HOUELLEBECQ:
SPACER NAD BRZEGAMI FIKCJI


 

Wstęp – Konieczność Unicestwiania

 

W pierwszym numerze „Pola” Marcin Polak zrecenzował książkę M. Houellebecqa „Unicestwianie”, która ukazała się w przekładzie Beaty Geppert. Recenzja jest dość zachowawcza w formie, ale wyraźna w ocenie – nie jest to szczytowe osiągnięcie Houellebecqa. Zachęcając do lektury całego tekstu, pozwolę sobie zacytować jego fragment:

 

Lepszy niż w „Unicestwianiu” był Houellebecq w „Cząstkach elementarnych”, „Uległości”, „Platformie”, „Możliwości wyspy”, o wiele lepszy był w „Mapie i terytorium”; napisał jak dotąd wiele udanych powieści i niewątpliwie zasłużył na rozgłos i status najbardziej poczytnego żyjącego pisarza francuskiego. Ilość wybitnych publikacji działa jednak na niekorzyść każdej następnej, od której czytelnicy oczekują nowych zaskoczeń i ciągłego wzrostu poziomu literackiego, tymczasem jakość pisarstwa Houellebecqa utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie, począwszy od „Poszerzenia pola walki”. Gdyby „Unicestwianie” było jego pierwszą albo drugą książką, wtedy z pewnością wywoływałoby większe wrażenie i zostałoby ocenione wyżej niż zostało, inna sprawa, że nie ma takiej siły, która pozwoliłaby postawić je wyżej od „Mapy i terytorium”, będącej z pewnością najlepszą książką Houellebecqa.

 

Inne książki tego autora może czytać się lepiej. Być może dlatego, że Houellebecq nie jest pisarzem, który szczególnie skupia się na formie. Trudno dostrzec u niego jakieś zapędy ku samodoskonaleniu. Nie ma zatem powodu, by powieści późniejsze były lepsze od poprzednich. Na poziomie języka z pewnością osiągnął niezwykłą biegłość i sprawność, która pozwala mu na napisanie dowolnej powieści. Jeśli rozmyśla o własnym warsztacie, robi to pewnie niezbyt często i raczej w zaciszu. Na zaniedbanie (raczej rozumiane jako brak intencjonalnego skupienia na kwestiach formy) w kwestiach formalnych może wskazywać już sama długość powieści, która rodzi pytania o zasadność takiej skali przy zakresie tematów, które są dobrze znane z pozostałych książek. Zamiary, wysiłek, wydają się tu być dziwnie nieproporcjonalne.

By użyć metafory bliskiej autorowi, książka ta przypomina gotowe danie do podgrzania w mikrofalówce. Smak wydaje się dziwnie znajomy, przyjemny, tylko wszystko jakby zbyt mocno przetworzone, rozgotowane, przemielone. Kontrast pomiędzy przerażającym, fabrycznym wyglądem dania i jego poprawnym smakiem budzi niepokój. Żołądek sam się zaciska. Nawet oczy nie chcą jeść. Pewnie ktoś mniej łapczywy odłożyłby talerz.

Pomimo tego chciałbym postawić ryzykowną tezę, że książka ta zasługuje na naszą uwagę. W tej powieści dzieje się coś ważnego dla literatury europejskiej i dla literatury w ogóle. Być może dzieje się to gdzieś na uboczu. Może nie w pełni świadomie, ale mam wrażenie, że gdy raz się tę myśl dostrzeże, jak znajomy obraz za szybą pędzącego auta, które nie zawróci, nie sposób o niej przestać myśleć. Taką myśl pokazuje się szybko palcem. Taką myślą, jak zarazkiem, trzeba się bez wątpienia dzielić.

Gdy czytałem „Unicestwianie”, ciągle wracały do mnie zdania z „Rester vivant” Houellebecqa. Dlatego bardzo ucieszyło mnie, gdy w recenzji M. Polaka przeczytałem o oczekiwaniu na polskie tłumaczenie tego eseju. Ucieszyłem się z dwóch powodów. Po pierwsze uważam, że jest to tekst istotny dla „Unicestwiania” i zrozumienia momentu, w którym znalazł się Houellebecq. Po drugie jest to doskonała okazja do równoległej lektury dwóch, tak odległych od siebie czasowo, tekstów tego samego autora.

Jednak niech to nie będzie zwykłe literackie ćwiczenie, ale raczej karkołomne badanie. Próba zadania pytania o miejsce fikcji we współczesnej literaturze oraz próba zdefiniowania czym właściwie ta fikcja jest.

 

Interludium I. Pozostawać żywym – metoda

 

Słowa Houellebecqa:

 

Najpierw cierpienie

 

Wszechświat się drze. Beton nosi ślady przemocy, która uformowała go w mur. Beton się drze. Trawa zawodzi, zaplątana w zwierzęce zęby. A człowiek? Co powiemy o człowieku?

 

Świat jest rozsupłanym cierpieniem. U jego początku jest kłębek cierpienia. Każda egzystencja jest rozwojem i rozwalaniem. Wszystkie rzeczy cierpią, aż do zaistnienia. Nicość wibruje bólem i staje się nim w odpychającym paroksyzmie.

Byty rozwijają się, są coraz bardziej różnorodne i złożone, nie tracąc nic ze swojej pierwotnej natury. Na pewnym poziomie świadomości, wyłania się krzyk. Poezja ma w nim swoje źródło. Podobnie mowa artykułowana.

Pierwsza poetycka próba polega na cofnięciu się do źródła, czyli do cierpienia.

Odcienie cierpienia są istotne, ale nie są kluczowe. Każde cierpienie jest dobre, każde cierpienie jest pożyteczne. Każde cierpienie wydaje owoce. Całość cierpienia jest Wszechświatem.

Henio ma roczek. Leży na ziemi. Ma brudne pieluchy. Drze się. Jego matka krząta się po mieszkaniu, stukając szpilkami po kafelkach. Szuka stanika i spódniczki. Spieszy się, żeby zdążyć na wieczorną randkę. Ta mała rzecz, która pełza po kaflach, cała w gównie, irytuje ją. Teraz ona  zaczyna się drzeć. Także Henio drze się w najlepsze. Wreszcie matka wychodzi.

Henio właśnie rozpoczął swoją poetycką karierę.

Mareczek ma dziesięć lat. Jego ojciec właśnie umiera w szpitalu na raka. Ta znoszona maszyneria z rurkami w gardle i kroplówkami to jego ojciec. Tylko spojrzenie jeszcze żyje. Wyraża cierpienie i strach. Mareczek też cierpi. Mareczek też się boi. Kocha swojego ojca. Ale jednocześnie zaczyna czuć w sobie pierwsze fale pragnienia, aby jego ojciec umarł. Czuje się winny.

