Gertruda Stein


Q.E.D.

[fragment Księgi Trzeciej]


 

Nie ma w ludzkim duchu bardziej dominującej i instynktownej namiętności niż zew kraju, do którego przynależymy. O tęsknocie za domem często mawia się tak, jakby w swej pełnokrwistej postaci była osobliwą własnością szwajcarskich górali, Skandynawów, Francuzów i innych narodów, które mają owo poetyckie tło, choć poezja akurat się w tym wypadku nie liczy. To jest po prostu żywotna potrzeba tego specyficznego, własnego powietrza, zużyta atmosfera Londynu, wyrazisty chłód Ameryki, czy rzadkie powietrze szwajcarskich gór. Nadchodzi taki czas, kiedy nic na świecie nie jest ważniejsze niż oddech tego jedynego klimatu. Wart ostatniego grosza na bilet powrotny.

Amerykanka pośród zimowych mgieł Londynu może uświadomić sobie tę namiętną potrzebę, to rozpaczliwe pragnienie w całej pełni. Martwy ciężar powietrza obarczonego mgłą i dymem, niebo ani na moment nie przypominające czystej błękitnej dali, którą mieliśmy za codzienne towarzystwo, zasępione słońce, księżyc i gwiazdy niczym imitacje wymalowane na suficie zadymionego pokoju, rozmokłe, grząskie, mizerne ulice i kobiety w nędznych, obszarpanych spódnicach, ich twarze opuchnięte i pryszczate, z brudnym kurzem osadzającym się w nich tak długo, aż stanie się naturalną częścią odpychającej skóry, wszystko to nabiera dzień po dniu coraz bardziej ponurego ciężaru opresyjnej beznadziei.

Duch nadziei stawia opór. Czuje, że wkrótce będzie lepiej, że to nie może trwać wiecznie; dziś po południu, jutro ten martwy ciężar musi ustąpić, trzeba będzie znów poczuć oddech czystego powietrza, choć na razie cały ten ciężar mgły, dymu i pospolitej brutalnej ludzkości kładzie się człowiekowi na głowie i plecach, odbiera siły by wyprostować ciało, by czynnie nieść brzemię, po prostu staje się rozpaczliwą walką o przetrwanie.

Świeżo uwolniona z tej opresji, Adela stała w salonie transatlantyckiego parowca patrząc na białą linię śniegu przecinającą port Nowego Jorku. Dziewczynka z rodziny, która też uciekła z Anglii po półrocznej próbie, stała obok niej. Ramię w ramię, dwie twarze przyciśnięte do szyby. Przepłynął statek rządowy z podniesioną banderą. Dziewczynka wpatrywała się w nią głęboko, a potem z powolnym zaangażowaniem, jakby do siebie powiedziała:

–  Oto amerykańska flaga, wygląda dobrze.

Adela powtórzyła te słowa, była w nich cała Ameryka i wyglądała dobrze; czyste niebo i biały śnieg i proste czyste duże budynki wszystkie w zimnym i jasnym powietrzu bez skazy.

Nikogo nie zawiadamiała o swoim powrocie, samotnie zeszła na ląd.

– Nie, nie chodziło o to, żeby cię zobaczyć, chociaż bardzo ciebie pragnęłam – wyjaśniała później Helenie – chodziło po prostu o Amerykę. Byłam sama, bo nie miałam czasu zawiadomić żadnej z moich przyjaciółek i choć przecież od dawna za nimi wszystkimi tęskniłam, tak naprawdę wcale mi się do nich nie spieszyło. Po prostu cieszyłam się nowojorskimi ulicami, wysmukłymi podporami nadziemnej kolejki, prostymi wysokimi pozbawionymi ozdób domami, doskonale czystym powietrzem i białą powierzchnią śniegu. To była taka radość uświadomić sobie, że wszystko jest tu odarte z tajemnicy i zawiłości, że jest czysto i prosto i skąpo i solidnie i biało i dostojnie. Mimo że ciebie pragnęłam, nie było mi spiesznie, bo w końcu oznaczałaś dla mnie świat mętny i złożony, trudny lecz przecież konieczny do zrozumienia, a w tamtej chwili chciałam od tego wszystkiego uciec, pragnęłam jedynie oczywistej, powierzchownej, czystej prostoty.

