Myśleć inaczej niż jest w zwyczaju –
to wcale nie świadczy o lepszym intelekcie, lecz o silnych, złych skłonnościach.
Nietzsche
Nie napiszę nic na temat herezji, co miałbym napisać, czego nie wiedzą już wszyscy? Pomyślmy.
♦
rys. Adam Falkowski
Napisanie na temat herezji czegokolwiek wstępnego (może nie występnego) wymaga posłużenia się następującymi pojęciami, wątkami, składnikami:
herezją
ortodoksją
prawdą
fałszem
normalnością
obłędem
szatanem
bogiem
sacrum
profanum
ciekawością
nudą
jeszcze bardziej obojętnością
przede wszystkim nieprzyczepnością
myśleniem samodzielnym
niesamodzielnym tak samo
bezmyślnością samodzielną
niesamodzielną tak samo
seksualnością w gorsecie
seksualnością bez gorsetu
nieskalaną czystością
nieskalanym brudem
uległością
potulnością
gwałtem
skandalem
poprawnością polityczną
i niepolityczną także
i niepoprawnością tak samo
niepolityczną również
ciekawostką historyczną historycznie wyolbrzymioną
anegdotą towarzyską lecz towarzysko zniekształconą
nazwiskiem myśliciela modnego lub niemodnego
mottem koniecznie z Nietzschego
pojęciem najlepiej francuskim mądrze brzmiącym
lub nie brzmiącym ani trochę
wyznaniem osobistym z odcieniem żenady
oskarżeniem publicznym nie kryjącym ekstazy
i to nie wszystko, jeszcze więcej trzeba, dużo, dużo więcej – obrać to wszystko, pokroić, zalać, zagrzać, doprawić, wymieszać, odcedzić, ostudzić, spożyć, do wyboru strawić, zwymiotować, opublikować wreszcie – egzystencjalne koło niestrawności, manifestacja pustki, strach przed wieczną przytomnością albo wiecznym snem.
Przez długi czas (jak długi?) heretyk potykał się z ortodoksem, powołując się na utrzymywanie bliższych stosunków z prawdą; na śmierć i życie ścierali się dwaj ortodoksi, poprawny z pomylonym, każdy z flagą prawdy absolutnej w garści.
Czy coś się zmieniło?
Przez długi czas (czy tak długi, jak wszystkie sny razem wzięte?) ortodoks poprawny potykał się z ortodoksem pomylonym, albo ortodoks pomylony potykał się z ortodoksem poprawnym; potem heretyk zaczął ścierać się z ortodoksem poprawnym oraz pomylonym, gdyż uznał obu za pomylonych, w równym stopniu.
Czy coś się zmieniło?
rys. Adam Falkowski
♦
Godłem polskiej republiki jest orzeł w koronie, jest to paradoks o pierwszorzędnym znaczeniu, gdyż podnosi niekonsekwencję, rezerwę względem ortodoksji, do rangi narodowego symbolu.
Pierwszym poświadczonym historycznie na ziemiach polskich buntem przeciwko tyranii władzy i obcej religii była tak zwana reakcja pogańska, datowana mniej więcej na rok 1031.
Wtedy to, jak przekazali kronikarze, działo się w Polsce prześladowanie chrześcijan, paliły się kościoły, klasztory – ludzie powstawszy pozabijali biskupów i popów, i bojarów swoich – chrześcijaństwo żałośnie, ach, upadło.
Stąd czerpie soki życiowe każde późniejsze narodowe powstanie.
Tu się zaczynają dzieje.
Każde późniejsze narodowe powstanie jest spadkobiercą pierwszego.
W czasie krwawej walki o świętość całkowicie już dziś wymazaną, zapomnianą, pozbawioną treści, rodzi się hałaśliwa, podniosła pustka dziejów.
Czy napisał ktoś-kiedyś staropolskie, pogańskie „Pieśni Osjana”?
♦
Sto lat temu Chesterton z wyrzutem oświadczył, że prawomyślność nie jest modna, że heretykiem chce być każdy, że literatura zaparła się polityki niezdrowo i ze szkodą dla siebie.
Czy coś się zmieniło?
Pisarzowi przytakują dzisiaj ci, którzy chcą restaurować i zakładać Kościoły.
Płytkością, miernotą, niepowagą, wstrętem do prawdy żywią się związki zawodowe proroków, toczących swoje prywatno-publiczne krucjaty.
Lekceważenie poglądów, kpił łagodnie Chesterton, jest bardziej niedorzeczne niż palenie za światopogląd na stosie. Nieśmieszny żart nadal jest żartem.
