Piotr Kaczorowski
Granica Śmieszności
Myśli – uchylają się drzwi – Penelopa wchodzi po kociemu – opierając się na dłoniach i kolanach – on leży w bokserkach i koszulce – podchodzi do niego – po kociemu – przytyka swoją twarz do penisa – w bokserkach – on robi się w tym momencie – duży i twardy.
To nie grzech – to nie grzech?
Fantazjować o swojej żonie. Kobiecie – jednej, tożsamej – od co najmniej 17 lat.
A oglądanie filmików „porno” – w swojej głowie (a raczej – no właśnie) – ze swoją żoną i nim w roli główniej – to też grzech?
Chyba nie (?).
A nawet że – „porno” to nie to słowo – Foxy Lady (zaiste lisica swym ogonkiem się bawi) albo Purple Haze (purpurowy-dławiący czad) – Reżyseria Domowa (home direction) – na użytek własny. Potrzeb.
Nie – źle – „porno” słowo nie to – dlaczegóżby nie użyć słowa – kawaishe albo kawaishii?
Jadą na Roztocze.
Za każdym – miejscem – osobą – osobą w danym miejscu – jest – historia, anegdota – emocje, uczucia – sytuacja (scena) – które warto – opisać – ktoś mówił w radiu – w Radiu Lublin – w audycji „Księgarnia”.
Tak sobie – myśli.
Prawie wjeżdżają – na ekspresówkę – zaraz do Piask – nie w Piaski – przed – rondo – i na Roztocze.
Piaski (rodzinne Miasto – Pana Marcina Świetlickiego – ale – przede wszystkim – Jego Ojca – m.in. ale i przede wszystkim – regionalisty (Piask)).
…któż będzie na tyle zarozumiały, aby zapewnić, że wie, które czyny łączą się i wspierają wzajemnie, a które zostają odrzucone w śmieszność, w zapomnienie, poza to, co warte jest nazwania dziedzictwem? Zamiast zastanawiać się nad tym – lepiej jest stawiać jedynie ważne pytanie: czy umie się być wolnym od smutku i obojętności. Brzmi to jak Zdobycie Władzy.
Końcówka Zdobycia Władzy.
Podobno – je?&!nięty – ale dobry pisarz – i bardzo dobry człowiek. Jest je?&!nięty – ale ludzie – lubią z nim pracować – obcować „Nie”.
I – jak to napisała – Kaja K. – pisarze są niesamowicie serdeczni – ale zbyt blisko podejdź, zbliż – się zapalają – i chcą Cię – spalić jak napalmem – lubię ten zapach o świcie – bo – oni – cały czas – w tej drodze – do Jądra Ciemności (jak oni to przetłumaczyli – psia krew – Heart od Darkness – przecież).
No – Miłość.
Czy to oznacza, że – Polska wersja – jest bardziej – sensualna – a Angielska – bardziej sentymentalna, sensytywna?
Słowianie – dziki naród – takie misie nieuczesane – a Anglosasi – melancholijni – trwają od wieków – i żadna Afryka – nawet śliczna kurewka – ich nie rusza?
Trwają – Synowie Albionu – brnąć brną? A my – przez te 100parę lat – trzy remisy – z Anglią – to sukces. Cała reszta przegrana.
I – odwieczna – kontrrewolucja – kontrrewolucje – powstanie – powstania – Bolesław Prus – Józef Piłsudski – Hanna Suchocka – człowiekowi z nadziei – się udało – i – niezależne pieniądze – udało się.
A – oni – sobie – trwają.
No – i ten huj Churchill – wiedział co się święci – Hitler miał w pierwszym rzucie rzucić wszystko na Anglię – i by zdobył – a Churchill – chytry plan – tyle Polskich żyć – w marcu 39 podpisał pakt – o wzajemnym wspieraniu z Polską – Hitler zmienił plan – najpierw Polska – bo jak najpierw Anglia – to by ta Polska – wzięła go od wschodu – na pewno by wzięła.
Człowieku – Churchillu – ileż ty masz na swoim piekielnym wikcie – Polskich – ludzkich – żyć, cierpień – i kolejnych pokoleń – żyć, cierpień.
Strach? Nie – jest dobrym doradcą?
Już są – w trasie – mogą docisnąć – szybciej.
Do Piask – nie trzeba wjeżdżać – przed – rondko – i na Krasnystaw.
Krasnystaw – obwodnica – na wzgórzu – ten – Kościół czy Pałacyk – niesamowita – rzecz.
Pomiędzy – pola – toż to przecież – młodsza siostra Toskanii – ta bardziej nieśmiała – i jak to jest po Krakowsku – tym się człowiek nie brzydzi – który się trochę wstydzi – no ale i – nie jestem z Krakowa, więc regularnie nie boli mnie głowa.
Mniej więcej – w połowie trasy – miasteczko położone w średnio głębokiej dolinie – wzdłuż całego idą tory.
Przed Zamościem – ten duży – znaczący Kościół i cmentarz – po prawej. Jak w Boże Ciało – trzeba stać – człowiek nie wie – modlić się – przecież te nasze Świątki – ktoś z Francji, Niemiec – uznałby za – czystą psychodelę – wiele czytałam o waszym kraju – to prawdziwie psychodeliczny kraj – a czy można u was – dostać koszulki z Bogurodzicą – Staszek tak pisał – tak – ten.
Zamość. Samo słowo – brzmi po polsku – dumnie.
Za – mości Panowie. Za.
Nie lubią w Krasnobród – od strony Kapliczki na Wodzie – wolę – od strony Jacni – i rozwidlenia na Józefów / Zwierzyniec – więc kierują się znakami – nie nawigacją.
Za Zamościem – już drogi węższe, trochę kręte – ale jest dobrze.
Jeszcze chwila – już te bociany – gniazda – po kilka w każdej wiosce, na słupach – mówią Ci – szczęście – Roztocze.
Roztocze.
Cóż to znaczy?
Oprócz tego – że w każdej miejscowości – jakie szczęście – zalew – nie trzeba już tylko – w zupie Krasnobrodu – moczyć dziecka.
Roztocze – roztocze – coś jak kurz – wdycha się – niedobrze – a na Roztoczu – się oddycha – jest powietrze – więc – przez analogię przeciwieństw – r nie – R Tak?
W Krasnobrodzie – Sanatorium (sercowcy – bodajże – jak w Nałęczowie) – i to dla dzieci – i Dom Starców – właściciel kwatery – że – ¾ ich – z Śląska Górnego i Krakowa – bo tu można – wreszcie – oddychać – Roztoczem.
Roztoczem – Roztoczę – przed Tobą – Piękną wizję, Dobrą, Prawdziwą?
Może wyjdzie z tego – jakieś fajne – drzewo.
Lasy, zalewy i padoły?
Za Zamościem – prosta – późnej trochę kręta – do rozwidlenia – a przed – Jacnia – fajne miejsce – zrobione z pomysłem, zadbane, wszystko jest – tylko kąpieliska brak – na rozwidleniu – w lewo w las przed Krasnobrodem – wjeżdża się górką – ponad zalewem z prawej – po łuku w prawo – a może i prosto – kawałek – skrzyżowanie – STOP – prosto w Józefów – w prawo – w stronę Zwierzyńca – po kilku kilometrach – poza terenem wsi gęsto zabudowanych – po lewej – alpaki – uciekli z korporacji Warszawskiej – zawsze – są tu – gdy są na Roztoczu.
Trochę kosztuje – woreczek marchewki w cenie – aby dziecko miało frajdę – pokarmić – jedzą z dłoni – a w szczególności – Irenka – najmłodsza.
Do Ryneczku – w sumie bardzo ładny – fontanna gustowna – skalniak czy się zwie – spory, równy plac – deskorolki, rolki – etc.
Oni w prawo – do kwatery – na uboczu – i okay.
Zawsze.
– To co, za nim na kwaterę – do Kacpra i Łucji (Kurantowicz)? Na pierwsze lody – pierwszą kawę – od roku, dwóch – są już na Ty.
Bez odpowiedzi – na pytanie retoryczne – no przecież.
– Witajcie – jesteście – jak zawsze – jeden dzień w tą, jeden dzień w tamtą – jesteście – jak zawsze.
Już – od paru lat – kawę sam wypala – już od kilku lat – sam lody kręci.
Lokal – przez ściankę – po Mamie został – pusty – mi już nie potrzeba.
Syn pomaga – nawet nie muszę go bardzo zachęcać – pomaga – Kacper.
– Łucja, zaczyna przyjeżdżać – wiecie – trzeci syn – o Bóg Was obdarzył. Gratulacje.
Najstarszy pomaga – sam chce – nie muszę go namawiać.
– Kawka?
– Kawka.
– Lody?
– Lody.
– I co, byliście w poprzednim roku – nad Jeziorem Białym?
– Byliśmy. Cisza jak makiem zasiał – a to dopiero ostatni tydzień sierpnia. Tam obok – pizza Don Leone czy jakoś tak – no i on chińczyka trzyma – to jak my na tego chińczyka – chcieliśmy – a dopiero ostatni tydzień sierpnia – to on – że już po sezonie – chińczyk pojechał. A cisza – jakby wszystkie disco – były śmierć disco.
– My też – ale ocipieli – wiesz – nas piątka – my i trzech chłopaków – to chcieli – tu zapomniał, nie zwraca uwagi na tak wysokie kwoty, za noclegi – ocipieli – już na to samo – wsiąść w samolot – i do Neapolu polecieć.
– A to – i w kawie – i gallaterii – coś podpatrzysz. A pizza – w tym lokalu po Mamie?
– E, mi to się marzą – rogaliki i pączki – no samemu – jak kawę i lody – choć nie użył słowa – cukiernia.
Wypili kawkę – pierwszą – zjedli lody – pierwsze – i w samochód – na kwaterę.
– U Adama? Jak co roku?
– No jakże by inaczej?
– On sobie babę wziął. Ukrainkę. Z dzieckiem.
Okazało się, że fakt i prawda. Trochę inaczej niż z intonacji Kacpra – wziął – Państwo płaci.
Ukrainka – prawie rok w Polsce – ni w ząb polskiego – córka – Paulinka – 7-8 lat – niecały rok w Polskiej szkole – śmiga Polski – jak dobry, choć młody – Słowacki.
Mama – malarka – akwarelki pokazywała – ni w ząb po Polsku – chyba nawet po rosyjsku – gdy rozmawiali – ona mówiła, on słuchał – tylko głową przytakiwał.
– Paulinka – pamiętaj – mówi do dziecka – Kazimierz nad Wisłą – miejsce malarzy – bo Jej to nie ma sensu nawet mówić.
Wzięli Paulinkę na wycieczkę – Susiec – Szumy. Ich stała trasa. Sosnowe Zacisze – obiad – jak już są – musowo – kilka – jagodzianki wybitne – i do Szumów. Połazić – on zdjęcia – one obie za rękę z Penelopą – bo Szumy – miejscami zdradliwe – choć na zdjęciach nie widać.
– Dobrze. Dobrze się tu żyje. Aby tylko mąż – stamtąd – tu.
– Ona cały czas w komórce – żadnych dzieci – choć w szkole fakt – jest dobrze – cały czas w komórce – więc z Ateną – non-stop – na dworze.
– Tęsknię – za Tatą – w drodze do Suśca.
– Patrz – to pierwsze pokolenie – takie będzie – jako dzieci – Paulinka i Atena – to pierwsze takie pokolenie – będzie.
Otwiera oczy.
Idzie na papierosa. Siada na łóżku – obudzić się.
– Czy ja Cię mogę poprosić o kawę? – pyta – bo kawiarka – a on – ekspres – używa w domu.
Pije kawę – do papierosa. Robi użytek z toalety. Spala papierosa.
Siada do śniadania – one – jego Panie – już dawno – one – jak tylko otworzą oczy.
– Gdzie dzisiaj jedziemy?
– Gdzie nam się chce. – Motto przewodnie każdego pobytu na Roztoczu.
– Ale najpierw do Kacpra na kawę – może weźmiemy na wynos – do samochodu – na drogę. – To motto nie motto – ale zawsze – rozpoczynają dzień – jak ruszą w trasę – gdzie im się chce – od kawy Kacpra.
– Może Lubycza. Parę lat mnie – tam zabierasz.
– Dobrze. – Powiedział po prostu. – Szybkie przemyślenia – cyfrówka – Zenit z zewnętrznym światłomierzem (taki lubi – jego ulubiony) – lustrzanka analogowa Pentaxa? Zenit. Klisze? Czarno-białe – i ze dwie kolorowe – symbolicznie.
– Ruiny Cerkwi – podobno piękne – i fotogeniczne – dopowiada w myślach.
Droga na granicę – rzut beretem – lepsza droga – można przycisnąć – zjazd w miasto – samochód sam z siebie – nawet nie zdążył wyhamować – Policjant miga bodajże lizakiem – zjechać.
Zjechali – droga prawie polna – już miasto – zajechali – stanęli za radiowozem.
– Czy wie Pani…?
– Tak.
– Będzie mandat.
– Tak.
– Przysługuje Pani odwołanie, do sądu grodzkiego.
– Nie.
– Wie Pani…
– Wiem.
– Może się Pani odwołać.
– Nie.
– Zapraszam – za chwilę – można kartą.
– Proszę.
– A jaki przebieg? O, widzę, że nowy. Wie Pani, ile Pani przekroczyła?
– Wiem.
– Wie Pani…
– Wiem.
Siedzą w samochodzie.
– Kurde, patrz naokoło. – Wokół obu samochodów – latają spore szerszenie – nie jeden, nie dwa. – Daj spokój. On przyniesie – się zapłaci. Patrz – ile szerszeni. Daj spokój.
Jednak poszła. Zapłaciła kartą.
