiego tekst Kirscha okaże się gratką, stworzy bowiem z Kulikową recenzją dwugłos. Dziwny to jednak dwugłos, w którym jedną z „recenzji” (ujmuję w cudzysłów, gdyż tekst Donata nią nie jest) napisał autor pozycji recenzowanej, w dodatku ani trochę nie podgryzany przez autora recenzji drugiej. Uroiło się tedy Kirschowi, że Nowakowski zamieści w eleWatorze jego bez powodu tak arogancką i w niewielkim stopniu merytoryczną polemikę z wydrukowaną w Twórczości recenzją Libicha. I że zamieści ją jako część entuzjastycznego dwugłosu na temat „Eliminacji episteme”. Redaktor e rzecz jasna odmówił, co już ostatecznie zadomowiło Kirscha w klimacie wieczystej niepublikowalności, podszytej cenzurującym prześladowaniem. Czujesz dziwność, Piotrze?
Pozdrawiam
Andrzej
*
LIST DRUGI
Cześć Piotrek,
Adam przysłał mi ostateczną wersję polemiki Kirscha. W tym całym ferworze kompletnie zapomniałem o Tobie. A przecież dostałeś łomot za chyba nie taki głupi tekst. Oberwałeś od pisarza, któremu podobno zależy na wszelkich wzmiankach o sobie. Tutaj dostał długi szkic, w którym pochylasz się nad autorem właściwie jednej książki (Kirsch to dla wielu zawsze już będą tylko „Liście”), chcesz coś zrozumieć, przepuszczasz to przez swoją ekscentryczną wrażliwość (nie umiem prawić komplementów), zamykasz w formie poetyckiego eseju… No i co? I dalej źle. Nie wiem, czy Cię to pocieszy, ale moje dość słabe teksty o nim Kirsch uważa za profesjonalne i rzetelne przede wszystkim dlatego, że są czołobitne. Nie mam wielkich zdolności polonistycznych, nie bardzo radziłem sobie z jego prozą. Pisałem więc dookoła, skupiając się na biografii, życiu literackim. Mam rękę do ciekawostek, dlatego bywało ciekawie, ale raczej nie w głąb. Jemu to w każdym razie wystarczało i nie prowokowało do kuriozalnych polemik. Ty zaś ku swojemu nieszczęściu wejrzałeś na tyle głęboko, że nie tylko wymsknął Ci się wyraz antykomunista, ale jeszcze umieściłeś go w negatywnym kontekście. Nie wnikam w szczegóły, nawet już nie sprawdzam, czy faktycznie tak było. Takie to nudne i mało istotne. Od lat próbuję na własny użytek nazwać i scharakteryzować problem Kirscha. Z pomocą innych przychodzą mi do głowy rzeczy zupełnie banalne, ale też dosyć skomplikowane. Teraz mam w głowie chaos, postaram się jednak rzucić kilka roboczych haseł. „Paniczny strach o podmiotowość”. Polemika jako sposób na przetrwanie w polu literackim. Tęsknota za prześladowaniem. Utkwienie w Polsce Ludowej. Osuwanie się w „socrealizm à rebours”. Mentalność socjalistyczna. Utajone marzenie o drugim obiegu. Kompleks Brzozowskiego. Kompleks Lema. Stworzone przez Berezę poczucie genialności. I tak dalej. Będę kończył, bo chaos robi się coraz większy. Miałem dwie słabe noce, poza tym i tak do niczego nie dojdziemy. Tzn. dojdziemy, ale tylko sobie a muzom, a chyba nadal by się chciało, żeby Kirsch też coś zrozumiał. Nie, właściwie już by się nie chciało. Niech wytacza armaty. Niech Pole da mu obietnicę dozgonnej publikacji. Przecież poza nami i tak go nikt nie czyta.
