Tadeusz Peiper
FRAGMENTY
„ZAPISKÓW Z LISTOPADA 1960”
(planowane do „Księgi Pamiętnikarza”)
Ciągle to powtarzam: przed sadyzmem dwójkowców nie ma ucieczki, nie ma żadnej ochrony. Przejeżdżające samochody i stojące u trotuarowych krawężników to są w niektórych wypadkach platformy dwójkowcowych napaści. Uliczni przechodnie również mogą być napastnikami. Z okien domów mogą być wysyłane strugi gazów i skierowane na jadło. Dwójkowcowa sieć wywiadowców, spełniających swe funkcje zdalnie lub na ulicach, umożliwia dwójkowcowym ośrodkom określenia miejsca, w jakim jest lub będzie prześladowany i skierowywanie prześladowców na to miejsce. Czy mój twaróg był atakowany? Tu należy odróżnić uliczne ataki wymierzone we mnie, należące do stałego programu dwójkowców od ataków skierowanych specjalnie na jadło. Otóż kilka razy miałem czucia takie jak gdyby z okien domu i ze samochodów stojących – strugi wyszły na twaróg.
Przypuśćmy, że tego nie było. Był jednak mój lęk, że twaróg stanie się przedmiotem napaści. Ale lęk ten był – ciągle. To jest gorsze, niż gdybym na pewno wiedział, że atak był lub że go nie było.
(…)
A tego dnia w barze Prasowym surowa kapustka, surowa marchewka i inne dodatki tej mieszaniny – to wszystko było lepszej jakości niż w czasach, kiedy w barze tym bywałem stale. Ta przystawka smakowała mi bardziej niż potrawa główna.
I co?
Czytelnicy, już domyślacie się.
Dwójkowcowy wrzód – odezwał się.
Na jasną powierzchnię złocistej kapustki padło coś czarnego. Nie wiem, co to było, bo nie chciałem wiedzieć. Nie zbliżyłem oczu.
Mogło to zdławić apetyt. Ale mnie nie wolno poddawać się takim efektom. Aby uratować moje jadło, odgrodziłem skażoną część surówki. Otoczyłem ją rowem. Nie było miejsc zetknięcia między tą częścią skażoną a moim jadłem.
Poszedłem potem do kawiarni, piłem herbatę, a nie kawę, przyglądałem się dziecku z noskiem polskim, zacząłem czytać New York Herold [sic!] Tribune.
Nagle w palcu stopy poczułem ból znaczniejszy niż dotąd, a rodzaj tego bólowego wzrostu należał do znanych mi dokładnie: odezwał się dwójkowcowy sadyzm. Gabinet zdalnych działań powiększył siłę swoich nacisków, swoich gniotów. Instynktownie przemieszczałem stopę, lecz tylko rzadko uzyskiwałem tym uwolnienie się od bólu powiększonego. Śledzący mnie zdalnie wywiadowcy znali każde położenie mojej stopy, a ich koledzy-technicy zaraz w to miejsce skierowali „elektro-magnetyczne” gnioty. Ból stał się takim, że musiałem wyjść.
Kiedy szedłem ulicą, ból powiększał się. Początkowo mniemałem, że powodem tego są ruchy stopy. Myśl moja była taka: kiedy szedłem z mojego Osiedla ku ulicy Marszałkowskiej, czułem w palcu ból średni, ten stały, ten ciągły, więc ruchy stopy, chociaż w drodze w Marszałkowskiej trwały dłużej niż zwykle, bólu nie powiększyły; gdy jednak sadyści zaostrzyli go, wtedy ruchy stopy, dodane do zaostrzonego tła, powodowały ból jeszcze ostrzejszy.
Wkrótce stwierdziłem że powód był inny. Niektóre z przejeżdżających aut rzucały pociski w moją stopę, w mój obolały palec, i tym stopień bólu podnosiły. Zapewne substancja, z jaką tajni intruzi nocni, dwójkowcy działający w zeszykowaniu z innymi dwójkowcami, zapewne ci nocni intruzi nakładają na mały palec jakąś substancję szczególną, tak że – kiedy przejeżdżające auto wymierza pocisk choćby w całą stopę, główny, ostry ból jest powodowany tylko w małym palcu.
(…)
Gdy znalazłem się w moim mieszkaniu, gabinet zdalnych oszustów pragnął zmylić mnie w sprawie ciosów, jakie we mnie wymierzali dwójkow[c]y działający w ulicach: bóle w podkarczu ustały, a bóle w palcu stopy stały się jeszcze ostrzejsze. Oszuści nie zmylili mnie. Skoro stwierdziłem różnicę, otrzymałem dowód, że wnioski, jakie wyciągnąłem na ulicy, były trafne.
Smutny był mój powrót do domu. Czarny zrzut wymierzony w smaczną potrawę spowodował we mnie gorycz żywień, a samochodowe ciosy w palec, gnębiony przez dwójkowców w ciągu miesięcy, teraz zaś doprowadzony do bólów, jakie nawet mnie zginały i wykrzywiały, to wzburzało moje myśli. Ból krzyczał we mnie o dwójkowcach: „Koniec z tym! Precz spośród nas! Za ogrodzenia!”
(…)
Stosunek dwójkowców do mnie i w ogóle do Polaków prawdziwych, ma jako jeden z celów: szpecenie, zniekształcanie.
Skorzystam ze sposobności i zanotuję tutaj spostrzeżenia, które dawno już powinny były znaleźć się na stronicach mojego pamiętnika. Nie zapisałem ich, bo jeszcze nie mogłem upewnić się co do skutków, a srogo wybieram to, o czym mam pisać. To, o czym teraz napiszę, otrzymało dotąd miejsce tylko gdzieś w punktacjach. Atoli koniecznie należy o tym powiedzieć choćby tyle, ile jest potrzebne dla przyszłych badań, a zarazem dla postanowień o odgrodzeniu dwójkowców od polskiego narodu.
Chodzi o skracanie palców u rąk. Teraz, kiedy skrócenie to widzę niespornie, mogę mówić o tym z pełną stanowczością.
Bardzo dawno zauważyłem że bywają dni i noce w których na zewnętrznej powierzchni rąk czuję jakby ciągłe padanie doniczek, a potem jakby stałe parzenie. Rozmaicie to sobie tłumaczyłem, a początkowo bynajmniej nie podejrzewałem w tym działań dwójkowcowych.
Gdy doszedłem do przekonania, że to parzenie może pochodzić wyłącznie ze złoczyństw dwójkowcowych, przypuszczałem, że w tym wypadku posługują się przetworzoną wodą. W ciągu lat okazało się, że wodę wodociągową przetwarzają oni rozmaicie, że rozporządzają kilku włączonymi przewodami. Mogą więc wodę przetwarzać nie tylko z okresu na okres, lecz – z minuty na minutę. W czasie, kiedy myję się, woda jest przetwarzana kilka razy, zależnie od szkody, jaką gabinet złoczyńców chce spowodować. Był czas, gdy – po umyciu się wytarłem ręcznikiem nos – czułem na nim parzenie i widziałem zaczerwienianie się. Mniemałem że parzenie, jakie czuję na powierzchni rąk, ma pochodzenie podobne.
