ADAM: To najpierw powiedz, skąd się w ogóle wziąłeś, bo wiemy o tobie tyle, że jesteś z Koszalina i że po domu z mamą chodziliście zawsze nago. Wychowałeś się w ogóle bez ojca?
AARON: [śmiech] Nie, mama nie chodziła nago, tylko ja, i nie zawsze, a tak jakoś zacząłem to robić od pewnego momentu w życiu. Od urodzenia mieszkam w Koszalinie i wychowałem się i z mamą, i tatą. Tzn. z czasem było go może trochę mniej, bo wyjeżdżał do Wielkiej Brytanii, a potem miał miejsce rozwód i wyprowadzka do nowej żony, ale to już w roku moich 18 urodzin.
ADAM: Czyli w zasadzie nie ruszałeś się przez całe życie z Koszalina? A w szkole było jak? czułeś się wyrzutkiem, czy wręcz przeciwnie, wszyscy cię lubili i dowodziłeś całą bandą?
AARON: Przez całe życie mieszkam w Koszalinie, ale był taki okres w życiu, gdy dość często, porównując do mojego obecnego życia, ruszałem się poza moją miejscowość. Pomijam tu Kołobrzeg, gdzie mam rodzinę, ale np. Warszawa, Londyn (miałem tam chłopaka), Kraków, Wrocław, też mniejsze miejsca jak Międzyrzecz w Lubuskiem, gdzie miałem kolegę. Ogólnie kiedyś lubiłem Kraków, nie wiem, jak spodobałoby mi się tam teraz, od dawna nie byłem i w sumie nie mam powodu, żeby być. Jeśli chodzi o szkołę, to w gimnazjum i liceum prześladowano mnie z powodu mojej orientacji.
ADAM: Ech, czyli jednak normalka. Ja, prawdę mówiąc, w Koszalinie byłem tylko raz, przejazdem, i kupiłem tam sobie płytę Joy Division. Ale ciekaw jestem, czy za twojego życia były tam jakieś atrakcje kulturalne, z których chętnie korzystałeś?
AARON: Atrakcje kulturalne? Myślę, że coś się dzieje co jakiś czas, ale ja nie byłem i w sumie nadal nie jestem jakoś zbytnio zainteresowany. Chyba żeby zaliczyć marsze równości. One mają, a przynajmniej miały wokół siebie jakieś wydarzenia, jak projekcje filmów. Obecnie nie chodzę już na koszalińskie marsze równości, zresztą na inne też nie (czyli w moim przypadku chodzi jeszcze tylko o warszawskie parady).
ADAM: Parady paradami, zaczęły się stosunkowo niedawno. A w czasach szkolnych po prostu obnosiłeś się ze swoją orientacją, czy też miałeś chłopaka i czułeś się z tego powodu szczęśliwy, zadowolony?
AARON: Wyautowałem się na jesieni 2006 roku, a wiedziałem że jestem gejem jakoś od 2005. Na początku napisałem o tym „koleżance” z klasy na komunikatorze internetowym, ale już po paru dniach można powiedzieć, że wyautowałem się przed klasą. Tzn. wydaje mi się, że to było tak, że powiedziałem „koledze” z klasy na przerwie i obok było parę osób, więc pewnie usłyszało i potem się roznosiło. Pierwszego chłopaka miałem w 2009 roku (ten z Londynu), to był bardziej związek na odległość. Widzieliśmy się parę razy, po raz pierwszy w Warszawie w 2010 roku.
ADAM: Ja się kochałem w koledze z liceum, i nawet byliśmy raz razem na wakacjach, ale moja orientacja jakoś nigdy oficjalnie nie wyszła na jaw, choć wyśmiewano się ze mnie, jak np. w szatni przed wuefem patrzyłem jakiemuś chłopcu na nogi. Ale może powiedz parę słów o tym Londynie, jak trafiłeś na chłopaka z tak odległych stron i jakie wrażenie zrobił na tobie Londyn? (nigdy tam nie byłem).