Przed Mareczkiem wielkie zadanie. Będzie musiał rozwinąć w sobie to wyjątkowe i płodne cierpienie: Przenajświętsze Poczucie Winy.

Michaś ma piętnaście lat. Żadna dziewczyna nie pieściła go nigdy w swoich ramionach. Chciałby potańczyć z Sylwią. Ale Sylwia tańczy z Patrykiem. Nie ma wątpliwości, że Sylwii się to bardzo podoba. Michaś podpiera ścianę. Szkolna ballada przenika aż do jego wnętrzności. To cudowny taniec o nienaturalnym pięknie. Michaś nie wiedział, że można tak cierpieć. Do tej szczególnej chwili jego dzieciństwo było szczęśliwe.

Michaś nigdy nie zapomni kontrastu między jego sercem przeszytym cierpieniem a bulwersującym pięknem muzyki. Jego wrażliwość właśnie się rozwija.

Jeśli świat składa się z cierpienia, to dzieje się tak głównie dlatego, że jest wolny. Cierpienie jest konsekwencją wolnej gry części układu. Musisz to wiedzieć i mówić o tym.

Nie będziesz mógł przemienić cierpienia w cel. Cierpienie jest, i dlatego nie będzie mogło stać się celem.

W ciosach, które nam wymierza, życie wali oburącz raz przemocą, a raz pułapką. Musisz koniecznie znać te dwie formy. Ćwicz je. Poznaj je dogłębnie. Musisz dokładnie wiedzieć, co je różni, a co je łączy. To rozwiąże od razu wiele sprzeczności. Twoja mowa stanie się silniejsza i potoczysta.

Biorąc pod uwagę czasy, w których żyjemy, musimy stwierdzić, że miłość już prawie nie występuje. Jednak jej ideał wciąż jest żywy. Tak jak każdy ideał, umiejscowiona jest ona gdzieś poza czasem, nie mogąc ani osłabnąć ani zniknąć.

Z tego bierze się szczególnie przeraźliwy dysonans pomiędzy światem a ideałem, szczególnie bogate źródło cierpienia.

Lata młodości są ważne. Gdy rozwiniesz wystarczająco idealną koncepcję miłości, szlachetną i doskonałą, to masz przejebane. Od tej chwili nic nigdy Cię nie zadowoli.

Jeśli nie spotykasz się z kobietami (czy to przez wstydliwość, czy brzydotę lub jakikolwiek inny powód), to czytaj damskie pisemka. Sprawi Ci to praktycznie ten sam ból.

Skakać w głąb przepaści braku miłości. Uprawiać nienawiść do samego siebie. Nienawiść do siebie, pogardę do innych. Nienawiść do innych, pogardę do siebie. Wszystko wymieszać. Zsyntetyzować. W ciągłym rozdeptaniu życia być ciągłym przegranym. Świat to dyskoteka. Gromadzić niezliczone frustracje. Uczyć się bycia poetą, to zapominać jak żyć.

Kochaj sobie własną przeszłość, albo ją znienawidź. Byleś jej nie stracił z oczu. Trzeba poznać dobrze samego siebie. Tylko w ten sposób Twoje głębokie ja uwypukli się, wślizgnie się pod słońce, a ciało zostanie na ziemi. Nabrzmiałe, spęczniałe, podrażnione, dojrzałe do nowych cierpień.

Życie to seria testów zderzeniowych. Pierwsze się z reguły zdaje, ostatnie oblewa. Życie trzeba zawalić, ale tylko trochę. I trzeba cierpieć, ciągle cierpieć. Musisz nauczyć się odczuwać ból w każdej porze. Każdy fragment Wszechświata musi być dla Ciebie osobistą raną. Jednak trzeba pozostawać żywym – przynajmniej przez chwilę.

Wstydliwość nie jest godna pogardy. Można o niej myśleć jako o jedynym źródle wewnętrznego bogactwa. I to nie jest fałsz. Tak naprawdę tylko w chwilach, w których widoczna staje się pustka ziejąca między wolą i czynem możemy dostrzec interesujące zjawiska duchowe. Ludzie, którzy nie dostrzegają tej pustki, są bliżsi zwierzętom. Wstydliwość to doskonały punkt wyjścia ku poetyckiej przygodzie.

Rozwijaj w sobie głębokie uczucie żalu do życia. Żal to nieodłączny towarzysz każdego aktu twórczego. Czasami, to prawda, życie wyda Ci się zbiorem przypadkowych doświadczeń. Ale żal musi być zawsze blisko, gdzieś pod ręką – nawet gdy nie będziesz chciał dać mu ujścia. I zawsze wracaj do źródła, którym jest cierpienie.

Gdy tylko zaczniesz wzbudzać w innych mieszankę strachliwej litości i pogardy, będziesz wiedzieć, że jesteś na dobrej drodze. Teraz możesz zacząć pisać.

 

1 – Unicestwianie a metoda Houellebecqa

 

Nim dotrzemy do „Unicestwiania” zanurzmy się na chwilę w „Pozostawać żywym”. Ta houellebecqowska anamneza pozwoli nam znaleźć kilka rymów w obu dziełach. Pytać będę tutaj z perspektywy porównującej figurę artysty z „Pozostawać żywym” z artystą-autorem „Unicestwiania”. Mówiąc prościej, pytanie brzmi, jak przedstawia się podejście do literatury Houellebecqa jako autora literackiego manifestu i epigońskiej powieści?

Zacznijmy od samego tekstu. A zatem na czym polega metoda wyłożona w „Pozostawać żywym”? Podejście Houellebecqa przypomina zsekularyzowaną wersję zakładu Pascala, w którym literatura przejęła odpowiedzialność za zbawienie materializujące się w postaci pełnego cierpień życia artysty i pośmiertnej sławy. Metafizyczny korzeń życia tkwi głęboko w cierpieniu, które wypełnia je swoimi czarnymi sokami. Korzeń można wyrwać razem z życiem i zakończyć je lub żyć, cierpiąc. Skoro cierpienia nie da się uniknąć a sławę można zdobyć jedynie pisząc, to by móc pisać należy koniecznie zadbać o życie. Zatem opłaca się raczej żyć niż nie żyć. Literatura to estetyczna, fikcyjna proteza, która w zsekularyzowanym świecie rekompensuje lub pozwala na ponowne umieszczenie człowieka w świecie i przyznanie mu miejsca, które pozwoli chwilowo odsunąć przygniatające poczucie zagubienia i osamotnienia. Teraz przejdźmy do „Unicestwiania”.

Jak zauważa Polak:

 

Ostatnie sto stron „Unicestwiania” jest kolejnym już ćwiczeniem z pesymizmu metafizycznego, jest to właściwie mały traktat egzystencjalny doszyty do poprzedzającego go thrillera politycznego liczącego ponad pięćset stron.

