ONIRIADA
wybrał i opracował
Paweł Orzeł
19.04.1992
– pobyt sympozjalny, zjazdowy, zebrania, dyskusje – poczucie nieprzystosowania, brak akceptacji u innych – podsuwa mi się czasopismo literackie – w czasopiśmie powtarza się wielkimi literami wydrukowane nazwisko SŁYK – przez chwilę myśl, że może ktoś odkrywa rewelacyjność trylogii Słyka – czytam tekst, mętność, pokraczność myślenia – sformułowałem w mowie lub w piśmie swój sąd o osobie i twórczości Aleksandra Ścibora-Rylskiego – patrzę na twarze Danuty Ścibor-Rylskiej i Ścibora – wyglądają oboje tak, jak o Ściborze mówił Marek Hłasko – Ścibor lub Witold Zalewski cytują moją dezaprobatę dla pisarstwa Ścibora, kwestionują wartość mojego sformułowania – w tekście powołuję się na swojego ojca, to się interpretuje przeciw mnie – ostatni dzień pobytu, brak programu – Wiesław Myśliwski coś proponuje, ktoś zamówił alkohol – czekam na afirmację mojej postaci literackiej ze strony Myśliwskiego – Myśliwski unika jednoznaczności – – –
Noc, trochę bezsenności po czwartej, wstałem przed szóstą –
8.05.1992
– w Domu Literatury witam się i rozmawiam z paroma osobami, jest dzień wigilijny – mam poczucie dystansu do ludzi, do wszystkiego – z ludźmi z zagranic witam się przy siadaniu do stołu – mam z nimi po raz drugi spędzić noc sylwestrową, tylko z tej sytuacji ich znam – odbywa się ceremoniał powitań i uprzejmości – koło domu na Widok mijam Dankę Kępczyńską, rozmawia z Markiem Słykiem – Danka podbiega do mnie, chce rozmawiać ze mną, opowiada o sobie – stoimy na podwórku, ona musi zdążyć na ostatni autobus – wszedłem z kilkoma osobami do Spatifu – wszyscy gdzieś się pogubili po salach, nie wiem, czy ich szukać – chyba wyjdę ze Spatifu, trzeba się pożegnać z szatniarzem Adamem – słyszę słowa opowieści o tym pożegnaniu, Adam żegnał się ze mną jak przyjaciel – – –
Noc, bezsenność od trzeciej, drzemka, wstałem o szóstej –
12.05.1992
– podróżowanie dokądś, powrót skądś, ogrom małych zdarzeń – przerwa w podróży u rodziców Marka Słyka – poczęstunki, otrzymuję jedzenie na drogę, Marek raz jest, raz go nie ma – w podróży rozmowy z ludźmi z kręgu Pawła Śpiewaka lub Zbigniewa Jankowskiego – dyskusje, uprzejmości, uniki – książki z wielowyrazowymi tytułami, z nazwiskami w tytule – mój wybuch nienawiści do takich tytułów – stos książek, rozdzielamy je między sobą, jest przy tym Bohdan Zadura – relacja kogoś o zbieraniu pieniędzy na cel literacki – dają ci, którzy byliby usprawiedliwieni, gdyby nic nie dali – chyba o tym opowiada Tomasz Sęktas – opowiada o instalowaniu filtrów lub innych urządzeń – czuję się zagubiony wśród rzeczy, zdarzeń, ludzi – we wszystkim czuję i widzę nieskończoność – – –
Noc, bezsenność od czwartej, wstałem przed szóstą –
13.05.1992
– jestem u kogoś w mieszkaniu na Krakowskim Przedmieściu – toczy się literacka dyskusja – atakuje mnie Ludwik Grzeniewski, atakują inni – mnie zarzuca się nienaukowość, Markowi Słykowi pretensjonalność – mówię o naturze komizmu i humoru w narracjach Słyka – wychodzimy na Krakowskie Przedmieście, ktoś mnie zaprosił do siebie – nie jest pewne, gdzie pójdę – wchodzę do wielkiego sklepu z obuwiem, personel filozofuje o butach – nie zamierzam butów kupować – uczestniczę w imprezie literackiej w ośrodku kościelnym lub klasztornym – wygłaszam przemówienie, po przemówieniu różni ludzie mnie zagadują – młoda para uważa, że niepotrzebnie wplotłem w swój wywód fakty z biografii jakiegoś pisarza – częściowo godzę się z zarzutem – rozmawiamy o ośrodku, nie wiadomo, czy będzie nadal istniał – patrzę na zieleń trawy i drzew, na fragment budowli – – –
Noc, bezsenność nad ranem, wstałem po piątej –
16.06.1992
– dyskusja na skraju lasu lub parku – należę jakoby do tłumaczy dzieła pisarskiego świętego Jana Ewangelisty – uważam, że na to warto stracić życie – ktoś, chyba Paweł Hertz, mówi, że nazwisk tłumaczy świętego Jana się nie podaje, jest ich trzystu – godzę się, że przekład jest zbiorowym dziełem, zaszczytna jest przynależność do takiej zbiorowości – na ławce w parku, na ulicy w Warszawie, w poczekalni siedzę z nieznanymi kobietami – rozmowa, mówię, jak płaciłem w życiu za przyjaciół, mam na myśli Marka Hłaskę – nie mogłem latami wyjeżdżać za granicę, traciłem zagraniczne stypendia, wyrzucano mnie z pracy – kobiety jakoby słyszały coś o czymś takim jak historia moja i Marka – dokładnie nie mogą sobie niczego przypomnieć – widzę gdzieś kobietę, która mi przypomina Zosię, żonę Krzysztofa Gruszczyńskiego – patrzę na nią z daleka, ona siedzi ze spuszczoną głową – opowiadam komuś o Marku Hłasce, może opowiadam Markowi Słykowi, może jego matce – Markowi Hłasce zmarła matka, nie byłem na pogrzebie, mam się z nim zobaczyć – Marek Słyk lub może Zbigniew Kupis prosi mnie do siebie na obiad, wzdragam się, mam skrupuły – dyskutujemy o literaturze, Marek Słyk zarzuca mi sprzeczności w moich poglądach na literaturę, w ocenie jego powieści w maszynopisie – – –
