Agnieszka Skolasińska
Dobre zdania
Janet Frame (1924-2004), wybitna nowozelandzka pisarka. Publikowała także w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych, to z nowojorskim niezależnym wydawcą George’em Brazilierem współpracowała najdłużej.
W 1983 wyróżniono ją jednym z ważniejszych brytyjskich państwowych odznaczeniem (Commander of the Order of the British Empire, CBE). W 1990 roku znalazła się na honorowej, dodatkowej liście Orderu Nowej Zelandii (Order of New Zealand). Listę otwierała Królowa Elżbieta. Twórczość Frame przez kilka lat była poważnie brana pod uwagę przy literackiej Nagrodzie Nobla. Znalazła się w nowozelandzkich programach edukacyjnych na uniwersytetach i w szkołach średnich.
Zaczynam od fanfar. Od honorów i odznaczeń. Bo literackie osiągnięcia Frame często przesłania jej biografia.
13 powieści, 6 tomów opowiadań i 3 tomy poetyckie. Zaskakujące historie wysnuwane z codziennych, celnych obserwacji, przyprawionych błyskotliwym poczuciem humoru. Jest to literatura wybitna, lecz nie taka, która mogłaby stać się wydawniczym przebojem i trafiać do bardzo szerokiego kręgu odbiorców, za to koleje życia autorki mają w sobie rys nieomal sensacyjny.
Zaczęło się nieomal pensjonarsko niewinnie. Dwudziestoletnia Frame kończyła studia nauczycielskie. Podkochiwała się nieszczęśliwie w młodym wykładowcy, psychologu. Zażyła więc dużą dawkę aspiryny, przekonana, że w ten sposób popełni samobójstwo. To, co mogłoby stać się materiałem zabawnej anegdoty stało się przyczyną tragedii. Frame trafiła do szpitala psychiatrycznego, zdiagnozowano u niej schizofrenię. Osiem lat spędziła w zamkniętych zakładach. Była poniżana, wiązana do łóżka, poddawana elektrowstrząsom, dosłownie o włos uniknęła lobotomii. Okazało się przypadkiem, że jest autorką nagrodzonego zbioru opowiadań („The Lagoon and Other Stories”, 1951), lekarz więc cofnął decyzję o operacji, która przyszłą pisarkę zmieniłaby w warzywo. W wieku trzydziestu lat zaczynała życie od nowa: podejmując przypadkowe prace i pisząc. Punktem zwrotnym było dla niej spotkanie z Frankiem Sargesonem, jak określiła go sama Frame w swojej autobiografii: zapewne pierwszym w pełni zawodowym pisarzem w Nowej Zelandii[1] . Przez rok mieszkała w małym bungalowie przy jego domu. Po tym swoistym terminowaniu w świecie artystycznym, dzięki literackiemu stypendium mogła wyjechać. Wciąż uważała się za osobę chorą psychicznie, uciekała więc przed widmem kolejnych potwornych hospitalizacji, ale i narastającą wokół niej legendą. Krótki czas spędziła na Ibizie i w Andorze, by na 7 lat osiąść w Wielkiej Brytanii, gdzie zaczyna pisarską karierę.
W 1958 wyszła jej pierwsze powieść „Owls Do Cry”. Jane Campion – która ponad trzydzieści lat później zekranizuje autobiografię Frame – wspominała w jednym z wywiadów, jakim objawieniem była dla niej ta poetycka, mroczna proza. Przeczytała ją jako czternastolatka. W głównej bohaterce Daphne zobaczyła reprezentantkę swojego pokolenia, młodą wrażliwą dziewczynę o bujnej wyobraźni, która nie mieści się w przyjętych społecznych normach, a za swoje dary płaci olbrzymią cenę: W Nowej Zelandii w tym czasie być psychicznym oznaczało okryć się nieodwracalną hańbą[2].