 

Książka Houellebecqa ma dwie wyraźne części. I obie są niezbędne. Obie mają dokładnie tyle stron, ile trzeba, jeśli przystać na perspektywę autora „Pozostawać żywym”. Stosując „metodę” z tego manifestu można powiedzieć, że pierwsze 500 stron to nic innego jak ćwiczenie. Houellebecq przystępuje do pisania jako jedynej czynności, która pozwala mu przetrwać w więzieniu rzeczywistości. Pierwsze 500 stron to konieczność. Warstwy tekstu, litania ze znajomych znaków i formułek, prośba o jeden temat, trop, pozwalający rzucić na papier kilka zdań, które będą miały jakieś znaczenie dla autora (niekoniecznie pewnie dla czytelnika, przynajmniej nie bezpośrednio).

Zatem Houellebecq wychodzi od znajomego i dobrze opracowanego przez siebie miejsca – od politycznego thrillera i sam czeka na przełom, na rozwinięcie zagadki i objawienie się tematu. Dopóki to się nie stanie, zaludnia karty powieści znanymi postaciami. Znudzonymi urzędnikami, ich rozczarowanymi małżonkami i politycznymi liderami, którzy nie potrafią zrozumieć własnego sukcesu zawodowego kwitnącego w tle zdewastowanych żywotów domowych. Houellebecq dokłada kolejne strony do puchnącej powieści, pisze, ćwiczy się zgodnie z własną metodą, aż w pewnym momencie na ucho szepta mu sam Hermes: „Michel, skończ z bzdurami. Zacznij wreszcie pisać”.

I Michel przechodzi do kolejnej części powieści. Jednak, co ważne, nie wyrzuca wszystkiego, co napisał dotąd, do kosza. Dla całej powieści kluczowe jest właśnie to, że pozostawia ten zapis w formie świadectwa. Pierwsza część książki poświęcona politycznej intrydze zostaje w pewnym momencie zapomniana. Bez słowa komentarza. Bez usprawiedliwienia. To jednoczesne porzucenie całości oraz zatrzymanie jej w granicach jednej powieści to zabieg równie błędny, co oryginalny. Zabieg obłędny. Zdaje się, że Houellebecqa nuży już wymyślanie kolejnych historii, pomnażanie bezsensownych i papierowych bohaterów, niecierpliwią go fabuły ze swoimi typami, charakterami, toposami. Dlatego lepiej przestać pisać, a na pewno przestać zmyślać. Choćby i w połowie lub nawet dalej. Spokój ducha jest ważniejszy. Tytułowe unicestwianie być może odnosi się do konieczności porzucenia pewnego rodzaju pisania i związanej z nim fikcji.

W ostatniej części książki bohater znajduje na półce całą serię książek o Sherlocku Holmesie. Naprowadza go to na kilka przemyśleń związanych z fikcją:

 

Z łatwością znalazł na półce komplet książek o Sherlocku Holmesie, wydany w dwóch tomach w kolekcji Bouquins; mimo wszystko zdziwił się następnego popołudnia, jak szybko zdołał się oderwać od własnego życia i zapalić do rozumowania genialnego detektywa oraz do ponurych intryg profesora Moriarty’ego; co innego poza książką mogłoby wywołać taki skutek? Nie film ani tym bardziej muzyka, która jest przeznaczona dla ludzi w dobrym stanie zdrowia. Nawet filozofia nie byłaby na miejscu, poezja tym bardziej, poezja nie nadaje się dla umierających; to musi być jakaś beletrystyka [fr. une oeuvre de fiction], opowiadająca inne życie niż jego. To życie innych ludzi, pomyślał, wcale nie musi być podniecające, wyjątkowa wyobraźnia i talent pisarski Arthura Conan Doyle’a nie były nawet potrzebne; opowiadane życie mogłoby być równie nudne i nieciekawe jak jego własne; musi tylko być inne. Z tajemniczych przyczyn musi być wymyślone; ani biografie, ani autobiografie nie wchodziły w grę. „Jakąż powieścią jest moje życie!”, miał wykrzyknąć Napoleon, ale się mylił. Jego autobiografia, Memoriał ze Świętej Heleny, była tak nużąca, jakby to był pamiętnik urzędnika pocztowego, prawdziwe życie nie staje na wysokości zadania. Życie ludzi w rodzaju Napoleona bywa niekiedy interesujące – można na przykład przypuszczać, że facet miał niezłą zabawę pod Wagram lub Austerlitz – ale żeby tak nazywać stacje metra, to już gruba przesada. Życia przeciętne i mało urozmaicone, przetworzone przez talent lub geniusz autora, jak zwał, tak zwał, mogły ponadto uświadomić mu, że jego własne życie nie jest aż tak beznadziejne.

 

W tłumaczeniu francuskie une oeuvre de fiction staje się polską beletrystyką. Dla kontekstu omawianych zagadnień właściwsze byłoby określenie literacka fikcja.

Zamiast fikcji rzeczywistości w postaci politycznych dramatów i hakerskich intryg lepiej objąć rzeczywistość fikcji, która pozwoli na przeżycie życia z być może prostszymi, wręcz banalnymi, ale ludzkimi postaciami. Minister technokrata wydaje się mniej interesującą postacią niż siostra czy ojciec bohatera. To złamanie pewnego inteligenckiego decorum. Dlatego Houellebecq przygląda się temu po cichu. Przygląda się życiu siostry, żony, próbuje przypomnieć sobie ojca. I coś zaczyna się w nim dziać. Budzą się emocje. Znów zaczyna się życie. I temu życiu, które tak długo w mgle najróżniejszych intryg ignorował autor, przygląda się teraz jego bohater i on sam. To ono wyjrzało wreszcie zza stert kart zapisanych tanimi historiami, które da się czytać tylko w przeludnionych tramwajach i na brudnych plażach. W tym sensie „Unicestwianie” może być odpowiedzią na wzrastającą fikcyjność (rozumiana jako sztuczność “fikcja rzeczywistości”) świata. To nie powrót do arkadyjskich pejzaży i poszukiwanie nowego realizmu. To raczej umiejętność takiego operowania symbolicznymi fikcjami (“rzeczywistość fikcji”), która pozwala na ponowne jego pojęciowe i emocjonalne uchwycenie i zagospodarowanie przez ludzką zdolność pojmowania rzeczy. W takim świecie nawet śmierć ojca może być istotnym punktem odniesienia jako ostatnie uniwersalne (jeszcze) doświadczenie ludzkości. Mały rodzinny dramat to ostatni pewnik.