Noc, sporo bezsenności, serce trochę dziś jakby spokojniejsze, wstałem po piątej –
20.11.1992
– widok odmienionego placu Trzech Krzyży – plac wygląda jak w mieście włoskim – restauracje są wewnątrz domów i na zewnątrz – plac jest otwarty na południe, na południe jadą autobusy – rozważania o drodze do miejsc wydarzeń historycznych – dzieci królewskie mogłoby być na miejscu w kilka minut, gdyby jeździły konno – wchodzę do sklepu, w sklepie kupuje się smakołyki – przeszkody przy kupnie – udało się kupić kilka porcji młodemu człowiekowi – proszę, żeby mi jedną porcję odsprzedał – ma to kosztować trzy dwadzieścia lub dwa złote – wyliczenia nie rozumiem, jem smakołyk – w szczerym polu siedzimy przy stole – Marek Słyk opowiada, że wczoraj upił się z matką – umarł Marka ojciec – zjawia się przy nas ojciec Marka w postaci Stanisława Bębenka – nie wiem, czy mi się cokolwiek wyjaśni – przygotowania wielu osób do wyjazdu na pogrzeb – chyba na pogrzeb Edwarda Stachury – dużo gadania o pogrzebie, dużo niezrozumiałych działań – rozmowa o mojej bezwzględnej uczciwości – ktoś się dziwi, że się o tym mówi – może ja chcę, żeby o tym się mówiło – nie będę opowiadał, że moja bezwzględna uczciwość jest aż dziwaczna – – –
Noc, dużo bezsenności, wstałem o wpół do siódmej –
2.06.1993
– wyszedłem przez balkon na taras – na tarasie ktoś uczy angielskiego dwóch mężczyzn – myślę, że nie będę słyszał dzwonka do drzwi – wracam do mieszkania – oglądam urządzenia w ścianie – ktoś wniósł do mieszkania duże paczki – wyglądam przez dziurkę od klucza – na korytarzu krząta się pani Olesia – domyślam się, że pani Czarnowska otworzyła jej drzwi mojego mieszkania – trzeba wyjść i przywitać się z panią Olesią – kilka lat jej nie widziałem – widzę w gazecie moją publikację – publikacja wspólna, moja i Marka Słyka – ktoś mnie przekonuje, żebym się wycofał ze współpracy ze Słykiem – mógłbym drukować swoje teksty w gazecie rosyjskiej – rozważam sprawę pisania dla Rosjan – uczestniczę w grze, w zabawie – grę prowadzi mężczyzna o magicznych skłonnościach – nie zauważyłem, że magik wysiadł z autobusu – autobus wiezie mnie z Krakowskiego Przedmieścia w pobliże dworca Warszawa Centralna – dla nawiązania z magikiem kontaktu trzeba teraz iść w stronę Krakowskiego Przedmieścia, Nowego Światu – wiadomo, że w grze z magikiem uczestniczy Wiesław Myśliwski – trzeba i jego odnaleźć – – –
Noc, spało mi się długo przy radiu, wstałem o szóstej –
27.06.1994
– przed wieczorem idę do Szkoły Handlowej, do Liceum Prusa – mój powrót wieczorem do matki – odczuwam bezsens ciągłego chodzenia – trzeba wynająć pokój bliżej szkoły – sprzed ogrodu Szyprowskich zawracam – patrzę na Las Miejski – koło kapliczki przy domu Gutkowskich widzę Józefa Ozgę-Michalskiego – skręca w zbożu – idzie w stronę Lasu Miejskiego – widuję go przy Mszczonowskiej na spacerach ze starą kobietą – należało chyba dać Ozdze znak, że się go widzi – zauważam bar w miejscu dawnych domów – wykupuję bon na jedzenie na 31 tysięcy złotych – kobiety wydają jedzenie wszystkim, którzy wykupili bony – mnie nikt nie chce obsłużyć – upominam się o jedzenie – żadnego rezultatu – absurdalna awantura narasta – wyzwiska z mojej strony, wyzwiska wobec mnie – kierowniczka lokalu krzyczy – nazywa mnie Żydem z Żydów – zjawia się Janka Dróżdż – chce jej opowiedzieć, co mnie spotyka – Janka rozmawia z kierowniczką – idę koło domów Stefanowskich – nie ma domu urodzenia – idę w stronę szosy Mszczonowskiej – spotykam Andrzeja Dobosza – nie chce mi się opowiadać, co mi się zdarzyło – jesteśmy jakby na Wiejskiej w Warszawie – otwieram drzwi do sklepu – sklep się akurat zamyka – wycofuję się – mam świadomość, że zostałbym wpuszczony – słucham opowieści rodziny Marka Słyka – Marek Słyk wróci z Berlina na święta – z Berlina 60 osób może wracać z wspólnym biletem za 1200 złotych – mówię, że to kosztuje mniej niż bilet tramwajowy – zdumiewam się – chcę komuś opowiedzieć, jakie to wszystko dziwne – – –
Noc, bardzo dużo bezsenności od świtu, rano zaspałem, wstałem o wpół do ósmej (sic) –