AARON: Jeśli dobrze pamiętam, to poznałem mojego pierwszego chłopaka przez… Wikipedię. Zdaje się, że edytowałem tam jakieś artykuły na tęczowe tematy i wygląda na to, że gdzieś tam musieliśmy wymienić się między sobą numerami Gadu-Gadu. On ogólnie był Polakiem na emigracji, może nadal tam mieszka. Londyn nie zrobił na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia. Może i dlatego, że jakoś specjalnie go nie zwiedzałem. Byłem w centrum, gdzie przybyłem busem z Polski, a tak poza tym to głownie na obszarze dzielnicy, gdzie mieszkał mój chłopak.
ADAM: W pewnym sensie jesteśmy podobni, bo też nie jestem wielkim fanem zwiedzania. W takim razie powiedz, kiedy obudziły się w tobie pierwsze ambicje artystyczne i co je spowodowało.
AARON: Pierwsze artystyczne ambicje. Hm, może w podstawówce. Czasem rysowałem komiksy, prymitywne, bo nie umiem rysować, jak „Marne życie ślimaka”, któremu przytrafiały się nieszczęśliwe wypadki. W klasach 4-6 miałem polonistkę, która zachwycała się moimi opowiadaniami i dostawałem za nie wysokie oceny. Na koniec podstawówki pytała mnie nawet, czy zamierzam napisać książkę, a ja, że tak. Ciekawe, jak zareagowałaby na „Wszystkie polskie świętości”! Potem, a może jeszcze pod koniec podstawówki, pisałem brutalne opowiadania inspirowane „Happy Tree Friends”, z tym że bez zwierzątek. Jakoś w 2005 odkryłem swoją orientację, jak już wspomniałem, i po jakimś czasie zacząłem pisać także opowiadania z wątkami gejowskimi (w takim dużym zeszycie, tak jak te inspirowane „Happy Tree Friends”).
ADAM: A skoro już mowa o „Wszystkich polskich świętościach”, jest to obszerne dzieło i swojego czasu miało status „kultowego” (polecił mi je kolega, gdy jeszcze się nie znaliśmy) – ile czasu zajęło ci napisanie i czemu nie starałeś się wydać ich drukiem?
AARON: Starałem się, ale nie jakoś mocno. Napisało się kiedyś do iluś tam wydawnictw, chyba raczej bez odpowiedzi, oprócz jednego, które ktoś mi tam polecił, i napisali że nie. Tzn. tak dokładnie to inaczej, ale już nie pamiętam. Obecnie myślę, że nie potrzebuje to druku, niech to będzie w internecie i będzie takie niszowe. Jeśli chodzi o okres pisania, to 2012-2014, zresztą w książce są te ramy czasowe. Nie liczę różnych poprawek i innych pierdół już po napisaniu „Wszystkich polskich świętości”.
ADAM: Czyli opublikowałeś je w internecie i co, docierały do ciebie jakieś reperkusje? Bo przecież są to utwory dość bulwersujące, by nie powiedzieć „śmiałe”.
AARON: Tak, publikowałem je na blogu, pod koniec 2012 zrobiło się z tych opowiadań jeden pdf, a publikowałem kolejne opowiadania i po jakimś czasie pdf się powiększył i ostatecznie zawiera ponad 40 opowiadań. Nie wiem, czy z powodu „Wszystkich polskich świętości” miałem jakieś większe reperkusje, pamiętam duże natężenie nienawiści na ulicy w latach 2013-15 (czyli za czasów rządów PO!), ale nie wiem, czy było to spowodowane moim ubiorem, czy tym, co robiłem w internecie.
ADAM: Docierały do ciebie jakieś głosy czytelników?
AARON: Podobało się różnym osobom, choć np. ktoś tam kiedyś napisał, że nie umiem pisać w języku polskim. No mniej więcej.
ADAM: I tylko tyle? Dziwne. Choć może tamte czasy bardziej sprzyjały takim obyczajowym prowokacjom, dziś by to już nie przeszło. Co w takim razie spowodowało, że po tym umiarkowanym sukcesie rzuciłeś pisanie i zająłeś się filmem?