Trzymaj się
Andrzej
*
LIST TRZECI
Cześć,
nie potrafię zasnąć. Klaudii zrobiło się żal Kirscha. Pyta, czy nie moglibyśmy się pogodzić. Mówi, że byliśmy kiedyś jak przyjaciele. Jednak protestuję. Jeśli już, to momentami bliscy znajomi. Klaudia nie odpuszcza, ale stara się zrozumieć. Ją z Donatem łączyło coś zupełnie innego. Nie byli w kilkuletnim sporze. Nie zahaczali wciąż od nowa o fundamenty. W ich relację nie wkradł się fałsz. Została przekonana. Poszła spać, a ja znęcam się nad sobą.
Ale dosyć. Niech potyczki z Kirschem będą jak drabina Wittgensteina, którą czas wreszcie odrzucić, „uprzednio po niej się wspiąwszy”. Donat spełnił swoją rolę. Irytując, pomógł w samookreśleniu. Forsując czarno-biały obraz świata, skłonił do poznania trzeciej, piątej, ósmej drogi. Poza głównym nurtem i marginesami. Nie wiem jak Ty, ale ja odchodzę jedną z nich. Nie mówię, jak tam jest. Nie chcę, żeby to spłycił. Ale i tak mu dziękuję. Tobie, Piotrze, też.
a
*
LIST OSTATNI
Cześć Piotrze,
w końcu przeczytałem Twój esej „Początek przejścia do czynu”. Podziwiam, że tak wnikliwie wszedłeś w spór Donata Kirscha z Maćkiem Libichem. Pokazałeś rzeczy, które umknęły mi na każdym etapie pracy z tekstami Kirscha, a jak wiesz byłem przy nim przez parę lat.
Gdyby zrobić tabelę z punktami, które przyznałeś Libichowi i Donatowi, to pierwszy miałby na oko zero, a drugi co najmniej kilka. Tym bardziej szkoda, że Donat przeoczył wszystkie korzystne dla siebie aspekty poznawczej krzątaniny, jaką mu sprezentowałeś. W polemice podjął wysiłek globalnego niezrozumienia. Nie zauważa nawet ironii i innych zabiegów, które przecież powinny mu być bliskie jako pokrewne ulubionej inwersji. Kiedyś wydawał mi się bardzo dowcipny i rozumiejący różne odcienie humoru, a teraz widzę, jak dosłownie i niestety bez żadnego dystansu odbiera co błyskotliwsze skojarzenia. Zafiksowany na „obsesyjnym antykomunizmie” zlekceważył kreślony w eseju obraz podjętej przez siebie – wprawdzie nieudanej, ale heroicznej – próby wstrząśnięcia ledwo dyszącym polem literackim.
Stwierdzam więc z pewnym smutkiem, że z polemiki na polemikę jest coraz gorzej. Coraz mniej mu zależy na rzetelnym wchodzeniu w dialog. Każdy tekst służy do wykładu własnych poglądów politycznych i nokautowania stanowisk przeciwnych. Przestało być ważne, czy jego domniemani adwersarze faktycznie są po drugiej stronie. Donat zdaje się żyć w świecie dwubarwnym i wszelkie rozdarcie jawi mu się jako zamach na lojalność wobec Prawdy. Inni szukają, on widocznie znalazł i wciąż tylko karci. A już szczególnie za pasję poznawczą, która stała się dla niego postmodernistycznym relatywizowaniem.
W eseju ładnie pokazujesz, jak niewiele ma to wspólnego z myśleniem Berezy, a nawet dawnego Kirscha. Ten dogmatyzm w ogóle nie pasuje do wahających się od modernizmu do postmodernizmu dokonań pisarzy HB. U Kirscha nastąpiło poważne pęknięcie między sobą młodym, który w „Elaboracie” nie ma żadnych oporów przed bezstronnym cytowaniem Marcusego w celach poznawczych, a sobą dzisiejszym, który autora „Tolerancji represywnej” regularnie – w duchu swojej bańki – miażdży, kreując jednym z bezwzględnych sprawców światowej degrengolady.
Ale nie czynię zarzutu z tej wolty. To raczej Kirsch zawsze był dumny ze stałości swoich poglądów. Nie zareagował entuzjastycznie, gdy mu kiedyś wysłałem tę maksymę Herberta: Być otwartym, to znaczy ciekawym świata, zdolnym do zmiany własnych poglądów, jeżeli fakty świadczą na korzyść poglądów innych. Nie ma to nic wspólnego z konformizmem, lecz jest wewnętrzną gościnnością dla każdej innej, ważnej, sprawdzonej życiem racji.
