Kącik Wiesi (8)
Przyćmione światło naftowej lampy obejmowało stół i pochylone nad nim twarze, jasne światło żarówki wdzierało się w każdy kąt. Początkowo trudno było przywyknąć do tej jasności, która przyprawiała o zawrót głowy i rozpraszała domowników. Teraz wszystko miało się zmienić na lepsze, można zapomnieć o praniu na tarce, żelazku z duszą, uciążliwym wożeniu nafty w środkach komunikacji publicznej i wiecznie pękających w dłoniach cylindrach.
Jasność nastała wszędzie i nie trzeba było za nią podążać. Prześwietlone strachy znikały z komórek, sieni, a nawet progu domu. Atrakcją długich zimowych wieczorów, zamiast krótkiej gry światła rzucanej na ściany przez reflektory sporadycznie przejeżdżających aut, stały się obrazy świata płynące z ekranu telewizora. Wszystko co nowe cieszyło i zachwycało. Przeżytki lądowały na strychu. Przysypane kurzem zapomnienia zyskiwały od czasu do czasu uznanie w oczach poszukiwaczy staroci. Do dzisiaj, jakimś cudem, ocalała jedna lampa, choć w stanie niekompletnym – ze stłuczonym lustrem i bez klosza. Zardzewiałe pokrętło z trudem przesuwa upalony knot, ale co najdziwniejsze, przez lata w pustym pojemniku nie zwietrzał zapach nafty. Dla kogoś z zewnątrz ta intensywna woń wydawał się odurzająca, ale nie dla rodziny, która zdążyła do niej przywyknąć. W długie zimowe wieczory wszyscy zbierali się przy stole, na środku którego stawiano jedną z dwóch, będących na wyposażeniu domu, lamp naftowych. Mogło zabraknąć na chleb, ale zawsze musiał być pewien zapas nafty i knotów. W blasku lampy ogniskowało się życie. Rankiem przed wyjściem do szkoły zaspane dzieci siorbały mleczną zupę, a wieczorami rozkładały książki i zeszyty. Kręcąc się na ławie, stale łamały stalówki i odsuwały na brzegi talerzy mdlące kożuchy. Poza jaśniejszym kręgiem mościła się noc.