AARON: Tylko tyle… Hmmm, no raczej dużo krytyki wobec moich tekstów nie było, w sensie może jakieś oburzenie. Już nie piszę głównie z tego powodu, że nie mam natchnienia, zresztą jakoś w czerwcu zeszłego roku stwierdziłem, że nie będę już tworzył sztuki na polski rynek, no ale ty jakoś wciągnąłeś mnie w Pole, ale stwierdzam postmodernistycznie, że wcale nie udzielam się w Polsce, mimo ze się udzielam! Jeśli chodzi o filmy, to pewnego razu w mojej głowie pojawił się pomysł i po jakimś czasie zacząłem kręcić. Być może napędem do tworzenia było to, że w 2015, gdy nakręciłem pierwsze, nieużyte w filmie sceny, albo może jedną scenę (nic ciekawego), to miałem wrażenie, że polskie filmy to już tylko komedie z chlaniem wódki przy stole oraz martyrologiczne filmy wojenne. Zresztą wspominałem o tym w przynajmniej dwóch wywiadach, ale co najmniej jeden jest już w archiwum.
ADAM: O, nie wiedziałem, że udzieliłeś już tylu wywiadów! No i co, nakręciłeś tę scenę (telefonem?), a potem cię to wciągnęło? Taki nawyk filmowania? Czy powstawały w głowie jakieś koncepcje?
AARON: W mojej głowie powstawały różne pomysły. Nie pisałem scenariusza. To wszystko powstawało pod wpływem natchnienia. Niestety obecnie nie mam weny, a chciałbym dalej kręcić. No ale w sumie nie mam już za bardzo z kim kręcić. Może po tym wywiadzie zgłoszą się jakieś osoby, kto wie.
ADAM: Osoby pewnie chętnie się zgłoszą [śmiech]. No dobra, ale przecież jesteś koneserem kina, zwłaszcza chyba japońskiego, więc jednak miałeś jakieś inspiracje? Może nam je przybliż, bo mało o tym wiemy.
AARON: Inspiracje pojawiły się w kolejnym filmie – w „Poland’s Gay Shocker” był to Lucifer Valentine, ale także Daikichi Amano. Lucifer Valentine jest znany z tego, że w jego filmach jest mnóstwo scen ze zmuszaniem się do wymiotowania, zresztą takich scen jest dużo we „Wszystkich polskich świętościach”, że tak na chwile wrócę do literatury. Może to, że jestem koneserem kina, to za dużo powiedziane, nie chcę żeby ludzie myśleli, że jestem potężny w tym temacie. Jeśli chodzi o japońskie filmy, to najwięcej oglądałem ich lata temu, gdy byłem dużym fanem filmów przekraczających bariery, a Japonia była z takich znana, teraz raczej mniej. Jeśli chodzi o takie filmy, to przede wszystkim kojarzą mi się z nimi Stany Zjednoczone, gdzie też wydałem w „undergroundzie” moje filmy „The Doll Fucking Movie”, „Poland’s Gay Shocker”, a także kompilacje (wspomniane dwa plus wcześniej niewydawany short). „The Doll Fucking Movie” miało też wydanie w Finlandii, gdzie trzeba było wyciąć jedna scenę, bo tam też (przynajmniej parę lat temu) jest jakieś prawo związane z obrazą uczuć religijnych. Ale w związku z wycięciem tej sceny fińskie wydanie ma zawarty pewien szort.
ADAM: Jeśli chodzi o pierwszy twój film, dopatrywałem się w nim związku z Chantal Akerman (i zwłaszcza jej filmem „Je, tu, il, elle”, ale może go nigdy nie widziałeś?), drugi jest bardziej „dyskursywny” i tutaj właśnie motywy religijne biorą górę. Twój stosunek do religii jest chyba wyjątkowo wręcz negatywny?
