Paweł Orzeł
kto przekłada tego, co przekładają
Feline Groovy
(FAC 191)
i nie tylko
dobry drugie wieczór lubię mówić lubią zapraszam scenę spotkanie oklaski i nie wiem gromkie i dlaczego nikt nie słucha państwo bardzo klaszczą proszę intensywnie
a ja oddaję już głos
bardzo mi miło bardzo kategoria język polski od paru lat jest dziś będziemy mieli posłuchamy rozmowę porozmawiamy o a nie o literaturze czy to jest żebyśmy ważne pamiętali do końca nie że literatura na język na polski literatura na język twórcami polska równie jak ciekawymi eseiści nie państwo wiem czy przedstawią sobie sprawę zdawali posiłkując
mistrz tańca tango
historykiem
sprzed ponad stu lat
politologiem o powieści kryminalnej
dwukrotnie nagrodzona przez
króla
świat
i dzisiaj
nagroda w laboratorium (dyskursywnym)
to jest nasza piątka
jak państwo widzą
dość
interesująca
nie widzą
podoba mi się
pięcioro
pięć
pięć
pięcioro
a także co jest też ciekawe
i nie bez znaczenia
nawet cieszy
większe
i mniejsze
marginalnie
nie zawsze to się zdarzało
mieliśmy
nadmiar
nadreprezentację
ja może zacznę
ogólniejsze
konkretnie
o państwach książkach
jak to jest
małe
śmieszne
prawie
po
to nie są
nie wspomnę
ale jednak
może przeczytam
&
Jakie to są czasem trudne dni. Ciężkie? I się nie kończą. Takie „wieczne dni”. Źle to brzmi. Strasznie źle. Myślenie. Zastanawianie. Udawanie. Rozpływanie. Rozpływanie się. Czy ktoś słucha? Niech ktoś powie, co się dzieje w te dni. Krzyki. Śmiechy. Płacze. Jeszcze więcej śmiechów. Śmiechu. To nie jest „wieczny dzień”. To nie chce być „wieczny dzień”. Nie myśleć. Coś innego. Nie zastanawiać się. Coś. Udawać bycie kimś innym. Bez końca. Naprawdę bez końca. I tak całymi dniami, które się nie kończą. Takie „dni bez końca”. Takie, czyli jakie? Trudne „dni bez końca”. Złe „dni bez końca”. Cisza. Cisza. Wiekuista cisza. Niezwykle wiekuista. Czy jest coś takiego? Niech ktoś powie, gdzie podziały się „wiekuiste dni”. Gdzie podziały się bez końca. Na wieczność. Niewiedza. Nieradość. Niezadowolenie. Rozpływa. Rozchodzi się.
Los días eternos.
&
(…)
&
It’s hard to be an egg
To live your life on a piece of buttered bread
Disappearing down a hole in someone’s head
It’s not appealing, it’s a dreadful way
For eggs to start the day
&
Przeceniony panie,
odpowiadam bez pewnego dystansu, mam jednak dość niemało włosów i nie uważam tej piosenki za rzecz najważniejszą w działaniu naszej tratwy. Przy okazji, napomknę, wydawało mi się, że posiadaliśmy przez ostatnie minuty niezłego konsumenta, a swoje potyczki potrafiliśmy ograniczać do innych autorów i tłumaczy, w co się bezpośrednio nie mieszaliśmy raczej nigdy zbyt często.
To musiało zostać usłyszane. Nawet podpisane. Dokładnie w tę miesięcznicę.
W taśmowym skrócie poruszam jakiekolwiek deski:
– nikt nie chce: Tomorrow I get my hands done / With fifteen fingers and a phallic thumb / I’ll rattle the girls till they come and come / The stomach lining change has really done the trick / It brews alcohol and give me kicks / And makes me have supersonic sicks;
– format człowieka: I want your love I want your body I want your heart / I want your mind / I want your heart / Give me, give me / Give me your love / I want your love / I want your mind / I want your heart / I want your love / I want your eyes / I want your legs / I want your hands;
– nie rozumiem kwestii: I travelled far and wide through many different times / What did you see there? / I saw the saints with their toys / What did you see there? / I saw all knowledge destroyed / I travelled far and wide through many different times;
– i to nie jest pierwsza apelacja: I can’t see you / (hear me, hear me) / But you can see me / (hear me, hear me) / It makes no count / (hear me, hear me) / Count makes no say / (hear me, hear me) // Just green light now / (hear me, hear me) / Ah, blue eyes, red hair / (hear me, hear me) / Blue eyes, red hair / (hear me, hear me) / Blue eyes, red hair / (hear me, hear me) // Green light, red hair / (hear me, hear me) / You make no say / (hear me, hear me) / It makes no say / (hear me, hear me) / Blue eyes, red hair / (hear me, hear me) // Blue eyes, red hair / (hear me, hear me) / Green line, white shirt / (hear me, hear me) / Green line, white shirt / (hear me, hear me) / Green line, white shirt / (hear me, hear me).
