Paweł Ciach
Chernivtsi
Od lat marzyłem o tym, żeby pojechać do Czerniowców ze względu na dwóch znakomitych autorów: poetę Paula Celana i pisarza Georga von Rezzori, których twórczość znałem i podziwiałem od dawna, a którzy tworzyli w tym odległym zakątku Bukowiny. Jakiś czas temu zaintrygowała mnie także lektura książki Marianne Hirsch i Leo Spritzera i opisane przez nich zjawisko postpamięci, które ilustrują rodzinnymi historiami z Czerniowców. Chciałem ten konglomerat literackich i historycznych wyobrażeń zderzyć z realnością – zobaczyć miejsca przez nich opisywane, usłyszeć jidysz tamtejszych Żydów, wsłuchać się w ukraiński, który pokochałem i którym postanowiłem zastąpić zwolnione w duchu miejsce po rosyjskim. Pragnąłem usłyszeć, jak zabrzmi „Todesfuge” czytana na krawężniku uliczki Saksahańskoho. Sprawdzić, dlaczego u Rezzoriego Czerniowce zmieniły się w Czernopol, a Bukowina w Magreb.
Ale to nie miała być wyłącznie literacka pielgrzymka i podróż w przeszłość, której nieodwołalnie już nie ma, nawet jeśli pozostawiła tam jakieś rysy w pamięci ludzi, strukturze miasta i literackim dziedzictwie pisarzy ukraińskich. Chciałem zobaczyć Ukrainę, za którą tęskniłem od podróży na Krym w 2001 roku, kiedy urodził się mój syn, oraz innej podróży – do Odessy sprzed kilku lat. Zobaczyć kraj ogarnięty wojną z bezpiecznej perspektywy bukowińskiego zakątka. Okazać też jego mieszkańcom choć odrobinę wsparcia i otuchy.
Podróż
Ukrainy nie znajdziecie obecnie na liście miejsc, które właśnie teraz należałoby odwiedzić, a przecież jest dostępna, otwarta i czeka na nas. Najlepiej dostać się tam pociągiem – najpierw do Przemyśla, przesiąść się do ukraińskich kolei w kierunku Lwowa, a dalej lokalnymi liniami do Iwano-Frankowska i Czerniowców. Od niedawna można skorzystać z nowego połączenia z Warszawy przez Hrebenne, z przesiadką w Rawie Ruskiej i wysiąść w Kołomyi (w tamtejszym liceum uczył się Stanisław Vincenz). Tego ostatniego połączenia jeszcze nie testowałem, ale wkrótce to zrobię. Do Czerniowców dojechać można także autokarem bezpośrednio z Warszawy, ale czeka was gehenna na przejściu granicznym, dlatego odradzam podróż na czterech kółkach. Być może ruch samochodowy rozładowało odrobinę nowe przejście, ale nie jestem pewien.
Nawet podróż koleją ciągle nie jest łatwa, zwłaszcza dla Ukraińców – złe warunki oczekiwania na odprawę i kontrolę graniczną przed słynnym piątym peronem w Przemyślu, gdzie nie ma ani ławek, ani toalet, ani zadaszenia, a wejście do niewielkiego pomieszczenia, gdzie odbywa się kontrola, zaczyna się ledwie godzinę przed odjazdem pociągu, tak, jak gdyby nie można było robić tego na bieżąco. No tak, ale po co Ukraińcom ułatwiać życie, przecież i tak powinni być nam wdzięczni. My za to potrafimy z coraz większą natarczywością upominać się o upamiętnienie ofiar rzezi wołyńskiej, właśnie teraz, kiedy Ukraińcy giną na froncie i ekshumacja ciał kojarzy się im ze śmiercią najbliższych… Czy nasz udział w odbudowie Ukrainy ma polegać na odkopywaniu grobów sprzed stu lat? A może na odmawianiu pomocy wojskowej, bo zbyt rzadko i nie dość uniżenie nam za nią dziękują?