Atoli zwróciły moją uwagę chwile, w jakich parzenie na rękach występowało. Nie dała ustalić się łączność tych chwil z myciem rąk. Musiał odpaść pogląd, że powodem jest przetworzona woda. Coraz wyraźniej można było przypuszczać, że wytwarza ona podłoże, na którym działa co innego jako powód bezpośredni. Powodem bezpośrednim mogło być zdalne działanie termiczne (którego postacią biegunowo różną jest chłodniczenie) albo działanie „elektro-magnetyczne”.
(…)
Po wykryciu, że dwójkowcy programowo zniekształcają moje nogi, że rozszerzają powierzchnię owłosienia na moich rękach, na mojej szyi, nad moim wąsem – kierunki mojej podejrzliwości stały się bardziej liczne niż były. I zaraz przyłapałem dwójkowcowych łotrów na zniekształceniach palców. Zauważyłem nowe zjawisko w palcowych opuszkach: kiedy czyściłem paznokcie, pilnik przesuwał się między opuszkiem a paznokciem inaczej niż dawniej; opuszek zgrubiał i wskutek tego między nim a paznokcie[m] ciasno było pilnikowi. W mierze szczególnie znacznej wystąpiło to w kciuku prawej ręki. Nie mogło ulegać wątpliwości, że intruzi, którzy w nocy tajnie – gdy współpracujący z nimi gabinet działań zdalnych zrobił mnie, śpiącego, nieczułym – wchodzą w moje mieszkanie, wykonali na moich opuszkach jakieś działania doprowadzające do zgrubienia mięśni opuszkowych. Jak często działania te były ponawiane, o tym – prócz dwójkowców – wie tylko noc. Ja jednak wiem, jak długo trwały skutki tych działań, to znaczy: wiem, kiedy owe działania zaczęły się. Zaczęły się zeszłego roku między jesienią a zimą. Ze skutków znam też czas ich trwania. Bo: trwają aż po dzisiaj.
(…)
A przekonałem się o tym przypadkowo. Był to czas, kiedy podły wróg psuł mi kolejno noc za nocą. Porzuciłem pościel, siadłem przy stole, czytałem, pisałem. Nadeszła taka nocna godzina, że – zmęczony, a może i usenniony nalotami zdalnymi – położyłem się ponownie, leżałem jak kłoda. Czułem, że zasnę natychmiast. W takich i podobnych godzinach zawsze zasypiałem natychmiast i gabinet zdalnych szpiegów znał to z przebiegu moich godzin.
Tym jednak razem – czy to z powodu zmęczenia nadmiernego czy też z powodu jakiejś myśli, która podnieciła umysł – nie zasnąłem. Leżałem jak kłoda, a nie spałem. Atoli gabinet zdalnych szpiegów mniemał, że śpię. Poczułem na rękach iskierkowanie. I – pierwszy raz – powierzchnia iskierkowania objęła również palce!! Górna powierzchnia palców była poprzecznie przecinana liniami parzącymi, pasmami parzącymi!! Wróg dokonywał tego, kiedy spałem. Kiedy ręce miałem pod kocykami. Rozgrzane ciepłotą pościeli. Iskierkowanie nie budziło śpiącego, bo temperatura wytwarzana na powierzchni palców nie różniła się od temperatury rąk, ramion, kadłuba – na tyle, by móc zbudzić.
Ohyda dwójkowcowej złości, dwójkowcowego zła – jest w tej sprawie, jak w ogóle w sprawie zniekształceń cielesnych, tak wyraźna i tak jaskrawa, że musimy ze wstrętem zawołać: „Tacy mieliby żyć w jednym społeczeństwie z nami!!”.
– – – –
Strzały w pachwinę stały się ostatnio znacznie słabsze i cienkie. Są takie jak ukłucie szpilką. A to z tego powodu, że podlcy wykonali już w tym regionie zło omal maksymalne. Wytworzyli przepuklinę, której rozmiar jest poważny. Jej długość wynosi już 1 decymetr, jej szerokość – ponad ½ decymetra, jej wysokość od strony pachwiny – 2 centymetry. (Liczby te podałem według dotyków wykonanych „na ślepo”, i poprzez kalesony. Jednak z przesadą w pomniejszaniu ich. Moje czucia mówią o rozmiarze większym. – Przy sposobności postaram się liczby podane sprawdzić.) Gabinet zdalnych zbójów wie, jak przepuklinę powiększał, a informacje zdalnych intruzów powiadomiły go o jej rozmiarze. Od jakiegoś czasu wymierza ciosy wyraźnie wysoko, ponad wierzchołek przepuklinowego decymetra. Tym toruje drogę dalszemu wznoszeniu się przepukliny.
Rozmiar teraźniejszy, dwa razy większy od tego, jakim był jeszcze w roku zeszłym, osiągnął gabinet łotrów w ostatnich miesiącach.
– – – –
Wczoraj napisałem notatkę o Żydach. Oczywiście nie podobała się dwójkowcom. Dzisiaj w ciągu dnia uśpili mnie dwa razy; za każdym razem spałem chyba dwie godziny. Teraz – gdy dopiero co wróciłem do domu – jestem senny, niezdolny do jako tako należytego pisania. To trzecie w ciągu dzisiejszego dnia uśpienie zaczęło się, gdy około godz. 5 wieczorem wyszedłem z Delikatesów. Ktoś stał u wyjścia i strzelił we mnie gazem usypiającym. Zawsze czuję chwilę, w której gaz usypiający zaczyna we mnie powodować śpiączkę. Rzut u wyjścia z Delikatesów był szczególnie silny i z tego powodu poczułem skutek natychmiast – takie usypianie, takie usennianie to pół-trucie.
Działają dokoła nas tabuny skrytobójców.
(…)
Rano gabinet zdalnych łotrów zaczął kłuć mnie w kark… (…) Okazało się jednak – przypadkowo – że gabinet łotrów działał na to miejsce, że skrycie powodował uszkodzenia w mózgu i w oku. Na pewno tak samo działa w różnych porach doby i już od dawna. Podaję to jako przyczynek do zrozumienia stanów mojego mózgu i jako przyczynek do zrozumienia zepsucia mojego wzroku.
(…)
We wszystkim tym znać, że dwójkowcy tworzą sobie wiedzę sadystyczną. Ich działania nie są zwykłymi odwetami ani zwykłymi zemstami, ani zwykłymi groźbami. Nie działają od wypadku do wypadku. Zbierają doświadczenia z okrucieństw popełnianych w stosunku do wszystkich swoich przeciwników, doświadczenie to wnoszą w nauczanie swoich współobozowców, przekazują pokoleniom następnym, dołączają do wiedzy przekazanej okrutnicze zdobycze wydobyte z techniki najświetniejszej. Tak należy widzieć funkcję dwójkowców w społeczeństwie, które uważają za obce, mimo że są obywatelami tego samego państwa. Kują przeciwko temu społeczeństwu wszelką tajną broń, m.in. tajną wiedzę sadystyczną.