Zwrot Houellebecqa ma swoją wartość. Jest to bildungsroman przekwitającego bohatera. Przechodzi on ze świata technologii do wioski emerytowanych ludzi bez kariery. To przejście nie gorszy bohatera, ale pozwala odbudować zalążki więzi z najbliższym otoczeniem. Jest to ucieczka w jednostkę i wszystko co z nią związane. I choć brak tu happy-endu, nie sposób nie wyczuwać słabego pulsu nadziei. Wrażliwsze nosy wytropią także nieco kościelnego kadzidła.

 

Interludium II

 

Znów słowa Houellebecqa:

 

Artykułować

 

Siła staje się ruchem, gdy przekształca się w czyn i rozwija w czasie.

 

Jeśli nie zdołasz wyartykułować cierpienia w dobrze zdefiniowanej strukturze, masz przejebane. Cierpienie pożre Cię na surowo zanim miałbyś chwilę, żeby cokolwiek napisać.

Struktura jest jedyną ucieczką przed samobójstwem. A samobójstwo niczego nie rozwiązuje. Tylko pomyśl, że Baudelairowi udałoby się popełnić samobójstwo, gdy miał 24 lata.

Ufaj strukturze. Ufaj także starym metrykom. Wersyfikacja jest potężnym narzędziem wyzwolenia od życia wewnętrznego.

Nie czuj przymusu wynajdywania  nowych form. Nowe formy są rzadkie. Jedna na stulecie, to już coś. I to nie zawsze najwięksi poeci są ich autorami. Poezja nie jest pracą nad językiem, nie w swojej istocie. Za słowa odpowiedzialne jest całe społeczeństwo.

Większość nowych form nie powstaje od razu od zera, ale raczej kształtuje się przez powolne odchodzenie od ich poprzedniczek.. Narzędzie adaptuje się powoli, przechodzi subtelne modyfikacje. Efekt nowości, która jest ich wynikiem, pojawia się dopiero na końcu, gdy dzieło jest już napisane. Wszystko to przypomina zwierzęcą ewolucję.

Z początku będziesz wydawać jedynie nieartykułowane krzyki. I często będziesz miał ochotę do nich wrócić. To normalne. Poezja, tak naprawdę, wyprzedza tylko o mały kroczek mowę artykułowaną.

Więc zanurz się na nowo w nieartykułowanych krzykach, gdy tylko będziesz odczuwał taką potrzebę. To kąpiel młodości. Ale nie zapominaj: jeśli nie uda ci się przynajmniej od czasu do czasu od nich odejść, umrzesz. Ludzkie ciało ma swoje granice.

W paroksyzmie cierpienia, nie będziesz potrafił więcej pisać. Jeśli czujesz się na siłach, to spróbuj. Rezultat pewnie nie będzie zbyt dobry. Pewnie, ale nie koniecznie.

Nie pracuj. Pisanie poezji to nie praca, to ciężar.

Jeśli wykorzystanie jakiejś zdefiniowanej formy (np. aleksandrynu), wymaga od ciebie wysiłku, porzuć ją. Ten rodzaj wysiłku nigdy się nie opłaca.

Inaczej jednak jest ogólnie z samym wysiłkiem, stałym, który powinien służyć ucieczce przed apatią. Ten jest konieczny.

W temacie formy nie cofaj się nigdy przed przeczeniem samemu sobie. Klucz, zmieniaj kierunki, ile razy trzeba. Nie staraj się za bardzo o spójność charakteru. Ona istnieje, czy chcesz tego czy nie.

Nie zaniedbuj niczego, co może dostarczyć ci odrobinę spokoju. Szczęście nie jest twoim przeznaczeniem. To już jest jasne i to od dawna. Jeśli możesz tylko pochwycić jakąś ułudę, namiastkę spokoju, zrób to. Od razu i bez wahania.

I tak nie potrwa on długo.

Twoje życie jest ledwie naskórkiem cierpienia. Myśl o tym, jak je wyrazić w spójnej formie. Twoim celem na tym etapie jest zapewnić sobie wystarczająco długie życie.

 

Przeżyć

 

Pisarz to jedyny zawód, w którym bez narażania się na śmieszność można nie zarobić niczego.

Jules Renard

 

Martwy poeta nie pisze. Dlatego należy pozostawać żywym.

Czasem trudno Ci będzie podtrzymać to proste rozumowanie. Zwłaszcza w okresach przedłużonej twórczej niemocy. Utrzymywanie się przy życiu wyda Ci się w tych chwilach boleśnie zbędne. I tak nie będziesz pisał.

Na to jest tylko jedna odpowiedź: tak naprawdę niczego nie wiesz. Jeśli szczerze się sobie przyjrzysz, zgodzisz się z tym. Świat zna osobliwe przypadki.

Jeśli już nie piszesz, może to oznaczać zmianę formy. Lub zmianę tematu. Albo obie te rzeczy. Może to być także preludium Twojej twórczej śmierci. Ale tak naprawdę tego nie wiesz. Nigdy nie poznasz do końca tej części siebie, która zmusza Cię do pisania. Ujrzysz ją tylko ogólnie, w przybliżeniu, w sprzeczności. Egoizm czy oddanie? Okrucieństwo czy współczucie? Wszystko przejdzie. Oto dowód, że tak naprawdę niczego nie wiesz. Więc nie zachowuj się jakbyś wiedział. W obliczu niewiedzy, wobec tej mistycznej części siebie, pozostań szczery i skromny.

Poeci, którzy żyją długo nie tylko piszą więcej, ale czerpią także ze starości, która jest  źródłem wyjątkowych procesów fizycznych i mentalnych, których nie należy lekceważyć.

Powiedziawszy to, przeżycie to wciąż jedna z najtrudniejszych rzeczy. Można zastanowić się nad przyjęciem strategii à la Pessoa – znaleźć jakieś drobne zajęcie, nic nie publikować, czekać cierpliwie na śmierć.

Jednak praktycznie rzecz biorąc, oznacza to zmierzenie się z wieloma trudnościami – poczucie straty czasu, nieumiejętność odnalezienia własnego miejsca, świadomość bycia niedocenianym…Wszystko to wkrótce stanie się nie do zniesienia. Trudno będzie uniknąć alkoholu. Wreszcie zgryzota i zgorzknienie przywitają nas na końcu długiej drogi, wkrótce dołączy do nich apatia i całkowita artystyczna bezpłodność.

Rozwiązanie to ma zatem pewne niedogodności, lecz w zasadzie jest też jedynym. Choć nie można zapominać o psychiatrach, którzy mogą wystawiać zwolnienia z pracy. Tylko że pobyt w szpitalu psychiatrycznym należy tu zdecydowanie odradzić. Jest to zbyt wyniszczające. Należy to do ostatecznych rozwiązań, jako alternatywa dla kloszardyzacji.