5.07.1994
– czuję się wplątany w sprawy rodziny Słyków – zaproszono mnie – jestem u nich – umiera Słyka ojciec – Słykowa matka nie reaguje na to, co się stało – nocuję w ich mieszkaniu, w ich domu – niepokoi mnie stan Słykowej – mówię o Marku Słyku, nie widzę go – nie wiem, czy Słykowa myśli o załatwianiu spraw pogrzebowych – jest w niej demonizm obojętności – patrzę na jej olbrzymie palce u nóg – wiem, że rano muszę jechać do siebie – jestem na moście – na moście praca przy naprawie – nie można przez most przejechać – nie można przejść pieszo – trzeba wracać – jestem po zachodniej stronie od mostu – na lewym brzegu Wisły – trzeba się dowiedzieć, co się dzieje u Słyków – przeraża mnie sytuacja – jej niejasność i jej mroczność – – –
Noc, spałem niespokojnie, wstałem o szóstej –
26.02.1995
– ogromny teatr – w wolnej przestrzeni – Teatr Polski, teatr Kazimierza Dejmka – jestem gościem Dejmka – spotykam się z nim – nie spotykam – odbyło się przedstawienie Fredry lub Szekspira – może się nie odbyło – dla aktorów samo przygotowanie roli jest życiowym osiągnięciem – odbyło się lub nie odbyło przyjęcie – sprząta się naczynia – Andrzej Lam mówi, że napisał sztukę – wiem, że liczy na moją opinię – chodzę po korytarzach – rozmawiam z ludźmi – z Markiem Słykiem – dziwię się zachowaniom Olimpii – myślę, że pojawi się Dejmek – oczekiwanie, niepokój – nie wiem, jak się umawialiśmy – niepokój z powodu zachowań Olimpii – rozglądam się za Olimpią – nie wiem, gdzie są Myśliwscy – jestem w teatrze i jakby już na zewnątrz – – –
Noc, spało mi się źle-dobrze, wstałem przed siódmą –
9.03.1995
– obrzeża Lasu Pamięckiego – obrzeża lasu w mieście – poznaję bruliony dwóch nie ukończonych dramatów – domyślam się, wiem – to dramaty Marka Słyka – mam pomysł, jak je połączyć – co dopisać, żeby powstała całość – trzeba dopisać dialogi o wymierności człowieka – musiałbym wystąpić jako współautor – rozmowy o utworze z Jerzym Lisowskim – Bohdan Drozdowski – twierdzi, że to teksty jego syna – ucznia szkoły średniej – czytam teksty córki Stanisława Piętaka (sic) – ona pisze wiersze – próbuję sobie wyjaśnić, skąd się wzięły córki Piętaka – za córką Piętaka idę z kimś przez Stare Miasto – idę za dwoma małymi dziewczynkami – one śmieją się ze swoich wierszy – śmieją się z tego, kto je czyta – i doszukuje się w wierszach wartości – obrzeże lasu – konstrukcje architektoniczne na obrzeżu – patrzę na rozbiórkę konstrukcji – jak na rozbiórkę rusztowań – – –
Noc, spałem jako tako, wstałem przed szóstą –
18.06.1995
– drzewa w parku skierniewickim – przed pałacem świadomość, że drzewa sadził Ignacy Krasicki – rozmawiałem z Jerzym Lisowskim – on sądzi, że powinienem przygotować przemówienie – na jubileusz Twórczości – myślę, co mógłbym teraz powiedzieć – musiałoby to być coś istotnego jak Pisanie – jak moje najważniejsze teksty – myślę o tym – myślę o źródłach polskiej literatury – o jej wzlotach – z radia Paryż słyszałem utwór Kazimierza Brandysa – może mi się to śniło – śniłem lub wyczułem, że Brandys uważa się za Kafkę – może dowiedziałem się o tym telepatycznie – wielkie są absurdy w polskiej literaturze – rozmyślam – jakby na Mszczonowskiej, jestem u młodego autora z mojego kręgu – pokazuje mi swoje rękopiśmienne teksty – ma się wydać książkę z jego korespondencji – korespondował z pisarzem z Anglii – może to Donat Kirsch, może Dariusz Bitner – są w materiałach rysunki – niektóre teksty znam – czytam wzmianki o Marku Słyku – idę przy skrzyżowaniu Miedniewickiej z Mszczonowską – ktoś mi mówi, że brat Józiek pojechał na targowisko – idą koło mnie dwa czarne cielaki – dotykam ich głów – pieszczę ręką ich głowy – – –
Noc, spałem niespokojnie, wstałem o szóstej –
10.07.1995
– rozglądam się po olbrzymim pokoju – jedynym meblem jest biurko – ktoś przy nim siedzi – chodzi po pokoju wysoki mężczyzna – mężczyzna ma ciemną twarz – myśli mi się, że to Kazimierz Bartoszyński – choć pamiętam, że był mały – na podłodze siedzi Marek Słyk – mówi się o Norwidzie – chce się coś zrobić, coś zorganizować – mężczyzna z ciemną twarzą spogląda na mnie – nie wiem, czy on mnie pamięta – nie wiem, dlaczego w związku z Norwidem zostałem zaproszony – dlaczego został zaproszony Marek Słyk – mężczyzna z ciemną twarzą wychodzi – moje myślenie o Norwidzie trochę się poprawiło – jego wiersze miłosne są lepsze niż filozoficzne – – –
Noc, niepokój z sercem, udręka upału, wstałem przed szóstą –
28.08.1995