(…)
Ledwie stanąłem na podłodze, padł w stopę cios o wiele boleśniejszy niż wszystkie, jakie musiałem tej nocy znosić. Wściekłość mnie ogarnęła, zacisnąłem pięści. Wkrótce padł cios ostry w palce, w ten palec który w ostatnich czasach był bólem towarzyszącym każdemu mojemu krokowi, a wczoraj dał mi ulgę. Nie umiałem już powstrzymać wściekłości, z gardła wydarł się krzyk: „Zbóju!! Zbóju!!” Głowa odruchowo skierowała się ku sufitowi, jak gdyby chciała, żeby krzyk ten przedostał się – sufitowym otworem, sufitowymi przewodami i dalszymi instalacjami – do tajnego gabinetu zbrodniarzy i żeby padł na ich pyski, na ich łapy, na ich przyrządy. Siła mojego głosu była bliska stopnia maksymalnego. Na pewno krzyk był słyszany we wszystkich mieszkaniach mojego piętra. A pora była wczesna, wszyscy lokatorowie byli w mieszkaniach. Zapewne pomyśleli sobie, że rozbójnicy naszli mnie w moim mieszkaniu i że to jest głos człowieka wydobywającego krzyk z dna bólów.
(…)
I rzeczywiście: myśląc o tych dwójkowcach musi się dojść do wniosku, że są to nie tylko bandy zbrodniarzy, lecz i bandy idiotów. Cóż oni chcą na mnie wymóc?! Jeszcze mnie nie poznali?? Jeszcze mnie nie znają?? Idioci. Hebesi.
Zresztą oni rozumieją tylko siebie. Nie rozumieją żadnego innego plemienia. Nie są ludźmi, więc nie rozumieją ludzi.
(…)
Wznoszący się we mnie krzyk powstrzymałem. Nie będę marnował gardła. Atoli krzyk był w moich myślach. Myśli krzyczały. Co krzyczały? Nie pominę tego. Niech to będzie zapisane. Niech to mój pamiętnik ma na swych stronicach. Zapisuję tak jak to zrodziło się, a zrodzić się musiało. Zapisuję:
„A dranie!! A, skurczybyki!! Nic na mnie nie wymożecie, nic!!”.
(…)
We wielu wypadkach nie wiadomo, co o dwójkowcach myśleć: czy to są matołki, czy sadyści. Chyba jedno i drugie.
(…)
Kiedy zbliżałem się ku podcieniowi, przez który wchodzi się w ulicę Koszykową, wyszedł stamtąd ktoś i – ujrzawszy mnie kulejącego i zatrzymującego się po każdym kroku – zaczął świstać. Ten ktoś zna mnie i ja jego znam. Od dawna. Jego świstanie i jego obecność w tem miejscu – to nie był przypadek.
Ów ktoś – to Żyd. Krakowianin. Na pewno należał do organizatorów tej katastrofy. Istnieje wśród Żydów jakiś odłam, który mnie nienawidzi za całą moją drogę życiową. Nie przypuszczałem, że do tego odłamu należy ów ktoś – mimo że znałem jego wrogi stosunek do osób bliskich mi.
Zdaję sobie sprawę, że istnieje wśród Żydów odłam, który należy zaliczyć do najgorszych ludzi. Żydzi ci są tak źli jak najgorsi Niemcy. Są to zwyrodnialcy typu hitlerowskiego. Doszedłem do przekonania, że istnieją Niemcy gorsi od hitlerowców, i z tymi najgorszymi Niemcami należy zrównać najgorszych Żydów.
Wyzbądźmy się złudzeń. Niech Żydzi szlachetni, Żydzi-mędrcy, Żydzi-orędownicy prawdziwego postępu ludzkości, Żydzi – siewcy kwiatów człowieczeństwa nie przesłaniają nam Żydów-świń.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że to, co cierpię, (a co cierpię – czują moi Czytelnicy) jest w znaczniej mierze wymyślone przez jakichś Żydów i że współpracują oni z organizatorami.
Katastrofa autobusowa, którą przeciwko mnie zorganizowali, mówi wiele.
– – – –
Gabinet zdalnych łotrostw zbudził mnie i natychmiast zaczął kłucia. Byłem pogrążony w półśnie. Pamiętam, że nie mogłem dla ciała znaleźć miejsca spokojnego. Kłucia wykonywane były ciągle.
Kiedy – leżąc na boku – zbliżałem do siebie kołdrę, padło [sic!] elektro-magnetyczny strzał w oko. W sam środek ocznej gałki. Poczułem ogniste ukłucie w kilku punktach tęczówki jednocześnie. Nidy dotąd nie było tak poważniej [sic!] napaści na oko.
Gdy wśród nocy wstałem, spojrzenie rzucone w dziedziniec dało mi obraz dziwny: – powierzchnię [sic!] mlecznej kuli latarnianej widziałem jak gdyby pokawałkowane. Świetlista kula rozpadła się na kilkanaście kawałków.
Pomyślałem: „elektro-magnetyczny” strzał padł w źrenicę, z tego wyniknęło zniekształcenie obrazu świetlistej kuli.
Zatem: dwójkowcy nie cofają się nawet przed takimi strzałami!!
(…) Ten rozpad – to groźba!!
W tę samą noc, w której dwójkowcy wykonali napaść na źrenicę, w tę samą noc wnętrza kul latarnianych otrzymały od nich jakieś chyba siatki, które powodowały we wzrokowym obrazie przerwy między „kawałkami światła”. Miała to być groźba, że napady na gałkę oczną będą przez dwójkowców ponawiane i że doprowadzą do tego, iż wszelkie rzeczy będą w moich wzrokowych obrazach tak pokawałkowane jak te latarniane kule.
Dwójkowcy-matołki.
– – – –
W dniu, nieprzewidzianym przez gabinet zdalnych szpiegów, myłem głowę. Okazało się, że lewa część czaszkowej wierzchniny i jej włosy są powleczone jakąś substancją. Substancja była tak cienka, że nie czuje jej się wcale jako warstwy. (…)
Może użyłem złej nazwy: może powinienem był powiedzieć, że włosy i czaszka były tu zwilżane jakimś płynem.
(Przypominam tajnych intruzów nocnych, wzmacnianie mojego snu przez nich i przez gabinet zdalnych łotrostw.)
Najważniejsze jest to: cel?
Cel był (i byłby nadal) bardzo poważny, skoro posłużyli się metodą tak skrytą. Nigdy nie byłbym był wykrył tego, co zrobili, gdyby nie to nagłe mycie głowy.
