Trzy krótkie prozy


 

Uta Przyboś

Dziś przyjedzie Uta Przyboś, myślałem od rana, dziś spotkanie z Utą Przyboś, muszę się ogolić. Zjadłem owsiankę z bananem, poszedłem kupić mleko, chleb i pomidory. Uregulowałem rachunek za prąd, zapłaciłem za wywóz śmieci, zapomniałem się ogolić. Piekłem schab na patelni, kroiłem cebulę, zaparzałem kawę, gryzłem winogrona. Listonosz przyniósł nowe rachunki. Żona wychodziła i przychodziła, syn wychodził i przychodził, kurier dowiózł mu paczkę z laptopem, ale wskutek nieporozumienia trzeba było ją odebrać w sklepie papierniczym na Górnym Rynku.

 

Po obiedzie zadzwoniła Mariola z księgarniokawiarni Kornel i Przyjaciele. Uta Przyboś nie przyjedzie, bo ktoś rzucił się pod pociąg, którym dopiero co wyjechała z Warszawy. Pociąg został zatrzymany przez policję, która czekała na przybycie prokuratora i przetrzymywała pasażerów w wagonach. Prokurator nie przyjeżdżał godzinę, dwie, a kiedy wreszcie dotarł na miejsce zdarzenia i policja uwolniła pasażerów, było już za późno, żeby zdążyć. Uta Przyboś jednak obiecała Marioli, że przyjedzie jeszcze w tym miesiącu, prawdopodobnie w ostatni poniedziałek miesiąca. Mariola powiedziała, że da mi znać.

 

Przez cały dzień było słonecznie i nadzwyczajnie ciepło, jak w sierpniu, a nie jak w październiku. Po południu poszedłem do ogródka pozbierać orzechy. Liście orzechowca rdzewieją i opadają najwcześniej. Spadło też kilka wielkich, pożółkłych liści magnolii i pod ciemnymi świerkami zyczynał się czerwienić octowiec. Wieczorem wiał ciepły wiatr i ciepło świeciły gwiazdy. W trakcie czyszczenia zębów znowu pomyślałem, że trzeba by się ogolić. Może jutro się ogolę, chociaż na jutro nie planuję żadnych spotkań.

 

                                                                                                                                                       X  2019


 

Delgado

Wczoraj rano przyśnili mi się Przyboś i Miłosz. Sen ich rozwidnił czarno-biały. Obaj panowie poeci mieli koło siedemdziesiątki, tak jak ich znamy z archiwalnych fotografii, bez widocznej między nimi różnicy wieku. Był to więc Miłosz już po Noblu, a Przyboś z miesięcy tuż przed śmiercią, kiedy musiał przeprowadzić się do Konstancina. 

 

Przyboś i Miłosz siedzieli przy małym stoliczku pod betonową ścianą wysokiego przęsła wiaduktu czy też pod filarem jakiejś hali dworcowej w wielkim mieście. Z tym, że Miłosz siedział po lewej stronie jakby nieco wyżej. Ubrany w czarny garnitur, patrzył na Przybosia trochę z góry. Przyboś zaś bez marynarki, lecz w białej koszuli z rozpiętym kołnierzem. Mówił. A właściwie powoli, równomiernie, spokojnie recytował i w oczach błyskały mu iskry radości. Jego twarz w półprofilu widziałem lepiej niż twarz Miłosza. Recytował z lekkim uśmiechem, nie po polsku jednak, lecz w jakimś innym języku. Nie słyszałem wyraźnie, bowiem dookoła falował szum jakby sypiącego się ziarna. W tym szumie wydawało mi się, że to język angielski.

 

Nagle Przyboś przerwał i zapytał Miłosza, co to znaczy delgado. To słowo usłyszałem całkiem wyraźnie. Nie, nie było to słowo angielskie. Stałem w odległości mniej więcej dwóch metrów od nich i przysłuchiwałem się z niejakim napięciem. Ciekawiło mnie, co Miłosz odpowie Przybosiowi. Co to znaczy delgado? Zaskoczyło mnie to słowo w ustach Przybosia. Ładne słówko, ale nie angielskie, lecz hiszpańskie. Może zasłyszał je od Peipera. Miłosz miał taki wyraz twarzy, jakby się zawahał. W tej chwili wszczął się jakiś ruch za moimi plecami i ktoś zawołał mnie dwa razy po imieniu. Wtedy się obudziłem. I nie dowiedziałem się, co Miłosz odpowiedział Przybosiowi.

 

X  2020


 

Wiek Miłosza

Ktoś bardzo podobny do mnie, moje alter ego, może nawet ja sam, mówi do mnie:

 – Masz 93 lata.

 – Nie, nie mam 93 lat – odpowiadam.

 – Masz 93 lata.

 – Nie. Mam 66 lat. 93 lata miał Miłosz, kiedy umierał dwadzieścia lat temu.

 – Masz 93 lata.

 – Mam 66 lat, nie będę więcej powtarzał…

 – Masz 93 lata.

 – To ty masz 93 lata… I odpierdol się ode mnie…

Odwracam się plecami, a także na pięcie i robię w tył zwrot w stronę słońca, które biało praży z wysoka. Jeszcze widać, że mam na sobie koszulę z krótkim rękawem, w kolorze piaskowym, w słomianą, rudawą, pszeniczną kratkę. A na głowie mam gęstą, przyciętą krótko jak ściernisko, jasną czuprynę. Czyli: to nie mogę być ja.

 

VIII 2024

 

Zbigniew Machej