– rozmyślam o gatunku powieści kryminalnej – niegdyś miałem wobec niej zbyt wysokie wymagania – dzwoni do mnie Marek Słyk z redakcji Twórczości – pyta, czy przyjdę – potrzeba, żebym przyszedł – mówię, że mogę być najwcześniej za dziesięć minut – nie rozumiem, w jakim charakterze Marek do mnie dzwoni – co on robi w redakcji – u mnie kręci się Miecio Radomski – wszedł z mieszkania sąsiadki – zauważyłem u sąsiadki młodą kobietę – robię kawę dla Miecia i dla mnie – wsypałem cukier i kawę do filiżanek – jednocześnie jakby do zlewu – wlewam wodę – cukier i neska rozpuszczają się – wszystko spływa – trzeba robić kawę na nowo – w mieszkaniu bałagan – widzę damski but – moje rzeczy leżą na środku pokoju – z samego rana kręcę się wśród uczestników dużej imprezy – działa bufet – barman o wyglądzie starego biedaka nalewa mi wódkę – trzymam w ręku portmonetkę – dużo banknotów, dużo monet – nie mogę wyliczyć należności – śmieje się ze mnie uczestnik imprezy – jakby to Stanisław Siekierski – barman mówi, że należy się sześćdziesiąt dziewięć złotych – chcę, żeby on sam wziął ode mnie należność – podsuwam mu portmonetkę – – –
Noc, spałem niespokojnie, okresy bezsenności, palpitacje, wstałem o szóstej –
9.11.1995
– ktoś mi dał swój program spacerów wieczornych – spacery krótkie i dłuższe, w różnych godzinach – jakby to spacery nad Rawką – przy drewnianym moście – przez Dolinę Rawki – mówię, że nie mógłbym swoich spacerów planować – i nie chciałbym – potrzebuję luzu, czegoś nieprzewidzianego – słucham opowieści ludzi z Żyrardowa – o pracy, o stosunkach między ludźmi – kupiłem nowy płaszcz – z Andrzejem Lamem wstępuję do rodziców Marka Słyka – dom jak szklany pawilon – wszyscy mają nowe płaszcze – według nowej mody – myślę o płaszczach – o płaszczach rozmawiam – przechodzę przez urząd, jak przez pocztę – słyszę o przesyłkach pocztowych, z książkami Mówią Wieki – słyszę głos germanistki Alicji ze Skierniewic – siedzi jak przy biurku na poczcie – ponad głowami ludzi widzę jej twarz – twarz czerstwa, zdrowa – nie chcę, żeby mnie zobaczyła – przechodzę, myślę o jej wyglądzie – – –
Noc, dużo nocnej udręki, wstałem przed szóstą –
Woda, w nocy wody nie było, teraz jest –
14.12.1995
– słowa utworu Dariusza Sośnickiego – słowa poezji – Dariusz Sośnicki broni Yewhena Michnowskiego – teksty młodych poetów o Dariuszu Sośnickim – o jego ludzkiej wspaniałości – czytam teksty korespondencji w gazetach – pisze się przeciw pisaniu Andrzeja Łuczeńczyka – przeciw absurdalnej narracji u Marka Słyka – wiem, że to atak na mnie – z placu Zamkowego patrzę w stronę wschodnią – na grupę młodych ludzi – mówią o książkach – powtarzają nazwisko autora – jego książki mają powodzenie – nazwisko chyba jak moje – wyraźnie słyszę sylaby, reza – przed Domem Literatury coś się dzieje – stoję w bramie z Markiem Słykiem – jego bratem (sic) – słucha naszej rozmowy kobieta – Marek Słyk mówi o wizytach u brata – mógłby przychodzić do mnie – słucham Marka, patrzę na kobietę – z Jerzym Lisowskim mam zjechać na rondo Nowego Świata – ma wsiąść Tadeusz Komendant przed rondem – zjeżdżamy w stronę Muzeum Narodowego – – –
Noc, sporo bezsenności od czwartej, wstałem o siódmej –
10.04.1996
– Henryk Krzeczkowski pyta mnie o Marka Słyka – poznał go lub ma poznać – nie wiem, co Henrykowi należałoby powiedzieć – rozmawiam z młodą kobietą w ciąży – brzuch u niej jak góra – w trakcie rozmowy zaczyna się u niej poród – kobieta kładzie się – jest przy niej stara kobieta – może to moja matka – obydwie rozmawiają – słucham niebywałego dialogu – stara kobieta wypowiada paradoksy i oksymorony, o rodzeniu – o akcjach porodu – rodząca posądza ją o szaleństwo – słucham tego ze świadomością – że obcuję z tajemnicą istnienia – stara kobieta odcinała trzysta razy pępowinę – jej porody zawsze były szczęśliwe – młoda poddaje się jej radom i naukom – wynająłem mieszkanie w domu na peryferiach – obok są ruiny, opuszczone domki – przez opuszczone podwórko idzie Małgorzata Łukasiewicz – do mnie przyszli Wiesław Myśliwski i Zygmunt Wójcik – przynieśli mały telewizor – moje mieszkanie otwiera się narzędziem – narzędzie podobne do gasidła świec – nie mogę mieszkania otworzyć – Wiesiek Myśliwski gorszy się – coś radzi zrobić – ja się martwię, że nie załatwiłem meldunku – meldunek trzeba szybko załatwić – rozglądam się po otoczeniu – widzę pod ścianą piękne naczynia ze szkła – to są rzeczy właścicieli domu – dom jest w pobliżu rzeki lub jeziora – – –
Noc, okropna przygoda z myszą o trzeciej, nie mogłem usnąć, wstałem po szóstej –