AARON: W ogóle nie kojarzę tej osoby. Więc widzisz, żaden tam ze mnie koneser. Jeśli chodzi o mój stosunek do religii, to dawno temu byłem religijny, potem bylem anty, a obecnie… nie wiem, nie interesuje mnie to zbytnio. Myślę, że sam jestem w tym momencie w jakiś sposób choć trochę religijny. Uduchowiony, czy jakkolwiek to nazwać? Np. nie wykluczam, że rządzą nami jakieś potężne siły, np. kosmici.
ADAM: Oo, to musisz pogadać z Natalką Suszczyńską, która jest wielbicielką UFO! Tak czy owak ta scena w „Doll Fucking” gdy leżysz nago plecami do kamery jest jak żywcem wzięta z Akerman. Ponadto cieszę się, że robisz się nieco uduchowiony, bo nie znoszę ludzi przyziemnych. Ale powiedz jeszcze coś o tych scenach celowo chyba prowokacyjnych typu gwałcenie chłopaka krucyfiksem. Czy miało to jakiś specjalny cel, czy było taką samą fantazją jak, powiedzmy, jedzenie żywej ośmiornicy (to chyba akurat motyw z kina koreańskiego)?
AARON: Raczej nie miało specjalnego celu, jakiś pomysł, natchnienie i kręciłem. A ośmiornicy nie jadłem, ani żywej ani martwej.
ADAM: Czyli to znaczy, że traktowałeś krucyfiks jedynie jako „obiekt estetyczny”?
AARON: Pewnie chciałem zadeptać polską świętość czy coś.
ADAM: Ale po co ją zadeptywać? Czuć w tym filmie duży ładunek agresji, sam nie wiem, czy do polskości, chyba raczej do ludzkości? Ale może miały na to wpływ twoje przeżycia londyńskie, powrót do Koszalina?
AARON: Londyn to maleńki skrawek mojego życia, ja tam byłem łącznie może dwa tygodnie i w ogóle te filmy nie mają z nim nic wspólnego. Po co zadeptywać, hm, bo wtedy było przeładowanie prawicowością w Polsce. Zresztą nadal jest. Ale coraz bardziej także z lewa. A ja lubię wolność.
ADAM: Wolność. To rzeczywiście coś, czego każdy chciałby, ale nie każdy widzi wyraźnie, co to takiego. Ty widzisz?
AARON: Nie wiem. Ja chciałbym np. wolności twórczej. Jestem artystą i nie lubię cenzury.
ADAM: A doświadczyłeś jej?
AARON: Pewnie mocno bym jej doświadczył, gdybym postanowił, że wydam swoje filmy w Polsce. Ogólnie to nie raz doświadczałem jakiejś tam cenzury w życiu, ale to już stare i raczej już dla mnie mało istotne rzeczy.
ADAM: A gdybyś mógł teraz dostać duże pieniądze z PISF-u, to jaki byś im złożył projekt?
AARON: Nie chcę być artystą mainstreamowym. No ale skoro dostałbym jakieś pieniądze, to ukryłbym się pod jakimś pseudonimem (obecnie też używam pseudonimu, no ale przecież się nie ukrywam) i może zrobiłbym coś słodkiego? Byle nie o świnkach morskich czy miętkich policzkach, bo by było wiadomo, że to ja.
ADAM: Oo, słodkiego, no właśnie. Już w sumie twój trzeci film (najkrótszy) jest dość słodki, choć też dotyczy gorzkiego tematu pandemii. W zasadzie twoje filmy idą tak, że pierwszy jest depresyjny (dużo w nim płaczesz), drugi efekciarski, a trzeci właśnie słodki. Ale o co to ja chciałem zapytać? Może o to efekciarstwo, które stosunkowo najbardziej nie podoba mi się w twojej twórczości.
AARON: Efekciarstwo? Brzmi jak z filmów o dużym budżecie. Na pierwszy wydałem jakieś 15 zł, na drugi 50. A czy ja wiem czy „Aaron van Doren’s Guinea Pig Farm” jest takie słodkie. Nigdy nie myślałem tak o tym szorcie.