W odpowiedzi na tę potrzebę, Adela po tygodniu w Nowym Jorku pojechała do Bostonu. Zanurzyła się w samej esencji racjonalnego amerykanizmu. Całymi dniami błąkała się po bostońskich ulicach, smakując beznamiętną inteligencję twarzy. Z rozkoszą pławiła się w tłumie pasażerów amerykańskich tramwajów, z jego niewymuszoną poufałością, swobodnymi uwagami i lekką drwiną, wszystko bez dwuznaczności, stwarzało atmosferę, która nie wyzwalała nawet przelotnej reakcji obronnej.

Była to czystość płynąca z wnętrza tych ludzi, cierpliwie obmywana ciągłym strumieniem czystej zimnej wody. Może i znikał przy tym ciężar plam niezbędnych do głębszego wglądu, mogło być też tak, że zabrakło dosadności, by zapewnić całkowitą satysfakcję, ale niewątpliwie dawało rozkosz gardłu zadławionemu sadzą i mgłą.

Przez miesiąc Adela kąpała się w tej czystości, a potem wróciła do Nowego Jorku, znów spragniona świata o nieco większej złożoności.

Przez jakiś czas po jej powrocie między Heleną a nią utrzymywał się pewien dystans. Helena była mocno zraniona jej długą dobrowolną nieobecnością, a Adela nie dość wystarczająco jeszcze rozumiała własne intencje by być w stanie to wyjaśnić. Wydawało jej się tylko, że wolałaby uniknąć ponownego zatracenia się w Helenie.

Uczucie obawy stopniowo znikało. Podczas długich spotkań u Heleny Adela też teraz pielęgnowała ich rytuał cichej zażyłości. Z biegiem czasu jej lęk przed Heleną i samą sobą wygasł i oddała się doznawaniu pełnej radości ze zwykłej bliskości.

Pewnego dnia obie przyznały, że są bardzo blisko stanu szczęścia doskonałego.

– Tak, myślę, że wszystko jest w porządku – powiedziała Adela z ciepłym śmiechem. – A kiedy jest w porządku, to z pewnością bardzo dobrze. Czyż nie jestem obiecującą uczennicą? – zapytała.

– Daleko ci jeszcze do bycia tak dobrą uczennicą, na jaką zasługuje tak znakomita nauczycielka jak ja – odpowiedziała Helena.

– Och! Och! – zawołała Adela. – Teraz dopiero rozumiem, że w porównaniu z tobą jestem wzorem pokory. Nie ma jak spotkanie z prawdziwą arogancją. To sprawia, że rozpoznajesz cnotę dotąd ukrytą.

I po raz kolejny zatraciły się w szczęściu.

Było to bardzo autentyczne zapamiętanie. Adela została z niego wyrwana pocałunkiem, który zdawał się wspinać na same szczyty murów niewinnej czystości. Odsunęła się gwałtownie w przypływie trudnej do opanowania odrazy. Zupełnie nie zważając na Helenę leżała z twarzą ukrytą w dłoni.

– Nawet nie śniłam, że po tym wszystkim, czego doświadczyłyśmy, wciąż taka ze mnie dziewicza dusza – powiedziała do siebie – i że, jak Parsifala, pocałunek mógłby wypełnić mnie szaleństwem nagłej świadomości – po czym pogrążyła się w nagłym porywie obrzydzenia.

Długo leżała w tym nowym zatraceniu. W końcu się odwróciła. Helena leżała w bezruchu, ale na twarzy miała gorzkie łzy. Adela, w przypływie odruchowej skruchy, próbowała ją pocieszyć.

– Wybacz mi! – powiedziała. – Nie wiem, co mnie opętało. Nie, nic nie zrobiłaś, to wszystko moja wina.

– A takie byłyśmy szczęśliwe – powiedziała Helena. Po długiej ciszy zapytała:

– Chodzi o to, że znów poczułaś swoją dawną nieufność wobec mnie?

– Tak – odparła krótko Adela.

– Obawiam się, że nie mogę tego wybaczyć – powiedziała Helena.

– Nie sądziłam, że mogłabyś – odpowiedziała Adela.

Spotykały się nadal, ale każda zajęta walką na własną rękę. Adela w końcu wróciła do tematu.