– Wiedzieli, gdzie stanąć. Lokalsi znają punkt.
– Do tej Cerkwi. Podobno ładnie. I widziałem – że jakiś kościół – nad jeziorem czy stawem.
Mijają Ryneczek. Pytają. Na stacji pełno TIRów – rzut beretem – tam i tam.
Jadą.
Droga – słaba, piaszczysta – podziurawiona – samochodem rzuca – po obu stronach domki – ale te takie jakie – budują sobie miastowi za miastem.
Dojeżdżają do lasu.
– Dobra – dajmy sobie spokój – koło pourywa. – Zawrócili.
Zaparkowali przy Ryneczku.
Bardzo imponujący – Ryneczek – fajny, taki inny – a plac zabaw w szczególności – poszły rozprostować nogi – różne – rzadko spotykane wyposażenie placu zabaw – podłoże wysypane – drobnym, ładnym, z wyglądu czystym piaskiem. Bawią się – chyba w miarę – nawet – obie.
– Lubycza?
– Lubycza.
– Dla moich Nuń – zawsze – co sobie życzą – mam Was dwie – Wasze szczęście – dla mnie najważniejsze.
– A co teraz?
– A może byśmy – tak – najmilsza – pojechali do Tomaszowa – brzmi jak jakaś piosenka – czarna Madonna? Czarna Madonna – czarna Madonno – też brzmi jak jakaś piosenka – i to całkiem piękna.
– Najpierw – obiad – z Gara z Pieca – i park – wy plac zabaw – i ja – połażę z aparatem.
Przejeżdżając przez Lubyczę – Park – i w tle jakby ten Kościół nad jeziorkiem. Przezornie myśli – jedźmy – za dużo atrakcji – jak na taką Lubyczę – choć Królewską.
Lubi Park w Tomaszowie. Fajne miejsca. Dobre fotograficznie.
I drzewa rzucające cień na chodnik. Fontanna. Kamień – w hołdzie – Sybirakom – z zaciekami – łez i krwi? – Krzyża i Orła? Gdzieś jakieś kwiatki – typowo kwiatki. Przy wejściu – tablica ogłoszeniowa – ech, lubi takie – wiele się można dowiedzieć – np. Pan Wiesław Adam Kulik – odsłania czy coś tablicę pamiątkową – zajęcia dokształcające – wiadomo – spawacz, mechanik – kierowca TIRa – angielski – na zajęcia plastyczne, baletowe, aktorskie – to jednak tu nie ma koniunktury – może, może jeszcze – taneczne – żeby na weselu – świeży mąż nie wyszedł na łamagę. Plakaty – festynów, dożynek, świątek – kto gra – kto nie gra prawie wiadomo – choć zdarzają się momenty – bo to oni pewnie z Voice of Poland – jak jest fala mody – to 2/3 Tomaszowa i powiatu – ogląda. Jakiś zespół – Mandragora czy Mondango czy Mandingo – gdzie się oni uchowali – tutaj? Pewnie chodzą do I LO – a z I – zawsze idą w świat.
Robi – cyka – zatrzymał się jakiś na rowerze – nogę oparł o murek – stoi, i stoi – cosz jest? Przezornie – kieruje obiektyw – w przeciwną stronę Parku – gdzie brak ludzi – gdzie ten pomnik spory – w kształcie – bliższym do ptaka, orła. Stoi – oparł nogę o murek – stoi. Idzie na drugą stronę ulicy – przejście, światła – stój – on tam cały czas stoi. Przechodzi – wchodzi na skwerek – przed orłem – robi orła. Pojechał sobie.
Patrzył-nie-patrzył – pilnował – co ten – tu – robi?
Wraca przed wejście do parku.
Kieruje obiektyw – w stronę tego głównego Ryneczku z rondem – to znaczy wzdłuż głównej ulicy – Tomaszowa – pamięta ten kadr z poprzedniego roku – to wielki plus – jeździć w to samo miejsce – pamięta się kadry – zrobione i te do zrobienia – w oddali szpica dzwonnicy kościelnej – kawałek prostej, lekko szerokiej ulicy – w kadrze – po prawej – tabliczki drogowskazów. Ot – tak mu się spodobała – ta kompozycja – od poprzedniego roku – już planował, myślał.
Powrót. Droga już ładna. Prosta.
Nie to co – co za rządów – kartoflisko – że koła urywa – pod rządami (tymi samymi – to zawsze są ci sami – wszystkim rządzi – żydo-kumuna wraz z masonami? – jak mówi – Polskie przysłowie) – ładna – gładka.
Ech – jak w taksówce – taksówkarz, który nie lubi – rozmów – długo by się nie uchował – i tabliczka – o polityce i narzekań – nie słucham.
Straszna kurwa – polityka – pierwsza kurwa wielka nierządnica.
Co tu się stało – schody – mocne, betonowe – nie to co było – dwie minuty wchodzenia – a stres większy niż w operze. Wybornie – pamięta Pan?
Pyta Gargamela – ze stanicy u Gargamela – co tu się stało? – cud – tak – i Unia dała.
Z rana – jadą – wzięli Paulinkę.
Mimo że Polski – od roku – mówi ładnie, wszystko rozumie – Ukraińcy szybko łapią Polski – choć jej Mama – nijak – nic – zero – tylko przytakiwanie głową – że niby się rozumie.
Pyta Paulinkę – uważa na słowa, Penelopa też uważa na jego słowa – żeby jakiegoś nietaktu faux pas – nie powiedział.
– Daleko.
– Tam gdzie tą zaporę wysadzili?
– Tak. Prawie tam.
– A Tata na wojnie? – Złapał kątem oka spojrzenie Penelopy – kątem oka na niego. – Tęsknisz? Fajnie w Polsce?
– Fajnie. Podoba się nam. Aby tylko Tata był.
Do Suśca dobrych kilkanaście minut. Lasy, wioski – tartaki – mało pól, łąk – choć jest ich trochę – droga ładna – drogi ładne – choćby z Zalesia Folwark do Zalesia Wólka. Zadbane. Dbają. Drogi porządne – jak na samochód – na rower – też.
Gdzie – słabsze, gorsze – jak na przykład – trasa Górecko Kościelne-Krasnobród – kolejnego lata – piękne, ładne, proste – jak szosa na Warszawę – z jakiejś Starej Miłosnej czy Falenicy.
Tuż przed Suścem – piękny widoczek – spore wzgórze – tu lub ciut wcześniej – przy drodze – między drogą a łąkami, polami – wieża widokowa – ale i bez tej – jadąc – zsuwając się w dół do Suśca – ładny widoczek.
Susiec – lasy – dalej Szumy.
Ktoś w rodzinie opowiadał – jechało się – ekipą z pracy, pracownicze – piątek – sobota – niedziela – w brydża – wracało się bezpośrednio do pracy. Wtedy to było – jak to było?
Ano było – że teraz – pokolenia lat 80 – cierpią. Płacą?
Ja Wam szczerze współczuję – macie bardzo ciężko – mówi jeden taksówkarz – i paru innych – nie li tylko taksówkarzy – bynajmniej nie powtarzają – jak papugi.
Sosnowe Zacisze – zawsze tam – obiad. Każdego roku.
I jak tylko – jagody pozwolą – pogoda – to są jagodzianki – z wyglądu drożdżówka – z miasta – a smaczna – jak? Babcia ci upiecze, usmaży – jak już przyjechałaś na wakacje.
Jagód pełno – jak pełno ich w lesie – lasach na około – jak stamtąd – nawet od Biłgoraja do granicy – a nawet i w Ukrainie – cały region.
Poszły na plac zabaw.
On z aparatem – wyszedł z terenu Zacisza – po przeciwnej stronie niż główna droga.
Droga – ładna – lokalna – a piękna wręcz.
Za drogą las – praktycznie cały las – to były sosny – które po prostu prosto rosły.
Cykał. Starał się – ładnie, harmonijnie. Lubi tak.
Czy bardziej ceni – harmonię od detalu?
Zgodność – formy z treścią.
Aby forma nie fałszowała treści.
Piękno nie potrafi być smutne?
Piękno nie potrafi być obojętne?
Piękno nie pozostawi w Tobie smutku?
Piękno nie przejdzie obok obojętne?
Dobre to i Prawdziwe?
Lecą – na Szumy.
Przejechać Susiec. Drogą w las. W prawo – przez las. Droga piękna.
Mijają po prawej – (Warszawskie) SPA – nowa rzecz.
Mijają po prawej – bazę kajakową.
Przejeżdżają mostkiem – nad Tanwią.
Skręcają w prawo – ładna droga – wśród pól, łąk – raz dwa – i u Gargamela – nawet parking nie piach – a kamieniami, cegłami, żwirem – utwardzony.
Co się tu stało – schody – mocne, betonowe – kiedyś – dwie minuty wchodzenia – a stres większy niż w operze – wybornie – Pan to określił – określił znany Poeta.
Pyta Gargamela – ze stanicy u Gargamela – co tu się stało – Panie – cud – tak – i Unia się dołożyła.
Jednak te rządy Roztocza – dbają – o Nas?
Nie to co Zwierzyniec – wszędzie – Kapliczka na Wodzie w Zwierzyńcu – a pożal się Boże – istny frasunek – Kapliczka – brudna, za zaciekami na ścianach – elementy metalowe lekko rdzewiejące.
No i kto tam – rządzi? Idiota. Idioci.
Przecież – Zwierzyniec – Kapliczka na Wodzie – brudna – biel szara – wokół raptem 40 metrów – trawa nie koszona – elementy metalowe – podrdzewiałe.
Kurwa no – kto tam rządzi?
Krata – pamięta chyba jeszcze – wielkiego brata Gomułkę – lub – wuja Gierka – krata – oddzielająca – świat zewnętrzny, dookoła – przed wejściem – do środka, do Kościółka – może dobrze, że rdzewieje? Wyrwij – murom – zardzewiałe zęby krat – łatwo bo zardzewiałe – i od środka. Do Pana Boga.
Może – tak myślą – włodarze Zwierzyńca. Mimo to… – chała i bubel. Choć… – podskórnie – wyrwij murom zęby krat?
Na przekór Za – jak – jestem Za – a nawet Przeciw.
Wszędzie – na Roztoczu – miasta, miasteczka, miejscowości – w każdej Zalew – i praktycznie w każdej – Kapliczka na Wodzie. Ryneczki – ładne, bardzo – i nawet każdy inny.
Schodzą schodami – w dół – na polankę – obsiadłą też turystami na kocach – tuż przy Szumach nad Tanwią (jak to nazywa – zresztą jak wszystko?) – Szumach na Tanwi. To ta różnica – nad?
Za źródełkiem Miłości – przechodzą mostkiem na drugą stronę.
On zdjęcia. One – za ręce – chodzą sobie.
Paulinka – kogo przypomina – chyba – boginkę – wiatru, stepu – jest w niej – i dzikość i jednocześnie ułożenie wewnętrzne Kozaków – to spojrzenie w dzikość – stepu (Akermanów?). Jest w niej – jakiś – rodzaj dorosłości – doświadczenia wojną? – ale – i wolności, dzikości. Jej spojrzenie – na pierwszym planie – jest – łagodne, pokorne – ale podszyte – dzikością – hardością wolności. Wolnością w hardości. Naszą Słowiańską hardością? Tak u niej wyraźną.
Przy tym – jest taka naturalna. Bez kompleksów.
Jest – bez kompleksów – Polska dla Ukraińców – to żadne halo.
Zastanawia się – zastawiał się długo – przed Wojną – Wojna zmieniła optykę.
Fascynował się – Ukraińskimi – wypowiedziami – formułowaniem zdań, wniosków, tez, usprawiedliwień. Nie chodzi o same słowa – ale ich dobór. Łączenie – takich a takich słów – opisujących taki a taki aspekt. Nawiązywanie do siebie kwestii – ich wytłumaczenie, objaśnienie.
Przez długi czas – fascynowało go to – przez długi czas – próbował sformułować w sobie – opisy ich mentalności? Dlaczego tak budują zdania – wypowiedzi?
Bardzo długo nad tym myślał. Nie potrafił znaleźć – celnego opisu.
I kiedyś – to bardzo pragmatyczny język – mentalność? Wszystko potrafią – sformułować – w pragmatyczny sposób? Wszystko potrafią – sformułować – w pragmatyczny sposób.
Nasz – Polski pierwiastek – irracjonalności – być może pochodzący z Katolicyzmu – jest im nieobecny?
Pierwsza myśl – trafna, celna – ziarno prawdy – posiało kolejne – kiełkujące w sobie – kolejne – spostrzeżenia.
No nie oszukujmy się – Ukraina – radziecka – więc – u nich – bardzo – norma – podstawa – baza – wszystko – u nich, w nich – poddane – dialektyce materialistycznej?
Przecież tak – wszystko można wytłumaczyć – „naukowo”-pragmatycznie. To jest to.
Ich mowa – język – mentalność – to przecież – wykład ciekawy bardzo – dialektyki materialistycznej.
Mimo to i wszystko – udało im się – stworzyć – Własną osobowość – będąc – jakby pomiędzy – surowymi, betonowymi ścianami.
A i ksiądz – pop – żonę może mieć?
Teraz – miał przed sobą – Paulinkę – uciekinierkę wraz z Matką swoją – z Wojny.
Zaiste z rejonów ostrej Wojny (bodajże tam, gdzie tę tamę wysadzili).
Patrzył na nią. Myślał. Zastanawiał się – tylko – w naszych oczach – Ukraina jest gorsza.
Im się udało – coś – czego Polakom się – nie udało? Choć – też – byliśmy pomiędzy – surowymi, betonowymi ścianami – sami będąc – surową, betonową ścianą – dla innych – dla nich – dla Ukraińców?