ADAM: Scena, w której zdejmujesz z siebie maseczki jest przesłodka. I do tego te sielskie pejzaże. Ale jeszcze chwilę cię podręczę, pierwszy film wydaje mi się zrobiony spontanicznie, a drugi już z zamysłem (jako „shocker”), udało ci się kogoś zaszokować?
AARON: Oba filmy, o których mówisz, miały przekraczać bariery. Jeśli chodzi o szokowanie ludzi, to różnie. Były wydawane w „undergroundzie”, dla ludzi, którzy lubią takie filmy, więc im raczej nie drgnęła powieka. Co innego gdy chciałem, żeby były troszkę bardziej znane i poprosiłem właściciela pewnej strony internetowej o umieszczenie ich na niej (a po paru latach o usunięcie). Niektóre komentarze pod nimi wskazywały na jakiś tam szok.
ADAM: Więc tak to szło w sumie jednotorowo, dostawali je ci, co ich pragnęli. A zarobiłeś coś na nich? Czujesz się artystą spełnionym? Miałeś przecież edycję amerykańską i fińską, chyba też japońską?
AARON: Nie miałem edycji japońskiej. Kiedyś pisałem z jakimś gościem z Japonii, ale chyba nie był zainteresowany wydaniem moich filmów. Tak, zarobiłem, niewiele, bo ograniczona ilość kopii. Mój główny wydawca (czyli ten ze Stanów Zjednoczonych) zawsze płacił mi z góry, mimo że nigdy nie udało się sprzedać wszystkich sztuk, choć ich ilość nie była jakaś duża. Tak, myślę że czuję się artystą spełnionym, ale chciałbym jeszcze nagrywać, tylko jak już wcześniej wspomniałem brak natchnienia i osób do filmów.
ADAM: A w jaki sposób robiłeś casting do swoich filmów? Wszak ci aktorzy musieli chyba znosić nieznośne męki, a jednak godzili się na to.
AARON: Nie robiłem castingu. To byli po prostu znajomi, przyjaciel… Męki to co najwyżej znosiła chyba tylko jedna osoba, ale zgadzała się na to.
ADAM: Ta gwałcona krzyżem?
AARON: Tak, chodzi mi o tę osobę.
ADAM: W sumie przepraszam, ale lubię takie zakulisowe historyjki, a ty jako twórca musiałeś wszystko ogarniać, zarówno casting, jak i cały plan zdjęciowy. Teraz mi się przypomniało, że twój pierwszy film rozgrywa się w takich okropnych post-PRL-owskich wnętrzach, specjalnie je wybrałeś, czy po prostu nie miałeś wyboru?
AARON: Haha, okropne post-PRL-owskie wnętrza. Jak o tym piszesz, to kojarzą mi się sceny, które nagrywał mój przyjaciel z tamtych czasów, pewnie je masz na myśli. A co do ogarniania, to jak by to napisać… tu nie było co ogarniać, to wszystko było spontaniczne. Tzn. np. trzeba było kupić sztuczną krew, ale ogólnie te filmy to mocna spontaniczność.
ADAM: Czyli nie było to mieszkanie, w którym dorastałeś? Okropnie lubię taką spontaniczność i za to też chyba głównie lubię twoje filmy. Ale jeszcze zagadnę cię o seks, bo seksu w tych filmach dużo, obok oczywiście samotnych spacerów po pustkowiu. Uważasz, że seks jest tak podstawowym tematem?
AARON: W mieszkaniu, w którym dorastałem, też kręcono sceny, ale że niby było tak peerelowo? A co do seksu… podstawowym tematem? Nie rozumiem.
ADAM: Och Kuba, no dobra, nie zawsze to jest seks, ale i masturbacja, i stymulacja różnymi przedmiotami, zwierzętami, nie da się od tego uciec, gdy się rozpatruje twoją twórczość.