W gronie Związku Pisarzy ze Wsi zrodził się kiedyś pomysł, by go sformalizować jako związek wyznaniowy, co mogłoby stanowić remedium na jego wiekuiste bolączki finansowe. Był to projekt oczywiście na wyrost, skoro inicjatorzy nie umieli zarejestrować nawet stowarzyszenia przez ponad dwa lata. Nie trzeba dodawać (ale przecież dodam), że ani Związek, ani Pole nie miały i nie mają credo. Przy nich Kościół Latającego Potwora Spaghetti otacza tak nobliwa aura, że tylko Święte Oficjum można z nim porównać.
rys. Adam Falkowski
♦
To nie jest zbiór dzieł na temat, herezja to pretekst – inspiracja – zachęta – do podróży jak najdalszej, na tyle, żeby powrót nie był łatwy. Jeśli nie ma nic świętego, jak uniknąć nudy? Wszystkie bóstwa przechodzą okres dojrzewania; te dojrzałe czczą prawomyślni, niedojrzałe nęcą tych, których prawo uwiera. Światło pada z góry na człowieka albo człowiek promieniuje światłem, nawet skromnym, w obu przypadkach skutki bywają bardzo mierne, ale najważniejsze to strzec się łatwizny. Coraz trudniej czytać jest kogoś, kto nie oszalał i nie zapragnął świecić sam z siebie, przeistaczając się w materiał radioaktywny.
Przeszedłem (czas wyznania) przez studia z wielkim trudem, zaczynałem kilka, z tych, które ukończyłem, najłatwiejszych jakie są pod słońcem, wyleciałem wpierw po roku, przymierzałem się do pisania doktoratu dwukrotnie, żaden etap w moim życiu nie kojarzy mi się z równie wielką bezmyślnością rozciągniętą w lata, jak te studia zaczynane, ponawiane, przeciągane, z bezmyślnością moją, profesorów, książek. Nie ma w moim życiu nic głupszego niż chodzenie z indeksem po wpisy i konsultacje z jednym naukowcem, z drugim, przeglądanie się w ich spojrzeniach bezbarwnych. Chciałem wierzyć, że jest w tym wszystkim jakaś treść. Ale treść to gra, to reguły gry, a gdy nie wiesz, jak i po co masz grać, zostajesz sam zamknięty, mijając się z obcymi ludźmi w ciasnych korytarzach, blednąc z dala od słońca. I tracąc odporność.
Ta prywatna dygresja ma wbrew pozorom wciąż charakter wstępny.
Dopiero co przyjęty na studia doktoranckie w drugim już ośrodku, pierwszy raz pojawiłem się na zebraniu katedry archiwistyki niestosowanej na wydziale próżności i chełpliwości (przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie) w maleńkiej klitce wypełnionej składanymi krzesłami, rozstawionymi naprzeciw szerokiego biurka, światło jesienne sączyło się przed lufcik, wszyscy, mimo ciasnoty, zasiadali jakby w innych galaktykach, oczy profesora emitowały spojrzenie, które zdawało się topić w połowie drogi do mnie w jakiejś niewidzialnej barierze. Toczyła się tam gra, lecz sprawiała wrażenie, że nikt nie wyjdzie z niej żywy.
Rzeczywiście, po jakimś półroczu ów profesor zmarł.
Jeśli jest na świecie coś świętego, to w takich miejscach gnije. Nie wiem, jakiej rzekomej świętości było mi trzeba. Ale opuszczałem tę celę, jakbym uciekał przed śmiercią.
Nie mogłem poruszyć spraw dyskomfortu i niedoboru światła, nie ilustrując ich sobą.
W numerze o herezjach mamy prawo do wszystkiego.
rys. Adam Falkowski
♦
Skądinąd można wątpić, czy wyznawca, który coś na serio tworzy, czerpiąc zarazem z reguł, które ma wyznawać, nie musi popełniać herezji – czyli, etymologicznie biorąc, „dokonywać wyboru”.
Kiedy w roku 1933 władzę w Niemczech przejęła partia nazistowska, Arnold Schönberg, wychowany w żydowskiej rodzinie, lecz od dziecka chrześcijanin, najpierw katolik, od osiemnastego roku życia ewangelik, mając lat pięćdziesiąt dziewięć odpowiedział w sposób współmierny do ideowej ewolucji swego kraju, wyemigrował i przeszedł na judaizm.
Ale treści zawarte w Starym Przymierzu, żydowski Bóg, zajmowały go od dawna. Pod koniec lat dwudziestych napisał Schönberg libretto trzyaktowej opery „Moses und Aron”, w której posłużył się epizodem z Księgi Wyjścia, by przedstawić traktat o konflikcie czystej myśli z tragiczną przyziemnością świata. Do roku 1933 zdążył skomponować muzykę do dwóch pierwszych aktów.
Mojżesz słyszy głos Boga w Gorejącym Krzewie, otrzymuje misję; przekonać ma swój lud do idei Boga – odwiecznego, niezmiennego, niewidzialnego, niewyobrażalnego – wierny tej idei, lud odnajdzie drogę do ostatecznego wyzwolenia.
Mojżesz odpowiada, że nie umie mówić; jego język jest drętwy; nie chce być prorokiem. Głos go uspokaja: twój brat Aron będzie twoimi ustami, on wyrazi twoją myśl.