Treścią zdjęć – jest – dzikość – więc nie stara się – forma też dzika – układać misternych kadrów – ułożonych, harmonijnych – scen uchwyconych harmonijnie.
Dzika harmonia przyrody – to tak jak dźwięki – muzyki – jazz – free?
Z obu stron drzewa – tworzące ramy – od góry korony drzew – w dole kawałek ścieżki – w środku – rzeka. Nie. W zasadzie cyka – jak stoi – jak stanie – i już.
Chciałby uchwycić wodę – lejącą się – gładką, aksamitną – ale – do tego trzeba by statyw – ustawić dłuższy czas – nie poruszyć aparatem przy naciśnięciu – wężyk mieć – choćby nie ten trójnóg – to chociaż – ten statyw-patyk.
Spróbować na Zenicie – bo Zenitem – dłuższy czas – o jedno oczko – ale wyjdzie poruszone – może wyjdzie – coś – fajnego, ciekawego – dzikiego?
Przeważnie – robi na dwóch ustawieniach – na przysłonie 16 – aby wszystko było w miarę ostre – i na przesłonach 8-6 – złapać głębie – ostrości-rzeki – na detal – kwiatek, patyczek, kamyczek – i cyknąć – detal ostry – naokoło – lekko rozmyte – lubi takie – często robi takie – i nie tylko – tam i wtedy – wszędzie, zawsze.
Forma – przedstawienia – powinna być zgodna – z treścią – stara się – przynajmniej – dzikość – uchwycić – tych Szumów nad Tanwią.
Jakby chciał robić – cywilizację – w harmonii – w treści – to pojechałby do Londynu – m.in. przede wszystkim – okolica Big Bena i tam chyba – Houses of Parliament – jednym bliskim mostem – i tym dalszym – za parkiem, skwerkiem – nad Tamizą – gdzie i widać – City.
Ale jest – tam i wtedy – dzikość Roztocza – nasz dziki Wschód.
Łaził – robił – zdjęcia. Czarno-białe – symbolicznie ze dwie kolorowe.
One – za ręce – jedna z jednej – druga z drugiej – spacerowały sobie.
A to – kwiatek, patyczek – kamień w rzece – kamyk na ścieżce.
Myśli – że na Paulinę – Penelopa – uważała trochę bardziej – niż na Atenę. Odnosząc się – do niej – z nieco większą uważnością.
Jak Matka – która próbuje zastąpić – dziecku Ojca – czyli zawsze – trochę nieudolnie i nadwyraz. Jak Matka Natura?
Starając się – zachować tak – swoim zachowaniem – aby i Atena – wzięła ją w swoją opiekę.
Po wybuchu Wojny – już pewnie – nie li tylko – intuicyjnie.
Trudno – ująć w słowa – tylko wzruszenie – ściska gardło. Jak patrzy?
Patrzą – na Polaków – z wdzięcznością – która jak wiatr wywołuje łezkę – wzruszenia?
Tak – nie – patrzy – dziecko, kobieta, żołnierz, malarka – tak – patrzy człowiek – wdzięczny.
Ale tylko – będąc sobą – bez zdziwienia – bo to oznaczałoby – że kimś całkiem innym.
Połazili. Porobił zdjęcia.
Wracali.
Najpierw Susiec – z Suśca jakieś 40 minut – do Krasnobrodu.
Droga ładna – nawet najbardziej lokalna – a wszystko tu lokalne – właśnie – bliskie.
Trochę się zeźlił – na Mamę Paulinki – choć fakt – mogła nie wiedzieć – że jest łasy na wszelkie – twory twórczości – nie dostał – od niej – w podziękowaniu – najmniejszej akwarelki (a talent ma).
Choć – unika – wszelkiej pedagogiki – w szczególności – wobec Ukraińców – są gośćmi – czy tak – czy nie.
Kolejnego dnia – bodajże – Zalew – Atena lubi się chlupać – ale już bez Paulinki – pilnować obie w wodzie – a nie daj Bóg – coś by się stało.
– Nie idźcie w Krasnobrodzie, odradzam – mówi Kacper – przy porannej kawce – odpowiadając na plany zalewu – tego dnia.
Penelopa – od razu – w Internet.
– Kacper – polecał Zamość.
Też nie – wysoki wskaźnik czegoś tam – czyli syfu.
– Józefów?
– Józefów.
Najczystszy w Internecie – w rzeczywistości też – dziecko się cieszyło – że tuż przy niej pływały małe ryby.
Zalew – mały, kameralny – niezbyt dużo ludzi – ratownik – jakby co – był.
– On taki chłodny – zaiste racja, woda lekko chłodnawa – nie to co ciepła zupa w Krasnobrodzie – bo tu zaraz – jest źródełko – bardzo blisko – i Zalew – czysty bardzo, ale i lekko chłodny. – Mówi chłopak około 30 – sprzedający gofry itp. – w budce przy Zalewie.
Kończył Politechnikę Lubelską – pokazał co czyta – „Ciesielka” od Gebethner & Wolf – przedwojenna sprawa.
Daje mu swoje „=33=” – zawsze ma na podorędziu 1-2 luźne egzemplarze – prosi o dedykację – dla Daniela.
Ciężko mu – chyba – albo zbyt lekko właśnie – po Politechnice – nasiąkły Lublinem – sporym miastem – dla tamtejszych roztoczańskich kobiet – chyba zbyt mądry – zbyt wysublimowany, wrażliwy – jak nie rozumieją – kwitują – filozof. Oby tylko – bo – mogłoby skończyć się – na – psychopata.
Bo – przecież połączenie – inteligencji z wrażliwością – to złe – połączenie – chore. To przecież – wiadome.
A nawet jak jakaś – to szybko się orientuje – że na wesele z takim nie pójdzie – a welon na oczepinach złapać – to on, ale i ona – większy stres – niż pójść do opery.
I chłopak – robi w budce – gofry – zresztą bardzo dobre.
To przykre.
No właśnie – żadna tutejsza dziewczyna – nie poszłaby do opery – a on potrzebuje takiej – która by właśnie mogła pójść z nim – do opery.
W przyszłym roku – spyta o wrażenia – z lektury „=33=”.
A może – jego nie będzie?
W trakcie – plażowania – kąpieli, pluskania się – w środku dnia – na obiad.
Do Józefowa.
Z jednej z uliczek – okalających Ryneczek – bezpośredni wjazd – w otwartą od ulicy przestrzeń parkingu – za kilkoma rzędami miejsc parkingowych – parterowy budyneczek – z zadaszonym od fasady – tarasem ze stołami.
Spółdzielnia Społeczna – czy coś takiego – kobiety głównie wiejskie, miejskie Józefowa – gotują w kuchni.
Jedzenie – świeże – duży ruch mają – dobre – po prostu, bez kombinacji – i chłopskie – porcje – a na deser – pierogi z jagodami lub truskawkami.
I powrót – na plażing.
Jego Panie – lubią namiot plażowy – Quencha czy coś – który się rozkłada w 4 sekundy – a składa w 10 minut – zastawiając się, próbując – skręcić, złożyć, docisnąć – te rurki-pałączki – w odpowiedni sposób – aby złożyła się w kółko.
On – klasycznie – na ręczniku, na piasku – lubi po prostu – jak go słońce – trochę liźnie – a cerę ma taką – że po 3 dniach – wygląda jak z Ustki jakiejś w środku lata upałów – co najmniej dwa tygodnie.
Zresztą – jego Panie – praktycznie cały czas – w wodzie – Atena bardzo lubi – Penelopa jej towarzyszy.
Zresztą – tu już nie te czasy – dzięki Atenie – Penelopa wchodziła do wody – raptem ledwo za kostki – i krzyczała – Prometeusz topię się.
On sobie leży – słońce go liże – jak przyjemnie – słońce – on? ona? – promienie słońca – one.
One go liżą – pięknie.
Od czasu do czasu – podnosił się z ręcznika – zapalić – złapać kontakt z rzeczywistością.
Przesuwał okulary przeciwsłoneczne – po czole na czoło – też złapać opaleniznę w oczodołach – aby nie wyglądać – jak Zorro czy Batman.
Rozglądał się – przede wszystkim na boki – gdzie zdjęcia?
Z lewej strony – wał-grobla – mostek nad kanalikiem – łączącym ten zalew z mniejszym – ścieżka – jeszcze na plaży – małe molo – po przeciwnej stronie – ścieżka – i rosnący wzdłuż całej długości – las sosnowy – po prawej – piachy – kopalnia piachu – tak zwane „kiedyś tu było…” – i na klifach tej kopalni – nie za wysokich – lasy sosnowe – których sosny prosto rosły.
Kilka razy się tak podnosił – kilka razy bacznie – być może nawet czepliwie – się przyglądał – i zdecydował – kolejny przyjazd – biorę aparat. Chwilę jeszcze myślał – Zenit – czarno-białe – ze dwie-trzy symbolicznie kolorowe. I tak było.
– Tatu, tatu – chodź ze mną do wody – od czasu do czasu musiał – choćby aby – Penelopa chwilę odsapnęła.
Robił zdjęcia.
Gdy robił – piachy – dosłyszał – zza placów – z kierunku plaży:
– Tato, co ten Pan robi?
– Robi zdjęcia.
– A dlaczego?
– Może lubi. Może to jego pasja. – O jedno zdanie za dużo – chciałoby się rzec.
Z drugiej strony – molo. Z drugiej strony plaży.
Cóż jest w tych molach – że są tak – wdzięcznym? popularnym – tematem zdjęć.
Robił – na różne sposoby.
Któryś kadr – górna połowa – molo małe z wodą wokół – dolna połowa – piasek plaży. Ustawił przysłonę – 8 lub nawet 6 i trochę – złapał ostrość na piach – fajnie tak piach wygląda – górna część – mniej lub bardziej – rozmyta. Piach – w tych swoich zagłębieniach i górkach – fajnie wychodzi – kontrastowo?
Może problem z przepaleniem – bo piach – jaśniejszy, odblaskowy słońca – niż molo i ciemna woda – na zdjęciu. Trzeba było – dobrze ustawić – wycelować światłomierz (w Zenicie ma zewnętrzny – tak – taki lubi) – aby pomiar światła był „prawidłowy” – bez w miarę jak się uda – przepaleń. Może się udało – na kilku – z pośród kilkunastu. Bo to molo – kilkanaście cyk cyk.
Na piachach – gdzie rosły jakieś roślinki, kwiatki – używał – „swojej” oklepanej techniki – czyli przysłona 4 max 5 – ostrość na roślinkę, kwiatka – i cyk – wszystko do około rozmyte.
I – kadr dolny – który wypełniał całkowicie – piach ziemia – i kadr górny – prawie tylko z klifami, lasem sosnowym, niebem – u góry.
Lubi – tę oklepaną technikę – zwłaszcza – przy polu pełnym kwiatów – różnych, różno kolorowych – znów – przesłona 4 – ostrość – głębię ostrości – na kwiatek, kwiatki (w centrum kadru?) – a reszta kadru – mieni się feerią rozmazanych kwiatów barw.
Podnosząc się z ręcznika – być może i paląc – bo po co się było – podnoście z ręcznika – jak słońce – promienie słońca – tak go – pięknie i przyjemnie – lizały – spostrzegł – na molo – bawiących się w gry kąpielowe – rodzinę – ojciec i dwóch synów – jeden z 13letni – drugi ok. 18letni – szczupły, wysoki, z dobrze zarysowaną sylwetką – sportowca (z kaloryferkiem na brzuchu – i mięśniami przedramion, ramion – odcinającymi się od ciała) – bynajmniej nie typ uczestnika siłowni – zwrócił na nich uwagę – obserwował – od czasu do czasu – od dymka do dymka – bo – wyglądali – jakby nie byli – z ojczyzny-lubelszczyzny. I tak było.
Na parkingu – później – widział ich – wchodzących-wychodzących – kręcących się – przy kamperze.
– Z Warszawy jesteście? – spytał.
– Z Krakowa.
Ojciec – dwóch synów – kamper – z Krakowa – Roztocze – coś to znaczy.
Widział ich też – w Stowarzyszeniu Spółdzielni – „My tu Gotujemy – a nie udajemy” – gdzie oni się też stołowali. Fantazja chłopska – przy braku obecności – (oporu) kobiety – sprawiała – że każdy z nich – nawet ten 13letni – flaki – schabowy z pieczarkami i frytki – surówka symbolicznie – ojciec piwko, ale 0,0 % – starszy syn kawę – młodszy coca-colę – a i deser – szarlotka z lodami – lody w pucharku – gofr z bitą śmietaną, dżemem na spodzie, jagodami na wierzchu i z polewą czekoladową – tak. Dało się zauważyć – że to męski wypad z cywilizacji w nieznane – w dziki Wschód.
Ma oko – od razu wiedział – że to ludzie nie stąd – nie z ojczyzny-lubelszczyzny.
Chciały się przejechać gokartem – wzdłuż Zalewu – poszły – przejechać się.
Szybko skoczył na gofra – którego – z powodu poziomu cukru we krwi – mu – teoretycznie – nie – wolno. Może – 1-2 dziennie – słodkie – i to tylko – na urlopie. W domu – mają zasadę – tłustych czwartków – czyli słodkie raz w tygodniu – w czwartki. Zmęczeni – już tygodniem – i naćpać się cukrem. Najgorsze ćpanie – jest – w Żabce – nie ważne co – po kilka szklanek cukru – w batonie, czekoladzie, ciastkach etc – dlatego – tłuste czwartki – to ciasto (ciasto) – z Braci Mazur (wybitna szarlotka) lub z Williams (m.in. kremówka i też szarlotka).
Zaczął jeść. Smaczny – bardzo. Klasyczny – bita śmietana z dżemem truskawkowym pod spodem.
Zaczął jeść. Jadł. Nagle wyrosły jak spod ziemi.