Gipsowanie, nocny koszmar z myszą spowodował, że zabrałem się od rana do gipsowania szpar i dziur w łazience, robiłem wszystko nieudolnie, namęczyłem się –
17.12.1996
– rozmawiam ze znajomymi – znają oni Marka Słyka i jego rodziców – Marek prowadzi mnie do swojego domu – jakby to na ulicy Hożej, w Warszawie – jakby na Długiej, w Skierniewicach – Słykowie częstują mnie jedzeniem, ciastkami – wychodzi się na miasto, wraca do Słyków – rozmawia się o wydarzeniach literackich, politycznych – chciałbym iść do siebie – powrót opóźnia się – brak dobrej okazji do odejścia – nie mogę się pożegnać – wyjdę chyba po angielsku – – –
Noc, paliłem światło do dwunastej, spałem jako tako, wstałem przed siódmą –
Zofia Okrasińska, zadzwoniła o ósmej, nie może przyjść rano, zadzwoni po południu –
31.03.1997
– czegoś chcę w Skierniewicach, czegoś poszukuję – kręcę się w pobliżu Strykowskiej – w pobliżu mieszkania siostry – przyjeżdżam do Skierniewic z Warszawy – tytuł sztuki Marka Słyka, kojarzę to z historią, z Wandeą – pamiętam, że utwór „Wandeum” jest młodzieńczą błahostką, bez znaczenia – ktoś mnie zagaduje na Strykowskiej – mówi, szwagier i siostra zgodziliby się dać mi u siebie lokum – mógłbym do nich przyjeżdżać, ile bym chciał – myślę o tym, co słyszę – dziwni ludzie w podziemnym lokalu – facet z dziwną twarzą zaczepia mnie – przed kamienicą Rynek 32 – mówi coś, czego nie rozumiem – mówię, ja już tu nie mieszkam – jestem u siostry lub nie u siostry – biorę porcję pierogów – siostra dokłada mi pierogów na talerz – wykonuję niezrozumiałe czynności – prowadzę rozmowy bez sensu – w Skierniewicach, na Strykowskiej – – –
Noc, spałem niespokojnie, wstałem po szóstej –
Marek Hłasko, dziś mija czterdzieści jeden lat od Wielkiej Soboty z Markiem –
27.06.1997
– szyję oplatają mi szczury – duszę się – brzydzę się dotykać szczurów – muszę je poodrywać, powyrywać – odczuwam stan paraliżu – ze strachu, z obrzydzenia – wiem, że jestem chory – jestem wśród chorych – wszyscy jesteśmy chorzy na raka – przeprawiamy się, przez wykopy, przez wykroty – ktoś się nami opiekuje – rozdrabia Marek Słyk – ma na głowie narośl – wielkości śliwki – raz po jednej, raz po drugiej stronie czoła – on nie wie, że jest chory – patrzę na wędliny, mięsa – wiem, że to jest trucizna – przepływ wędlin, mięs jak na taśmie – rozmawiam z wydawcami o promocji – omawia się rysunki – przedmioty ze złota do tego dołączy się – trzymam w ręku złoty łańcuszek – z krzyżykiem lub z medalikiem – medalik lub krzyżyk spada na podłogę – miesza się ze złotymi przedmiotami – nie jestem pewien, co jest moje – krzyżyk, czy medalik – redaktorka uważa, że mój jest medalik – – –
Noc, spało mi się bardzo źle, wstałem przed szóstą –
26.09.1997
– zdarzenia, jak fale, jak ławice – woda, nad wodą – nad rzeką, nad morzem – chcę się kąpać – można włożyć dokumenty, pieniądze w plastykowe opakowanie – z tym opakowaniem można pływać – bez strachu, że to ktoś ukradnie – przyglądam się manipulacjom z dokumentami – nie dowierzam, że się ich nie przemoczy – chcę wejść do wody – rozmawiam z Markiem Słykiem – Marek mówi o możliwości płacenia mniejszego podatku – pod jakimś warunkiem płaci się pięć razy mniej – tego słucha urzędnik skarbowy – ktoś od podatków – komuś podatek zostaje zmniejszony – opowiadam o tym jako o odkryciu – jest sposób uniknięcia nadmiernych podatków – ekscytuję się swoją opowieścią – odwiedzam kogoś w szpitalu – w szpitalu, który znam – sale szpitalne, rozmowy – chcę się pożegnać z profesorem – otwieram drzwi jego gabinetu – profesor modli się, trzyma coś w ręku – skłaniam głowę, zamykam drzwi – rozmawiam z wieloma osobami, opowiadam – – –
Noc, spałem jako tako, światło zgasiłem po dwunastej, wstałem po szóstej –
17.01.1998
– drogi dzieciństwa, ulice warszawskie – po drogach chodzę, jeżdżę, z Renatą – ona zna wszystko z powieści Marka Słyka – weryfikujemy jego fantastykę – przez podwórka warszawskie – idę z niedorozwiniętym Zdzisiem – jego dziwne działania, czynności magiczne – przestrzenie warszawskie – oddalenie między mną i Marianem Pilotem, Myśliwskimi – zeszliśmy się razem – studiujemy utwory pisarzy chłopskich – mówimy o książkach, o dokumentach – coś się planuje – rozeszliśmy się – jestem z Marianem Pilotem, z kimś jeszcze – rozmawiamy blisko domu, mieszkania Myśliwskich – czuję niestosowność tej sytuacji – wychodzi Grześ Myśliwski – wiem, co o naszym zachowaniu będzie myślał Myśliwski – głupio mi – schodzi do nas – gdzieś pójdziemy razem – myślę, że da się uniknąć czegoś złego – – –