Zastanawiając się nad celem, jaki w tym wypadku mogli mieć dwójkowcy, widzę to:
1. Zmierzali (i może nadal zmierzać będą) do zniekształcenia tej części czaszki. Chcieli – w tempie powolnym – spowodować np. asymetrię czaszki, asymetrię widoczną, i szpecącą.
2. Może zmierzali (i może nadal zmierzać będą) do działania na lewą połowę mózgu, aby tą drogą działać na prawą nogę, w której wywołują ruchy patologiczne – już dawno przeze mnie w Księgach określone.
(…)
Aby dać obraz ciągłości zbrodniczych działań dwójkowcowych, musiałbym pisać kronikę kwadransów. A ja przecie traktuję moje cierpienia jako punkt wyjścia, z którego wyruszam ku oświetleniom cierpień mojego narodu, ku wyjaśnieniu dziejów. Musiałbym ciągle przerywać tok opowiadania stanowiącego w jakimś dniu czy w jakichś dniach mój temat główny.
Który ze wskazanych przeze mnie celów jest bardziej prawdopodobny? To chyba nie jest ważne. Zresztą – może był w tym jakiś cel inny. A może było celów kilka. Jedno, na co wskazują okoliczności, jest pewne: cel był zbrodniczy. Działa się tu zbrodnia robiona małymi dawkami. Robiona metodycznie. Z posługiwaniem się tajną organizacją, działającą sposobami ze-szykowanymi. Tajni intruzi nocni, gabinet zdalnych łotrostw, instalacje ukryte we fasadach domów, uliczne samochody jako wozy bojowe, tajne instalacje w lokalach publicznych.
I to wszystko skierowane wrogo przeciwko mojej czaszce.
Ze-szykowane dla powolnego przeprowadzania zbrodni na mnie.
Mnie chcą zgładzić, mnie, który bronię najprostszych praw polskiego narodu, mnie, który zacząłem od tego że chciałem wszystkich mieszkańców naszego kraju zjednoczyć wokół idej dobrych wszystkim, mnie, który – po latach i po wnioskach nieomylnych – żądam tylko odgrodzenia dwójkowców.
Mnie chcą zgładzić.
Oto – niemiecko-żydowscy zbrodniarze!!
(…)
Rozgniewany zarówno ich głupotą, jak i szkodzeniem sercu, zawołałem: „Bydlę!!”. Był to głosowy odruch. Należał do dźwięków – że tak powiem: – zwykłych. Słowo wypadło ze mnie i nie przeszło poza granice mojego mieszkania. Ponieważ w moim mieszkaniu urządzili dwójkowcy tajne instalacje podsłuchowe, słowo „bydlę” dotarło do łotra dyżurującego w gabinecie zdalnych działań i kierującego nimi.
(…)
A dzisiaj – w czasie, kiedy czyściłem paznokcie – gabinet zdalnych łotrów „elektro-magnetycznie” zaciskał koniuszek penisa.
(Dwójkowcowe matołki usiłują interpretować politycznie ilość ruchów, jakie wykonuję pilnikiem przy każdym paznokciu!! Matołki chciałyby, żebym ilość ruchów dostosowywał do tego, czy czyszczę paznokieć pierwszy, czy drugi, czy trzeci, czy czwarty, czy piąty.)
O złośliwościach niemieckich i żydowskich długo milczałem. Miałem nadzieję, że może w końcu Żydzi odłączą się, że nadejdzie dzień – pod wpływem tego, co w moich Księgach piszę, tak jest, pod wpływem tego – że nadejdzie dzień żydowskich żalów, ba, nawet żydowskiej skruchy. Myślałem, że nawet najgorsi Żydzi – rozpamiętując losy swoich współplemieńców i prześladowań, jakie cierpieć musieli – wczują się w nieszczęścia narodu polskiego i spojrzą na ten naród oraz na Polskę inaczej niż dotąd. Czekałem na próżno. Okazało się, że najgorsi Żydzi nie są zdolni do przemian wewnętrznych, że muszą pozostać haniebnymi okrutnikami i zbrodniarzami.
Skoro tak, odpowiednio do tego powinni do nich ustosunkować się Polacy, uczciwi Europejczycy, uczciwi obywatele Stanów Zjednoczonych i w ogóle uczciwi ludzi[e] świata.
– – – –
A oto jeszcze jeden pomysł niemiecko-żydowski:
W nocy, w kilka chwil po przebudzeniu się, (piszę: „przebudziłem się”, bo to było tylko przerwanie się snu, a we mnie nie było jeszcze poczucia jawy) uczułem kłucie. Przykre, więc odruch „starł” je. Zaraz potem znowu ukłucie, lecz ręka poczuła wypukłość, jakby tam był robak.
Znowu ukłucie „elektro-magnetyczne” i starcie przykrości. Potem znowu ukłucie inne. Robak? Pluskwa.
Dwójkowcy-pluskwy to silny czynnik jawy. Coraz bardziej mijała senność. Do mojej świadomości dochodziły nie tylko ukłucia i nie tylko różnica między „elektro-magnetyzmem” a pluskwiarstwem, ale i inne jeszcze szczegóły napastliwości niemiecko-żydowskiej.
Już dawno, może rok temu, nabrałem podejrzeń, że dwójkow[c]y – uprawiając hodowlę pluskiew – tresują je i mogą wodzić je po liniach, jakie wybiera gabinet zdalnych łotrów; z takimi działaniami zdalnymi są ze-szykowane działania tajnych intruzów, którzy umocniwszy mój sen, powlekają ciało przeróżnymi substancjami, więc – w czasach, w których dwójkow[c]y pociągają do współpracy swoje towarzyszki, pluskwy – intruzi nocni powlekają Substancją te części ciała, po których dwójkow[c]y chcą pluskwy wodzić, wytresowawszy je w swoich pracowniach w łączności z określonymi substancjami.
(…)
Napastnicy kłuli region szerszy niż region krawata. Podkarcze. W symbolice znaczy to chyba: chomąto nakładane na konia. Lub znane w symbolice politycznej i historycznej „jarzmo niewoli”.
Ohydnych kłuć nie można – moim zdaniem – tłumaczyć inaczej jak tylko tym, że dwójkowcy grozili mi, iż – jeżeli pozostanę wierny mojemu obozowi ideowemu – będą mnie kłuli i ranili wszelkimi sposobami, nie dadzą mi spać, nie dadzą mi żyć.
Co do „jarzma” i „chomąta” – niech mi Czytelnicy wybaczą, że nie będę tu mówił o moim stosunku do mojego ideowego obozu i o stosunku tego obozu do mnie. To kiedyś ukaże historia. Pragnę jednak,, żeby Czytelnicy zapamiętali, jak niemiecko-żydowskie chamy rozumują.
(…)
Dwójkowcy pragną nawet nie tego, żebym „jarzmo” strącił z mojego karku; pragną, żebym je na moim karku pozostawił, lecz żebym moich obozowych przyjaciół – zdradzał!! Żebym moich przyjaciół dwójkowcom zdradzał!!