– Chcecie? Połowa dla Was. Bardzo dobry. – Przezornie. – I w dobrej cenie.
Ech – co ja będę – tłumaczyć się?
Podział wydatków – urlopowych – klasycznie – jak zawsze.
Kwatera po połowie.
Zakupy – śniadania i kolacje (na kwaterze) – ona – żona – i obiady.
Kawa – lody, gofry, ciasto – pizza – u niego – otwarty rachunek.
Tak – jak w domu – tzw. życie Penelopa – rachunki Don K!chot.
Atena lubi się pluskać – 3 dni na wodą to minimum – więc są zawsze – te 3 dni minimum na plażingu – jak to się ładnie nazywa – z angielska – sun bathing – czyli kąpiele słoneczne.
Jest fajne uczucie – gdy leżysz na piachu, słońce cię grzeje – jakby ciasno obtacza swoim całunem ciepła, gorąca – jasności – i podnosisz się z piachu – i przez moment – masz pomroczność-jasną – w oczach masz ciemność jakby – jednak wynikłą z wielkiej – jasności, ciepła – i zanim zaczniesz rozpoznawać – kształty, kolory – mija chwila – która jakby zapada się w tobie.
Niesamowite uczucie. Ta chwila – ten moment – …przejścia?
Inną sytuacją (sceną rzeczywistości – scenką) – jest Ryneczek w Józefowie – m.in. Pomnik Patriotyczny – z m.in. Piłsudskim. Niestety – Józefowski Piłsudski – nie jest imponujący – aż zakrawa na krew w żyłach zamarza – aby Polska była taka – jak Piłsudski w Józefowie.
Mały, wychudły, z zapadłymi ramionami – na którym mundur przysłowiowo wisi – wygląda na mężczyznę – tuż przed Śmiercią.
Fontanna – piękna, przepiękna – zwierzęta naturalistycznie – w metalu odcienia zielonego jasno – z których – części ciała (przeważne z pysków) – wypływa, wytryskuje – woda.
Wyjątkowo piękna fontanna.
Nawet chyba – zwierzęta – m.in. jeleń, wilk, orzeł – są w swoich – naturalnych wielkościach.
Ryneczek jest – otoczony kołem – raczej kwadratem – uliczek – które przylegają – otwarcie – do Ryneczku.
Przy uliczkach – po przeciwnej stronie Ryneczku – no chyba przecież – stoją małe – w większości – jednopiętrowe kamieniczki – ale nie są to te kamieniczki – w Szczebrzeszynie.
Tutaj – jest jeszcze – taka jakby – przestrzeń – której w Szczebrzeszynie brak. Tam – wiadomo – po Żydowskie – tu – jakaś szczelina jednak.
Choć i w Józefowie – jest Synagoga – zresztą rzut beretem – mycką – od Ryneczku.
Kiedyś parę lat w wstecz – byli – co tu jest? Tu – napisane – Synagoga – okay – chodźmy – bo nie ma tu nigdzie gdzieby pójść.
Na piętrze – dość stromych schodów – jeśli dobrze pamięta – salon fryzjerski – może i nawet kosmetyczny – 2 w 1 – na parterze – biblioteka – dobrze pamięta – bo z półeczki – książek na wydaniu – jak wszędzie 1 zł – kupił na pewno – Hłaskę – wydanie, z którego nie miał nic.
Przed wejściem do biblioteki – albo raczej wychodząc – zobaczył mały skwerek – i jakieś pozostałości Żydowskiego – tego nie pamięta – ale coś jakby takiego było.
Wtedy byli jeszcze – bez Ateny – u swego boku – ciała z ciała.
Szedł – stoi – był – jakby pomiędzy fontanną a Pomnikiem Patriotycznym – spojrzał – z buta wyciągnął komórkę – tzn. od razu, niezwłocznie – nigdy nie robi komórką – i cyk cyk – kilka zdjęć – nad wejściem – szyld z napisem Księgarnia – a między szyldem i wejściem – rozwieszony banner – Wkrótce otwarcie – i pod – grafiki – kanapka kebab danie kebab pita kebab – i – pierwszego dnia promocja – szkoda – i szkoda, że nie było napisane – przy otwarciu promocja – albo – podczas otwarcia promocja – ładnie by się komponowało. Bo – Księgarnię zamknęli.
Takie zdjęcie – cyk cyk – co to wstawiają na – Umieram za Polskę – ironicznie, oczywiście.
Jemu tam – ani kebab, ani Księgarnia – nie przeszkadza – a za dziecko – oddałby życie.
Dziecko zmienia optykę – sercem patrz.
Sercem się Módlcie, moje Dziatki – Dziękuję, że odpowiedzieliście na moje Orędzie (każdego 25 dnia miesiąca).
– Imię, nazwisko.
– Pola Kaczorowska.
– Na Sybir. – Nic więcej nie pytał – to wszystko. – Na piechotę.
– Co teraz?
– Do Kamieniołomu.
Przez poprzednie – 12 miesięcy – myślał i chciał – tam pojechać – i przez te poprzednie – 12 miesięcy – wiedział – Zenit i czarno-białe klisze.
Takie miejsce – samograj – każdy kadr udany – każde spojrzenie – po prostu – cyk cyk. Tyle różnych – elementów – tak ciekawie – przez przyrodę – zaaranżowanych. Drzewa, krzaki – na pewno – kamienie – też przyroda? Elementów – i w skali – makro i mikro.
Robi – 16 – maksymalna przysłona na jego Zenicie – też 8 lub 6-i-coś – łapie ostrość na jakiś detal – a raczej – element kadru – i cyk cyk.
Później – niektóre – powychodziły – jakby z pudełeczka po zapałkach – włożyć jedną klatkę – zrobić dziurkę – zakleić – przy robieniu zdjęcia odkleić – czy jakoś tak.
Łazi – robi zdjęcia – już dzwonią – czekają pod wieżą – przy 1-2 straganach z chińszczyzną – miał ok. 45 minut – potrzebowałby – drugie tyle – żeby zrobić co by chciał – na razie tak z grubsza – wraca.
Przez kolejne – 12 miesięcy – choć już mniej – ciut – znów czekać będzie – aby tam pojechać. I znów – wie – jest pewne – Zenit i czarno-białe klisze – a może gdyby – się udało – drugi raz pojechać – cyfrówkę – od razu ustawioną – na czerń-biel (nie jakieś tam – transformacje koloru w czerń-biel – w typu Photoshop) – ustawiona czerń-biel – jest – czernią-bielą.
A przy tamtejszych – kontrastach – nieba, drzew – białych kamieni – załomów skał – większych, mniejszych – „klifach” – głazach ogromnych leżących tuż obok, już wchodzących na ścieżkę – O – tak.
Zsuwają się – w dół – do Józefowa – spod wieży widokowej – a daj Pan spokój – Kamieniołom.
– A daj Pan spokój – Kamieniołom – cymes – jakby powiedział pewnie – dawny, bardzo – mieszkaniec tego typu miasteczka – i tego miasteczka.
Chińskie badziewie – jednak ma swe plusy – można kupić kilka – a nie maks jedną – z Włoch lub Grecji.
To tak jak – z kobietami – kiedyś to mi – krawcowa obstalowała płaszczyk – 7 sezonów chodziłam – albo i więcej – jakby dodaje Pan Wojciech Dobrowolski z „Bazarku” – Pani Grażyny Lutosławskiej.
A teraz? Te ubrania? Co roku, co sezon – trzeba nowe kupić.
Ze Zwierzyńca zwinęli się – dość szybko.
– Jest wcześnie. – Nawet na obiad za wcześnie.
– To może do Górecka – Kościelnego.
– Okay.
W trasie. Przyjemna trasa – przez lasy – wioski dość zadbane (choć nie tak – jak – na Podkarpaciu – wokół Rzeszowa?) – wiadomo – po kilka gniazd bocianich – w każdej wiosce – trochę tartaków – przyjemna trasa – przyjemna pogoda – po porannych i przedpołudniowych – mżawkach – wyszło słońce – ale jeszcze nieśmiało – jak to się mówi w Krakowie – tym się człowiek nie brzydzi – który się trochę wstydzi. I to słońce – jest – niezawstydza – swym żarem, intensywnością – wszechobecnością – też w każdej myśli i spojrzeniu. Jak się jeszcze założy – okulary przeciwsłoneczne – z fajnymi szkłami – piękne światło – słońce, lasy sosnowe przeważnie – słońce w szparach między drzewami – słońce na drodze – pomiędzy cieniami drzew – piękna rzecz – zieleń przyjemnie przygaszona szkłami okularów – no pięknie. Jest w tym – coś z zamszu – przyjemnego – nie z brzoskwini – z weluru.
Zajeżdżają – lekko w dół z drogi – po lewej minąć parking przykościelny – lasem potoczyć się drogą – i zaraz, tuż tuż – wjechać na parking – Karczmy. Pod Szumami? Tu wszędzie są jakieś Szumy. Przy Kapliczce na Wodzie? Tu wszędzie są Kapliczki na Wodzie. Przy Zalewie? – tu nie – ale tu wszędzie są Zalewy.
Parkują. Idą do Karczmy. Penelopa się znaczy – bo – co może dziecko zjeść.
Oni siadają – za jedną z wielu ław – pod zadaszeniem.
Wraca Penelopa – wiesz co – no – strasznie drogo – zjedzmy tylko zupę – a na obiad – może do Proboszcza w Krasnobrodzie – tam jest pizza – smakowała Ci – i dla nas – makaron.
Okay – żurek. Chleb – przedwczorajszy – jak się okazało.
Podjeżdża spora grupa rowerzystów – jak wywnioskował czy dosłyszał lub nie – większe miasto.
Pakują się do ław – pod zadaszeniem – a i zaczęło kropić.
– O kurwa – myśli sobie.
Szybko zjadają – żurek – z przedwczorajszym chlebem.
Już dobiegają do jego uszu – te wszystkie – muchy kurwuchy – rzeczywistości – a to para – młoda – jeszcze nie – on kawaler stary od lat, ona stara – pewnie z kadr – bo to tak wygląda – jakaś wycieczka zakładowa – ktoś coś – że chłop to tylko flaki ewentualnie żurek – kierownik (wycieczki) – popisuje się żartem – z tych – co mają zmobilizować – do pracy, wysiłku – tamta patrzy spode łba – bo ich nie zna – kobieta w średnim wieku – rechocze – że ona harda i dowcip ma – tyle lat już w urzędzie – z tych co mają krótkie włosy, tenisówki z złotymi aplikacjami – ktoś tam jeszcze – małżeństwo – może on trzyma kasę w domu – a ona by chciała pożyć.
– O kurwa – myśli – już podwójnie.
Za plecami wycieczka – przed oczyma wycieczka – o kurwa.
Wyławia z ogólnego i dotkliwego – harmidru – rozmów, słów, a i wyraz się zdarzy – rozmowę kierownika z przewodnikiem – to dodatkowe – mam pracę na stałe – a tak jeżdżę – dodatkowo – jak już ciepło – wycieczki, okres urlopów – słyszy – a i z żoną lepiej – jak mnie nie ma w domu – to i zatęsknić potrafi – a jak się najeżdżę – nie wiem czy to mięśnie, czy co, wydolność – to i ze mną chce – tego nie słyszy – dopowiada.
Przed ich przybyciem – zanim cała wycieczka – wtoczyła się pod wiatę, w ławy – tylko oni – i zakonnica – z chyba ojcem i matką.
Kierownik zawsze przodem – przepraszam siostrę – a z jakiego zgromadzenia jest siostra – odpowiada – a bo moja siostra – jest – też – mówi – Szanowna Pani – elegancko jak w lakierkach po Krakowskim Trakcie – nie wie dlaczego – zobaczył – w zakonnicy – jakiś rodzaj narcyzmu – i to trochę go zraziło – a i nawet przeraziło – mimo wszystko, wszystkich rozmów, wieści – ma szacunek do osób duchownych – a i jest – zafascynowany głosem – gdy coś czasami włączy, posłucha – wypowiada się zakonnica, czy prowadzi Różaniec – Jej Głos – jest – tak – bardzo piękny – przepiękny – słuchając jest blisko zrobienia – tego nieuchronnego kroku – nie tylko zakochania – ale i zakochania fizycznego – a to krok – od… – nie figluj, nie żartuj z osoby duchownej – w ten sposób – bo – jakby cię – haczyki powbijane w ciało, plecy – rozrywały – i tak jest.
Pierwszy głód zaspokojony – może spokojnie – łazić, robić zdjęcia – one też – niezbyt odległa przyszłość – z perspektywą na pizzę – poprawia – humor – i żołądek wypełniony – do połowy.
Najpierw przez teren Karczmy – jakieś domki letniskowe – plac zabaw – coś tam – domek krzywych luster – dalej – średniej wielkości – nowy budynek – z wyglądu przeznaczony – na organizację wesel – może i chrztów, komunii.
Prawie vis-a-vis – tylko czego? – rozwalająca się drewniana chatka – z napisem i strzałką – do Kapliczki na Wodzie – i chyba pole namiotowe – rzeczywiście – przestrzeń – między rozwalającym się domkiem a pierwszym domem (mocnym – domem) – i już ścieżką do Kapliczki – jakby pole namiotowe – choć nieużywane od lat – zaniedbane – zarośnięte.
To miejsce zarośnięte – nie tylko trawą bujną – ale i kwiatami – jest piękne.
I też – bardzo fotogeniczne.
Robi – Zenitem na kolorowych.
Jeszcze – mu się przypomina Zwierzyniec.
Na Bukową Górę – nie – choć piękne miejsce – i z zdjęciami – stamtąd – przed siebie w zasadzie – bo – gęsty las kleszczy – a miejscami ścieżka – ze schodów drewnianych przez leśników chyba zmajstrowanych – idzie – ostro, stromo – w górę.