Mechanizmy solidarności społecznej (zasiłki, schroniska) powinny zostać maksymalnie wykorzystane. Podobnie należy wykorzystywać każdą ofertę materialnej pomocy od zamożniejszych przyjaciół. Nie rozwijaj w sobie z tego powodu zbytniego poczucia winy. Poeta to święty pasożyt.

Poeta to święty pasożyt podobny do egipskich skarabeuszy. Może rozwinąć się jedynie na ciele bogatych społeczeństw w stanie rozkładu. Jest i dla niego miejsce w społeczeństwach skromnych i silnych.

Nie musisz się bić. Biją się bokserzy, a nie poeci. Jednak trzeba co nieco publikować. Bez tego nie ma co liczyć na żadne pośmiertne uznanie. Jeśli nie publikujesz choć minimum (choćby  tekścik w drugorzędnej gazecie), to żadna przyszłość Cię nie zauważy. Tak samo jak nie dostrzegał Cię nikt za życia. Choćbyś był najrzadszym geniuszem, wciąż musisz zostawić ślad i zaufać literackim archeologom, by odkopali resztę.

Może się nie udać i często tak jest. Ale powtarzaj sobie przynajmniej raz na dzień, że trzeba próbować. Przydatne może być studiowanie życiorysów ulubionych poetów. Być może pozwoli to uniknąć błędów. Generalnie nie ma żadnego dobrego rozwiązania w kwestii zapewnienia sobie wystarczających środków materialnych. Ale nie ma też tragedii.

Problem związany z miejscem życia w zasadzie będzie nieobecny. Zamieszkasz, gdzie będziesz mógł. Unikaj tylko zbyt głośnych sąsiadów, którzy sami z siebie mogliby spowodować intelektualną śmierć.

Epizodyczne zatrudnienie może pomóc w rozwinięciu znajomości przydatnych w dalszym tworzeniu w zakresie mechanizmów społecznych. Dostarczy ich także krótka kloszardyzacja. Najlepiej zatem stosować oba zabiegi naprzemiennie.

Inne wymiary życia takie jak udane małżeństwo, harmonijne życie seksualne, dzieci są zarazem dobroczynne i płodne. Lecz  są także praktycznie nieosiągalne. Na planie artystycznym są to tereny nieodkryte. Generalnie raczej będziesz balansować między strachem a goryczą. W obu wypadkach alkohol Ci pomoże. Najistotniejsze jest to, żeby zapewnić sobie tych kilka chwil remisji, które pozwolą na dokończenie dzieła. Będą one krótkie, postaraj się je dobrze wykorzystać.

I nie martw się o szczęście, nie ma go.

 


2 – Houellebecq a powieść współczesna

 

Ten nagły, porzucony bezpańsko zwrot od logiki fikcji politycznego thrillera do symbolicznej fikcji życia rodzinnego to ważny literacko moment i być może najbardziej innowacyjna część „Unicestwiania”. W jakiejś mierze do tej pory książki Houellebecqa zawdzięczały swój sukces udanemu mariażowi między fabularyzacją a pełną pesymizmu, filozoficzną diagnozą rzeczywistości metafizyczno-politycznej. Był to udany balans między moralitetem a rozrywką. Od wyraźnie moralnych „Cząstek elementarnych” do sensacyjno-politycznej „Uległości”. Jednak w „Unicestwianiu” ta szala się przechyla. Pięćsetstronicowa kra politycznej fikcji odrywa się i tonie. Na wodzie unosi się teraz jedynie malutki fragment rodzinnej historii bohatera. Świat polityki jest już zbyt odległy. Technologia wyobcowuje ludzi. Więzi rodzinne, choć zanurzone w codziennym nihilizmie, jako jedyne być może dają jeszcze jakieś poczucie pewności. W momencie dojścia do granicy tego, co w świecie wciąż ludzkie, jako jedyne mogą służyć za podstawę do generowania fikcji umożliwiających życie społeczne.

Jest to krok, moim zdaniem, słuszny i odważny. Unicestwianie bajkowych światów rozpalających wyobraźnie przebodźcowanych pracowników biurowych wydaje się zabiegiem odpowiednim zarówno z perspektywy filozoficznej, jak i literackiej. Potencjalny problem jednak pojawia się w momencie, kiedy zastanawiamy się, na co nasz wzrok próbuje skierować autor. Houellebecq wraz ze swoim bohaterem wraca w założycielski, konserwatywny mit (być może nawet chrześcijański). Znajduje ukojenie w rodzinnych stronach i odkurzanych, zatraconych obrazach życia rodzinnego. Nie sposób jednak nie zauważyć, że sam autor dość wyraźnie przyczynił się do diagnozy rozkładu tradycyjnych form życia społecznego. Zatem powrót w te strony wydaje się pułapką. Rozwiązaniem bardzo prowizorycznym. I zdaje się, że bohater Houellebecqa to czuje. Dlatego być może ostatecznie nie dochodzi do jednoznacznego pojednania z rodziną. Ale z pewnością czytelnik wie, jak bardzo bohater tego konserwatywnego porządku pragnie.

W zakresie samej literatury i fikcji jako jej istotnego elementu jest to ważny punkt. Jeśli proces myślowy oparty jest o abstrakty, które pomagają nam uchwycić rzeczywistość, to nie bez znaczenia jest także zakreślenie pola dla naszych prób. Houellebecq ogranicza je do węższego zbioru ludzkich doświadczeń, nie próbując rozbudowywać aparatu ponad potrzebę. Człowiek staje się podstawowym polem do działania fikcji, odkrywania i opisywania. Co ważniejsze, odwrócone zostają także nieco proporcje. Fikcja naukowo-technokratycznego świata, który przedstawia się jako jedyny i obiektywny, zostaje zastąpiona fikcją jako zasadą wszelkiego poznania ludzkiego i zasadą na człowieku skupioną.

Na przestrzeni lat fikcje teologiczne zostały dawno zdekonstruowane. Ich miejsce zajęły fikcje (abstrakty) naukowe, nowe idola scientiae. Ich prezentacja i transparentność wobec tych aksjomatów są podstawą nowoczesnego naukowego podejścia. Najprostsza kompromitacja to wyłożenie komuś i udowodnienie kierowania się nieujawnionymi idolami. Houellebecq gra tutaj czysto, pokazuje gdzie są jego idole i w jakim obszarze interesują go fikcje. Być może dokonuje wyboru. Odrzuca rzeczywistość, która kieruje się fikcjami kreowanymi przez naukę – sztuczna inteligencja, zagrożenia cyfrowe, katastrofa klimatyczna, społeczne przekonania i wierzenia – na rzecz fikcji jednostkowego człowieka. Jest to ruch podejrzany, bo być może trochę wsteczny, na pewno nie rozwojowy, ale może też słuszny i ostrożny względem współczesności.