Ukraińcy są wdzięczni i to okazują – otwarci, serdeczni, dziwią się na przybysza, ale się też nim cieszą. Pytają, czy się nie bałem, na co odpowiadam, że nie, ale po śmiertelnych atakach bombowych na Lwów, gdzie w noc mojego przyjazdu giną trzy dziewczynki i ich matka, moje słowa są ewidentnym kłamstwem. Tak, boję się, alarmy bombowe nie pozwalają mi spać, ale nie będę z tego powodu rezygnował z podróży do Czerniowców i wszystkiego o czym marzyłem od lat. Zdaję sobie sprawę, że mój strach jest niczym wobec ich przeżyć. I myślę też, że powinniśmy tam jeździć, bo to jeden za sposobów okazywania Ukraińcom wsparcia.
Ukraińskie koleje służą aplikacją do rezerwacji i kupowania biletów (Ukrzaliznica, również po angielsku) i mimo średniej dostępności biletów udawało mi się zawsze znaleźć miejsce na trasie Lwów – Iwano-Frankivsk – Kołomyja – Czerniowce, a wreszcie bilet powrotny do Przemyśla, a to kluczowe, ponieważ oczekiwanie w aucie lub autokarze do przejścia granicznego zwłaszcza w tym kierunku może potrwać nawet siedem godzin. Jak mi tłumaczono, do sporej ilości biletów kolejowych mają prawo pracownicy UZ, więc sami je rozprowadzają, a kiedy nie ma już chętnych, wprowadzane są one z powrotem do systemu i można je wtedy kupić. Trzeba zatem cierpliwie czekać.
W miastach świetnie funkcjonują tanie taksówki. Działają karty kredytowe, systemy rezerwacji pokoi i hoteli, a sami Ukraińcy żyją w zachodniej Ukrainie normalnie, o ile można mówić o normalności w kraju objętym wojną. Piszę o tych szczegółach, bo czasami znajomi pytają mnie o to, a trzeba te technikalia sprawdzić osobiście, by uświadomić sobie ich oczywistość. Należy pamiętać o godzinie policyjnej, podczas której trudno się przemieszczać i wszystko jest pozamykane, chociaż w zachodniej Ukrainie nie jest ona aż tak restrykcyjnie przestrzegana jak na wschodzie. Nawet jeden z moich nowych kijowskich przyjaciół dopytywał się, jak sobie dałem radę – otóż bez problemu dałem!
Podróżowałem sam. Znam rosyjski, ale to może pomóc tylko w rozumieniu, bo języka rosyjskiego nie należy tam w ogóle używać. Często mówiłem też po polsku, ale po jakimś czasie uznałem, że to jednak zbyt narzucające się i wpisywało się w nasz ogólny stosunek do nich, oparty na głęboko zakorzenionym protekcjonalizmie – skoro mówię po polsku, to oni powinni mnie rozumieć, prawda? Samotna podróż zawsze jest wyzwaniem, ale bardziej otwiera na ludzi i bardziej leży w mojej naturze – zaczepianie obcych, rozmawianie z przygodnie spotkanymi osobami, radość poznawania innych. Cieszenie się ludźmi.
Podróże do Ukrainy powinny być ważne także dla nas. Chodzi nie tylko o nowe rozumienie tej przyjaźni, uczenie się współodczuwania, niesienia pomocy, bo to także trzeba potrafić, ale też o to, co określił Nicolai Hartmann jako trzeźwe badanie, pozbawione patosu i żądzy sensacji, czyste umiłowanie prawdy… – szukanie spojrzenia na ten kraj i jego mieszkańców, zrozumienie ich bólu i wyważenie spojrzenia, porzucenie naszych prymitywnych i krzywdzących stereotypów.
Miasto
Miasto urzeka. Zwiedzając je można łatwo zrozumieć, jak to nieodległa kulturowo od zachodnioeuropejskiej przestrzeń – łączą nas wielorakie więzy. Przechadzając się po Czerniowcach można poczuć się jak w wielu innych miastach dawnego cesarstwa. Bukowina, której Czerniowce były stolicą, należała przez półtora wieku do imperium habsburskiego, a najbardziej rozwinęła się w czasie utworzonego tam na pół samodzielnego Księstwa Bukowiny. W okresie międzywojennym, 25 kilometrów na północ od miasta przebiegała granica polsko-rumuńska – Zaleszczyki, słynny most na Dniestrze, biegun polskiego ciepła i kurort, dokąd podróżowało się z Gdyni pociągiem trasą o największej długości, bo aż 1314 kilometrów i gdzie już wiek temu panowały upały podobne do obecnych, dzięki czemu uprawiano z powodzeniem winogrona i produkowano wino.