Echo – też nie – też przez gęsty las – a Atena wodę zobaczy – i już kąpać się chce – prawie sama w wodę wskakuje – a jeśli nie – to pewnie – byłyby kwęki, płacze, marudzenie, zawodzenie – że do wody – do wody.
Może kiedyś – się uda. I na Bukową Górę – pięknie tam – i w stawy – a raczej nad stawy.
Z jednej strony – trochę kwiatków kolorowych – i sporo chyba kwiatków – z białym zwieńczeniem – cienkiej, trochę wyższej – łodygi – za – płot drewniany – z szerokich, nieheblowanych desek – pozbijanych wzdłuż – a nad płotem – las sosnowy – nie młody, nie stary – w sam raz.
Robi tam – jak zazwyczaj – 16 przysłoną – ale i 8 lub 6 – ostrość na kwiatka lub kępkę kwiatów – i cyk cyk – tło rozmyte – a i fajnie – kadr się układa – można – połowa kadru – kwiaty – wyższa połowa płot i drzewa. Może i nawet – złapać – że płot idzie wzdłuż kadru – przez linię w dokładnie połowie.
Z drugiej strony – kwiaty kolorowe – żółte, różowe, niebieskawe, może i czerwonawe – tak – piękne, polskie, kwiaty polne.
Nie – takie tulipany-dinozaury – które widział – w Gardzienicach – w Ośrodku Praktyk – i przy tym budynku – jakby z płaskich kamieni – rzecznych – kaktus – chyba aloes – znów dinozaur – wielkości – no właśnie – wielkości – małego słoniątka – cielęcia słonia?
Robi 6 – łapie ostrość – w samym centrum kadru – wszystko dookoła rozmyte – trochę inaczej rozmyte niż cyfrówką – mógł – 4 – byłoby lepiej – ledwo widoczna ostrość – też w samym środku kadru – a wszystko naokoło – totalnie rozmyte – takie nie ogniki – a raczej – błyski – jak w takiej tubie dla dzieci – w której szkiełka – układają się – w totalną feerię barw i kształtów.
Przechodzi – gdzie jego Panie się zaplątały – patrzy przez aparat – pewnie plac zabaw – furtką – po lewej ładny, duży, porządny dom drewniany – porządny płot – brama zbudowana z jakichś kamieni – sporych – furtka, brama dla samochodu – idzie wydeptaną wyraźnie ścieżką – jakby w korytarzu, być może tunelu – po lewej i prawej – po minięciu – domu tuż za furtką idąc od terenu Karczmy – drzewa – po bokach, a przede wszystkim na górze – konary, gałęzie i liście – tworzą rodzaj tunelu – korytarza – słabe światło – ciemnawo – w korytarzu też ciemnawo – Zenitem – wychodzą trochę nieostre. Widział – swoje Panie spacerujące – tym korytarzem – chciał to złapać – osoby w tym korytarzu – na szybko – ustawiał aparat – wyszły nieostre.
Wychodzi – z korytarza.
Po prawej – widzi – to będzie hit?
Drewniany domek – zbudowany – jakby co do centymetra – na planie kwadratu – spadzisty ostro dach – komin – wyraźny, duży – całkiem wysoko ponad dach – a z komina – leci dym.
Musi to zrobić.
Ale chce – w czerni-bieli – chyba dopstrykuje kolorową – zmienia na czarno-białą – robi – kilka(naście) – i jak zawsze – temat – wydawał mu się wyjątkowy – a wyszedł – średnio – albo po prostu – dobrze.
Czasami zwykły pstryk – jest bardzo lepszy.
Bo – to – z fotografią tak jest – jak z króliczkiem.
Nigdy na 100% nie wie się – jakie zdjęcie wyjdzie – zawsze i ciągle goni się tego króliczka – nigdy nie wyciąga z kapelusza.
A i fotografia – uczy – pokory.
Fotografia – jest jak – kobieta.
Nawet – jak ją zdobyłeś – jest twoją – żoną – to i tak nic – nie – wiadomo.
Czasami jest – mniej lub bardziej – czuła – ma swoje czasy – lepsze, gorsze – czasami – potrafi się skupić – na detalu – lub na całości – mierzy cię wzrokiem – jak świat całościowo – centralnie ty – lub – wbić w ciebie – punktowo – może patrzeć – na ciebie – jak na człowieka – jak w świecie – na świat – jak – na prawdę lub fałsz – dobro-zło? – albo podkolorować ciebie – to tylko główne – i trzymać pion – i być równo na poziomie – i abyś był zawsze – skupiony – ostro patrzący – na świat – i aby – twój idealny obraz – Jej – był dobrze ustawiony.
Tak – fotografia – jest kobietą.
Dlatego – fotograficy to głównie mężczyźni – ale – kobieta jest – (zawsze) – dyrektorem (artystycznym).
Mężczyźni – są – wykonawcami – myśli kobiet?
Nie tylko w fotografii – ale – i w – seksie (?).
I jednak – a jednak – Miłość – jest – to coś co – jest – nieopisywalnego – nieuchwytnego (rozumem? – tzw. okiem i szkiełkiem).
Mija – po prawej – ten dom drewniany za niskim płotem, ten z dymem z komina – po lewej – pojedynczy rząd drzew – oddzielający – przestrzeń ścieżki – od posesji – a przy drzewach – być może i w drzewach – altankę z ławą – być może dla turysty – dla odpoczynku.
Wchodzi we właściwą – przestrzeń – ktoś stwierdził – że to Mięćmierz – na Roztoczu.
Gdyby się nie wiedziało – gdzie się jest – a miało przed sobą tylko tę przestrzeń – a wiedziałoby się, że się jest – w mieście lub na obrzeżach miasta – można by pewnie – stwierdzić – że znajduje się w małym parku.
Bardzo zadbanym – z trawą skoszoną – co do milimetra – Kapliczkami (z Panem Jezusem) – drzewami wiekowymi – niektóre już umarłe – ale pozostawione – z przyciętymi konarami – niby kikuty – ale tak ładnie i gustownie – obrobione – niczym rzeźby – rzeźby natury.
Ścieżka – po prawej – schodzi w dół – i są schody i zejście ziemią – do Kapliczki na Wodzie (kolejnej na Roztoczu) – a obok Kapliczki – mostek drewniany – wykonany z żerdzi drewna – jakby leśnik, drwal zrobił – a nie inżynier – pod mostkiem – rzeczka – a za – las – gęsty, spory.
Nie wie – dlaczego – były tu już – z 2-3 razy na pewno – ale nigdy nie zszedł do Kapliczki.
Może – bo – to miejsce – jest takie – że tylko robić zdjęcia.
I detal – i ogół – pejzaż – i drzewa – kapliczki.
Ma coś w sobie – to miejsce – jakby elegancka Pani – może taka z Paryża (jak z obrazów Lautreca?).
Wycieczka. Kolejna.
Robi zdjęcia – coś słyszy – babka moja mówiła – że najpierw musi wyschnąć – dość tych wycieczek – zawodowych – z zakładu pracy – myśli – przepraszam Boże – tak – Boże – ich zajęciem jest – chyba – aby wyglądało – że pracują – skąd ten wewnętrzny hejt – później się okazuje – młody facet – wpadł do rzeczki – oba pośladki – jedna strona boku – oblepione błotem – wszyscy poszli – do autokaru – jedna kobieta została – przy nim – ta z tych – krótko obciętych, w tenisówkach ze złotymi aplikacjami – jest przy nim – no jest – wygląda jakby – tylko – na pozór – aby było widać, na pokaz – że jest – przy nim – Boże – uchroń mnie – od nienawiści.
Wyglądają – jakby – wszyscy się, nawzajem – nienawidzili – w tym urzędzie.
Broń Boże, broń.
Gdzie – zaczyna się – zejście w dół – do Kapliczki – i rzeczki – po lewej – spora kapliczka – ze sporą figurą – Pana Jezusa – z podniesioną dłonią do Błogosławieństwa – po przeciwnej stronie – malusieńka kapliczka – z Panem Jezusem – złożonym do Grobu (tej kapliczki) – fotografuje – ktoś mu się wpina w ramiona – zerka – jakaś stara baba – tuż za nim – fotografuje telefonem – Pana Jezusa złożonego do Grobu – jakby z(za) jego ramion – broń Panie Jezu – przed nienawiścią, broń – o co kurwa chodzi – tej starej – nie wygląda na niezaspokojoną – raczej – podpinka – pod artystę, w artystę – bo – ona pewnie – po 15:00 – do widzenia, cześć (mam was gdzieś) – pisze wiersze – troszkę maluje pastelami, zaczyna.
Co oznaczają – znaczki? – wyjaśnia:
Miłość jest inspirująca (?).
Miłość jest inspirująca? (i) Miłość jest inspirująca. – pytanie i odpowiedź – w jednym – czasami retoryczne.
A – kreski? – uzyskać – polifonię znaczeń. Chciałby.
I – aby język był giętki – i – potrafił opisać – co jest – w głowie (?).
To tak – jak to – zdanie:
– Lubię wstawać o 5:00 – najpóźniej o 6:00 – siedzę przy robocie.
– Te słowa są – nielogiczne. – Mówi większość ludzi. – Niegramatyczne?
– Ja mam nad Tobą przewagę.
– A mianowicie (?).
– Ty jesteś okultysta – ja wierzę w Boga.
Chyba mu się zakręciło w głowie – to połączenie – na około piękno – z przyziemnością – brzydoty?
Jak to się nazywa – jakaś cyklo… – nie góra i dół – heros i larwa – a piękno i brzydota?
Skupia się – na swoim zajęciu – robi zdjęcia.
Gdy rozum zawodzi – zwodzi – bądź odważny – rób swoje.
Pięknie – tu – ktoś o to dba – ale i zdjęcia wychodzą – że tu jest – pięknie. Ktoś umiejętnie – o to – dba.
Zaczyna kropić. Może lepiej. Mógłby tu spędzić – pewnie z 1,5 godziny.
Chowa aparat – jego Pań – nie ma w pobliżu.
Kieruje się – w stronę Karczmy – i samochodu tam zaparkowanego.
Jest – zadowolony – jest zadowolony – i ze zdjęć – i – z pizzy – na którą jadą – prosto z Górecka Kościelnego do Krasnobrodu – w Domu Pielgrzyma – który ochrzcili a raczej bierzmowali – „U Proboszcza”.
– On się nie przyznaje – mówi Kacper w lodziarni – że to jego.
– No to czyje? Praktycznie na wprost Sanktuarium – Dom Pielgrzyma – restauracja, hotel – no to czyje? – Nie chciało już mu się mówić – po próżnicy?
Droga – Górecko – Krasnobród – piękna.
Dwa lata wcześniej – słaba – kartoflisko.
Cały czas lasy – przeważnie sosnowe – w którymś miejscu – po prawej – jakby kopalnia piachu.
Ale nie o tym – Światło.
Okulary przeciwsłoneczne – na nosie – pięknie.
Piękne światło – piękny odcień kory drzew i igieł – piękne cienie na drodze – tych drzew – błękit – tylko przedzierający się – spomiędzy drzew.
Jakby miał – taki jakiś filtr na aparat – jak okulary przeciwsłoneczne?
Wjeżdżają w Krasnobród.
– Szybka kawka? – pyta Penelopę – nie musi pytać kto – rachunek u niego otwarty.
Ona jakieś latte – zasadniczo ma niskie ciśnienie – więc wieczorna kawa – nie grozi trudnościami w zaśnięciu – z nim odwrotnie – wysokie ciśnienie – kawa po 15:00 – grozi trudnościami wieczornymi – chodzeniem na papierosa, na kanapkę, zaglądaniem w niewiadomo co w komórkę.
Więc on – szybkie espresso – mocno rozcieńczone mlekiem.
Idą na tzw. pizzę – one bardziej – makarony.
Po późnym obiedzie – jeszcze do Kacpra.
Lubił u niego wypić wieczorny imbryczek herbaty – po takim jedzeniu – mocno wieczornym – a i pewnie kolacja – aby zapobiec zgadze – wypija imbryczek.
Nie jest wybitnym idolem – herbat – więc po prostu – Earl Grey.
Elegancko i nienagannie – popija z filiżanki – piękne światło – piękne światło – jakaś godzina do zachodu słońca.
Piękne światło.
Są – we troje – całą rodziną – Piękne Światło.
– Słuchaj.
– No?
– Odstawię was na kwaterę – włączycie sobie – jakiś mecz albo bajkę – precyzyjnie – mają układ z Ateną – 15 minut bajki – 15 minut meczu – a ja sobie skoczę do tego marketu – chodzi jej o market Amik albo Mika albo Kaim – położony – między Biedronką po przeciwnej stronie – i Sanktuarium – co tam słychać.
– Może być.
– I co tam słychać?
– Rewelacja – niby takie o – a kupiłam to i to – czego nawet w Lublinie nie ma – ma na myśli – jakiś specjalny rodzaj zdrowej soli – i coś tam jeszcze – rewelacja.
Meczu nie było – bajki o tak o – coś było, gdzieś – CK Dezerterzy (pierwsi) – Atena zaśmiewała się do rozpuku.
– Raczej nie powinna. – Przy kolacji.
– Czuwałem. Ostrzejsze fragmenty – przerzucaliśmy – na jakiś takich – co złom zbierają – wielkogabarytowy.
– Tata, a widzieliśmy – jak takie dzidy (oznacza ładną kobietę – bardzo – nauczył ją tego) – biegły – i skok przez takie coś…
– Tyczkę.
– Tak, tak biegły i hops przez tyczkę.
– Skok wzwyż.
– Tak. – No pięknie – że udało mu się – a i że chce – ma zacięcie do sportów.