Noc, światło zgasiłem o dziesiątej, noc spokojna, wstałem o wpół od siódmej –
10.05.1998
– jazdy po Warszawie – rondo i wykop kolejowy – przebudowa ronda i wykopu – płotek w charakterze zasłony – perypetie z Markiem Słykiem i kobietą – niby to Zofia Okrasińska, niby jej córka – telefony Marka Słyka, córki Zofii Okrasińskiej – jedzie się do Zofii Okrasińskiej – przechodzę przez jej mieszkanie – olbrzymi pokój, stary typ mieszkania – Zofia Okrasińśka pokazuje księgę – w księdze interesuje ją określenie, shoah artystyczne – czytam tekst – domyślam się, co to znaczy – trzeba wyjść – przyjechał po mnie Wiesław Myśliwski – sam lub z Grzesiem – przechodzę przez wielki pokój, który jest przedpokojem – do wielu mieszkań – opowiadam Wieśkowi o księdze – Wiesiek zjeżdża w boczną ulicę – przejeżdżamy obok wału – przy wale tłum, na wale światła – domyślam się, że to ma być cud – wracamy, jedziemy – mam wyjechać na dwa spotkania – poza Warszawę – powinienem być u siebie – organizatorzy powinni dzwonić – dziwię się, że nie dzwonili wcześniej – chyba nie dojdzie do wyjazdu – – –
Noc, spałem niespokojnie, wstałem przed wpół do siódmej –
10.09.1998
– ja i ktoś drugi, musimy być w szpitalu – coś się załatwia – łóżka w wielkim ciągu sal szpitalnych – przebywamy przez ciąg łóżek – jak na taśmie produkcyjnej – na końcu czeka na mnie rodzina Marka Słyka – sześć siedem osób – przyglądam się twarzom – nie orientuję się, kto jest kim – oni nie wiedzą, jak się zachować – mówię, nie zrobiono mi operacji – budynek na ulicy Widok – wracam skądś – nie mogę dojechać windą do swojego mieszkania – wjechałem na samą górę – zakamarki pięter, obcy ludzie – przymila się do mnie stary mężczyzna – zaczepia brzydka kobieta – daje do zrozumienia, że mnie zna – nie pamiętam numeru swojego mieszkania – błądzę po piętrach, po klatkach schodowych – wysilam się, żeby sobie numer przypomnieć – świta mi w głowie właściwy numer – powinienem trafić do mieszkania – – –
Noc, dzisiaj znów nocne brzęczenie, źródło jakby nad łazienką, długa bezsenność, wstałem przed siódmą –
27.01.1999
– wysłuchuję, oglądam – w filmie, na żywo – historia kogoś, kto został dowódcą – był dowódcą polskim, został światowym – przez swoją służbę nie ożenił się – widuję go w Zwierzyńcu – łączy się jego historię z pomysłami Marka Słyka – z Bimbpursem w jego powieści – z ideją żarcia i wydalania – słyszę zachwyty nad jego trylogią – ogłasza się jego trylogię za powieść wszechczasów – słyszę pochwały o mnie – to ja odkryłem powieści Słyka – jadę autobusem, przesiadam się – rozmawiam na przystanku z Jackiem Bocheńskim – rozmawiamy z bliska – patrzę w jego twarz, w jego oczy – ma się odbyć zjazd PEN Clubu – międzynarodowe towarzystwo – siedzę z kilkoma osobami przy stole – rozmowa po niemiecku – przerzucamy się powiedzonkami – leżę przy cudzoziemce – niewygoda w ułożeniu – ona mówi, że mnie rozumie – epizody, plątanina – – –
Noc, światło zgasiłem o jedenastej, wstałem po szóstej –
16.04.1999
– myślę o wierszach Radosława Kobierskiego – zrozumiałem, o co w jego wierszach chodzi – widzę autora jak na kliszy – rozmawiałem z nim lub będę rozmawiał – rozmawiam z kobietą – ona się stara o plac przy Alejach Jerozolimskich – biegnę do kina – film mi coś objaśni w polityce – jestem w lesie, chyba to Las Pamięcki – w lesie grupki młodych ludzi – słyszę ich śpiewy – śpiewy etniczne – chodzę po lesie, uciekam z lasu – myślę, co zrozumiałem w polityce – idę na wykład polityczny – wykład się nie odbędzie – spotykam łużyckiego wykładowcę – to człowiek dziwny, prostak lub krętacz – droga koło lasu, za miastem – wielkie przyjęcie – coś wyczynia przy stołach Marek Słyk – słucham, patrzę – – –
Noc, światło zgasiłem po dziesiątej, źle spałem, wstałem o wpół do siódmej –
24.06.1999
– na ulicy, ktoś znajomy – może to Marek Słyk – z kimś idę przez Warszawę – przy dworcu dom w rozbiórce – tu miałem mieć mieszkanie – mam na kurtce adres nowego mieszkania – ktoś dostanie mieszkanie obok – on widział swoje mieszkanie – wie, jakie będzie moje – on, młody inżynier, dostanie mieszkanie rozwojowe – moje ma być mieszkaniem reprezentacyjnym – dla zasłużonego literata – słucham opowieści o trzech pokojach – zawieziono mnie jako pisarza do nieznanego domu – odbędzie się wiele konkursów – śpi się jak na ulicy – pokoje jak na planie – przemawiam na uroczystości, w konkursie literackim – na tym moja rola powinna się skończyć – nie przyjechali jurorzy konkursów plastycznych – konkurs malarski fatalny – muszę zastąpić Franka Starowieyskiego – zamęt, komplikacje proceduralne – nie ma prac do nagrody – są dobre, ale niekonwencjonalne – nie do przyjęcia dla organizatorów konkursu – jestem zmęczony wszystkim, zniechęcony – chciałbym już wracać do siebie – – –