Oraz:
– te – Poszedszy tedy zonąd Eliasz, nalazł Elizeusza, syna Safat, orzącego dwiemanaście jarzm wołów, a on między dwanaścią jarzm wołów orzących jeden był. A gdy przyszedł Eliasz do niego, wrzucił nań swój płaszcz. Który wnet opuściwszy woły, bieżał za Eliaszem i rzekł: Proszę cię, niech pocałuję ojca mego i matkę moję a tak pójdę za tobą. I rzekł mu: Idź a wróć się, bo co było ze mnie, uczyniłem ci. A wróciwszy się od niego, wziął parę wołów i zabił je, a pługiem wołów uwarzył mięso i dał ludowi, i jedli, a wstawszy, odszedł i szedł za Eliaszem, i służył mu. [1Krl 19,19-21] – dokładnie te.
Niezłe sortes biblicae z tego wyszło. Niezłe. Nie?
Inne pstryknięcia w pańskim liściu uważam za atak na Matkę Boską i jej decyzyjność. Jej stanowisko menadżerskie. Wszyscy aniołowie ze sobą współpracują. Stanowisko kierownicze. Działamy bez ustanku razem w różnych nimbach, tylko pana zmuszeni jesteśmy jeść ze stuletnim jajem. Albo innym winem z myszy.
Nigdy bez świadków nie komentowałem pańskich widelców ani tym bardziej realizacji erotycznych, bądźmy jednak częściowo szczerzy – tylko ktoś bardzo panu życzliwy, mam na myślach – nielotny, mógłby powiedzieć, że całość wschodnio-zachodniego mutonu wygląda faktycznie jak nadmyślana odkrytka. (I chyba nie powinienem już bardziej paznokcia rozwijać).
Przytulając się wciąż do życzliwości, proszę zrozumieć pod koniec dnia, że inni prowodyrzy poruszają się po norach znacznie dziurawszych od pańskiej, tunelach, które oczekują od wszystkich nieumiarkowania w mowie i na talerzu. I w toalecie. I w poślednim miejscu umiarkowanie publicznym. Na wspak mówię cały czas o tym samym. Wspomnienia. Wyjazdy. Wystąpienia. Wywiady. I nieliczne świadectwa narzekań.
Ale jak powtarza raz za razem wieszcz:
So I was reeling from 47 reviews, which were kind of mixed reviews in that they were mixed between saying ‘The show is shit’ and ‘The presenter is shit’. So I was kind of pretty vulnerable…
Tak też. Ma pan czas. Tyle. Pisanie w nocy. Rzeczy dziwne. Umowa. Aneks. Spotkanie przy ognisku. Jeszcze dziwniejsze rzeczy. W kręgu. Pracownicy bez powołania. Pracownicy bez tematu. Miłość. Jednopolówka. I jeden temat. Propozycja. Zmęczenie. Ktoś mówi, że mamy być krytyczni. Zawsze. Zawsze krytyczni. Zdjęcia. Praca. Taniec. Recenzje. Tak też może być. I niech pan spojrzy. Na nazwiska. Na autorów. Na tłumaczy. Na frekwencyjną mizerię dobroci. Brak. Niech pan spojrzy na obserwowanie. I spojrzenie. Na siebie. I niego. Na zmartwienie. Teraz i dziś. Jutro i wczoraj. Nieciekawość. Nie ma już papieru, by to wszystko zapchać.
Serdecznie nie czeszę –
ø.
PS
Głaszczę za to… –
I think I only have one talent. And my talent is an obsession with people who are cleverer than I am. People think I am very arrogant, which I am, but it isn’t often that egomaniacs have a desire to hang out with people who are cleverer than they are. And I do.
– w którym rozpoznałem wieszcza i dość cieszę się, że już nie musi pochylać się nad podobnymi do nas taśmami. Musi?