– Ech, Mały kochańcu – lubisz się przeglądać – w lustrze (?).
Za każdym razem – przechodząc obok – zerka na siebie – nie zatrzymując się.
Dzień dobiegał końca.
Jemu marzył się – zachód słońca – nad Zalewem w Krasnobrodzie – stojąc na ścieżce okalającej Zalew – przy Domowym Jedzeniu u Lucyny – ale – trzeba – by – być – godzinę przed – zachód słońca – i godzinę po. Trochę mu się nie chce – trochę zmęczony. Cała wyprawa.
A i musowo – dwa aparaty – cyfrówkę i Zenit – wiadomo z kolorowymi – no ale i spróbować trzeba – zachód słońca w czerni bieli – a i może też – ze dwie-trzy klisze – na próbę – Pentaxem – lustrzanką analogową.
Cała wyprawa. Może kiedyś – wreszcie.
Jak zazwyczaj – kolacje na kwaterze.
Jedni w komórce – inni w bajkach w TV – jeszcze inni – w gazetach.
I stała czynność dnia – słuchanie radia – przez Internet – Lublin – Jedynka – a i na pewno – teraz – gdy stali w korku przed Warszawą – bo rolnik zamknął Zakręt – 3,5 kilometra w 1,5 godziny – coś takiego jak – Muzo FM – przypadło do gustu – dobrze prowadzone – a jak na stanie w korku – dobrze prowadzone – tzn. dobrze prowadzone.
– Fajne to radio. Kurwa – 1 kilometr w pół godziny – kurwa no.
Wściekł się – wyszedł z samochodu – poszedł pod płotek – dzielący jezdnię – do Warszawy i z Warszawy – wyciągnął ptaka – trzymał go jak w muszli dłoni – osłaniając – mówię Ci – za godzinę będziesz na YouTube – się wysikał – wartkim, silnym – i długotrwającym strumieniem.
Wrócił do samochodu. Przyjemność opanowała jego ciało – zwłaszcza w rejonach – genitaliów.
– Niech się pierdolą.
Poranne rytuały i z – Gdzie dzisiaj jedziemy?
– Gdzie nam się chce. Może – Szczebrzeszyn.
Do Szczebrzeszyna – przez Zwierzyniec – a w drodze powrotnej Alpaki.
Od krzyżówki – prosto na Józefów – w prawo Zwierzyniec – kilka kilometrów – w obrębie wioski – ale lekko na uboczu – wśród – pól, łąk i co tam jeszcze robią rolnicy – nie za duża farma alpak.
Bilety trochę kosztują – Penelopa zostaje w samochodzie – odsapnę trochę – w ramach biletu – woreczek z pokrojoną marchewką – do karmienia alpak.
Nigdy nie zachodź zwierząt kopytnych – od tyłu – kopnie – konkretnie – i złamać coś może.
Alpaki – jak ludzie – jak coś się nie spodoba – plują na człowieka.
Atenie – przypodobała się – Irenka – mniejsza – źrebak/cielak.
Na początku strach – z czasem – bez problemu, pewnie.
Uciekli z korporacji warszawskiej – księgowi – już się trochę znają – 2-3 raz u nich.
Pyta – czy to się opłaca – da się żyć – nie jest źle – wełna – tak jak wy teraz – wystawy – no i parowanie – bo wszystkie z rodowodem.
Było ich – z 10 może dorosłych – z 2-3 źrebaki/cielaki.
Nie ciasno?
Wzdłuż jednej strony – farmy – droga polna – z drugiej – pole.
Chcemy odkupić.
Kiedyś – jeszcze nie tak dawno – za skrzynkę wódki – a teraz – po dziadku – kilku do udziałów – jeden w Londynie siedzi – musiałbym lecieć – podpis – a nie wiem – czy nie musiałby przyjechać – notariusz te sprawy.
My – też myślimy tutaj – mówi – coraz drożej – sam Krasnobród – to już ceny Zamojskie – ale na szczęście – to nie Kazimierz – na Roztocze – Warszawie za daleko – chociaż – mają – te swoje – jadę w te moje krzaki na Mazury – ale – z każdym rokiem – drożej i drożej – oprócz normalnych zwyżek nieruchomości itp. – robią narzut – że to Roztocze – robi się modnie?
W Górecku Kościelnym – pięknie – mówią Mięćmierz Roztoczański – ale – tam nie – nie za bardzo – mieć kawałek wody, sklepy, gdzieś się przejść – do Kacpra na kawę – a w Górecku – to spacer – od Kapliczki do Kościoła – takie miejsce – jednak – oni – nie głusza a Lublin – więc – chcieliby Krasnobród.
Rzuciliście wszystko?
E, parę zostawiłem sobie – najprostsze – jeszcze im zrobię robotę.
Mówi – przeważnie mówi – coś ucina – u żony w pracy – w jej firmie – był taki – cholernie zdolny Ukrainiec – oficjalnie fabryczka czegoś-to w Chełmie – a maszyny – po parę milionów – w tą i w tamtą – w tą i w tamtą – i go dupnęli – CIA czy FBI – jak był z dzieckiem, na placu zabaw.
– Mogli dać mu do domu wrócić.
Myśli sobie – nie wie – czy to nie jak zazwyczaj – przez drobiazgi – paliwo VAT odliczyć przy towarowych – sam opisywał faktury – jego podpis, decyzja – 100% VAT odliczyć – no i taki był zdolny – albo po prostu dowcipny – może dla żony na waciki – 100% VAT odliczenie – podpis – 100% VAT odliczenie – czasami to jak – było tak – jechać wózkiem widłowym do Szczecina.
Jego podpis, decyzja – 100% VAT – jakieś waciki przy tych wszystkich – maszynach – co szły – dzień i noc – w tą i w tamtą – w tą i w tamtą – w tą i w tamtą – i go zwinęli.
Przedsiębiorco – pomyśl – porada (darmowa) – to taki Prometeizm – Oświecenie (daje światło – aby zobaczyć) (choćby fragmentarycznie).
Do Szczebrzeszyna – od strony Krasnobrodu – jadą przez Zwierzyniec.
Przez miasto – zwykłe miasto – blokowiska – zwykłych miast.
Wrzucają w nawigację w komórce – kieruje ich dobrze.
Przed Szczebrzeszynem – etap drogi – długa prosta droga – wzdłuż torów.
Do Szczebrzeszyna wjeżdżają – lekko stromą drogą – z Kościołem po lewej.
Parkują przy ryneczku – z na stałe rozstawioną sceną – ale jakby zwiniętą, zapakowaną – przykrytą brezentem – choć widać rurki, drewno i co tam jeszcze – tworzące scenę.
Wjeżdżając – w lewo – za kościołem – ładną drogą – z prawej strony drogi – w lekkim zagłębieniu – źródełko – i nie Kapliczka (na Wodzie) – ale Świerszcz – drewniany, duży – postury przystojnego mężczyzny – gra na skrzypkach.
A nie powinien być – Chrząszcz – bo – w Szczebrzeszynie – brzmi w trzcinie?
Po przeciwnej stronie drogi – lekko w głębi – za rzeczką – a raczej małą rzeką – duży, chyba kwadratowy klocek – budynek – wygląda na młyn czy coś.
Coś jest – fascynującego w tym budynku – zresztą – jak się okaże – dlaczego, jak to działa – te budynki, budyneczki – kamieniczki (no pożydowskie) – coś mają w sobie – w tym całym Szczebrzeszynie.
Niby ich nie ma – niewidoczne – ale to w nich właśnie – coś jest? Coś było?
Coś trwa?
No i Synagoga – zaadaptowana – na miejsce kultury – jak centrum kultury.
Wchodzą.
W malutkim – kantorku-recepcji – młoda dziewczyna – zdziwiona – przestraszona? – kto tu się zabłąkał.
Tam można – proszę.
Idą wąskim korytarzem – na jednej ze ścian – zdjęcia średnio-wielkie – przeważnie koncertowe – przeważnie jazzmanów-jazzbandów.
Wchodzą do sporej sali.
Wygląda na koncertową – wysoki – może na dwa metry – podest sceny – na około porozwieszane głośniki – przy jednej z tylnych ścian – stół – inżyniera czy technika – dźwięku.
W pewnym momencie – zorientował się – jest w Synagodze – sala wyraźnie modlitewna. Była.
Nigdy nie był w Synagodze – w sali modlitewnej również.
Stał tam. Praktycznie w samym centrum.
Patrzył. Nie do końca postrzegając.
Stał. Patrzył. Szukał w sobie – jakiegoś śladu.
Jakby zaglądał w głąb siebie – w poszukiwaniu.
Nie bez kozery – przerzucanie się epitetami – Ty Żydzie, Ty Żydzie – każdy słyszał w swoim życiu – w swoim kierunku – każdy Polak – ma w sobie – choćby kroplę krwi Żydowskiej – w oceanie krwiobiegu?
Stał tam. Na środku.
W jakimś bezgłośnym – bezruchowym – transie.
Szukał w sobie – śladu.
Nie znalazł.
Odnalazł Miłość i Życie – w Penelopie i Atenie.
– Atena, wiesz jak było z Twoją Mamą? – Jadą samochodem – stoją na światłach – na rogu Racławickich i Poniatowskiego. Pokazuje palcem – budynek narożny. – W tym budynku Twoja Mama mieszkała na stancji. I powiem Ci po góralsku – jak to było. Twoja Mama – przyjechała do Lublina – studiować i bawić się – rozumiesz – i poznała Twojego Tatę – i studiowała i została zbawiona – rozumiesz? – Taka Góralska szarada słowna – blisko życia – jak na wyciągnięcie ręki – kończyła pierwszy rok – jeszcze 19 lat w metryce – przełom – pozytywny (?).
Odnajduje w sobie ślad – ale – tylko – własnej historii życia.
Wracają na Ryneczek. Całkiem ładny.
Czysty – schludny – ułożony jak do cegiełki, kostki bruku – zbyt prosty? Zbyt zuniformizowany?
Żadnej fontanny – zwierząt – jest świerszcz ze skrzypkami.
Idą ulicą – w przeciwną stronę od Synagogi – oddalając się od Ryneczku.
Po jednej stronie – spory Kościół – po przeciwnej – małe, drobne kamieniczki – parter – punkty usługowo-handlowe – i piętro mieszkalne – dwa okna maksymalnie trzy – w szerokości budynku – Żydowskie jak nic.
– Kurcze – jakoś dziwnie – mam zgagę – nigdy nie mam zgagi w ciągu dnia – chodź gdzieś – napijemy się herbaty.
Nic nie ma – monopolowy całodobowy – kebab z tych najgorszych kebabów – choć pozwolili mu skorzystać z toalety – za darmo – przepraszam.
Po lewej – jakaś otwarta przestrzeń – z ładnie przystrzyżoną trawą – jak się okaże – należąca do restauracji/hotelu – po prawej – spory budynek szkoły – na parkanie – rozwieszone – tablice reklamujące – kursy zawodowe, studium policealne – z wieloma kierunkami – wszystkie – bardzo praktyczne, przyziemne – mechanik, spawacz – fryzjerka, kosmetyczka, opiekunka osób starszych.
Wchodzą do restauracji – siadają na zewnątrz – od strony otwartej przestrzeni – jest i kilka urządzeń – placu zabaw.
– Czy mogę przyjąć zamówienie? – Przychodzi kelner, młody chłopak.
– Poprosimy – imbryczek herbaty i dwie filiżanki.
W miarę szybko przynosi – i za chwilę – pudełko herbat do wyboru – w saszetkach – nie jest znawcą herbat – wybiera najprostszą Earl Grey.
Popijają – zgaga powoli przygasa – Atena bawi się.
– Czy mogę przyjąć zamówienie? – Przychodzi.
– Na razie dziękujemy. – Kurtuazyjnie.
Kończą herbatę – Atenę trudno oderwać – od placu zabaw – choćby tak marnie zagospodarowanego.
Idzie płacić.
– Mało ludzi. W Festiwal – chyba więcej – artyści.
– Tak – ale ja jestem młody – nie znam artystów. – Zostawia napiwek.
Wracają.
Tą samą drogą – jakby po śladach (swoich) – które już rozmył w rzeczywistości – czas (choć bardzo krótki).
Są – przy monopolowym – całodobowym – takie miejsce, taki czas.
– Jak myślisz? Na wieczór?
– Tak.
Na Szczęście oboje są Czyści – czerwone 0,0% – i – za to – gnębią nas komuchniści.
Jakoś przychodzi mu do głowy – Kalnica – w Bieszczadach.
Byli 2-3 razy – jeszcze przed narodzinami Ateny.
Kalnica – Pensjonat Bogdanki (tak – naszej lubelskiej).
Rzeka – rzeczka – brzeg-plaża – małe kamyki – trzeba było brać ze sobą – jakąś karimatę czy koc – w stopy tak – że w butach – po rzece – w rzece – też w butach.
Pięknie tam było. Ten brzeg-plaża.
Lubili pójść na Jaworzec. Schronisko – w starym stylu – buty zdejmij – zanim wejdziesz – przy progu – do środka.
Ale – można było wypożyczyć gitarę – położyć się na trawie – pod drzewem – 3-4 brzozy – od strony szlaku – i – coś pograć.
I gwóźdź programu (do trumny również) – poszli – drogą – od Kalnicy do… – jak to się zwie – ostatnia wioska na zakręcie Bieszczad – Penelopa chciała – chodź na szlak, gdzieś pójdziemy – on – tylko szukał kawiarni – doszli drogą – do ostatniej na zakręcie Bieszczad – zjedli (coś z grilla) – wypili kawę – nawet przezornie nie wyczuł – że to już ostatnia w Bieszczadach.
Wracali.
– Już nigdy nie pojadę z Tobą w Bieszczady. – Już nigdy nie pojechali razem w Bieszczady – ani też razem, ani też oddzielnie.