Gdyby nie byli matołkami, staraliby się o to, żeby[m] wśród tych, którzy jutro będą ich sądzili, miał dla dwójkowców więcej wyrozumiałości niż inni. A większa moja wyrozumiałość miałaby pochodzić stąd, że jestem literatem, jestem prawdziwym znawcą dziejów, jestem szlachetnym Polakiem, jestem bezwzględnym przyjacielem prawdziwych przyjaciół polskiego narodu; dzięki tym wszystkim właściwościom mógłbym mieć więcej niż inni wyrozumiałości nawet dla niemiecko-żydowskich matołków.
(…)
W dwójkowcowej aberracji symbolistycznej: oddalenie prawicy od lewicy. A oni chcieliby uzyskać we mnie politykę „złotego środka”, politykę „współpracy prawicy z lewicą”, politykę „zgody”, politykę „jedności” (z lewicą opanowaną przez nich i służącą ich celom). Oczywiście z tej przyczyny, że ostatnio znowu czują, iż mają w ręku złe karty (…).Ich mężczyźni i kobiety, młodzieńcy i dziewczęta – wszędzie, gdzie tylko mogą, podsuwają mi pod oczy symbole „złotego środka”.
Bezdenność ich głupoty polega na tym, że – wobec oczywistości, które by zrozumiał nawet wół – kiedy swoją sprawę widzą czarniej – [uciekają się] do prób śmiesznych i bezskutecznych. Tomy moich Ksiąg pozostały dla nich niezrozumiałymi, a przecie są takie jasne! Mój ostateczny wniosek nie ulegnie zmianie, a – wiadomo – brzmi on tak: dwójkowcy – na tereny odgrodzone!! Dla nich – odgrodzone dzielnice miasta i odgrodzone wsie. Dwójkowcy niech nie będą w jednym społeczeństwie z narodem polskim. Dwójkowcy niech – w miarę jak czas będzie upływał – otrzymają prawa samorządowe, ale niech nie uczestniczą w społecznym życiu narodu polskiego ani w jego życiu państwowym. Sejm – bez nich. Rząd – bez nich. Armia – bez nich. Kultura – bez nich.
Ten mój wniosek nigdy nie ulegnie zmianie.
Jeszcze muszę dodać:
Punktem wyjścia niniejszego zapisku była czytelnia Biblioteki Narodowej. W łączności z tym miejscem muszę powiedzieć, że fakty dowiodły, iż wśród bandy ukrytych łotrów i okrutników są również Żydzi. Proszę, niech moi Czytelnicy przypomną sobie choćby tylko tortury, jakie tajna dwójkowcowa banda zadawała mi „bibliotecznym gwoździem”. Fakty, których interpretacja nie może podlegać wątpliwości najmniejszej, dowiodły, że w torturach, wymierzonych zdalnie przeciwko mnie, współpracują Żydzi. Zapamiętajcie: wśród dwójkowców są również żydowscy okrutnicy.
I włączcie to w mój wniosek.
(…)
Moim zdaniem – ten sposób noszenia chleba jest metodą, wynikającą z programu politycznego – dwójkowcowego. Chodzi tu o to, żeby cudzoziemcom ukazać, jak nisko upadł poziom kulturalny naszego społeczeństwa, naszego kraju. I żeby z tego wyciągnąć korzyść przy urabianiu opinii światowej przeciwko Polsce. Istnieje łączność między tymi brudnymi chlebami a roszczeniami Niemców dotyczącymi obszarów za Odrą i Nysą.
Oczywiście, chleby brudno noszone mają Niemcom umożliwić przerzucanie winy na Związek Sowiecki: że to stamtąd przyszedł do nas taki sposób noszenia chleba i stamtąd przyszła przyczyna: ustrój, w którym brak materiałów opakunkowych. Nie wiem, czy teraz tak tam chleb noszą. W czasie wojny tak noszono. Widziałem. Atoli były to lata sowieckich bohaterstw w każdej dziedzinie życia. Bój był z wrogiem najgorszym. Miał w sobie wielkość. Pole walk było wszędzie. Oszczędność była jednym z nakazów najwyższych. Wyrzekanie się było łatwe, bo zawsze było mniejsze od wyrzeczeń żołnierzy na froncie. Nie wiem, jak w Związku Sowieckim jest dzisiaj, jednak wiem, że dwójkowcy zakłamują wszystko dobre, co tam jest. Kiedy kłamali i kłamią o tamtejszych chlebach, jest to jednym z tych kłamstw, które mają im otworzyć drogę aż po Ural.
Kilka lat temu pisała prasa polska, że stwierdzano, iż ogromne ilości chleba są wyrzucane na śmietniki lub używane jako karm dla bydła. Stwierdzono, że wśród tych chlebów bywają i wysoko-gatunkowe. Stwierdzono marnotrawstwo, którego suma wynosiła pozycję poważną w zakresie gospodarki piekarnianej. Moim zdaniem anormalna ilość tych chlebów pochodziła spod pachy i spod garści przechodniów, którzy wywoływali i wywołują moje zdziwienie. Kupowali oni te chleby, z góry mając zamiar wyrzucić je. Kupowali je, bo taki rozkaz otrzymali z dwójkowcowego ośrodka. To były chleby na pokaz i do wyrzucenia. Biurokratycznie ustanowiono, kto kiedy.
Wśród wyrobów piekarnianych istnieją – jak by to nazwać? – drążki pieczywa białego. Drążek taki ma długość – + 1 metra, a grubość, której średnica ma ze 2 ½ centymetra. Wchodzę ja do sklepu Klubu Prasy Międzynarodowej i nagle widzę przed sobą aktora mającego na sobie dwa takie drążki: jeden włożył pod jedną pachę a drugi pod drugą, lecz tak, że wsunął je pod zarzutkę. Jedno-metrowe drążki, tkwiąc pod zarzutką i pod pachą, ułożyły się skośnie. Cała ich długość nie zmieściła się pod zarzutkę, górna część wystawała i sięgała ponad czoło, zajmując skośne położenie nad nim. Wyglądało to jak dwa rogi wyrastające z czoła.
Gdy wszedłem, aktor zwrócił się w moim kierunku, a wtedy ja nazwałem to, co ujrzałem: „Głowa rogata”. Sprzedawczynie roześmiały się, ich młody kolega również, aktor nie. Moje powiedzenie zapewne kobiety zrozumiały jako „przyprawienie rogów”. A ich kolega może nawet przypomniał sobie powiedzenie „bydło rogate”. Ja oczywiście nie miałem na myśli ani jednego ani drugiego, a tylko chciałem nazwać obraz, jaki wytworzył się skutkiem nieopanowania dwóch piekarskich produktów. Zresztą istnieje jeszcze powiedzenie „diabeł rogaty” i raczej o diabłach należało myśleć, kiedy miało się przed sobą rezultat wrogich złośliwości, jakie popełnia teraźniejsza gastronomia.