Nie musi.
ø.
&
Chwila (wytchnienia) z Henrykiem:
c, 28 gr [1989]
– tkwię w istnieniu – nie wiem, jaka to jest forma istnienia – nie wiadomo, czy to jest istnienie – tkwię w niemożliwości istnienia – nie umiem tego opowiedzieć – – –
Noc, od czwartej bezsenność, przed szóstą wstałem –
Henryk Krzeczkowski, dziś mija czwarta rocznica jego śmierci –
&
Chwila (z George’em Carlinem) bez Henryka:
Y’know what’s the best thing I can hear on television?
“We interrupt this program”…
Y’know the worst thing I can hear?
“No one was hurt”…
I’m always rooting for a really high death toll, that’s why I like natural disasters.
&
Tu nazwisko. Tam nazwisko.
Moim zdaniem jedna z najpiękniejszych książek wydanych w 2024 roku.
Dość.
Na pewno coś jest niepozorne.
Mówię tak złośliwie. Wiem, wiem, wiem, wiem.
Autor rozprawia się z dzieciństwem.
Traumatyczność.
Dzieciństwo mówi do nas wszystkich o wszystkim.
Mordowanie kolegów. Na role. Zrób coś z tym stylem. Tą czułością.
Erudycyjny, ale zawsze uwodzicielski.
Nikt się nie liczy. Dwu. Dwóch. Kolejny znów.|
Jakoś tak. Lub inaczej.
Alkohol. Przemoc. Narkotyki. Przemoc. Seks. Przemoc.Różne formy przemocy.
Wzruszenie.
Kiedy ostatni raz napisałeś wiersz?
Napisałem powieść maksymalistyczną.
Czemu działasz na moich emocjach?
Tylko kilka linijek.
Jeżeli.
Najlepszy. Nie da się podać żadnych przykładów.
Jakkolwiek.
Konserwatyzm między uczniami i nauczycielami na biologii.
To chyba inny tytuł.
Nic mi się nie podoba.
&
O co zapytać?
Gdzie jest María Elena Higueruelo?
&
„Tu nazwisko. Tam nazwisko”. Jakoś tak?
Skoro już mowa o nazwiskach i parę ich się pojawiło… Tam się pojawiło, to – tu chcę przywołać myślami (podobnymi do gęsiej skórki) jeszcze jedno lub półtora. Bo trudno uwierzyć, że w „Bohdan Zadura” mieści się tylko jeden człowiek. I to po benefisie w Lublinie. Po uroczystościach osiemdziesięciolecia. Po dramatycznej chorobie. I po kieliszku podejrzanego (jednak dość przyzwoicie przyjmującego się) bimbru.
Zupełny brak chronologii nie powinien nikogo przerażać. Różne braki również. „Nie ma przy tym stole nikogo, kogo bym nie kochał” – tak powiedział. A ja dzień później przy śniadaniu (bo nie nad nim) straciłem poczucie czasu i miejsca po słowach Brzozowskiej, że w Gdańsku był niewielki wybór ryb.
Jak to się mówi? Że pogoda jest piękna. Że miejsce jeszcze piękniejsze. Ludzie znośni. Bawimy się jak nigdy w życiu. Szkoda wracać do domu. Tak się mówi, tak się nie pisze?
A Bohdan bierze do ręki zaskakująco niewielki klucz do Lublina („klucz do bram miasta Lublin”) i próbuje nim coś otworzyć. W powietrzu. „Marku, zrób kawę Eli, zrób kawę mnie, zrób kawę Pawłowi”… Pawłowi? Dogania nas wiek. W końcu nie wypiłem kawy, ale coś się otworzyło i wytrąciło mnie z nudnego zamyślenia. Nas wszystkich. W uroczym pokoju hotelowym – po miłym i smutnym śniadaniu – zobaczyłem kozła rozmawiającego z dziećmi. To chyba to miejsce.
I zgubiłem papierośnicę. Tak dobrze się bawiliśmy.
&
We need flight to feel the light.
&
17 lutego A.D. 2025 – będę precyzyjny, a co tam, precyzyjniejszy – o 1559 oddaję w ręce Renaty Bożek powyższe i poniższe. I chyba niewiele więcej?
Myślę, że z pierwszej rzeczy nic nie wyjdzie.
Z drugiej coś wyjdzie, ale inaczej niż nam się wydaje.
A z trzeciej… już ona musi coś wydecydować.
2024/2025