Bo to takie dwa – małe żuczki-pajączki – papużki nierozłączki.
Wraca – z czerwonym 0,0.
On lubi rozcieńczać wodą gazowaną – lekko schłodzone – ona – po prostu – chyba.
Wsiadają do samochodu zaparkowanego przy Rynku.
Przed Kościołem – na skarpie? – skręcają w lewo – w dół uliczka – schodzi dość mocnym skosem.
Droga – w otwartej przestrzeni – wzdłuż torów kolejowych?
Zwierzyniec – trzeba wrzucić w nawigację – jak przez niego – przejechać.
Przejeżdżają.
Za Zwierzyńcem – piękny las.
Sosny – proste jak zapałki – raczej młode choć „pełnoletnie” – w równych odstępach od siebie – jak od linijki – raczej gęsto.
W którymś miejscu – raczej bliżej Zwierzyńca – kuce pasące się w lesie.
Bliżej Krasnobrodu – krzyżówki – alpaki.
Trochę się znają – widzą się co roku.
Wjeżdżają w Krasnobród.
Budżet – nie nadszarpnięty – ale lekko wyczerpany – więc obiad w Szwagrówce.
Dobre, świeże – chłopskie porcje – no ale robione po chłopsku – ten olej na patelni i tamto – ale jeszcze przystępnie. Trochę taniej niż „u Proboszcza”.
Tak świeże – a macie może kaczkę? – mieliśmy – ale nie schodziła – więc zrezygnowaliśmy – aby jedzenie, które gotujemy, serwujemy – było świeże.
Po przeciwnej stronie Biedronki – plac targowy – ryneczek – co 2-3 dzień – najazd okolicznych rolników – lub przynajmniej tak wyglądają.
– No takich truskawek, bobu, czereśni, pomidorów – to już dawno nie widziałam. – Trzeba zaglądać. – Może droższe 2 zł – no ale – takich truskawek, bobu, czereśni, pomidorów, ogórków – to dawno nie widziałam – aż się chce – kupować i jeść.
Nieco dalej – w kierunku Sanktuarium – market Amic czy coś.
– Wiesz, co tam jest? Tam jest – sól kłodawska – szukałam w Lublinie – nigdzie w Stokrotkach, Biedronkach, Lidlach.
– Widzisz, Małi – Małi kochańcu – trzeba będzie przyjeżdżać po sól kłodawską do Krasnobrodu – regularnie – to i zahaczymy o lody i kawę u Kacpra – a na drogę powrotną – to jakaś pizza, a wy makaron – „u Proboszcza”.
Jak nic – proste – jak droga prosta – i całkiem dobra – w ogóle nie wyboista.
Pakowanie – jak zawsze klnięcie. Jak zawsze przy pakowaniu – klnięcie.
Cały bagażnik – dość spory – tylne siedzenia – prawie pod sufit – w tym jedno – nie zapakowane – gdzie siedzi Atena – w foteliku.
– Słuchaj – jest w miarę wcześnie – jedźmy jeszcze do Zamościa – nie byliśmy w tym roku.
– Okay. Nawet lepiej. Połazimy – ale przede wszystkim – zjemy obiad na drogę – i kawkę przed drogą.
Parkują – na jednym z parkingów – wokół Rynku – a raczej drugim-trzecim kręgu Rynku.
Jakaś księgarnia – półeczka z płytkami – za 10-15 zł – przerzuca – udaje się coś znaleźć.
Jedną z nich – płytka „Hiszpania” – wydawnictwa Krzaki – później się wsłuchując – odkrył – nie tylko Flamenco (wiadomo – dobrze się zna) – ale Fandango – też klasyczna muzyka Hiszpańska? – bardzo.
Przy Placu – Wodnym? – bocznym – rozstawiony namiot – a przed pudła z książkami – stand Wydawnictwa Zamojskiego? – zawsze ma przy sobie – na taki wypadek – lub inny – lub podobny – swoje.
– Dziękujemy. Wciągniemy do zbiorów – mówi jedna z dwóch dziewczyn – siedzących za stolikiem.
Wchodzą w Rynek – Główny.
– Przed drogą – kawka i ciasto – w Bohemie.
– No tak.
– Ale obiad – coś poszukajmy. W Bohemie i obok – ceny Rynkowe.
– Okay.
Trochę łażą – jakaś kurtyna wodna.
Mijają tuż przy lewej ręce – Ratusz – wchodzą – w prostą, trochę wąską uliczkę – wchodzą w inny ryneczek – skwerek bardziej – coś jest na tym skwerku – chyba rzeźby jakieś – a po drugiej stronie – jakby uliczki tego skwerku – restauracja.
W pierwszej kolejności – czy coś dla dziecka – w drugiej czy przystępne ceny – a i po ilości ludzi – wraz z dziećmi – można stwierdzić – że świeże.
Schodzą w dół – do piwnic – chłodniej, dużo – przyjemniej się je – nie ocierając cały czas – czoła, twarzy, szyi – z potu – który też i pewnie skapuje do jedzenia.
One – jeden obiad z zupą – obie się najedzą – on – pizzę.
Zamawiają.
Muszą pójść po coś do samochodu.
On zostaje. Z nudów – przegląda menu.
Przy wykazie pizzy – naprawdę – składników – kilkanaście do wyboru – i bardzo niektóre nieoczywiste – spostrzega – że sos na pizzę wcale nie musi być tylko pomidorowy.
Idzie – do baru – można Panią prosić? Czy można jeszcze – zmienić sos do pizzy? Zaraz zerknę. Tak. Więc poprosiłbym – słodkie-chilli. Dobrze.
Składniki – na pizzę – zawsze przeważnie ma te same – salami / pepperoni / ananas / dodatkowy żółty ser. Czasami z braku żółtego sera – np. ser wędzony (jak u Braci Mazur). Pepperoni – lekko pikantne – a dla przełamania smaku – ananas. Ser – jako dodatkowy składnik – musi być. Musi – być.
Wracają. Trzeba było – przebrać Atenę – bo się czymś zalała.
Jedzenie – jest.
Zjadają.
Całkiem dobra ta pizza – z sosem słodkie-chilli.
I chyba od tamtego momentu – eksperymentuje – z sosami – klasyczna z sosem pomidorowym – trochę się przejadła.
Więc – na przykład – w pizzerii, w której zamawia – dzisiaj – proszę – z masłem czosnkowym jako bazą – albo – z sosem caribena (taki majonezowy) – i pokropione miejscami chilli – aby było lekko pikantne – albo – z sosem BBQ – i też z chilli.
Wychodzą – stromymi schodami – na powietrze – na dwór (po Krakowsku? – podwórzec?) – różnica temperatur – i porządnie pełne brzuchy – sprawiają – że czują się ociężali.
Więc – od razu – w kierunku Bohemy – na porządną, mocną kawkę – i ciastko (podnieść sobie konkretnie poziom cukru) – tak – ciastko – nie ciastka – już w jego sytuacji – ciastko.
Aż – dziewczynom się głupio zrobiło – stał przed szybą chłodziarki – wewnątrz – jakieś – no może nie 10 minut – no ale – każde ciasto – a było ich kilka – obejrzał sobie kilkanaście razy.
Może trzeba – wybierać – jak kobietę swojego życia?
– Mogłaby Pani najpierw pokazać – jak wygląda – filiżanka średnia i duża – wtedy zadecyduję – jaką chcę – kawę.
Przynosi – pokazuje.
– Poproszę – w średniej – na podwójnym espresso – z samym mlekiem – lekko ciepłym, lekko spienionym.
– Bardzo proszę – odpowiada młoda kelnerka.
Kierują się w stronę samochodu.
– Musimy jeszcze gdzieś pójść. – Mówi Penelopa.
– Dobra. Idźcie. Ja idę popalę – na drogę.
Spala jednego – wsiada do samochodu – czyni obserwacje – lubi patrzeć na ludzi – choć nie wszyscy ludzie – są przyjemnymi, aby na nich patrzeć.
Spala – 2-3 – w odstępach – jeszcze chwila – ich nie ma – są.
– Jedziemy.
W nawigację – przez Zamość – ale i nawigacja całą drogę – choć prosta – jak nigdzie indziej – nie da się jechać – to zawsze – wyświetla się czas – drogi.
Zaraz za Zamościem – po lewej cmentarz – zaraz za Kościół – za Kościołem – to już trasa.
Przypomina sobie – że nie zapomniał się pożegnać – z Panią kelnerką od Proboszcza – którą znają od poprzednich pobytów.
Nie był to grzech – grzech zdrady myślą i słowem – stał na tej linii granicy – a że cała stopa nie przekroczyła – tej linii – więc gola nie ma.
– Jeszcze muszę na drogę – podjedźmy do Proboszcza – a i akurat brali ostatnią kawę u Kacpra – na drogę. – Sam pójdę.
– Wyjeżdżamy już. Bardzo Pani dziękujemy. Powiem Pani szczerze – że gdybym nie miał – żony i córki – zabrałbym Panią ze sobą. – Żegnają się. Dziękuje.
Pani – nie zna Jej imienia – wygląda – na ciepłą osobę – kobietę – która i ugotować potrafi – i zaśpiewać – do akompaniamentu – jego gry na gitarze – ale i potrafić być – prawdziwym ogniem – w sprawach namiętnych – i kilka razy – z przerwami – aż sen zmorzy powieki – pamięta – też – miała ładne stopy – w bardzo subtelnych, dobranych – sandałkach – aby tak – tak wyglądały właśnie – taki wabik (dla koneserów, znawców, ludzi obytych, wiedzących, gentlemanów, wielbiciela, wybitnego ulubieńca).
Nie przekroczył – granicy – stopa całym obwodem nie przekroczyła linii – więc gola nie ma.
Idealna Pani – dla Daniela – od gofrów – nad Zalewem w Józefowie.
Aby – Wam – się – darzyło.
Nie musi być zazdrosna. Ona – jest pewną – jego – w myślach, słowach, czynach, zaniedbaniach – on – jest pewnym – Jej – w myślach, słowach, czynach, zaniedbaniach.
Są – pewni (siebie) – w sobie i dla siebie.
Przez kilka kilometrów – droga idzie wzdłuż gęstego lasu – po lewej stronie – wyjeżdżając spod muru drzew – wjeżdża się – w naszą – lubelską – ojczyzny – Toskanię wschodu.
Po obu stronach – teren falujący – aż by się chciało rzec – jak piersi młodych panien – i chyba zaiste tak jest – pasma – szersze, węższe – łąk i pól – w różnych kolorach, w różny deseń – a to zboże – rzepak, kukurydza – łąki trawiaste – i co jeszcze może rosnąć – drzewa – wiadomo – ale gdzieniegdzie – jak życie jest gdzieindziej – samotne drzewo lub z dwoma braćmi-siostrami – rosną, stoją – na granicy pól – na granicy kolorów.
Przepiękne – młodsza słowiańska siostra – Donny Toskanii.
Choć – tu kulka bobku laurowego w deser – byli – oboje jeszcze tylko – w mieście Vinci – dookoła pola Toskanii – albo przereklamowane (albo w Internecie, na zdjęciach wszystko jest lepsze) – albo trafili na zły czas – suszę, jeszcze nie kwitnienie pól lawendy etc etc.
Mijają Krasnystaw łukiem obwodnicy.
Po prawej – rozłożysta, płaska – połać pól, łąk – za nią na wzgórzu – a raczej wysokiej skarpie – Kościół lub pałacyk.
Przypomina sobie – Kapliczkę na Wodzie – w Krasnobrodzie.
Kapliczka na Wodzie jak i teren wokół – tworzą kształt koła. Na brzegach – na granicy ze światem zewnętrznym – jest urządzona Droga Krzyżowa – stacje są płaskorzeźbami w kamieniu.
Całe miejsce – składa się – z Kapliczki na Wodzie – w której znajduje się Kaplica – małe pomieszczenie – z małym ołtarzem – 1-2-3 klęcznikami – i przy drzwiach komodą – gdzie leżą kartki i długopisy – oraz mała szkatułka – gdzie można włożyć intencję. Msze przeważnie – odbywają się na zewnątrz – nie wie tego – bo nigdy nie brał udziału – a idąc do Kapliczki od strony Sanktuarium – drogą prostą – wzdłuż – po obu stronach – również znajdują się – Kapliczki Drogi Świętej – małe, drewniane domki – z ołtarzami.
Pod Kapliczką – bije źródełko – Święte – można tam wejść – i nabrać wody – co ludzie czynią bardzo często – i chyba tą wodę używają do wszystkiego – też zalewania kawy – bo wynoszą spod Kapliczki – po kilka butelek – może – a może – są z daleka.
Spod Kapliczki wypływa strumyk – tego źródełka – może metrowy na szerokość – i głęboki – na stopę do kostek – to pewnie zależy też – od sezonu – czym cieplej tym pewnie mniej – czym chłodniej – tym pewnie zamarznięty – bo woda nie płynie wartkim strumieniem – a kropla po kropli – sączy się w dal.
Strumyk – dzieli teren jakby na dwie części – z prawej znajduje się zagajnik – dość mocno i gęsto zadrzewiony – drzewami – może nie stu-paro letnimi – ale konkretnych wiekiem – może z 80 lat.
Z lewej – znajduje się otwarta przestrzeń – z zawsze zadbaną trawą – gdzie oni – lubią piknikować. Biorą koc plażowy – jakaś piłkę lub paletki dla dziecka – jabłka, orzechy może i wafle ryżowe – na przekąskę. On – aparat. Zawsze rozkładają koc – na trawie – bliżej rzeczki – aby położyć się w cieniu drzew.