Noc, od drugiej działalność nade mną, stukanie, rzucanie czymś na parkiet, drzemki, wstałem o wpół do siódmej –
15.07.1999
– wsiadam do tramwaju, do pociągu – sprawdzam, czy mam bilet – coś mam, ale trzeba bilet dokupić – zawiadamiam konduktorkę – ona może mnie zna – stoję, siedzę – ni to oddzielne przedziały, ni to wspólny wagon – trzymam się jednej grupy – jest w niej Michał Dąbrowski – wiem, że widzę go po dziesiątkach lat – właściwie go nie widzę, chciałbym go widzieć – trzeba by z nim porozmawiać – rozmowy, działania – używam słowa osłupiewam – mówię, że to słowo Słyka – Marek Słyk jedzie z nami – jesteśmy uczniami, studentami – może ja jestem nauczycielem – dużo dziejby w trakcie jazdy – przejmuję się dziejbą, jazdą – – –
Noc, spało mi się nieźle, wstałem przed szóstą –
Deszcz, przez całą noc padało, pada i teraz, temperatura na dworze kilkanaście stopni, w mieszkaniu jeszcze dwadzieścia cztery –
5.11.2000
– dom urodzenia lub inny – ma nocować lew – trzeba go ułożyć na łóżku – coś robię przy lwie – może to ja będę spał z lwem – jakby redakcja, przepływ ludzi – przyszła Zosia Wójcikowa – przyglądam się jej – twarz Miecia Radomskiego – Miecio mówi, co przeczytał – szkic o Marku Słyku – mówię o Słyku – Słyk może jeszcze zostanie odkryty – jazda autobusem lub tramwajem – ktoś stawia przede mną kieliszek wódki – chyba to Irek Iredyński – stoję przy kierowcy – pojazd staje – wsiada do pojazdu monstrualna postać – rozmowy o literaturze, o wydawnictwach – trzeba zrobić recenzje wewnętrze – jakby dwie recenzje dla Iskier – rozmawiam w różnych towarzystwach – wita się z nami Jacek Trznadel – wyciąga rękę, podaję swoją – ręka Jacka ciężka, olbrzymia – ręka jak z drewna – – –
Noc, w nocy wielka ulewa, spałem znośnie, wstałem po szóstej –
27.01.2001
– pociągi, przejścia dworcowe – roboty w tunelach – widzę od tyłu Janusza Drzewuckiego – ma szczególną czapkę – rozpoznałem go w tłumie – u rodziców Marka Słyka – jakby to na północy – jakby na południu od Warszawy – dużo osób – matka i ciotka Marka – jego brat (sic) – Marek raz jest, raz go nie ma – po coś tu przyjechałem – może po zwrot długu – wyczuwam wstrzemięźliwość gospodarzy – wychodzę z Markiem – odprowadza mnie do autobusu – idę pieszo w stronę Warszawy – jestem nad dużą wodą – widziałem to jezioro z boku – z pociągu, z samochodu – teraz biegnę nad brzegiem – widzę całość jeziora – chcę coś do kogoś powiedzieć – może do Marka – – –
Noc, spało mi się bardzo źle, sen nad ranem, wstałem przed wpół do ósmej –
29.05.2002
– przecznica od ulicy Kozietulskiego, w Skierniewicach – wolna przestrzeń – przy mnie Julian Stryjkowski – o czymś sobie opowiadamy – przy przecznicy coś jak sam pokój – bez domu – kabina wielkości pokoju – ciemne ściany, prawie granat – na ścianach złote gwiazdy – jak gwiazdy na niebie – to ma być pokój dla Cecylii Wojewody – zastanawiam się, czy ona jeszcze żyje – wolna przestrzeń – pod Skierniewicami, w Warszawie – dużo ludzi, artyści – jednych znam, innych nie – coś się robi, tworzy – widzę rodziców Marka Słyka – martwią się o syna – działa Maria Jentys – nie mam z nią kontaktu – widzę ją i drugą kobietę – stoją z daleka – celebrują serdeczności między sobą – – –
Noc, spało mi się źle, ale lepiej niż w dwóch ostatnich nocach, krzątam się od piątej –
3.02.2003
– biuro lub kiosk – wiadomość o podatku od literatów – od wydanych książek – podatek ma zapłacić Marek Słyk – mam go o podatku zawiadomić – chyba i ja będę musiał płacić – sprawa z Ludwikiem Bożałkiem – rozmawiam z nim – on wygląda jak Leszek Bugajski – jestem, jesteśmy w nieznanym mieszkaniu – jakby na Nowogrodzkiej – blisko Forum – mam tam mieszkać – słyszę rozmowę z Halszką – dzwoni do niej Staś Cichowicz – Halszka ma wyjechać – nie może się z nim spotkać – musi się pożegnać z innymi – myślę, czy Halszka spotka się ze mną – w mieszkaniu robota – rzemieślnik rozbiera ścianę wewnętrzną – przyglądam się mieszkaniu – ta ściana jest konieczna – dzięki niej mieszkanie dwupokojowe – mówię o zaprzestaniu rozbiórki – liczę na pomoc Bożałka – widać w mieszkaniu ślady pożaru – trzeba zrobić remont – jedyna zaleta mieszkania dwa pokoje – rozbieraną ścianę trzeba odbudować – – –