Czerniowce były zatem o krok dalej od przedwojennej Polski, ale o ten jeden krok dalej. Jednak ponad stuletnia obecność w strukturach Austro-Węgier pozwoliła miastu zapuścić głębokie korzenie w kulturze rozległego na pół Europy imperium, które stąd do jego zachodnich granic we włoskim Trydencie-Górnej Adydze dzieliło aż 1600 km, a skąd żołnierze przybywali by walczyć i ginąć w okolicach Przemyśla w czasie pierwszej wojny, jak dziadek mojego włoskiego przyjaciela, który bezskutecznie poszukiwał tu jego grobu. Dziewiętnastowieczne korzenie okazały się dla miasta najtrwalsze – kultura niemieckojęzyczna, architektura wiedeńsko-żydowskich architektów, struktura miasta, jego – ledwie zachowana, bo w absolutnej mikroskali – wielokulturowość. Ta ostania ciekawie reprezentowana w formie „domów”: dom żydowski, niemiecki, rumuński, polski. Jednak ukraiński dom w 19-tym wieku nie powstał, co tylko świadczy o paternalistycznym stosunku do kultury Rusinów – nie uznawano wówczas Ukraińców za naród z własną historią i tożsamością. Austriacy nie tylko postawili od nowa miasto, ale wybudowali też połączenie kolejowe Lwów-Czerniowce-Jassy z pięknym, zachowanym do dzisiaj secesyjnym dworcem i kratowym mostem przerzuconym nad Prutem. Tak dumni byli ze swojego dzieła, że właśnie tutaj cesarz Franciszek podejmował cara Aleksandra I.
Bukowina
W niemieckiej nazwie Bukowiny (Buchenland) gra dwuznaczność pomiędzy bukami i buczyną (die Buchen, das Buchenholz) a książkami (das Buch). Jak napisze Celan, to kraj, w którym żyli ludzie i książki, miejsce narodzin tajemniczych historii, legend niczym z bajek za siedmioma górami, jak sąsiedzka kraina Siedmiogóry, oraz sporego grona ważnych twórców – od Celana po Rezzoriego, od Ausländer po Mangera – pisarzy z europejskich limes, najczęściej nieznanych na jej krańcach zachodnich. Te wschodnie rąbieże Karpat (czyli „krańce” od starosłowiańskiego rubežь – „nacięcie, znak wycięty na drzewie”, jak oznaczano granice) były w przeszłości traktowane niczym małe państewko z gry planszowej, którego przynależność przerzucano pomiędzy sąsiadami – Turcją, Mołdawią, imperium austro-węgierskim, Rumunią, wreszcie sowiecką, a na koniec niepodległą Ukrainą. Nad brzegami Prutu i Seretu kwitła ongiś mieszanka narodowa i językowa – od niemieckiego, przez jidysz, po ukraiński, polski, armeński, rumuński i romski. Sadogóra, dzisiaj północna część Czerniowców, to miejsce narodzin frankizmu – żydowskiej schizmy.
Merdian
Wojna wdziera się nie tylko do literatury, ale do życia pisarzy, przecina cienkie nitki ich młodego życia. Łapię te chwile, w których mogę ich poznać, a przynajmniej zobaczyć. Przyjeżdżają osobiście, na przepustkach lub pojawiają się na ekranach telefonów najbardziej znani i obiecujący ukraińscy pisarze i poeci – Jurij Andruchowycz, Serhij Żadan, Oleksnadra Bojczenko, Dymytr Łazutkin, Bogdan Logvynenko, Artem Czech, Ostap Slivinski, Oksana Rubaniak, Chrystja Wengyniuk i Iryna Ciłyk. Wielu z nich walczy na froncie – łączymy się z nimi na kamerkach – są gdzieś w miastach poza frontem, innym razem na nasłonecznionej trawie pośród brzóz – zapamiętam idylliczny obrazek poetki w mundurze z długą bronią opartą za plecami o drzewa. Jak długo będzie żyła od tamtej chwili?