Na tym otwartym terenie – znajduje się – dość duże i wiekowe drzewo – a tuż przy nim – choć nie pod jego konarami – kolumna z figurką świętej Matki Bożej – wielkości – połowy ludzkiego ciała.
Na teren Kapliczki – wchodzi się albo schodami z ulicy – przy parkingu mieszczącym maksymalnie może 5 samochodów – lub wcześniej łagodnym, ziemnym zejściem – po prostu ścieżką.
Przy ścieżce – zaraz po wejściu w teren – po lewej – stronie – znajduje się usypany kopczyk – zabudowany – ogólnie rzecz ujmując – betonem – na którego górze – znajduje się – figurka świętej Matki Bożej – jakby skierowana twarzą w stronę Kapliczki – i wąsaty facet – obstrzyżony jakby na Piasta Kołodzieja – dzierżący w dłoni bodajże czapkę. Klęczący – przed świętą Matką Bożą. To chyba ten facet – facet, któremu ukazała się Tu święta Matka Boża.
Przy figurkach – wielkości – również – połowy ludzkiego ciała – stoją kwiaty – w wazonach czy czymś – oraz mała tabliczka – z napisem zapewne – co, gdzie, kiedy, jak. Mimo – że był tam już – kilkanaście razy – kilkanaście razy – po kilkanaście razy – fotografował ten święty kopczyk – nie jest w stanie – powiedzieć – pewnie – co tam jest napisane.
Na kopczyk – od ziemi – prowadzą schodki – z betonu – ale nie takie służące wchodzeniu – przez człowieka – raczej mające charakter symboliczny.
Dokoła w półkolu – kopczyka – rosną całkiem spore – tuje – to pamięta – spore tuje – z wystrzyżoną stroną – od strony ścieżki.
Między ścieżką prowadzącą od drogi – a ulicą – przy czym ścieżka idzie jakby skosem – a ulica prosto – gdzie dalej są schody z ulicy – rośnie kilka drzew – niezbyt gęsto – ale drzewa są konkretne.
Piękne Miejsce.
Lubi je fotografować.
Dzięki – temu – że co roku robi tam zdjęcia – zna to miejsce – jest dla niego ważne – fotograficznie.
Wie – gdzie, jak – co, po co – ustawić się z aparatem – co sfotografować i jak.
Przy czym ma zasadę – że co roku – robi innym aparatem – jeśli poprzedniego roku – robił cyfrówką – kolejnego – Zenitem – a kolejnego Pentaxa lustrzanką analogową.
Jego znajomość – fotogeniczności tego miejsca – może zobrazować – na przykład kadrem – schodów idących – prawie spod Kapliczki do ulicy.
Łapie w kadrze – z samego dołu – pierwszy lub dolne stopnie schodów – ustawia się tak – a cyfrówkę ma ze stałą ogniskową – aby na górze kadru – nie łapać – ulicy – ale aby – umieścić w nim – posesję znajdującą się po przeciwnej stronie ulicy – a dokładniej – zaokrągloną bramkę wejściową na posesję – a nad nią lub prawie centralnie nad nią – figurkę świętej Matki Bożej.
Tak robi – zdjęcia tam – przykładowo – nawet wie – kolejnego roku – żeby stanąć centymetr w tą albo w tą.
Lubi symbolizm – zwłaszcza dotyczący religijności – na ten jego kadr – przykładowy – zwrócił uwagę Tomasz Młynarczyk (znany – ceniony – lubiany – i bardzo przystępny – fotograf z Lubelszczyzny) – Tomku nie obrazisz się – że przytaczam tu Twoje nazwisko?
A więc On – zwrócił uwagę na ten jego kadr – sztandarowy, reprezentatywny – w jego symbolizmie – zaczynamy życie – idziemy przez życie jak schodami do góry – na końcu życia – przechodzimy przez tę Bramę – i łączymy się z Bogiem – z Matką (dla wielu ludzi – Matka to ideał – spocząć na Jej łonie – po śmierci – to ideał Idylli) – poprzez – złączenie i (bardzo) często Dzięki prośbom świętej Matki Bożej – skierowanym do Swego Syna – przyjmij Boże tego Człowieka – w Niebo.
Coś szumi – podnosi się lekko z koca – widzi – młodą kobietę idącą z może 2 letnim synem – w ich kierunku – trochę się uspokaja – mijają ich piknik – i idą dalej.
Zawsze w takich sytuacjach – myśli – ona pewnie chce – to samo, coś – co oni mają.
Takie zwrócenie na siebie – uwagi – ale pod tym jest – głębsza myśl – potrzeba – i niejako prośba.
Poszli na obiad do Proboszcza.
Najpierw zapoznanie się z menu – CV restauracji – może sznycelek z jajkiem – i coś innego – może kalafiorowa?
Penelopa wybiera coś – pod kątem Ateny – drugim i zupą – najedzą się zupełnie obie.
Przepraszam – przykro – Panie Proboszczu – ale na deser i kawę – pójdziemy do Kacpra – jednak szkoda, że nie ma u niego gofrów lub samodzielnie wypiekanych od zagniecionego ciasta – bułeczek, drożdżówek etc. Pucharek z lodami – da radę – ale bardziej chałupniczo – gałki lodów, jakaś bita śmietana – bez bakalii, owoców etc.
Zamówili – czekają – zaczyna patrzeć.
Przy sąsiednim stoliku – właśnie ta kobieta (która weszła w ich piknik prawie) – i dziecko raczej w wózku, ale już chodzące – jak tam przy Kapliczce – a naprzeciwko niej – mąż.
Słodziak – wybitnie słodziak. Wiekowo i z twarzy – dwudziesto-paro letni – słodziak.
Wygląda na takiego – którego go – w pracy – może urzędzie (tak zwana złota rączka – daj Pan sobie spokój z siedzeniem za biurkiem) – każda jedna – albo by liznęła, albo podgryzła, albo possała – tak tylko dla poczucia – przyjemności – choćby chwilowej – dobry pracownik – nie chodzi na zwolnienia – więc codziennie.
I to było w oczach – jego żony.
Siedzieli bokiem.
Widział, jak pod krzesłem – skrzyżowała stopy – na wysokości kostek – i zsunęła buty – z pięty może i nawet huśtały się lekko na palcach – tylko palcach będących w bucie – buty ładne – na lekkim obcasie – ale takie do chodzenia – nie wyjściowo-wieczorowe – a tym bardziej do pieszczot-i-doznań łóżkowych.
Piękne to było.
Dalej nic nie pamięta. Dostali obiad.
Tylko jeszcze rzucił okiem – bo jakaś komórka dzwoni – dzwonili do niego z pracy – jakaś kierowniczka – i ona do niego w te buty – lizaczku, gryzaczku, ssaczku – w oczach jego żony – zobaczył – no nie – a to Pani Krysia, kierowniczka – ale nie ma co – wrócił spokojnie do swojego obiadu – młody chłopak – jeszcze – wszystkiego się nauczy – wszystkie go nauczy.
Ale te jej stopy – skrzyżowane na kostkach – i buty huśtające się na palcach – piękna sprawa.
Po obiedzie kawka – chwila – deser.
Przed Piaskami – zatrzymują się – na stacji.
Na ekspresówce – później w Lublinie – nie ma jak – a z parkingu do mieszkania – minimum cztery przeloty z tobołkami – i dopiero wtedy.
Najpierw lecą jego Panie – on spala – jak mu się spieszy – potrafi w 2,5 minuty całego – a jak na luzie – jakieś 4 minuty – wracają – on idzie.
Jadą dalej.
Moment do Piask – od ronda moment na ekspresówkę – kawałeczek – widzi już po prawej pole golfowe – bardzo dobrze widoczne z ekspresówki – Świdnik – moment – teraz trzeba dobrze uważać – żeby dobrze zjechać – aby nie pojechać na Mełgiewską – pilnują pilnie – zjazdu na Witosa – kawałeczek – i w Męczenników Majdanka.
Przypomina mu się – ryneczek w Krasnobrodzie – z tzw. płodami ziemi – biegała co drugi dzień – i dobrze – dzięki temu – cała przyjemność – w jedzeniu i po jedzeniu – tak pysznych i świeżych – warzyw, owoców – jakieś sery się też zdarzały – a może i kiełbasy – jednak nie ryzykowali – podobnie z mlekiem – prosto od krowy – w butelkach po coca-coli lub Rodowitej (Rodowita – jak głosi nalepka – wydobywana – z najczystszych źródeł – Roztocza).
Wiadomo – lepiej zjeść – czereśnie od rolnika – niż z Biedronki – znajdującej się – po przeciwnej stronie – ulicy.
Kawałek dalej – market – Amic czy coś.
– Siądź sobie na herbatkę wieczorną – u Kacpra – a my skoczymy zobaczyć ten market.
Popija sobie herbatkę z imbryczka – też zdrowotnie – po takich – różnych jedzeniach w ciągu dnia – taka herbatka – potrafi ukoić żołądek – i wielce nieprzyjemną – zgagę.
– To jest niesamowite. Tam było – to – i to – i sól kłodawska – szukałam w Lublinie – nigdzie – a tu w tym Amicu czy coś – jest.
– No to proste – trzeba tu zajeżdżać po sól kłodawską – jak się skończy – a i przy okazji – zahaczyć o Kacpra – zjeść loda i kawki dobrej się napić.
Wjeżdżają w Męczenników Majdanka.
Zaraz tablica z napisem – Lublin.
A w zasadzie – to nie Męczenników Majdanka – a Franczaka „Lalka” – choć On faktycznie miał – przed wojną – ksywę Laluś – bo zawsze wymuskany, wygalantowany.
I – ganiali go – już The Beatles – w radiu grali – a Jego jeszcze ganiali.
Mijają Obóz Koncentracyjny – nie patrzy w tamtą stronę – stara się – kiedyś powiedział Atenie – że zabierze ją tam – ale dopiero jak skończy 20 lat – podobno – wszystkie – poważne – choroby psychiczne – wychodzą a raczej wchodzą – w człowieka – między 15-20 rokiem życia.
Myśli jeszcze – o tych warzywach i owocach z ryneczku – jakie to szczęście – że Matka nauczyła go – od dziecka – jeść dużo warzyw i owoców – był przecież taki okres – że nie za bardzo jadł – nie miał za co – ale zawsze jak coś zjadł – np. jeden posiłek dziennie – pizza – zawsze musiała być z sałatką – do dziś pamięta tę pizzerię – Pizza Pizza – praktycznie na wprost Biblioteki KUL – w piwnicy – i dzięki warzywom i owocom – nie złapał wrzodów – a wtedy – to – tylko – kawa i papierochy – kawa i papierochy – dwie paczki dziennie – i przez parę lat – wiadomo, że od tzw. ruskich na targu.
Skręcają w lewo – tu gdzie był skwerek – a teraz osiedle deweloperskie – fajnie tą trasę wymyślili – dobre skomunikowanie – strony wschodniej miasta – z Czubami / LSM – przecinają Kunickiego – tuż przed Browar – rozrasta się, ładnieje – znaczy się są pieniądze – to znaczy spożycie piwa – rośnie i jest na wysokim poziomie – pewnie tak – lecą tą Wrotkowską – medal dla inicjatora i superwizora – budowy tej trasy – zaraz kawałeczek – to chyba Diamentowa jeszcze – górą wiaduktu – i wjeżdżają w Jana Pawła II.
Moment i w domu.
Swoją drogą – Jana Pawła II – a powinno być św. Jana Pawła II – ale to kupa zachodu i finansów – zmienić wszystkie tabliczki – zmienić dokumenty – ludzi mieszkających i firm działających – jakieś mapy – i kilkanaście pewnie innych kwestii do zmiany – o których nie ma pojęcia – ale na pewno – przyjdzie taki czas – gdy się to zmieni – i w całej Polsce – nie ma miasta w Polsce – które nie będzie miało ulicy – św. Jana Pawła II. Już – teraz – JPII.
Są w domu.
Co najmniej – cztery przeloty – z tobołkami – z parkingu – wracając – zawsze jest – trochę więcej – coś się zawsze kupi – może buty, obraz, jakieś ubranie.
Nosi – i już myśli – półtora miesiąca i nad Jezioro Białe – i znów – pakowanie – i powrót – cztery przeloty – zawsze tak – jeżdżą – 10 dni Roztocze – i niecały tydzień – Jezioro Białe – ostatni tydzień sierpnia – tam już jest poza – sezonem – więc cisza, spokój – nawet Chińczyk – z knajpy – pojechał do domu – albo gdzieś.
Zaniósł – przyniósł – wniósł – i na papierosa.
Już są – jakby GPS w człowieku – w świadomości – już są.
Pali. Błysk.
Są – ze wszystkimi – plusami i minusami – a może plusami ujemnymi lub minusami dodatnimi (plus ujemny – jest na przykład wtedy – siedzisz w kawiarni – i przychodzi 20-letnia piękna dziewczyna – i zaczyna cię podrywać – i to jest – plus – połechtało – ale – minusem jest to – że musisz odmówić – nie skorzystasz).
Błysk.
W książce.
Z tą ostatnią „Być…” – ma zagwozdki – ciężko – ciężko mu idzie – ciężko w pracach wydawniczych – chyba do sanatorium pojadę – do Ciechocinka – albo nad morze – nie na skraj Miasta.
Ciężko – ciężko – prawie jak ciąża – zaczęło się w kwietniu – później książki – dotarły – w połowie grudnia – prawie jak ciąża.
Nie bez – znaczenia – mówi się – że książka się rodzi.
Jak ta się tak rodzi – i tak się ciąże nosi – to może będzie – jakiś mały geniusz.
Już – wrócili – do rzeczywistości.
Na Roztoczu – też jest pięknie – ale – położyć się we własnym łóżku – i po prostu zasnąć – jest – pięknie.
Przechodzi – tę – Granicę – między – snem i życiem.