Nie miałem żadnego powodu powiedzieć temu aktorowi jakiejkolwiek przykrości. Przeciwnie. Raz w sklepie spożywczym – kiedy chodziło o otwarcie konserwowego pudełka sowieckiego z smaczną rybą – i kiedy klucza konserwowego nie było, aktor ten życzliwie trudnił się otwarciem i jemu zawdzięczam, że tego dnia miałem jadło tak niezwykle urozmaicone. Postanowiłem moje powiedzenie jakoś naprawić. Nie pamiętam już, jak to zrobiłem. W pamięci mam jakieś takie słowa: „Niewiele brak, a wyglądałby pan jak rosochaty jeleń.” Atoli nie jestem pewien, czy słowa te wypowiedziałem.
Nazajutrz wyczułem na moim czole drobną narośl. W kącie czoła. W miejscu, w którym mógłby być róg np. rosochatego jelenia. Narośl – jak powiedziałem – drobna. (…) moja skóra żadnych nigdy narośli nie miała. Jeden jedyny wyjątek w regionie krzyżowiny pochodzi z podrapania, jakie popełniła jedna z moich przyjaciółek, kierowana – jak to teraz wiem na pewno – rozkazami ośrodka dwójkowcowego. Narośl na czole wyniknęła z „elektro-magnetycznych” działań zdalnych dwójkowcowego gabinetu.
(…)
Wyobraźcie sobie ładną kobietę o ślicznej cerze. Jest Polką rdzenną. Dwójkowcy nienawidzą jej rdzenności, zwłaszcza z tej przyczyny, że ta rdzenność okazała tutaj tak śliczne impresjonujące zalety twarzy. Wystarczy łatwe działanie niemieckich i żydowskich okrutników – by piękno zepsuć, by n[a] twarzy rozsypać skazy w dowolnej ilości.
(…)
Dwójkowcy: haniebni oszuści w haniebnym sadyzmie.
(…)
Jak zawsze, tak i w tych czasach, kiedy piszę o sprawach najtrudniejszych i bardzo ważnych, psują dwójkowcy funkcjonowanie mojego mózgu.
(…)
Pięcioletni głos dziewczynki wykrzykiwał pod moimi oknami nazwę organu płciowego. Tak głośno, że nazwę tę słychać było nie tylko w moim pokoju, lecz w całym dziedzińcu i we wszystkich izbach okolnych. Wykrzyk następował po wykrzyku w odstępach sekundy, a po kilku takich wykrzykach następowała pauza, trwająca z jakie dwie minuty. Poczem dziewczynka prowadziła dalej swoje głośne pasmo.
W przerwach odzywał się dziedzińczy megafon; wylatywały zeń brzmienia, które naśladowały głos kilkuletniego dziecka delektującego się słodyczami: „Niam-niam, niam-niam!!”
(…)
Ty lilipucie!! Nie dajesz mi pisać, znowu mnie uśpiłeś!!
(…)
Wczoraj – poprzez moje jadło – wprowadzili dwójkow[c]y w mój przewód pokarmowy jakieś substancje, które spowodowały wytworzenie się większej ilości gazów, niż to bywało ostatnio, i większe wzdęcia jelit oraz brzucha. Może w łączności z tym, że pisałem o cudzoziemcu, który prawdopodobnie był Francuzem, a który – za królowania pochodzącego z rodu królów francuskich – miał polski herb „Jelita” (i uprawiał anarchię oraz zbójnictwo). Jeszcze nigdy nie musiałem śród nocy wstawać tyle razy dla usunięcia gazów które w jelitach leżały zgęszczone.
(…)
Nie umiem oddalić myśli, że to, co tu dwójkowcy zrobili, ma właściwości działań zbrodniczych. Zrobił to „elektro-magnetyczny” gabinet zdalnych zbrodni. Niestety teraz już wiem, że w takich zbrodniach współpracują również Żydzi, ci złego typu. Trudno, musiałem to napisać. Muszę o takich działaniach pisać. Nie powinny one pozostać nieznanymi.
(…)
Aby uniknąć pokarmów złośliwych, jakimi dwójkow[c]y osaczają mnie w moim Osiedlu i w ulicach sąsiednich, gdzie mam kupować?
Wędliny w Delikatesach pogorszyły się tak, że nie mogę ich jeść. Rodzaj pogorszenia się zasługuje na zapisek. Bo – mimo dobrej jakości mięsa i nawet mimo niezłego smaku – mają w sobie coś anormalnego. Zewnętrznym przejawem anomalii jest brak kruchości. Mają jakąś dziwną spoistość. A skoro tak, to ich wnętrze jest – pod względem chemicznym – nienależyte. Byłbym ciekaw, co o pożywności tych wędlin mówią robotnicy. Oni sprawdzają jakość wędlin fizycznymi siłami, jakie z nich otrzymują. Nie miałem dotąd sposobności do przeprowadzenia rozmów z tymi znawcami tej sprawy.
(…)
Są w tym akty złośliwości skierowane przeciwko jakimś prześladowanym. W Delikatesach mojego Osiedla są one skierowane przeciwko mnie i mają łączność z osaczaniem mnie. Obok tego działa jeszcze motyw ogólniejszy, o którym dawno już w Księgach pisałem: wydział żywienia chce kompromitować produkcję wykonywaną za pomocą urządzeń z wysokiego poziomu techniki. Na nasze żale otrzymujemy – z kierownictwa wydziału żywienia – że teraz naszym Delikatesom dostarczają wędlin zakłady dopiero co zbudowane na Służewcu, w dzielnicy sąsiadującej z naszą. O tych zakładach wiele pisano (…). Opiewano wysoki techniczny poziom (…). A jakość wędlin? Czujemy ją w ustach i w przewodach pokarmowych.
Im wyższa technika produkcji, tym gorszy produkt. Taki już jest ten socjalizm dwójkowcowy.
(…)
Wśród dwójkowców szkoleni są niebezpieczni skrytobójcy. – Skierowują do miłośników pokoju we wszystkich krajach świata smutną wieść:
Słuchajcie, kiedy dwójkowcy mówią o pokojowym współistnieniu, mają na myśli współistnienie skrytobójcze!!
(…)
Atoli dwójkowcowy ośrodek mniemał, że przyłapał mnie na gafie. Chciał mi nasunąć myśl że o tej „gafie” doniósł ludziom Stanów Zjednoczonych i że uzyskał tym prawo używania w stosunku do mnie represyj spożywczych. Czynności ścierkowe wydawczyni potraw miałem rozumieć jako represję wykonywaną w imieniu ludzi Stanów Zjednoczonych lub co najmniej za ich zgodą.
O, dwójkowcze-matołku!!
Nie rozumiesz spraw najważniejszych. Nigdy ich nie rozumiałeś. Nigdy ich nie zrozumiesz.
(…)
Dwójkowcowe okrutnictwo, w którym jest coraz więcej sadyzmu rodowego i w ogóle sadyzmu przechodzącego z pokolenia na pokolenie, może być pokonane wyłącznie na terenach odgrodzonych t.j. w specjalnych dzielnicach miejskich i na specjalnych obszarach wiejskich. Wyłącznie w takich odgrodzeniach można dotrzeć do aż do zarodków zła, a wraz z tym przeprowadzić leczenie rodów, leczenie pokoleń.