Z tego grona najlepiej w Polsce znany jest Jurij Andruchowycz, a zaraz po nim obsypany nagrodami Serhij Żadan. Ten drugi dzisiaj jest także żołnierzem (nie walczy na szczęście w piechocie wprost na linii frontu) – widzieliśmy go wewnątrz auta, gdzieś w drodze, miejscu, w którym znalazł odpowiednie połączenie internetowe, może był to Charków. Jego ostatnia książka po ukraińsku to „Arabeski”. Rozmowę prowadził z nim Ołeksandr Bojczenko – urodzony w Czerniowcach krytyk, tłumacz, absolwent rusycystyki na tutejszym uniwersytecie, znany i ceniony w Polsce. Dymytr Łazutkin – obecnie rzecznik prasowy ministerstwa obrony i oficer, wydał właśnie po ukraińsku tom poezji pt.: „Zakładka”. Bogdan Logvynenko opublikował ostatnio po ukraińsku „Deokupację”, Artem Czech – „Pisnię wyjkritogo szlajchu”. Prywatnie jest mężem Iryny Ciłyk, po polsku ukazał się właśnie jej wczesny zbiór opowiadań pt.: „Czerwone ślady na czarnym”. Ostap Slyvynski – lwowski poeta i tłumacz m.in. „Ksiąg jakubowych” Olgi Tokarczuk, prozy Stasiuka, wydał właśnie po ukraińsku „Wojenny słownik”. Oksana Rubaniak – poetka i pisarka – również rozmawiała z nami gdzieś z przyfrontowego zagajnika. Ciężko ranna pod Wułhedarem, wróciła do oddziału i walczy dalej. Jej najnowsza książka po ukraińsku to „Doroga żitja”. Chrystja Wengyniuk –poetka, która przyjechała do Czerniowców ze swoją książką dla dzieci: „Moja mama góra”. Dobrze, że Polska jest dla wielu z nich swoistym oknem na świat, że nasze tłumaczenia są często pierwszymi, i że stąd zaczyna się ich droga na Zachód. Oby tak pozostało i oby się to nie zmieniło.
Literackie tradycje Czerniowców
To bardzo żyzna literacko ziemia, ukraiński czarnoziem. W Czerniowcach urodziło się i tworzyło wielu ważnych pisarzy i poetów – Żydów, Włochów, Austriaków. Może najważniejszym nazwiskiem, które otwiera plejadę, jest Rose Ausländer, właściwie Rosalie Beatrice Scherzer, pisząca początkowo w Czernowitzer Morgenblatt i w Der Tag. Jej ojciec przeprowadził się do Sadagóry na drugim brzegu Prutu, wierząc w cudowną moc tamtejszego rabina. Religijność ojca musiała głęboko odznaczyć się na jej dzieciństwie. Szabat był jak dotyk skóry ziemi, jak wypoczynek dnia siódmego, nadejście aniołów pokoju, na które ciągle się tutaj czeka, choć już częściej po ukraińsku niż niemiecku czy w jidysz:
Sabbat II
Heute ist
die Haut der Erde
zart
das Messer schläft
das Feuer schläft
Am Scheitel der Mutter
Der Friedensengel
bewacht da Haus
Wiessbrot und Wein
Gast
unser König
wir singen
den siebenten Tag
wir rühmen
die Ruh
Niezwykle ważnym pisarzem Czerniowców był Georg von Rezzori, który pochodził z sycylijskiej rodziny, przybyłej w połowie osiemnastego wieku do Wiednia. Wojna wygnała go z Czerniowców, na lata pozostawiając bezpaństwowcem, jakby nie udało mu się zapełnić miejsca po rodzinnym mieście, ale obywatelem świata był już wcześniej – studiował w Wiedniu, mieszkał w Bukareszcie i Berlinie. Sławę przyniosły mu trzy powieści napisane po niemiecku: „Maghrebinishe Geschichten”, „Ein Hermelin in Tschernopol”, „Memoiren einen Antisemiten” – wszystkie o Czerniowcach. Był jednym z reporterów procesu norymberskiego, co stanowiło wówczas wyjątkowe wyróżnienie reporterskie, dzięki czemu stał się też sławny i dołączył do grona europejskiej socjety – grał w filmach, m.in. z Brigitte Bardot i Jeanne Moreau w „Viva Maria”. Właśnie czekamy na tłumaczenie Małgorzaty Gralińskiej autobiografii von Rezzoriego „Blumen im Schnee”, czyli po polsku „Niegdysiejszych śniegów”, co z pewnością będzie u nas ważnym wydarzeniem literackim. Kupienie w Polsce którejkolwiek z książkowych pozycji Rezzoriego graniczy z cudem lub kosztuje równowartość wagi w złocie.