Publikacji towarzyszyły plotki, że może autorka znów jest w szpitalu, może tam umarła, może przeprowadzono na niej lobotomię. Demaskować je i zwalczać Frame będzie przez kolejne dziesięciolecia. Póki co, żeby uciec od bolesnej przeszłości i zatrzeć ślady w 1958 roku zmieniła nazwisko na Nene Janet Paterson Clutha. Clutha to nazwa drugiej co do wielkości rzeki Nowej Zelandii. Nene przywołuje maoryskiego przywódcę Tamati Waka Nene.
W tym też czasie, przy kolejnym psychicznym kryzysie zgłosiła się do londyńskiego szpitala, a tam dowiedziała się, że schizofrenii nigdy nie miała, że cechują ją po prostu niezwykła oryginalność myślenia, i nadwrażliwość. Podjęła wieloletnią psychoterapię, pomagającą jej wyjść z traumy spowodowanej pobytami na zamkniętych oddziałach. Robertowi Cawleyowi, swojemu ówczesnemu lekarzowi, zadedykowała siedem powieści.
Jeszcze w 1961 opublikowała „Faces in the Water”. To jedyna jej powieść przetłumaczona na polski („Twarze w wodzie” ukazały się w 1999 w przekładzie Pawła Laskowicza). Po raz ostatni powróciła w niej do przerażających wspomnień. W 1961 ukazała się „Historia szaleństwa” Michela Foucaulta, a rok później „Lot nad kukułczym gniazdem” Kena Kesseya. Głos Frame jest zdecydowanie cichszy, może i dlatego, że boleśniejszy. Pisarka nie chce też być utożsamiana ze swoimi trudnymi doświadczeniami, ważniejsze jest dla niej znaczenie artystyczne każdej kolejnej ksiązki. Jeszcze w połowie lat 70. wysłała francuskiemu badaczowi swojej twórczości list napisany przez Cawleya, poświadczający, że nigdy nie chorowała na schizofrenię[3].
W jej twórczości widoczne pozostaje jednak napięcie między powszechnym, utartym sposobem postrzegania świata a osobami, którego do niego nie przystają. Normalność Frame traktuje jako konstrukcję podejrzaną; równie złowrogo wszechmocną, co iluzoryczną. W prologu powieści „Adaptable Man” (1965) pojawia się metafora przycinania myśli, łączy w jednym obrazie banalną wizytę u fryzjera i aluzje do elektrowstrząsów jako sposobu tytułowego dostosowywania, adaptowania ludzi do akceptowalnego wzoru.
W 1963 roku wróciła do Nowej Zelandii. Dla jej statusu społecznego ogromne znaczenie miało uznanie w Anglii i Stanach, wtedy – tak zresztą, jak i współcześnie – traktowanych jako centra życia kulturalnego, podczas gdy Nowa Zelandia uchodziła za peryferie. Wyjeżdżała uciekając przed bolesnym społecznym piętnem, wracała jako uznana artystka. A przecież jeszcze jej matka, także tworząca poezje, w świecie profesjonalnej literatury mogła być tylko służącą: pracowała jako pomoc domowa u słynnej Katherine Mansfield. Janet Frame dokonała niemożliwego.
Kolejne lata to pracowite życie pisarki, przeplatane podróżami, przede wszystkim do Stanów. Stąd w opowiadaniach i powieściach Frame jako miejsca akcji i obserwacji pojawia się zarówno nowozelandzkie Auckland, Dunedin, czy Maniototo, brytyjskie hrabstwo Suffolk, jak i Baltimore. Bez względu na to, w jakim społecznym kontekście osadza swoje prozy, zawsze przygląda się jakiejś mikrospołeczności. Nie interesują jej ogólne rozpoznania, a widziane w zbliżeniu ludzkie interakcje. Bardzo trzeźwo zanotowana specyfika miejsc, w których żyła, staje się punktem wyjścia do tworzenia postaci zawsze uwikłanych w sieć zależności, które zarazem je ograniczają, jak i chronią przed konfrontacjami z trudną do logicznego poukładania rzeczywistością lub własnymi, sprzecznymi uczuciami. Powraca też często temat samotności, którą płaci się za luksus zamieszkania w „lustrzanym mieście”, jak w swojej autobiografii nazwie świat literatury:
Księgowy powiedziałby: Muszę jeszcze raz rzucić okiem na te zapisy w tabelach – a pisarz powtórnie przeczyta klasykę, odrzucając banały teraźniejszości[4].
