Janet Frame
A teraz poznacie sekrety ludzkiego serca
Spojrzałam na tabliczkę. Zastanawiałam się, czy zdążę w godzinę, zanim mój pociąg z Filadelfii odjedzie do Baltimore. Ogromne, sięgające sufitu, serce zajmowało róg wielkiej sali wystawowej i z każdego miejsca można było usłyszeć jego bicie, bum-bum-bum-bum. Eksponat cieszył się popularnością i czasami, gdy przyszło zbyt dużo dzieci, wejście odgradzano sznurem, bo uwielbiały biegać w górę i w dół naczyń krwionośnych i pokrzykiwać w rytm bijącego serca. Widziałam, że sercu już się dzisiaj nieźle dostało – podłoga arterii była zdeptana i zakurzona, ściany komór poplamione, a tabliczka „Poznaj trasę krwinki przez ludzkie serce” wisiała krzywo. Miałam ochotę zajrzeć też do Instytutu Franklina i Muzeum Przyrodniczego po drugiej stronie ulicy, ale podróż przez ludzkie serce wydawała się bardziej fascynująca. Czy na pewno zdążę?
Później. Najpierw pójdę na drugą stronę ulicy, do Pawilonu Ameryki Północnej, do niedźwiedzi i bizonów, by nadrobić zaległości z amerykańskiej flory i fauny.
Weszłam do Pawilonu. Gromadka dzieci siedziała w rzędach na płóciennych krzesłach. Wycieczka ze szkoły podstawowej pod opieką starszej nauczycielki. Pracownik muzeum trzymał w rękach koszyk i w ten właśnie koszyk wpatrzone były wszystkie oczy.
– Och, przepraszam. Czy to zamknięty pokaz? – zapytałam. – Mogę zostać?
– Oczywiście. Pokazujemy, jak się oswoić z wężami – odpowiedział z wigorem. – To nowość. Dzieci od małego trzeba uczyć, że nie wolno ich zabijać. Ludziom się wydaje, że każdemu najlepiej od razu rozwalić łeb, więc oswajamy dzieci z wężami od najmłodszych lat.
– Mogę popatrzeć? – spytałam.
– Oczywiście. To zwykły zaskroniec. Zupełnie niegroźny. Uczymy dzieci, jak się z nim obchodzić, żeby przestały się bać.
Odwrócił się do nauczycielki. – Teraz, pani… – powiedział.
– Aitcheson.
Ściszył głos. – Najlepszym sposobem, żeby dotrzeć do dzieci, jest zacząć od nauczyciela – powiedział do pani Aitcheson. – Jeśli zobaczą, że się pani nie boi, same też nie będą się bać.
„Zbliża się do emerytury”, pomyślałam. „Miastowa. Nigdy w życiu nie miała w ręku węża”. Jej twarz była blada. Strach, który próbowała ukryć, czaił się w głębi oczu niczym ciemna plama. Czy rzeczywiście muzealnik i dzieci niczego nie zauważyli?
– Jest niegroźny – powiedział pracownik. Zajmował się wężami od wielu lat.
„Pani Aitcheson”, pomyślałam ponownie. „Kobieta urodzona i wychowana w mieście. Dla niej wąż był stworzeniem, które po prostu należało zabić. Wszystko jedno, grzechotnik, miedzianka, kobra czy zwykły zaskroniec – tylko jad i ofiary. Przecież na Południu są miejsca, gdzie z powodu grzechotników ludzie boją się wychodzić z domu.”
Jej oczy zwrócone były w stronę podświetlonego znaku wyjścia. Widziałam jej strach. Znak wyłączył się i ponownie zapalił. Dzieci, z których żadne nigdy nie dotknęło żywego węża, siedziały w milczeniu, czekając na rozpoczęcie pokazu. Na kilku twarzach pojawił się strach, gdy pracownik wyciągnął z kosza zielonego, długiego na około metr zaskrońca, i jednym zręcznym ruchem owinął go wokół szyi nauczycielki, zanim zdążyła zaprotestować. Potem cofnął się, z zadowoleniem podziwiając swoje dzieło.
– No proszę – powiedział do uczniów. – Wasza nauczycielka ma na szyi węża i wcale się nie boi.
Pani Aitcheson stała nieruchomo, wydawało się, że wstrzymuje oddech.
– Wcale się pani nie boi, prawda? – przekonywał pracownik. A kiedy pochylił się do przodu, jakby wydając na nią wyrok, nauczycielka raptownie szarpnęła głową i podniosła ręce w panice, żeby pozbyć się węża. Potem jednak, widząc obserwujące ją dzieci, wyszeptała: – Nie, nie boję się. Oczywiście, że nie. – Rozejrzała się wokół i powtórzyła zdecydowanie:
– Oczywiście, że nie.