Icyk Manger urodził się jako syn krawca Hillela i Khave Voliner, która, choć niepiśmienna, przekazywała dziecku żydowskie opowieści i piosenki; Icyk przez całe późniejsze życie zbierał je i wykorzystywał. Chodził do chederu, później do szkoły ludowej i gimnazjum, z którego jednak go wyrzucono, więc przyuczał się do zawodu krawca. Zaczął pisać poezję w jidysz, jego pierwszy wiersz ukazał się w rumuńskim czasopiśmie jidysz „Kultur”, a już w wieku osiemnastu lat zadebiutował tomikiem „Sztern oifyn dakh” („Gwiazdy na dachu”). Pierwszych dwadzieścia lat spędził w Bukowinie, ale pociągała go ówczesna stolica jidyszkeitu, czyli Warszawa. To w Warsze ożenił się – najpierw z Golde Trauring, a później Rokhl Auerbakh, która zdeponowała jego warszawskie papiery w archiwum Ringelbluma.
Paul Celan (Antschel), najsłynniejszy z czerniowieckich pisarzy, urodził się przy Saksahańskoho 3. To niewielka uliczka niedaleko od Kobylianskoy/Pańskiej/Herrengasse. Język niemiecki, jak pisze Hirsch i Spritzer, był dla czerniowieckich Żydów drogą do awansu społecznego, przynależności, kultury czy wręcz w ogóle do rzeczy bardziej podstawowych, jak chociażby posiadania obywatelstwa i bycia zrównanym w prawach z innymi narodami. Język, który po wojnie stanie się dla Antschela „mową śmiercionośną”, a w którym tworzył będzie przez całe życie. Niemiecki – język matki, a w jej przypadku, jak wspominał – wyłącznie Hochdeutsch, pozostanie jego „Muttersprache” także po Zagładzie.
Antschel uczy się najpierw w szkole niemieckojęzycznej (Meisler), później hebrajskojęzycznej (Safa Ivrija), następnie rumuńskiej (Liceul Ortodox de Baeti), wreszcie ukraińskiej Kron-Pronz-Gymnasium, do której uciekł przed rumuńskim antysemityzmem i w której zdał maturę. W wieku piętnastu lat zaczyna pisać wiersze. Nadchodzi wojna. Niemcy dają Rumunom niemal całkowitą samowolę w mordowaniu bukowińskich Żydów. Dla rodziny Antschelów oznacza to getto, prace przymusowe, na chwilę ratuje rodzinę protekcja burmistrza Czerniowców, Traiana Popovici, ostatecznie jednak rodzicom poety nie udaje się uniknąć przeznaczenia – trafiają do obozów w Naddniestrzu, skąd już nie powrócą. Ojciec Paula umiera na tyfus w obozie w Gaissin (Hajsyn w obwodzie winnickim), matka, Friederika z domu Schranger, zostaje zastrzelona jako niezdolna do pracy w KZ Michailowska. W chwili ich aresztowania Paula nie ma w domu (ukrywa się w wytwórni kosmetyków? u przyjaciół? wybiega z domu po kłótni z ojcem? – przekazy nie są jasne), nie ma go również w momencie wywiezienia transportu, w którym znajdują się rodzice, co uratowało jemu samemu życie, ale pozostało wyrzutem sumienia na całą jego resztę. Pada, Matko, śnieg na Ukrainie: / Korona Zbawiciela tysiąc ziaren żalu („Zima”).