– Widzisz – wyjaśniała – cały mój problem polega na tym, że nie wiem, skąd u mnie ten sprzeciw, czy to kwestia moralności, czy bezrozumnego instynktu. Wiesz, zawsze byłam przekonana, że żaden logiczny proces myślowy nie pomoże zdecydować, co słuszne i możliwe do uczynienia. Jeśli nie zaczyna się od jakiejś teorii powinności, wszystko jest możliwe i żadna zasada dobra i zła nie obowiązuje. Trzeba albo zaakceptować jakąś teorię albo zawierzyć własnemu instynktowi albo podążać za opinią świata. Chwilowo nie mam żadnej teorii i szkoda, ale naprawdę nie mogę brać pod uwagę woli świata. Co do moich instynktów, zawsze sprzeciwiały się uleganiu jakiemukolwiek uczuciu namiętności. Przypuszczam, że jest to wpływ kalwinizmu, który dominuje w amerykańskim wychowaniu, wypaczył mój naturalny temperament. Jakoś zmusiłaś mnie do uświadomienia sobie, że moje stanowisko w tej sprawie było pogrążające i przyziemne, zamiast moralne i duchowe, lecz mimo to mój purytański instynkt znowu mówi nie i pakuję się w okropny bałagan. Przestaję ufać instynktowi, jestem prawie pewna, że mój sprzeciw nie był głęboko moralny. Przypuszczam, że w gruncie rzeczy była to spora doza tchórzostwa. W każdym razie – zakończyła – chyba nie mam już żadnych moralnych zastrzeżeń i jeśli teraz porzucę instynkt, wszystko powinno być w porządku i możemy zacząć od nowa.

– Obawiam się, że niewiele mogę ci pomóc – odpowiedziała Helena. – Mogę się jedynie trzymać tego, że co byś uczyniła i jak bardzo mnie zraniła, wygląda na to, że ci ufam, bardziej niż ty sama sobie.

Adela jęknęła.

– Jakże beznadziejnie niekompetentna jestem – powiedziała.

Ta pełnia odrazy nigdy się już nie powtórzyła, ale pojawił się między nimi nowy konflikt. Adela zdała sobie sprawę, że Helena żąda od niej odpowiedzi i to zawsze zanim ta odpowiedź jest gotowa. Ich pulsy biły w innym rytmie. Nie mogła nadążyć, a wyczerpane nerwy Heleny nie mogły dłużej czekać. Odkryła, że ból Heleny stał się narzędziem manipulacji. W swojej uczciwości posuwała się dalej niżby chciała, bo nie potrafiła czegokolwiek odmówić tej, która wszystko dała. To była nieczysta sytuacja. Wszystkie reakcje musiała ukrywać, gdyż było oczywiste, że Helena nie mogła dłużej znieść tej walki. Ich dawna otwartość stała się niemożliwa, Adela przestała wyrażać to, co myśli.

Zdała sobie sprawę, że jej postawa była opacznie rozumiana, Helena odczytywała jej powolność jako istotny brak. Był to nieunikniony rezultat sytuacji, w której była nieustannie zmuszana do nadążania za Heleną. Stała się nieswoja i niespokojna, im większą miłością darzyła Helenę, tym bardziej narastał w niej sprzeciw.

Pewnego wieczoru umówiły się na spotkanie w restauracji, zjedzą kolację i pójdą do Heleny. Spóźniona pół godziny Adela zastała Helenę w stanie silnego wzburzenia.

– Ale w czym problem – spytała.

– Problem – powtórzyła Helena. – Kazałaś mi na siebie czekać, jakiś mężczyzna podszedł i mnie zagadnął, pierwszy raz zostałam tak znieważona.

Adela patrzyła na nią z zaskoczeniem.

– Wielkie nieba! – zawołała. – A czego się spodziewałaś wychodząc sama w nocy. Musisz być gotowa przyjąć konsekwencje. Mężczyźni mają całkowite prawo.

– Całkowite prawo! Nie mają żadnego prawa mnie znieważać.

Adela wolno kręciła głową z rosnącym zdumieniem.

– Czy kiedykolwiek zdołamy się zrozumieć – spytała. – Rzecz, która mnie, tak niedoświadczonej, nieśmiałej, wydaje się prosta i nieunikniona i którą spokojnie znoszę dziesiątki razy, ciebie zdaje się zupełnie wytrącać z równowagi, podczas gdy z drugiej strony… Ale nie, nie będziemy już tego drążyć, zjesz coś i poczujesz się lepiej.

– Gdybyś przyszła później – powiedziała Helena, gdy wracały do domu – wyszłabym i nigdy więcej nie chciałabym mieć z tobą do czynienia, dopóki byś mnie nie przeprosiła.

– Nonsens! – zawołała Adela. – Nie mam nic przeciwko przepraszaniu, jedyne, przeciw czemu protestuję, to trwać w błędzie. Jesteś jak bajka – ciągnęła dalej – wciąż wierzysz w boskie prawo szlachetnych czynów i dam. Myślisz, że istnieje jakaś wyższa moc, która sprawia, że świat drży, kiedy mówisz: Mężczyzno, jak śmiesz! Wszystko dobrze, jeśli ten drugi się przestraszy, lecz jeśli nie, wygrywa silniejszy.