Znalazła się w pułapce i widziałam jej cierpienie. Pracownik muzeum jednak tego nie dostrzegał, jakby jego percepcja pokryła się gadzią łuską. Co ją obchodzi kampania na rzecz ochrony miedzianek, grzechotników i zaskrońców? Co ją obchodzi, czy pewnego dnia, spacerując po lesie lub pustyni, będzie musiała zdecydować między zabiciem węża a puszczeniem go wolno, tak jakby w ogóle był czas na takie wybory, jakby jej droga do szkoły w centrum Filadelfii nie była wystarczająco niebezpieczna. Za jakieś dwa lata przejdzie na emeryturę i zostanie sama w mieszkaniu, w budynku bez portiera, a wiadomo, jak to jest, jak strasznie będzie się bała otwierać drzwi, wychodzić po zmroku i nosić torebkę na ulicy. Miała dość powodów do zmartwień, bez konieczności uczenia się, jak obchodzić się z wężami i je kochać – jadowite czy nie – pozwalając, by owijały się wokół jej szyi i wszyscy, w tym dzieci, a zwłaszcza dzieci, mogli być świadkami jej ataku paniki.
– Zobaczcie, pani Aitcheson dotyka węża. Wcale się go nie boi.
Wiedziała, że na nią patrzą, więc dotknęła węża. Jej palce natychmiast się cofnęły. Dotknęła go ponownie.
– Zobaczcie, nie boi się. Pani Aitcheson może stać tutaj z pięknym wężem owiniętym wokół szyi, dotykać go, głaskać i wcale się nie bać.
Dzieci patrzyły na nauczycielkę z podziwem, a jednak napięcie nie ustępowało, jakby wciąż na coś czekały.
– Musimy się nauczyć kochać węże – powiedział pracownik muzeum. – A może ktoś chciałby podejść i pogłaskać węża?
Zapadła cisza.
Jeden chłopiec nieśmiało podszedł. Stanął skamieniały przed nauczycielką.
– Dotknij go – ponaglił pracownik muzeum. – To przyjazny wąż. Wasza wychowawczyni ma go na szyi i wcale się nie boi.
Chłopiec wyciągnął rękę i ledwo dotknął węża, natychmiast ją cofnął. Potem pobiegł na swoje miejsce. Dzieci wrzasnęły z uciechy.
– Boi się – ktoś powiedział. – Boi się węża.
Pracownik muzeum próbował uspokoić grupę. – No wiecie, trzeba się do nich przyzwyczaić. Dorośli się ich nie boją, ale to zrozumiałe, że kiedy jesteście mali, możecie się bać. I właśnie dlatego chcemy nauczyć was je kochać. Prawda, pani Aitcheson? Prawda? A teraz kto jeszcze będzie na tyle odważny, żeby dotknąć węża?
Wyszły dwie dziewczynki. Stanęły obok siebie, trzymając się za ręce, i spojrzały na węża, a potem na panią Aitcheson.
Zastanawiałam się, kiedy wreszcie ta tortura się skończy. Dwie małe dziewczynki nie dotknęły węża, ale uśmiechnęły się i przemówiły do niego, a pani Aitcheson uśmiechnęła się do nich i szeptem pochwaliła je za odwagę.
– Chwileczkę – powiedział pracownik muzeum. – Nie w tym rzecz. To nie jest kwestia odwagi, bo wąż jest zupełnie niegroźny. Po co odwaga, skoro wąż nie stanowi zagrożenia?
Nagle wąż przesunął się w stronę twarzy pani Aitcheson i dotknął płaskim łbem jej policzka. Kobieta krzyknęła, uniosła ręce, zerwała węża z szyi i rzuciła go na podłogę. Potem przebiegła przez środek sali, opadła na krzesło obok gabloty z niedźwiedziem i rozpłakała się.
Nie chciałam już dłużej na to patrzeć. Niektóre dzieci zaczęły się śmiać, inne płakać. Pracownik muzeum podniósł węża i go przytulił. Pani Aitcheson dochodziła do siebie, siedząc bezradnie na krześle, upokorzona chwilą bezsensownej tortury. „To nie moja wina, że wychowałam się w mieście” – mówiły jej oczy. Spojrzała na dzieci, próbując w jakiś sposób wymusić ich podziw i szacunek, ale trafiła w próżnię. Została odcięta od nich, od siebie samej, a nawet od własnego, przepełnionego strachem jutra, bo nie mogła obiecać, że pokocha i ochroni to, czego się bała. Nie miała w tym momencie żadnego innego miejsca poza małym płóciennym krzesłem obok gabloty z niedźwiedziem w Muzeum Przyrodniczym.
Spojrzałam na zegarek. Jeśli się pośpieszę, zdążę złapać pociąg na Trzydziestej Ulicy. Nie będzie jednak czasu na podróż przez ludzkie serce. Wybiegłam z muzeum. Uderzyło mnie przenikliwe zimno. Kiedy dotrę do domu, lodołamacze na Delaware i Susquehanna będą już pewnie pracować, mgła też już powinna się podnieść. Tak, złapię pociąg na Trzydziestej Ulicy. Podróż przez ludzkie serce będzie musiała poczekać.
Janet Frame
……………………….
przełożyły
Wioletta Perzanowska
i Rozalia Sasor