Nie twierdzę, że na świecie jest dobrze, zresztą nigdy nie było. Ale o fascynującym pulsowaniu naszej międzyepoki dużo więcej powie nowa książka Chantal Delsol niż dawno przeterminowany spór o postmodernizm. Wszechobecny w polemice Hicks odgrzewa kotlet, który w Polsce serwowano już na początku lat 90. Straszenie postmodernizmem i jego apologia, oto główne zatrudnienia humanistów tamtej dekady. Kirsch tego nie widzi, chyba po prostu nie wie. Tak samo zdaje się nie dostrzegać, że jako wróg marksizmu dawno przestał być w mniejszości. YouTubowe rozmowy z Karoniem wyświetlają dziesiątki tysięcy fanów. Popularność wykładów Petersona idzie w miliony.
Chciałbym jeszcze słowo dyskusji z Twoim esejem. Piszesz, że Kirsch ma rację, kiedy wskazywane przez Libicha przykłady współczesnego zainteresowania Berezą porównuje do martwej w istocie pamięci o eksponatach muzealnych. Czy nie przemawia tutaj skrajny idealizm? Nie tylko literatura jest cmentarzyskiem, co lubi powtarzać pewien 90-letni podwójny laureat Nike. To są prawa życia. Nie da się zapewnić wszystkiemu żywego trwania. Zresztą na tle innych krytyków sytuacja HB jest dziś nawet lepsza niż można by oczekiwać.
Kirsch ustawił Berezę na apokaliptycznych obrzeżach, w niebezpiecznym punkcie, z którego byle podmuch strąci go zaraz w bezpowrotną otchłań. W podobnym położeniu widzi siebie. Niekiedy myślę, że on zamieszkał w tych dziwnych światach, które kiedyś tworzył jako pisarz. Podobno Marek Słyk nazwał jego „Liście” najbardziej psychodeliczną powieścią Polski Ludowej. Obecnie psychodeliczne są jego polemiki, bo nowej prozy już nie ma. Czy najbardziej psychodeliczne w III RP? Tego nie wiem.
A teraz obiecuję, że już przedostatni akapit. Bez wątpienia Kirsch przeczyta moje listy do Ciebie. Zapewne potwierdzą się jego przypuszczenia, że opuściłem pozycje marginesowe i z wolna, a raczej całkiem szybko zmierzam do głównego nurtu. Nie powinno mnie to już obchodzić, ale jednak obchodzi. Źle się czuję, gdy ktoś dawniej bliski w swoich złośliwych komentarzach tak bardzo rozmija się z moimi intencjami. Nie łudzę się, że do czegoś Kirscha przekonam, ale mimo wszystko chciałbym oświadczyć co następuje:
Nigdy nie należałem i nie planuję należeć do tzw. głównego nurtu. Wskutek samodzielnej decyzji nie ukończyłem doktoratu, w zrobieniu którego nikt mi nie przeszkadzał. Na uniwersytecie temat Kirscha i Berezy nigdy nie budził sprzeciwu w sensie blokowania pieniędzy na konferencje czy publikacje. Zajmowanie się Kirschem czy Berezą nie wpłynęło na moją sytuację zawodową. Świadomie zagnieździłem się w miejscu, które nie ma nic wspólnego z literaturą. Napisałem te listy, ponieważ musiałem zareagować na merytorycznie chybioną polemikę w sprawie, która dotyczy także mnie. Publikacja listów w Polu nie ma nic wspólnego ze zmianą mojego światopoglądu. Do takiej zmiany po prostu nie doszło. Po publikacji nadal nie będę uczestniczył w tych marszach i paradach, które zawsze omijałem szerokim łukiem. Nie poprawi się mój status społeczny, nie osiągnę korzyści materialnych ani żadnych innych. Może poza jedną: nie nabiorę się już na terror w kostiumie wolności, który w tym przypadku nazwałbym postmodernizmem prawicowym.
Pozdrawiam
Andrzej