Pobrzmiewa tu nieco powrót do starych idei, gdzie wiedza człowieka charakteryzuje się pewną przejściowością – nie są to czyste rojenia, ale ludzkie poznanie dalekie jest od geometrycznego ideału. Ludzka rzeczywistość kołuje gdzieś po orbicie majaków, pragnień i emocji, lecz jej tor wyznaczony jest obowiązującymi, choć nie pojętymi prawami. Literatura to prosta, która łączy rozchodzące się linie świata i człowieka w platoński trójkąt, tworząc wspólne pole i pomost między nimi. Duża część współczesnej literatury zdecydowanie zbyt wyraźnie chce zbliżyć się do czegoś, co wyobraża sobie jako fakt, zapominając jednocześnie o jego fikcjonalnym rodowodzie i niestabilności tego, co rozumiemy jako rzeczywistość. Introspekcyjny i redukcjonistyczny zwrot Houellebecqa pomaga odzyskać nieco przestrzeni dla symbolicznej fikcji ludzkiego poznania.

W tym sensie paradoksalne zestawienie fikcji rzeczywistości oraz rzeczywistości fikcji, choć może się zdawać konceptualnym kuglarstwem, zachowuje pewien sens. Fikcja rzeczywistości to obszar nieustannie pomnażanych konceptów służących do opisu rzeczywistości w jej wymiarze politycznym, społecznym, gospodarczym, naukowym czy technologicznym. Całość tych abstrakcyjnych, wyspecjalizowanych i odseparowanych konstruktów tworzy rzeczywistość, jaką znamy, choć co istotne, całość ta nie jest przedstawiana przez jej twórców jako coś zmyślonego, ale raczej jako rzeczywistość sama. Dla swoich abstraktów nauka rezerwuje pojęcie prawdy, wszystko inne to fikcja, lub po prostu nieprawda. Zbyt bliski kontakt literatury z tymi wyizolowanymi fikcjami powoduje jej wyjałowienie i zmieszanie, aż do rozmycia granic i jej wchłonięcia przez wyspecjalizowany język i rzeczywistość danej dziedziny. Z kolei rzeczywistość fikcji to obszar, w  którym literatura jako nadrzędna struktura bada relacje pomiędzy człowiekiem a rzeczywistością. Relacje te ujmowane są w sposób symboliczny, fikcyjny, bo samo ludzkie poznanie i odczuwanie świata odbywa się za pomocą konceptów abstrakcyjnych. Symboliczna fikcja literatury jest nieredukowalna do pozostałych wymiarów, ponieważ jest najszerszym symbolicznym systemem opisu ludzkich relacji oraz sposobów poznawania świata. Jednocześnie każdy abstrakt uznaje za fikcję, jako rezultat procesu myślowego. System ten nieustannie bada relacje pomiędzy człowiekiem i konstruktami rzeczywistości, starając się o zachowanie ciągłej więzi pomiędzy podmiotem a postrzeganym przez niego światem. Pozwala to także na utrzymanie iluzji jednolitego opisu świata, w którym człowiek wciąż jest istotnym aktorem. Zachowanie pewnej stabilności pomiędzy tymi dwoma elementami pozwala na wytworzenie poczucia ciągłości, która manifestuje się jako rzeczywistość. Rozchwianie równowagi, obecne w różnych nurtach literatury wyrażającej gniew i skandal doprowadza do zaburzenia, które poddaje w wątpliwość równorzędność stosunku. Zapis zmian tych relacji nazywamy historią literatury.



Interludium III

 

I jeszcze Houellebecq:

 

Trafiać tam, gdzie się liczy

 

Dołóż starania, byś sam stanął przed Bogiem jako godny uznania pracownik, który nie przynosi wstydu, trzymając się prostej linii prawdy (Tm 2, 15)

 

Nie szukaj wiedzy dla niej samej. W poezji wszystko co nie wynika bezpośrednio z emocji nie ma żadnej wartości.

Oczywiście należy rozumieć emocje w miarę szeroko – pewne emocje nie są ani przyjemne ani nieprzyjemne. Jest tak na przykład z poczuciem obcości.

Emocja rozrywa łańcuch przyczyn. Tylko ona może mieć wgląd w istotę rzeczy. Transmisja tego wglądu jest przedmiotem poezji. Tożsamość celów poezji i filozofii jest źródłem ukrytego powinowactwa, które je łączy. Nie objawia się ono w pisaniu filozoficznych wierszy. Poezja musi odkrywać rzeczywistość własnymi metodami, czysto intuicyjnymi, bez nakładania filtru zmuszającego do intelektualnej rekonstrukcji świata. Jeszcze mniej objawia się w traktacie filozoficznym ułożonym wierszem, którego często jest parodią. Lecz często to właśnie wśród poetów nowa filozofia znajduje swoich najpoważniejszych, najbardziej uważnych i płodnych czytelników. Podobnie  jedynie niektórzy filozofowie będą zdolni dostrzec, wydobyć na światło i użyć pewnych prawd ukrytych w poezji. W poezji tak jak w bezpośredniej kontemplacji – bardziej niż w poprzednich filozofiach – odnajdą nowe przedstawienia świata.

Szanuj filozofów i ich nie naśladuj. Twoja droga jest gdzie indziej. Jest nieuchronnie połączona z neurozą. Doświadczenie poetyckie i neurotyczne to krzyżujące się ścieżki, które często się schodzą, a wreszcie i wspólnie zacierają. Dzieje się tak przez rozpuszczenie poezji w krwawym morzu nerwicy. Ale nie masz wyboru. Nie ma innej drogi.

Ciągła praca nad własnymi obsesjami przekształci Cię w wyżętą szmatę. Podziurawioną strachem i wytartą przez apatię. Ale powtarzam. Nie ma innej drogi. Musisz dojść tam, gdzie nie ma już odwrotu. Przerwać krąg. I napisać parę wierszy, zanim zakopiesz się pod ziemią. Ujrzysz nieskończone przestrzenie. Ogromna pasja prowadzi do nieskończoności.

Miłość rozwiązuje wszystkie problemy. Tak jak każda wielka pasja prowadzi do jakiejś prawdy. Do jakiejś innej przestrzeni, nieskończenie bolesnej, ale która pozwala widzieć daleko i jasno. Gdzie przedmioty widać wyraźnie w ich czystej prawdzie.

Musisz wierzyć w tożsamość Prawdy, Piękna i Dobra.

Społeczeństwo, w którym żyjesz, chce Cię zniszczyć. Ty też niszczysz się w jego interesie. Wystawia armię, która składa się z obojętności. Nie możesz pozwolić sobie na użycie podobnej broni. Atakuj!