Wplatane w jej powieści fragmenty poetyckiej prozy wzmacniają wrażenie obserwowania tych banałów z odległej artystycznej planety. W „Living in the Maniototo” wyjaśnia ustami swojej bohaterki (także pisarki), jak bardzo różni się choćby uznane powszechnie prawodawstwo od hierarchii wartości obowiązującej wewnątrz literackiego świata:
W prozie zdanie, które działa niczym żelazo do wypalania piętna, jest dobre. (…) Zdanie, które podróżuje, wygląda przez bulaj aż po horyzont i dalej, jest dobre. Zdanie, które idzie spać, jest dobre, jeśli jest zima; złe wczesną wiosną. Zdanie, które potyka się o bezużyteczne przedmioty zamiast o ukryte skarby, jest złe, jeszcze gorsze jeśli rozświetla bezużyteczne przedmioty sztucznym światłem, lecz dobre, jeśli rzuca na nie wyjątkowy blask[5].
Frame nie uczestniczyła w żadnych głośnych debatach, nie zajmowała stanowisk. Walczyła o dobre zdania.
W latach 80. postanowiła ostatecznie przejąć opowieść o swoim życiu i stworzyć na własnych zasadach swój publiczny wizerunek. To wtedy powstała wspominana tu przeze mnie trzytomowa autobiografia: „Na wyspę – Teraz” („To the Is-Land”, wydanie amerykańskie 1982, nowozelandzkie 1983), „Anioł przy moim stole” („An Angel at My Table” , wydanie amerykańskie i nowozelandzkie 1984), „Wysłannik z lustrzanego miasta” („The Envoy from Mirror City”, wydanie nowozelandzkie 1984).
Główną osią w tej opowieści są marzenia i wysiłki, dzięki którym autorce udało się zostać pisarką. To tę tożsamość sobie wybiera i stara wyjaśnić czytelnikom. Nie wraca już do koszmaru leczenia, opisanego w jej dwóch pierwszych powieściach. Rozmontuje raczej mocno w kulturze zakorzeniony stereotyp geniusza-szaleńca. W „Wysłanniku z lustrzanego miasta” pisze:
Doktor Miller nie zdając sobie z tego sprawy, w jednej chwili przeciął moją długą i tajemną więź z Van Goghiem i Hugo Wolfem, powołaną do życia przez niezapomniane słowa czarującego, przystojnego wykładowcy, dawno, dawno temu: „Kiedy o tobie myślę, myślę o Van Goghu i Hugo Wolfie… Janet, ty cierpisz na samotność duszy…”
Ironicznie też komentuje własną trudność z pożegnaniem psychiatrycznej diagnozy:
Och, dlaczego okradli mnie z mojej schizofrenii dającej odpowiedź na wszystkie lęki i złe przeczucia dotyczące mnie samej?[6]
Jednak czy w tym westchnieniu, nie kryje się aluzja do nazbyt łatwych interpretacji jej twórczości?
„Na wyspę – teraz”, pierwszy tom autobiografii, został wyróżniony jedną z ważniejszych literackich nagród w Nowej Zelandii (the Goodman Fielder Wattie Book of the Year Award). Całość okazała się sukcesem literackim i najpopularniejszą z książek Frame. W 1999 roku wszystkie trzy tomy ukazały się także i w polskim tłumaczeniu (autorstwa Pawła Laskowicza). Na podstawie tej trylogii Jane Campion, wówczas dopiero zaczynającą karierę, nakręciła w 1990 roku film, również bardzo dobrze przyjęty przez krytyków. Swoją drogą w filmie, niejako wbrew strategii przyjętej przez Frame w autobiografii, pojawiają się rozbudowane sceny ze szpitala psychiatrycznego, napisane na podstawie powieści „Twarze w wodzie”. Pisarka była takiemu zabiegowi początkowo przeciwna, przecież literacką wersję swojego życia opublikowała między innymi po to, by rozgraniczyć to, co jej się przydarzyło, od fikcyjnych losów stworzonych przez siebie postaci. Jednak w końcu wyraziła zgodę.