Tymczasem komunikacja między obu braćmi od początku się chwieje, przemiana myśli na słowa wiąże się nieustannie z niezrozumieniem i ze zniekształceniem. Jest to przede wszystkim skutek odmiennego rozłożenia akcentów; Bóg przekazał myśl i powierzył misję – Aron (w taki sposób, nie „Aaron”, zapisuje jego imię Schönberg) traktuje misję serio – chce uwieść ludzi ideą stojącego po ich stronie wszechmocnego Boga. Mojżesz z kolei (którego rola nie jest śpiewana, lecz używa mowy wokalnej, Sprechgesang) jest zajęty wyłącznie obroną czystej myśli; potrafi tylko powtarzać na okrągło to samo, co usłyszał od Krzewu: Bóg jest jedyny, osobny, niepojęty, absolutny – i cokolwiek zostanie do tych słów dodane, zafałszuje ich treść.
Nic dziwnego, że czysty przekaz boskiej idei nie przekonuje nikogo – lud pyta, gdzie jest Bóg, którego nikt nie widzi; skąd mają wiedzieć, że istnieje, że posiada moc? Aron im tłumaczy, że ich nowy Bóg będzie karał zło i nagradzał dobro. Mojżesz protestuje: Bóg nie karze i nie nagradza, bo sam stworzył wszystko; w jaki sposób ten czy tamten człowiek miałby wpływać swym działaniem na działanie absolutu? Aron chce pokrzepić ludzi wizją bliskiej obecności Boga, który ich obdarzy łaską – Mojżesz się nie zgadza; czysty i prawdziwy absolut jest bezwzględnie obcy i osobny, z człowiekiem nie ma nic wspólnego.
Kiedy po czterdziestu dniach nieobecności Mojżesz powraca ze spisanym prawem i wstrząśnięty widzi obraz Boga czczony w złotym cielcu przez lud za przyzwoleniem jego własnych „ust”, Aron się broni: tak samo jak Mojżesz, rozumiał czystą myśl, lecz na użytek ludzi musiał ją uprościć. Kocham mój lud i dla niego żyję. A lud nie uwierzy w prawdę, jeżeli jej nie czuje.
Mojżesz odpowiada: lud musi nie poczuć, lecz pojąć. Ja kocham moją myśl i dla niej żyję.
W konsekwencji lud wyrusza w ślad za Aronem i wyczarowanym przez niego słupem ognistym, a Mojżesz niszczy tablice i pada na ziemię zrozpaczony, zwątpiwszy w swoją misję.
Tak się kończy akt drugi – a razem z nim opera w kształcie, który pozostawił Schönberg w momencie swej konwersji na judaizm.
Do aktu trzeciego, zaskakująco krótkiego i mało przekonującego, w którym Mojżesz znów ma władzę nad ludem, zaś Aron pada martwy pod ciężarem odpowiedzialności za zdradę czystej idei, Schönberg muzyki ostatecznie nie napisał, choć miał nadzieję to zrobić przez pozostałe osiemnaście lat swego życia. Tymczasem dzieło zastygło w punkcie, w którym idea, zamiast zatruymfować brutalnie i bezkompromisowo ponad zmiennością i słabością świata, ginie w starciu z nadzieją, wyobraźnią i magią. Tak jakby ceną, którą musiał ponieść twórca za pojednanie się z religią, dramatycznie okazała się herezja, długim wysiłkiem bezczynności wymuszona na sobie.
Tytułem historycznej ciekawostki: mniej więcej w tym samym czasie, w którym Schönberg, symbol awangardy i uosobienie artysty z dumą stawiającego świat na głowie, przerwał pracę nad operą, w Finlandii na ponad dwie dekady zamilkł pod ciężarem własnych ambicji Sibelius, klasyczna figura muzycznego konserwatyzmu. Akurat kiedy twórczość Schönberga służyła w Niemczech za jeden z wzorcowych przykładów „sztuki zdegenerowanej”, siedemdziesięcioletni Sibelius otrzymał od nazistów urodzinowy Medal Goethego.
rys. Adam Falkowski
♦
Herezja polega najpierw na sporze o posiadanie prawdy absolutnej, jedna ortodoksja walczy z drugą, potem spór się zmienia, sen o prawdzie blednie, znajduje użytek nowy, indywidualny sens herezji, heretyk nie chce być wyznawcą, szuka własnych reguł sam dla siebie i ponosi konsekwencje, bo herezja sama z siebie nie chroni przed nudą, głupotą i pustką, nic przed nimi nie chroni, jedna gra się wyczerpuje, znajduje miejsce nowa, ale są gry ciekawsze od innych, bo więcej ryzykują, ostatecznie, jak to właśnie w αἵρεσις, chodzi o dokonywanie wyboru, choćby to był wybór między relaksującym spacerem i skokiem nad przepaścią.
rys. Adam Falkowski
Piotr Skalski
CZYTAJ TEŻ