Każde społeczeństwo ma swoje słabe punkty. Rany. Wkładaj w nie paluchy i wciskaj je mocno.

Zgłębiaj tematy, o których nikt nie chce mówić. Piej peany dedecorów.

Uwypuklaj chorobę, agonię i szpetotę. Mów o śmierci, zapomnieniu. O zazdrości, obojętności i frustracji z braku miłości. Musisz być odrzucający, aby być prawdziwy.

W nic się nie angażuj. Albo angażuj się, ale potem zdradzaj. Żadne zaangażowanie nie powinno Cię zbyt długo zatrzymywać. Zaangażowanie daje radość. Ty nie możesz być szczęśliwy. Jesteś po stronie nieszczęścia. Jesteś ciemnością.

Nie masz za zadanie niczego proponować ani budować. Jeśli możesz to zrobić, to w porządku. Jeśli dobrniesz do nieprzekraczalnych sprzeczności, wypowiedz je. Twoim najważniejszym zadaniem jest dokopać się do Prawdy. Jesteś grabarzem i jesteś trupem. Jesteś ciałem społeczeństwa. Jesteś odpowiedzialny za to ciało. Każdy jest za nie odpowiedzialny w takiej samej mierze. Obejmij ziemię i brud.

Określ niewinność i winę. Najpierw w sobie by mieć punkt odniesienia. A potem w innych. Obserwuj ich zachowanie, ich wymówki, potem oceniaj, w pełni bezstronności. Nie oszczędzaj się. Nie oszczędzaj nikogo. Jesteś bogaty. Znasz Dobro. Znasz Zło. Nigdy nie bój się ich oddzielać. Nie daj się pogrążyć w tolerancji, tym ponurym stygmacie czasów. Poezja jest w stanie ustanowić ostateczne zasady moralne. Musisz znienawidzić dowolność z całych sił.

Prawda jest skandaliczna. Lecz bez niej nic nie ma sensu. Naiwna i szczera wizja świata już jest arcydziełem. Wobec tego wymagania oryginalność niewiele znaczy. Nie obawiaj się o nią. Wydobędzie się ona z sumy twoich błędów. Jeśli o ciebie chodzi, po prostu mów prawdę. Mów prawdę, tylko tyle.

Nie możesz kochać naraz prawdy i świata. Ale przecież już wybrałeś. Problem polega na trzymaniu się tego wyboru. Bądź odważny. Nie żebyś mógł się czegoś spodziewać. Wręcz przeciwnie. Będziesz bardzo samotny. Większość ludzi dochodzi z życiem do jakiegoś porozumienia lub umierają. Ty jesteś żyjącym samobójcą.

W stopniu w jakim zbliżasz się do prawdy, twoja samotność się zwiększa. Pałac jest wspaniały, ale pusty. Przechadzasz się przez puste sale, które odbiją echo twoich kroków. Powietrze jest czyste i niezmienne. Każdy przedmiot ma coś z pomnika. Czasem wybuchasz płaczem. Tak brutalna jest wyrazistość wizji. Będziesz chciał wrócić w mgły niewiedzy. Ale przecież wiesz, że jest już za późno.

Dalej. Nie bój się. Najgorsze już za tobą. Bez wątpienia życie nie raz cię jeszcze zrani. Ale przecież i tak nie masz z nim zbyt wiele wspólnego. Pamiętaj o tym – jesteś już martwy. Jesteś tu sam na sam ze śmiercią.



Zakończenie – co z literaturą?

 

Fałszywość ponownego zatracenia się w konserwatywnych ideałach niech nie przesłania nam zdobyczy porzucenia fabularnych mrzonek. Houellebecq poległ, bo musiał polec. Cała współczesna literatura tkwi prawdopodobnie w tym właśnie punkcie – niezdolności do powstania z dekonstrukcji, której sama była motorem. W tym punkcie porzucenia potrzeba kogoś na wzór barona Münchhausena, kto będzie sam w stanie wyciągnąć się z błota, w którym ugrzązł. Być może rozwiązaniem jest tutaj konieczność stworzenia nowych fikcji, w których zamieszka ludzka myśl. Jednak o ich kształcie współczesna literatura nie potrafi jeszcze zadecydować. Wymaga to bowiem uwzględnienia trudnych do uchwycenia zdobyczy nihilizmu. Ułożenia jakiegokolwiek obrazu z pstrokatych i chaotycznych plam współczesności z zachowaniem ich cech jako istotnych zdobyczy naszej wiedzy.

Pisarz jest na to zbyt dekadencki. Zbyt osłabiony i zajęty własnym cierpieniem, by potrafić stawić czoła takiemu zadaniu. Jednak tylko ktoś taki jak on mógł zdobyć się na podobne podsumowanie i nonszalancję w obcowaniu ze współczesną fikcją. Jest to doświadczenie orzeźwiające, ale zostawiające ogromny niedosyt. Być może jest on potrzebny jako motor dla przyszłej twórczości, która na chwilę obecną pozostaje jedynie w sferze czysto potencjalnej. Przyznaję mu rację, trzeba pozostawać żywym. Lecz być może nie trzeba już pisać. Przynajmniej kryminałów.

Houellebecq musi też zmierzyć się z paradoksem – jego pisanie przyniosło mu sukces. Odmieniło jego życie i uczyniło go popularnym. Jest to tym bardziej zaskakujące, że stało się w to czasach, gdy medium odpowiedzialnym za sukces nie jest już literatura, ale nowe media z Internetem na czele. Houellebecq nie jest już tamtym pisarzem z „Pozostawać żywym” z dwóch  niezależnych powodów, które w pewnym sensie przekreślają jego projekt. Przekreślają go jako autora manifestu, ponieważ taka literatura, o jaką zabiegał, nie jest już możliwa i nie istnieje jako medium. Po drugie przekreślają go, ponieważ stał się człowiekiem sukcesu, celebrytą, który nie musi żyć dramatami literatury.

W świetle „Pozostawać żywym” i prywatnego życia pisarza porzucający gest Houellebecqa może także świadczyć o jednej z dwóch opcji. Albo autor jest w okresie przejściowym, pozbawiony mocy twórczych. Albo w jego życiu nastąpił okres szczęścia, który pozwala mu zapomnieć o trudach pisania. Jest także opcja trzecia, o której w eseju nie ma mowy – być może mit literata i literatury wyczerpał się w ogóle. Mit pisarza jest już nieobecny. Społeczna struktura, w której literatura zapewnia człowiekowi pewne miejsce w społeczeństwie i daje mu pewien moralny komfort, zanika, przez co milczenie staje się jedyną formą ekspresji.

