Szanowny Panie dyrektorze,
Nie jestem w Polsce. Jestem w północnej Szkocji w małym wioskiem na brzegu morza. Właśnie 30 m od dom (Salmon Bothy) gdzie przebywam jest zimno, czyste, solone morze. Można cały dzień patrzyć na przypływ i odpływ. Jak jest przypływ wyjdą z domu i wezmą zimną kąpiel. Jak jest odpływ muszą pół kilometr chodzić przez piaski do morze.
Dźwięki są różne – melancholijny krzyk mew, szum fala tocząc się w stronę brzegu i wiatr nieustanne wiejąc – czasami mocny i czasami łagodny.
Chodzę wokół mały port. Tam kiedyś był handel – ryby, drzewo, whisky – są piękne magazyny z 19 wieku i port sam jest zabudowana jak zamek. Teraz tylko pary mały łodzie rybackie mają bazy tam. W porcie mieszka fok.
Oprócz mew są różne ptaki. Mnostwo kormorany, łapacze ostryg „oystercatchers” i nurkujący „gannety”. Kaczki „eider” spędzą zimy w Szkocji gdzie jest ciepło ze porównania do Północny arktyczny.
Też są mnóstwo ryby – makarel, śledź i fladry. Jak ktoś ma szczęście można obejrzeć delfiny.
Dlaczego pisze taki list do Pana, teraz właśnie przed snem słysząc dźwięk fale i wiatr w północny ciemności. Bo wie Pan co? Pomyślałem sobie o sens życie. Czy w ogóle co robimy codziennie znaczy coś. I tutaj doszedłem do wniosku że chyba dużo co robimy nic nie znaczy – nawet pracy że nasza firma wykonuje.
Nie wiem czy Pan mnie rozumie ale tutaj – słuchając krzyky mew, szum morza i powiew wiatr mam poczucie że właśnie tutaj moje życie znaczy coś.
Ze poważaniem
Gerald Fitzgibbon