Noc, spało mi się źle, bezsenność po czwartej, wstaję o szóstej –
23.06.2003
– płacę część czynszu – nie wiem, ile mam do zapłacenia – jadę na północ Warszawy – jakby to specjalny chleb – jestem w budynku straży – kupuję przedziwne pieczywo – jest w pobliżu Marek Słyk – rozmawia z właścicielem firmy chlebowej – jest z nim w komitywie – znają się od dawna – wychodzę przed dom – patrzę na budynek od zewnątrz – budynek stary, piękny – cały z drewna – rozglądam się po placu – to jest koniec Bielan – wracam do śródmieścia – trzeba zapłacić resztę czynszu – trzeba się dowiedzieć, ile do zapłacenia – kłopot z tym, komplikacja – – –
Noc, spałem znośnie, do wpół do szóstej, zaraz wstałem –
7.06.2004
– zginęła dokumentacja literacka – trzeba dokumentację odtworzyć – niosę cztery moje książki – do Domu Literatury – do biura organizacji literackiej – rozmawiam z Zofią Brezową – rozmawia ze mną jak z rówieśnikiem – jak przyjaciółka – jest swobodna w rozmowie – towarzysko plotkujemy – jestem u rodziców Marka Słyka – Marek siedzi – wygląda jak kukła – jak postać Maśluszczaka – słucham, co Marek mówi – twarz starej kobiety – starczość w jego twarzy, w memłaniu – dom bliskich ludzi – matka przyjaciela – przyjaciel, uczeń – muszę wyjść, pożegnanie – żegnam się jak u Reszków – serdeczność pożegnalna – z kobietą, z matką – dotykamy się policzkami – w tym czułość – dziwię się swojemu wzruszeniu – – –
Noc, dziwaczność nocy, nocnych uczuć, wstaję o wpół do szóstej –
4.08.2004
– plątaniny literackie, topograficzne – między Łupią i Rawką – między Skierniewicami i Miedniewicami – wszelakie osobliwości – między liniami kolejowymi – dzisiejszy chaos – w myślach dawny porządek – dawne granice – widoki dzienne, nocne – dziejby nocne – świętowanie czegoś – świętowania literackie – fragmenty tekstów Marka Słyka – przypomina się go, inscenizacje – działa jego rodzina – w przestrzeni skierniewickiej, warszawskiej – idę do publicznej łaźni w Warszawie – reminiscencje przeszłości – nieład wszędzie, chaos – czuję destrukcję – w świecie zewnętrznym, w sobie – – –
Noc, spałem niespokojnie, wstaję o wpół do szóstej –
Podczytywanie, raz tego, raz owego, czytam dla zagłuszenia lęków –
17.08.2006
– przy mojej Dolinie Rawki – jest nas kilka osób – sami mężczyźni, sami pisarze – między nami ktoś drobny, delikatny – może Marek Słyk, może Edek Stachura – mamy się rozdzielić – mamy odejść – delikatny chyba odejdzie ze mną – może zostanie z resztą – troszczę się o niego – ciemności przede mną – jestem w ciemnościach – mam sprawę z tekstem – siedzę z kobietami – przy stole – stół jak w poczekalni – jedna z kobiet komentuje moje teksty – czyta mnie wrażliwie – jak kiedyś Renata – przysłuchuję się jej słowom – sprawia mi przyjemność jej mówienie – potrzebuję jej słów – mam odejść – odchodzę, nie odchodzę – – –
23.04.2007
– trzymam w ręku legitymację Marka Słyka – on nie może mieć dowodu osobistego – myślę o nim, o jego stanie – jak to mu się złożyło – stoję na poczcie lub w banku – jakby blisko okienka – to jest jakby na podwyższeniu – niczego nie załatwiam – wiem, że jestem obserwowany – jakbym wiedział, kim obserwujący jest – on nie podchodzi do okienek – widać po nim, że to ciota – jestem na pogrzebie, w tłumie – nie wiem, czyj to pogrzeb – kobieta składa coś przy trumnie – wiem, że to od Lipińskich – złożyła to druga żona Eryka – myślę, czyj to pogrzeb – – –
23.08.2007
– zgroza w mieszkaniu – straszni ludzie – starzy fachowcy – młodzi od Marka Słyka – jego koledzy psychiatryczni – mieszkanie nie do poznania – puste, wszystko przesuwane – do izby bez okien – coś robili starzy fachowcy – młodzi gadają o wierszach Marka Słyka – wiem swoje o wierszach – oni je analizują – fachowcy zbierają się do wyjścia – ja nie dam sobie z niczym rady – nie widzę łóżka – krzeseł, stołu – co ja zrobię – patrzę na straszne twarze – tylko się powiesić – koszmar, przerażenie – – –
31.01.2011
– jestem na nowo w kolegium recenzentów – nie wiadomo, w jakim wydawnictwie – ciekawe, jak to teraz będzie – jak będziemy honorowani – czytałem maszynopis Marka Słyka – będzie się o tym mówić – rozglądam się po twarzach kolegiantów – niby ludzie znani – jakbym nikogo nie znał – nie wiem, jak to teraz będzie – na razie nic nie wiem – wszystkiego jestem ciekaw – zebranie już się zaczęło – oczekiwanie trwa – jak to się zacznie – niektórzy chyba wiedzą – ktoś coś o kimś mówi – jakąś złośliwość – – –