Jako autor manifestu Houellebecq w swojej metodzie powołuje się na przykład Baudelaire’a, który kontynuował pisanie, ale jako autor „Unicestwiania” wygodnie zapomina o Rimbaudzie, który w momencie dojścia do granic literatury, nie umiejąc znaleźć dla niej odpowiedniego wyrazu, zamilkł.

W zsekularyzowanym świecie literatura może być depozytariuszem oraz zwornikiem wszelkich fikcji. To literatura zapewnia wszelkiej fikcji moc. Bez „fiction” zostaje nam samo „science” czy „political”. Dziedziny te są zamkniętymi obszarami z własnymi subjęzykami. Literatura może pozwolić te fikcje zespolić oraz odnieść je do całości ludzkiego doświadczenia. Prawdopodobnie jako jedyna (w przeciwieństwie do nauki, filozofii czy polityki) nie ma ona żadnej konkretnej misji, nie ulepsza ani nie zmienia świata, nie łudzi się, że wyeliminuje fikcję z ludzkiego poznania, ale trzeźwo zakłada, że tylko dzięki fikcji świat może być w ogóle postrzegany i przedstawiony. Ta uczciwość jest potrzebna.

Z tej perspektywy być może reportaż staje się kategorią, która wtórnie próbuje podporządkować literaturę szczegółowym obszarom rzeczywistości jak polityka albo stosunki społeczne. Posługuje się przy tym klasycznym, „arystotelesowskim” rozumieniem pojęcia prawdy, które często połączone jest z wymiarem moralnym, przedstawiającym dążenie do prawdy jako etyczny obowiązek i ostateczny cel pisania. Tylko że takiej prawdy nie ma. Rzeczywistość powstaje w laboratoriach, domach starców, układach scalonych i powieściach.

 

Postludium. Mądrość literatury

 

Salomon rzekł: nie ma na tej ziemi nic nowego. Platon przekonany był, że wszelka wiedza jest ledwie przypominaniem. Podobnie Salomon powiedział, że wszelka nowostka jest tylko zapomnieniem. (Francis Bacon, Sermones Fideles LVI)

 

Nowe formy są złudne. Nie bój się sięgać po to, co znane.

Gdy zaczniesz dostrzegać własne myśli, własne zdania w pismach pomarłych pisarzy, gdy żadna teatralna tragedia nie znajdzie środka by oczyścić Cię ze strachu, wtedy nie musisz już wątpić.  Wtedy nie ma już różnicy pomiędzy tobą i nimi.

Nie daj się rozkojarzyć, jeśli ktoś zwróci Ci uwagę, że pisarz ciągle musi się rozwijać, ulepszać dzieła, postępować trywialnie jak po schodach ku jakiejś wysoko zawieszonej doskonałości, to kłamie. To wszystko karciane sztuczki. Być może prawda i piękno literatury schowane są w jaskini i trzeba po nie upaść. Lecz tego nie wie nikt. Nędzną odrobinę światła rzuca jedynie pochodnia wielkich mistrzów.

Odtąd czegokolwiek nie napiszesz, już zawsze słowa będą układać się w te same mozaiki, jak książka, która czytana w nowych okolicznościach zawsze otwiera się na tych samych stronach. Niech to Cię nie zniechęca. Literatura jest wirusem przekazywanym z drobną wariancją objawów, dekoracji, która nie powinna odciągać uwagi od choroby. Nikt z tego nie wyszedł cało.

Polegaj na zdaniu innych jedyne w takim zakresie, w jakim pomaga Ci to w pisaniu. Ono jest nadrzędnym celem i dlatego żyjesz. Z tego punktu widzenia zbyt miażdżąca krytyka może być śmiertelna. Lecz musisz użyć wszelkiego fortelu, każdej możliwej okazji do wyparcia tych negatywnych ocen. Oczerń krytyków, zarzuć im brak kompetencji, zignoruj nieprzychylne głosy, pisz jadowite odpowiedzi, obnażaj publicznie ich prywatne przywary.

Nie piszesz dla żadnej publiczności. Nie jesteś nikomu nic winien. Nic nie musi się dobrze czytać, nic nie musi być krótsze ani dłuższe. Ceną własnego stylu jest kamienna obojętność.

Lecz jednocześnie pamiętaj by stale dopracowywać własny kanon, własną miarę. W takich momentach wracaj do starych znajomych, poświęć chwilę na wizytę na grobie ulubionego mistrza.

Pamiętaj, że presja czasu to iluzja. Czas Ciebie nie dotyczy. Dla Ciebie minął on już dawno. Nie ma go teraz, nie nadchodzi. I nie nadejdzie nigdy. Dlatego zapomnij o wszelkim pośpiechu w pisaniu. Nikt nie czeka na tę twórczość. Zapomnij także o wszelkiej pysze w niepewnej chwili sukcesu. Twoje pisanie nie ma z tym nic wspólnego. To Ty nie masz wyjścia. Musisz pisać.

W chwilach zwątpienia nie lekceważ znaczenia przyjaciół. Testuj na nich swoje najśmielsze pomysły. Badaj reakcje. Graj w językowe gry i przeprowadzaj eksperymenty. Daj im się w pełni wypowiedzieć i nie zakłócaj niepotrzebnie podobnych seansów. Być może to Twoje najcenniejsze relacje ze światem. Jedyne życzliwe. Z kojącym i złudnym poczuciem kontroli. Dlatego nie przeciągaj przelania na papier najważniejszych wniosków, by nie poddać się słabości.

Optymizm w literaturze to zwodnicze hasło. Przymiotniki stosuj oszczędnie, ale w tym wypadku nie zapomnij, by zawsze określić go jako „naiwny”, „krótkowzroczny”, „nieuzasadniony”. Pesymizm wcale nie jest koniecznie bliżej realizmu, prawdy, ale chroni przed wulgarnością. Pozwala zachować pisarską dyscyplinę.

Nic się nie zmieniło. Tragedia wciąż pozostaje najważniejszą artystyczną formą. Jeśli literatura ma służyć oczyszczeniu, koniecznie musi przedstawiać całkowity upadek. Dezintegracja rzeczywistości, wszechświat, który jak stara tapeta odkleja się od ściany i odsłania szaleńcze,  bezkreśnie zamknięte białe ściany. Literatura uniesie ten szok. Ona jedna uniesie Twoje cierpienie. Ci którzy go doświadczą na kartach powieści lub opowiadania, być może łatwiej zniosą fatalne ciosy, które niechybnie przygotowuje dla nich każdy kolejny dzień.

Lecz ty już tego wszystkiego doświadczyłeś. Już jesteś spokojny. Już się nie boisz. Teraz możesz pisać. Lecz by pisać, musisz pozostawać żywym.