W autobiografii twórcze ja budowane jest poprzez ukazanie Janet w konkretnych sytuacjach i kalejdoskopowe metaforyczne impresje. Bohaterka filmu Campion to dużo spójniejszy charakter. Mniej istotny staje się jej dorobek literacki i z trudem wypracowana pozycja społeczna. Na pierwszy plan wysuwa się niezależność, za którą przyszło zapłacić olbrzymim cierpieniem. Filmowa Janet, zarazem konkretna, trzeźwo myśląca, jak i posłuszna wyrywającemu ją z codzienności talentowi, to reprezentantka kobiecej wrażliwości, kobiecej sztuki. O ile więc sama Frame w swoich wspomnieniach odwołuje się do stworzonego przez siebie mitu „lustrzanego miasta”, alternatywnej rzeczywistości sztuki, o tyle Campion ten mit przetwarza w surową, chwilami mroczną baśń.
Na marginesie dodam, że ani autobiografia, ani tym bardziej nakręcony na jej podstawie film, nie ucięły spekulacji na temat zdrowia psychicznego Frame. Wręcz przeciwnie, wzrosła fala plotek.
W ostatniej powieści opublikowanej za życia autorki, „The Carpathians”, pojawia się między innymi metafora magicznego kwiatu, pozwalającego oderwać wspomnienia od miejsc, w których powstały i połączyć je z przyszłością. Poniekąd więc Frame każe swoim postaciom mierzyć się z tym, czemu i ona sama stawiła czoła: z niełatwą próbą przejęcia konkretnych doświadczeń, z trudnym pytaniem o rozgraniczenia indywidualnej pamięci i z cudzych wyobrażeń.
Ponieważ Frame po polsku jest tak mało tym cenniejsze są publikowane w tym numerze Pola opowiadania, choć te krótkie formy sama autorka uważała za wprawki, jako główną literacką pracę traktując powieści.
„Laguna” (1951) pochodzi z pierwszego tomu próz, tego który uratował jego autorkę przed lobotomią. Wizja zapamiętanych z dzieciństwa krajobrazów, z refrenicznie powracającymi opisami rzeki, i maoryską księżniczką to jeszcze bardzo młodzieńcza próba znalezienia kryjących się w najwcześniej zapamiętanych obrazach literackich skarbów.
W pierwszym tomie autobiografii „Na wyspę – Teraz” Frame bardzo już świadomie swoją biedną, ale barwną rodzinę, wpisze w świat artystyczny. Podkreśli intensywność kontaktu z przyrodą, trudy, ale i ekscytacje związane z kolejnymi przeprowadzkami (jej ojciec był kolejarzem), głębokie konflikty i silne uczucia. Przede wszystkim jednak wspólne lektury, artystyczne skłonności rodziców i sióstr. W latach 70. w wywiadzie telewizyjnym Frame pytana o początki swojej twórczości mówiła: pochodzę z pisarskiej rodziny[7].
„Nagrody” ukazały się w New Yorkerze w 1962 roku, w czasie gdy Frame już nie ma wątpliwości, co do tego, że jest pisarką. Rok później wróci do ojczyzny. Tytułowe nagrody przewrotnie okazują się szkolnymi wyróżnieniami za artykuły z gazetek ściennych i naiwne wierszyki. W opowiadaniu drzemią już jednak większe tematy. Pojawia się pytania o to, czy te nagrody wynagrodzą wypadnięcie z kobiecych społecznych ról matki i żony i o to, kto o tym decyduje ogólnie przyjęte normy, czy sama bohaterka? Przede wszystkim jednak jest w opowiadaniu konstatacja, że status pilnej i zdolnej uczennicy, może nie wystarczyć jako tarcza ochronna w niełatwych interakcjach z innymi ludźmi. A to przecież ironicznie zmniejszony jeden z głównych tematów twórczości Frame: zderzenie świata artystycznego (tu zmienionego w szkolne drobne rywalizacje) i przyziemnych ludzkich relacji.