Były już od jakiegoś czasu razem w pokoju, gdy Helena przerwała milczenie.

– Zastanawiam się – powiedziała – dlaczego zawsze muszę kochać ludzi tak beznadziejnie sobie nieradzących.

Adela patrzyła na nią przez kilka chwil, a potem zaczęła krążyć po pokoju. Wróciła na swoje miejsce, jej twarz zupełnie nieruchoma, kamienna.

– Och! Niczego złego nie miałam na myśli – powiedziała Helena. – Tak tylko sobie myślę o tym wszystkim.

Adela nie odpowiadała.

– Myślę, że mogłabyś okazywać cierpliwość, kiedy jestem zdenerwowana i zmęczona – ciągnęła Helena z rozdrażnieniem – i nie wściekać się na wszystko co mówię.

– Mogłabym być dość cierpliwa, gdybym nie uważała, że naprawdę myślisz tak, jak mówisz – odpowiedziała Adela. – Nie obchodzi mnie, co mówisz, kłopot w tym, że ty w to wierzysz.

– Ale przecież sama ciągle tak robisz – jęknęła Helena.

– To prawda – odpowiedziała Adela. – Tyle że mnie wolno tak mówić i wierzyć w to, a tobie nie. Jeśli ty wierzysz, to wszystko zmienia. Czyni sytuację nie do zniesienia.

Milczały, Helena rozlatana, niespokojna, Adela zdecydowana i spokojna.

– Och, dlaczego nie możesz o tym zapomnieć? – zawołała wreszcie Helena.

Adela ożywiła się.

– Wszystko w porządku – powiedziała – daj spokój. Jesteś całkiem wyczerpana, chodź, połóż się i spróbuj zasnąć.

Została z nią chwilę, a potem poszła do innego pokoju poczytać. Z nieprzyjemnej zadumy wyrwało ją nagłe wejście Heleny.

– Miałam taki okropny sen – powiedziała – śniło mi się, że jesteś na mnie zła i że mnie na zawsze zostawiłaś. Nie odchodź, proszę, zostań ze mną.

– Jeszcze mi nie wybaczyłaś – zapytała Helena następnego ranka, gdy Adela miała ją właśnie opuścić.

– To nie jest kwestia przebaczenia, to kwestia twojego uczucia – odpowiedziała Adela stanowczo. – Nie dałaś dotąd żadnego znaku, że nie wierzysz w to, co powiedziałaś zeszłej nocy.

– Nie wiem, co powiedziałam – wykręciła się Helena – jestem zmartwiona i udręczona i zgnębiona i tylko czynisz wszystko dla mnie trudniejszym i potem oskarżasz mnie, że mówię rzeczy, których nie powinnam. Ale może nie powinnam była tego mówić.

– Ale jednak w to wierzysz – upierała się Adela.

– Och, nie wiem, w co wierzę. Taka jestem rozdarta i udręczona, zostaw mnie w spokoju.

– Nie masz prawa wysługiwać się ciągle swoim cierpieniem! – wybuchła gniewnie Adela.

– Co przez to rozumiesz? – zapytała Helena. 

– Mówię, że wywierasz na mnie presję swoim bólem, a potem obarczasz odpowiedzialnością za całą sytuację. Mogę stawić czoła własnym kłopotom, ale nie zdołam unieść pełnej odpowiedzialności za twoje.

– Jaka ty jesteś odpowiedzialna – powiedziała Helena. – Czyż nie byłam uległa, kiedy ty robiłaś co chciałaś. Byłam gotowa wszystko znosić, nic nie zrobiłam, by cię zatrzymać.

Adela wpatrywała się w nią.

– Więc taka jest twoja wersja tej sytuacji, tak? Cóż, w tej sytuacji dalsza rozmowa nie ma sensu.

Zaczęła odchodzić, aż zatrzymała się niezdecydowana przy drzwiach. Helena opuściła głowę na ramiona. Adela wróciła, stanęła nad nią, upartą i nieszczęśliwą.

– Och, ja oszaleję – jęknęła Helena.

Adela trwała nieruchomo. Ręka Heleny opadła, Adela uklękła obok niej i wzięła ją w ramiona z gwałtowną czułością, choć obie wiedziały, że żadna nie ustąpiła.

 

przełożył Marek Gajdziński

 

Gertruda Stein