Paul trafia do obozu Tabaresti, prowadzonego przez Organization Todt. Kiedy wraca do Czerniowców w lutym 1944 roku, jest już poetą. Ma zapisanych około setki wierszy. W domu Rose Ausländer spotyka Immanuela Weissglasa i Alfreda Kittnera. Wraca też na sowiecki uniwersytet, by tym razem rozpocząć studia na anglistyce. To teraz i to tutaj, w Czerniowcach, pisze pierwszą wersję „Todesfuge” – może najważniejszy wiersz o Zagładzie. To pierwszy opublikowany wiersz poety, który ukazuje się pierwotnie w rumuńskim tłumaczeniu jako „Tangoul Mortii”, a poeta po raz pierwszy podpisze się anagramem swojego nazwiska: „Celan”.
Pożegnanie
Siadam na zakurzonych płytach – nade mną ciężko opadają słowa na przyklejonych do fasady kamieniczki kartkach w brązie: Schwarze Milch der Frühe wir trinken sie abends, wir trinken sie mittags, wir trinken sie morgens, wir trinken sie nachts… Brzmi gdzieś głęboko wewnątrz jego głos, którego barwa i tembr zachowały się w nagraniach. Przechodzę dalej, ulicą Kuśnierzy, gdzie mieszkała Rose Sherzer, znana jako Ausländer, w której mieszkaniu spotykało się młode pokolenie poetów – Paul Antschel, Alfred Kittner, Imanuel Weisglas, gdzie, w głowie Weisglasa, rodzi się „czarne mleko”. Idę w stronę tureckiej studni, by po drodze zajrzeć do Bethausu przy Sadowskiego, w czasach sowieckich przerobionym na warsztat, gdzie w piątkowe popołudnie rabin dopytuje się, czy aby na pewno chodzisz w Warsze do synagogi. Jem z nimi kolację w sali modlitwy i rozmawiamy po rosyjsku, w jidysz, a czasem po niemiecku. Błądzę w poszukiwaniu postpamięci – nie tylko tej żydowskiej, ukraińskiej, niemieckiej, rumuńskiej, ale też śladów czarnopolskiego gronostaja von Rezzoriego. Ale to, co spotykam, to przede wszystkim echo obecnej wojny w mieście, które choć bardzo daleko od frontu, zagubione gdzieś na obrzeżach Europy, jest tej wojny dalekim echem. Rano, po trzeciej lub czwartej budzi mnie alarm przeciwbombowy, ale ani ja sam, ani nikt wokół nawet nie rusza się z łóżka z niewiary, że tutaj, blisko rumuńskiej i mołdawskiej granicy, może spaść rosyjska rakieta i nas zabić. A przecież może. Wielu się tak pomyliło. Tylko strach nie opuszcza mnie do świtu. Poranki zimne i ciemne, latarnie na ulicach nie palą się, czasem światło gaśnie w środku nocy, wszystko zamiera, w mieszkaniu panuje kompletny mrok, nie ma świec ani latarki, jest tylko telefon i jego zimne mleczne światło.
Polecam następujące lektury przed wyprawą do Czerniowców:
- John Felstiner: „Paul Clean. Poeta, ocalony, Żyd”, Austeria, Kraków 2010.
- Marianne Hirsch, Leo Spritzer: „Duchy domu. Czerniowce w żydowskiej pamięci”, Czarne, Wołowiec
- Icyk Manger: „Księga raju, czyli Przedziwne żywota opisanie Szmula Aby Aberwo”, z jidysz przeł. Michał Friedman, PIW, Warszawa 1988.
- Martin Polack: „Po Galicji. O chasydach, Hucułach, Polakach i Rusinach”, Borussia, Olsztyn 2000.
- Grzegorz Rąkowski: „Ukraińska Bukowina i Besarabia. Przewodnik krajoznawczo-historyczny”, Rewasz, Pruszków 2016.
- Gregor von Rezzori: „Gronostaj z Czernopola”, Taschenbuch Verlag, Berlin 2004.
- Elizer Sztajnbarg: „Majselech / Żydowskie bajki z Czerniowców”, z jidysz przeł. Bella Szwarcman-Czarnota, Czerniowic 1936, Austeria 2014.