(…)
Kto bierze pod uwagę całość dwójkowcowych działań i całość dwójkowcowych planów, ten na pewno – jeżeli umie obserwować i wnioskować – dojdzie do przekonania, że nie ma istotnej różnicy między dzisiejszymi dwójkowcami a wczorajszymi hitlerowcami.
Jeżeli jaka różnica jest, to taka, że dzisiejsi dwójkowcy są bardziej niebezpieczni niż wczorajsi hitlerowcy, bo rozporządzają nowszą techniką, a również z tej przyczyny, że są współobywatelami tych, których mordują i wytępiają.
Rozgłaszamy ważną prawdę:
dzisiejsi dwójkowcy są dalszym ciągiem hitlerowców!!
dzisiejsi dwójkowcy są dalszym ciągiem hitlerowców!!
dzisiejsi dwójkowcy są dalszym ciągiem hitlerowców!!
dzisiejsi dwójkowcy są dalszym ciągiem hitlerowców!!
dzisiejsi dwójkowcy są dalszym ciągiem hitlerowców!!
(…)
Siedziałem na klozecie. Nagle ze sufitu padł cios „elektro-magnetyczny” w pobliże lewego biodra od strony tylnej. Było to jak gdyby uderzenie młotem.
(…)
Metoda remontów, jaką ośrodek dwójkowcowy stosuje jadowicie przeciwko Polakom prawdziwym, przyniosła zamknięcie działu kawowego i owocowego w Delikatesach.
(…)
Zamówiłem suma, rybę – że tak powiem: – bardzo polską, rybę jezior (…). Nie ma ryby lepszej. (…) Ma sum łączność z polskością. Nie tylko że w kulinarnych zwyczajach dawnej Polski zajmował swoje miejsce, ale i tę, że polskiej mowie dał przymiotnik który miał niemało ważności, skoro oznaczał szczególny kształt wąsa męskiego. Sum jest rybą wąsatą, a wąs jego jest podobny do jednego z wąsów staropolskich.
(…)
Po takim epizodzie narzuca się nam i utrwala w nas wniosek: „Są wśród dwójkowców – świnie!!”
Narzuca się nam wniosek następny: „Świnie nie powinny otrzymać miejsc w dzielnicach odrębnych; świnie powinny otrzymać miejsce – w chlewach!!”
(…)
Bydlę chce mnie zastraszyć. Ilość i rytm gwizdów wykonywanych przez przechodniów, ilość i rytm huków wykonywanych w którymś z mieszkań położonych na piętrze niższym niż moje, symboliczność samogłosek, jakie mają w sobie słowa rzucane na ulicy w moim kierunku przez chłopców – to ma mi narzucić myśl i strach, że bydlę „doniesie” ludziom Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego, iż w Polsce ja jestem przywódcą dwójkowców.
Nieprzerwane światło w moim pokoju, które niewątpliwie zwraca uwagę mieszkańców Osiedla, będzie przez bydle [sic!] tłumaczone tak, że „przywódca dwójkowców oznajmia, iż stan dwójkowcowej sprawy jest świetny.”
– – – –
Zbudziłem się o świcie. Przykrości mojego łoża zmuszały mnie do ciągłego wykonywania ruchów i do zmian położenia w pościeli. Nagle w pachwinie poczułem ból taki, jak gdyby wgryzł się tam gruby i długi kieł zwierza. Wgryz trwał sekundę, po czym kieł odbiegł. Po jego odbiegu ból trwał kilka chwil. Dziwnym było to, że miejsce ugryzione widziała wyobraźnia – Czarnym. Jak ta dziwność stała się, nie umiem powiedzieć.
Ból i czarność sprawiły, że podniosłem się na tapczanie i wyrwał się ze mnie krzyk który – zwróciwszy się ku przestrzeni nadsufitowej – wyrzucił ze siebie słowo: „Bydlę!!”
– – – –
W dniu, w którym zapisek powyższy utrwalił zwierzęcą zaciętość, bydlę wbijało zdalny kieł – w obie pachwiny.
– – – –
(…)
W liczbach jakie musiałem umieścić w piśmie, kształtowałem dwójkę po mojemu t.j. miała podstawę – poderwaną [znak takiej dwójki]. (…) Na kopercie jednak podałem w moim adresie dwójki bez poderwania (…) ale z przesadnym wąsatym podniesieniem podstawy do góry. Tej przesady, tej ironii nie zauważą pracowniczki i pracownicy biura Zarządu. Nikt nie będzie miał do mnie pretensji, że osłabiam stanowisko dwójkowcowych przełożonych ze Zarządu. Oni jednak – widząc w piśmie dwójkową liczbę w takim kształcie symbolicznym, w jakim na pewno nie widzieli go nigdy – zastanowią się i łatwo zrozumieją jedno: że sprawa dręczącego światła jest zemstą za coś, co łączy się z dwójkowością.
(…) Pióra i atramenty w urzędach pocztowych są teraz takie, jakby miały służyć jaskiniowcom do kreślenia myśli na ścianach schronów.
(…) Bydlę pogięło kartkę, na której miałem pisać o tym, co swoją działalnością osiągnęli dla Polski ambasadorscy Prusowie.
(…) Bydlę uderza w mój penis coraz częściej.
– – – –
Głos megafonu, zawieszonego w dziedzińcu, znowu towarzyszy dwójkowcowemu złoczyństwu, atoli nie umie już być nawet lichym wróblem; stać go tylko na to, że ma w sobie skrzeczenie jędzy, starej i skretyniałej.
– – – –
Bydlę naniosło lód w mój tapczan.
– – – –
Bydlę wykradło mi kartkę z zapiskiem o pierwszych mieszczanach w Polsce, a byli nimi Niemcy – rzemieślnicy którzy „naszli” w wielkich ilościach Polskę w st. XIII i – –usadawiali się pod najznaczniejszymi warowniami i we ważnych grodach. Właśnie ten szpiegowski i zdradziecki charakter pierwszych osad, utworzonych w Polsce przez Niemców – właśnie to było powodem kradzieży, jaką dwójkowcy popełnili u mnie.
(…)
Gabinet rozbydlęconych dwójkowców postępował prowokatorsko: pluskwy musiałem zabijać pierwszą kartką centralnego organu Partii.
(…)
Bydlę nieustannie rzuca na mnie ciernie, które wbijają się w moje ciało, kłują, parzą. Bydlę wymierza te swoje ciosy coraz to w inne miejsce mojego ciała. Twarz, cała czaszka również tak są kłute. Wbijanie cierni zaczyna się z chwilą, gdy pierwszy mój ruch, śródnocny lub przedranny, jest przejawem mojego zbudzenia się. I trwają te kłucia, jak długo jestem w domu, trwają przez godziny dnia, przez godziny wieczoru, przez godziny nocy aż do mojego położenia się, aż do zaśnięcia. Co sekunda – ukłucie. Niekiedy kilka ukłuć jednocześnie.