AARON: No jest tego dużo, no bo jest i tyle. Tak jakoś wyszło, haha. Tak nawiasem, w realnym życiu jestem, że tak powiem, mało seksualny, mam ogromny fetysz stóp, penisy czy odbyty mnie nie interesują. A co do zwierząt to o jakie ci chodzi? Może o tego pluszowego pieska?
ADAM: A ślimaki???
AARON: No ale jak pisze się zwierzęta to ma się na myśli jakieś bardziej zaawansowane niż robactwo.
ADAM: Ślimak to zwierzę jak się patrzy, w dodatku osoba (obojnak).
AARON: Ok. Proszę następne pytanie.
ADAM: Nakręciłbyś kiedyś taką normalną, realistyczną fabułę, która poleciałaby potem w polskich kinach?
AARON: No może i tak. Ale jak wcześniej pisałem, pod jakimś innym pseudonimem i ukrywając moja mordę. Po prostu nie chcę być utożsamiany z czymś dla mas.
ADAM: A tak w ogóle, lubisz Johna Watersa, czy też go nie znasz?
AARON: Oczywiście. że znam. W sumie to ja obecnie chyba nie mam reżysera co do którego mógłbym powiedzieć, że lubię. Kiedyś był to np. Lucifer Valentine czy Katsuya Matsumura. No dobra. Katsuya Matsumura jest fajny. Albo Hisayasu Sato. Ale Lucifer Valentine jest chyba dla mnie obojętny. Może gdybym odświeżył sobie jeden z jego filmów, to stwierdziłbym, że nadal go lubię.
ADAM: A z tzw. klasyki filmowej, masz jakichś ulubieńców? albo z kina polskiego?
AARON: Klasyki filmowej, czyli jakie lata? Jeśli chodzi o polskie filmy to kiedyś nie lubiłem, ale teraz jest u mnie tak, że oglądam choćby dla tzw. guilty pleasure, a potem zdarza się stwierdzić, że film jest ok. Podobał mi się np „Hiacynt” z 2021. Z tym że tego nie oglądałem chyba z nastawieniem na guilty pleasure.
ADAM: Czyli wyłącznie klimaty pedalskie cię kręcą? żadna tam Nowa Fala etc.? A taki np. Ozon? Albo Techiné?
AARON: Nie no, oczywiście że nie tylko takie klimaty. Dla przykładu wspomniany w naszej rozmowie Lucifer Valentine to w ogóle nie są takie klimaty. Nowa Fala to chyba jeszcze czasy czarno-białe? Nigdy czegoś takiego nie oglądałem. Jeśli chodzi o czerń i biel to chyba nie mam żadnego lubianego filmu z tamtego okresu. Najstarszy jaki lubię to być może „Planeta małp” z 1968. Ale musiałbym sobie przypomnieć, nie wiem czy teraz stwierdziłbym, że podoba mi się ten film. Techiné nie znam. Ozon? François Ozon czy jakiś inny? Jeśli ten, to oglądałem „Summer of 85” i podobało mi się! (Tak, to akurat pedalskie.)
ADAM: François. „Lato 85” też mi się bardzo podobało, bo dla mnie to też było pierwsze takie lato (jesteśmy z Ozonem rówieśnikami). Ale na koniec [śmiech] zapytam o te stopy, bo to wszak temat twoich felietonów w Polu. Masz to jakoś uświadomione? Mnie się podobają męskie stopy, ale to jak jestem w kimś zakochany albo jak jadę metrem i są chłopcy w sandałkach (coraz rzadziej niestety), a dla ciebie to jest poważny temat, uzasadnij.
AARON: Poważny temat? Nie powiedziałbym. No lubię męskie stopy, tzn. bardzo je lubię, bo to jest dominujące, jeśli chodzi o moje fantazje. Nie muszę być w kimś zakochany, żeby podobały mi się jego stopy. Tak w ogóle to mnie najbardziej podobają się chyba stopy starzejących się, siwiejących facetów, takie co już swoje przeszły, co nie znaczy, że jakieś zaniedbane, ale może obolałe i takie do masażu. Mmm.
[24.6.24]
Aaron van Doren
Adam Wiedemann