„A teraz poznacie sekrety ludzkiego serca” (1969) to najpóźniejsze z tych trzech opowiadań. Pisane już nie w tonie lirycznych wspomnień, a chłodno-ironicznej obserwacji. To Frame w najlepszym wydaniu, precyzyjna niczym neurochirurg w trakcie delikatnej operacji. Zabawna i bezwzględna zarazem. To opowiadanie znaleźć także w innym polskim tłumaczeniu, ale rozmaitych wersji tak mistrzowskiej prozy nigdy za wiele póki, zwłaszcza że w naszym języku nie sposób przeczytać ani „State of Siege” ani „Carpathians”. Gdzieś w powietrzu czai się przemoc, o której Frame podczas swoich pobytów w Baltimore często wspominała. Jednak sama akcja pokazuje okrucieństwo w zalążku, takie które nie ma gdzie się rozpędzić, więc pozostanie śmiesznym nieporozumieniem. Okrucieństwo, można powiedzieć zgodne z procedurami, niemal emocjonalnie puste, jak makieta serca prezentowana w muzeum.
Frame czytać warto, i powtórzę to raz jeszcze, nie tylko przez pryzmat jej rzeczywiście niezwykłej biografii. Jej przenikliwa inteligencja świetnie wychwytuje rozmaite myślowe i emocjonalne drogi na skróty, te tendencje, by trud mierzenia się z niejednoznacznymi bezpośrednimi doświadczeniami zamienić na wygodne, sprawdzone opinie. Czyż nie takich lektur teraz nam trzeba?
[1]J. Frame, „Anioł przy moim stole,”, tłum. Paweł Laskowicz, Wydawnicto Zysk i S-ka, Poznań 1999, s. 160.
[2]Por. J. Campion , “In Search of Janet Frame”, http://www.theguardian.com/books/2008/jan/19/fiction5
Tak o biograficznych aluzjach „Owls Do Cry” pisała sama Frame w drugiej części swojej autobiografii „Anioł przy moim stole”: Później, kiedy książka została wydana z niepokojem zauważyłam, że wzięto ją za autobiograficzną, jej bohaterowi mieli być członkami mojej rodziny, a ja sama uznana byłam za Daphne, która w książce zostaje poddana lobotomii. Jeden z badających mnie lekarzy, który czytał książkę, naocznie chciał przekonać się, że na głowie nie mam blizny pooperacyjnej – mało który pisarz posiada tak straszną, lecz za to przekonywającą metodę „udowadniania”, że to, co napisał, rzeczywiście jest fikcją literacką. Daphne była do mnie podobna pod wieloma względami, z wyjątkiem swej kruchości i popadania w fantazje, jak również pełnej utraty poczucia rzeczywistości; ja zawsze byłam silna i praktyczna, nawet banalna w życiu codziennym, J. Frame, „Anioł przy moim stole,” dz. cyt., s. 156
[3] M. King, „Wrestling with the Angel. A Life of Janet Frame”, Counterpoint, Washington, 2000, s. 388-389.
[4] J. Frame, „Anioł przy moim stole,”, dz. cyt., s. 160.
[5]J. Frame, „Living in the Maniototo”, George Braziller, New York, 1979, przywołuję fragment w moim tłumaczeniu.
[6]J. Frame, „Wysłannik z lustrzanego miasta”, tłum. Paweł Laskowicz, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1999, s. 131, Autobiografia Frame nie jest dosłowną opowieścią o życiu, ale kreacją. Niektóre nazwiska realnych osób zostały w niej zmienione. Dlatego w tym fragmencie nie pojawia się Robert Cawley, a doktor Miller.
[7] Film: „Three New Zelanders: Janet Frame”, 1975, http://www.nzonscreen.com/title/three-new-zealanders-janet-frame-1975.