Wieniec cierniowy nie był taką okropnością. Wieniec cierniowy – bolał, krwawił. A dręczył – jak długo? Ja zaś cierpię cierniowe kłucia – w różnej częstości i sile – od lat!! A ostatnio co sekundę wbijany jest we mnie co najmniej cierń jeden. Oto okrucieństwo niemiecko-żydowskie!!
– – – –
Bydlę w nocy pokąsało moje skarpetki.
– – – –
Bydlę obryzgiwało mój lejek.
We wygódce poprzez sufitowy otwór nadlampowy zrzucało krople lub chłodne kropki. Kiszka odchodowa dotąd jego celem nie była.
– – – –
Tyłek był obryzgiwany przez dwójkowcowego Żyda (to bydlę) i przez dwójkowcowego Niemca (to bydlę).
(…)
Nie będę tedy używał nazw które są politycznymi symbolami, bo w stosunku do obu stóp (jak w ogóle do obu boków ciała) robią dwójkow[c]y jedną i tą samą politykę: politykę wrogości skierowanej przeciwko Polakom prawdziwym, politykę anty-polskich psuć i zniekształceń, politykę anty-polskich okrucieństw i zbrodni.
Z tej polityki pochodzi m.in. krzywienie nóg.
(…)
Sprawa równowagi ciała jest bardzo ważna w psychologii chorób sercowych. Dwójkowcy – działając wrogo przeciwko Polakom i Polkom – wytwarzają w nich choroby sercowe, a potem chcą im uniemożliwić zapominanie o tym, że ich serce utraciło zdrowie; takim przeciwdziałaniem zapomnieniu jest zdalne powodowanie zachwiań.
(…)
Ich umysłowe ograniczenie doprowadziło ich do tego, że osądzili, iż moje składanie kartek jest symbolizowaniem i wyraża zapowiedź ostrej i zaciętej walki z 2. Tak rodzą się myśli w ich mózgach zidjociałych. Wzmocnili swoje ciosy, nadali im większą wagę, większą bolesność: wbijali w moją stopę zdalny gwóźdź!!
(…)
Zaraz okrutnicy zaczęli dręczyć mnie i tutaj. Lecz zdalne gwoździe wbijali teraz inaczej. Inaczej niż kiedykolwiek dotychczas. Jednocześnie w obie moje stopy. I na wylot. I w inne miejsce. Tak wbito gwoździe w stopy ukrzyżowanego Chrystusa.
W tym samym czasie, w którym odbywała się ta faza męczenia mnie, w dziedzińcu gardło dziewczynki chyba 5-letniej krzyczało: „Tyku, tyku, na patyku!!” krzyk ten rozlegał się przez kilka minut.
W tej fazie ostatniej działanie zdalne i zeszykowane z nim działanie pobliskie nie mogło znaczyć nic innego tylko to:
Nie będziesz zbawicielem twojego narodu. Nie uratujesz Polaków. Nie zginiesz jak męczennik. Nie będziesz bohaterem wielkiej opowieści. Umrzesz powieszony najbardziej poniżająco: na byle jakim kawałku byle czego.
– – – –
(…)
Za zamknięciem perspektywy widocznej z mojego okna prawego, stoją dwa domy zwrócone ku ul. Wołoskiej; na dachu domu drugiego jest tajemniczy przyrząd, który ujrzałem przypadkowo i dla jego tajemniczych konstruktorów – nieoczekiwanie. Atoli we mnie było przypuszczenie, że gdzieś tam coś jest, co działa przeciwko mnie. Dzięki temu przypuszczeniu – istnienie niebezpiecznej tajemnicy odkryłem.
(…)
Widziany dokładniej, przyrząd ten ukazuje: 1) Graniastosłup wmontowany w dach, górna powierzchnia graniastosłupa ma rozmiar + – 2-2 ½ decymetra; wysokość + – 3-3 ½ decymetra; graniastosłup będący podstawą konstrukcji jest wykonany z cementu (żelazo-betonu? czy z czego innego?). 2) Pręt może 1-decymetrowy, cienki, o średnicy może 2 centymetrów, wydobywający się na podpórkę, lecz który może być łącznikiem. 3) Walec, przypominający kształtem rakietę, średnica = 1 ½ decymetra, wysokość = 1 metr. Materiał – chyba metalowy lub metaliczny. Dolna połowa walca pomalowana na szaro, górna na czarno.
Przyrząd, tak wyglądający i tak umieszczony, może spełniać tę samą funkcję, na jaką wskazują moje czucia.
Przyrząd na dole miał uzupełnienie – na parterze, nie, niżej jeszcze, na jezdni. Stały tam dwa auta, czarne, błyszczące. Nie wykwintne, nie najnowszej konstrukcji, lecz mimo to zwracające uwagę stanem utrzymania. Budziły zdumienie, bo dom z zagadkowym przyrządem należy do najbardziej lichych domów w Warszawy i jest zamieszkały przez ludność ubogą. Cóż tu robią te auta?
Nie mogłem ich tutejszej obecności wytłumaczyć inaczej jak tym, że w domu tym urządzono ostatnio jakąś pracownię którą kierują osoby rozporządzające błyszczącymi autami. W takim razie możliwym jest, że pracownię tę i jej przyrząd skierowano przeciwko mnie. Byłby to jeszcze jeden tajny gabinet dwójkowcowy pracujący przeciwko Polakowi prawdziwemu.
Wkrótce dom ze zagadkowym przyrządem i z tajnym gabinetem wyłonił ze siebie – osobę widzialną. Z wnętrza domu wyszedł mężczyzna średniego wieku (lat chyba trzydzieści kilka), przeszedł przez uliczny trotuar poprzecznie, czekał chwilę na otworzenie mu drzwiczek, potem wsiadł, auto odjechało.
Jego wygląd – gdybyśmy go gdzie indziej napotkali czy spotkali – nazwalibyśmy ujmującym. Kształtny, dobrze ubrany, w szarawej zarzutce skrojonej świetnie, w kapeluszu – powiedziałbym – dyplomaty, z twarzą inteligentną. A jaka narodowość, jakie plemię. Żyd. Niewyraźny. Rozpoznawalny dla kogoś, kto w tych sprawach ma obfite i długie doświadczenie. Ta fizjognomia należy do międzynarodowych. O cerze twarzy powiedziałbym, że taka, jak gdyby wywierały na nią wpływ wina francuskie. Wrażenie końcowe: coś z osoby podróżującej wiele.
(…)
Odkryłem istnienie niebezpiecznej tajemnicy.
[Rękopis zdeponowany w kolekcji Tadeusza Peipera w warszawskiej Bibliotece Narodowej. Do publikacji przygotował Jarosław Fazan. Ortografię i interpunkcję zmodernizowano.]