Dzika radość czytania

„Ida” Gertrudy Stein


 

[Gertruda Stein] niejednokrotnie wyśmiewana i rzadko czytywana z przyjemnością, odegrała jednak ważną rolę oddziałując na innych pisarzy, którzy stali się popularni.

[Edmund Wilson, “Gertruda Stein”, tłum. Piotr Kołyszko]

If you enjoy it, you understand it.

[Gertruda Stein w rozmowie radiowej o operze „Four Saints in Three Acts”]

 

Dziś jest ikoną. Jedną z literackich legend modernistycznego Paryża. Jednak w latach 30. ubiegłego wieku pisarskie eksperymenty Gertrudy Stein wciąż budziły konsternację: Dzięki zdaniom tak bardzo rytmicznym, tak niepotrzebnie rozwlekłym, tak wiele razy powtarzanym (…) czytelnik ma ochotę zasnąć (EW, 82) – narzekał Edmund Wilson. Bo też sytuował tę prozę w kontekście symbolizmu, między Williamem Yeatsem, Paulem Valerym, Jamesem Joyce’em i Arthurem Rimbaud. Tymczasem charakterystyczny styl Stein w pewien sposób bliższy jest współczesnej wrażliwości, wrażliwości odbiorców już potrafiących absurd odmieniać przez rozmaite literackie przypadki, przyzwyczajonych do scrollowania, do surfowania po powierzchni tłoczących się zewsząd informacji.

Jednak to znużenie podpowiedziało mi istotne pytanie, o to czy pisanie awangardowe po stu latach wciąż może czytelniczkę cieszyć? A mnie cieszy bardzo, więc pytanie doprecyzowuję: dlaczego?

 

Święci celebryci i wspaniała Ameryka

 

„Ida” to dość późny utwór Stein, powstawał – równolegle z kilkoma innymi – między 1937 a 1940 we Francji, opublikowany został w Stanach w 1941 roku. W zamyśle miała być to proza przystępna, która mogłaby powtórzyć sukces „Autobiografii Alicji B. Toklas”, co zresztą się nie udało.

Pomysł na pseudo-fabułę wyrósł z zainteresowania Stein osobami dziś określanymi jako celebryci, a których ona sama nazywała publicznymi świętymi. Publiczny święty: does nothing and says nothing, and nobody is affected by him in any way whatsoever (IY, xvii-xviii). Wcześniej, bo w 1927, powstało libretto opery Virgila Thomsona „Four Saints in Three Acts”. Tu występowali m.in.: Teresa z Avila i Ignacy Loyola wraz z gronem innych świętych, również wymyślonych. Stein ciekawiły osoby bardzo silnie oddziałujące na powszechną wyobraźnię i dzięki temu zainteresowaniu rosnące do rangi mitycznych figur. „Ida” pokazuje laicką ich wersję. Tytułowa bohaterka miała być wzorowana na Wallis Warfield Simpson, Amerykance, dla której w 1936 roku król Edward VIII zrezygnował z dopiero co objętego tronu. Tygodnik Time uznał Simpson wówczas za człowieka roku, jako pierwszą kobietę w historii. Trudno jednak widzieć w tym tryumf feminizmu.

Kiedy w październiku 1934 Stein, po trzydziestu latach spędzonych w Paryżu, przypłynęła z cyklem wykładów do Stanów, skandalizujący romans był gorącym tematem, bo od kilku miesięcy przyszły król praktycznie nie rozstawał się z wówczas czterdziestoletnią Simpson, już po pierwszym rozwodzie, wciąż jeszcze formalnie związaną ze swoim drugim mężem. Można sobie więc wyobrazić pisarkę między dyskusjami o awangardowej sztuce przysłuchującą się plotkom i komentarzom dotyczącym tej pary niczym dwudziestowiecznej, dopiero kształtującej się legendzie. A potem przepisującą ją na swój sposób. Bo Ida u Stein zrobiona została z domysłów, krążących na jej temat opinii. Jej celebryckość wydaje się więc zarazem czymś przez nią pożądanym, jak i dosłownie ją anihilującym.

Historia zaczyna się baśniowo: pewnego razu urodziło się dziecię (I, 4). Tak też się kończy: i oboje byli zawsze razem (I, 79). A choć pozbawiona jest wyraźnej fabuły, można dostrzec jej zarys: to przygody kobiety, której życiowym planem – konsekwentnie realizowanym – było rewelacyjnie wyjść za mąż.

Luźno powiązane zdarzenia postępują w pewnym porządku. Ida najpierw jest dzieckiem: lubiła mówić, śpiewać piosenki, przenosić się z miejsca na miejsce (I, 6). Była poza domem, albo w domu, zarówno jedno i drugie bardzo ją bawiło (I, 11). Jako nastolatka, decyduje, że będzie mieć siostrę bliźniaczkę, królową piękności, Triumfinkę i zostaje przez nią przesłonięta. Pojawia się więc na chwilę wątek rozdzielenia osoby i jej wizerunku: zapytał o Triumfinkę. / Triumfinki naturalnie nie było. / (…) Ida nie była podobna do Triumfinki, (I, 21-22), zaraz zostaje jednak porzucony. Choć na metapoziomie to główny temat powieści: Ida w powieści pojawia się tylko poprzez cudze wyobrażeniami na jej temat, poza nimi nie istnieje. Ona sama jednak o tym nie wie. Znów pojedyncza, umawia się z oficerami, zarysowuje się już kierunek rozwoju tej postaci jako kobiety rozumiejącej sukces jako dobre zamążpójście: [Ida] myślała o mężczyznach i myślała o prezydentach. Myślała o tym, że niektórzy mężczyźni są bardziej prezydentami niż inni, bo akurat tacy już się rodzą i powiedziała sobie w myśli. Któryś z nich jest mój. (I, 29) Przeprowadza się do kolejnych stanów. Raz pojechała w podróż dookoła świata. Podróż nie trwała zbyt długo, a wszystko co Ida zobaczyła, było dla niej interesujące (I, 46).  Wychodzi za mąż, bierze rozwód. Dryfuje od jednego partnera do kolejnego. Aż wreszcie osiada w Waszyngtonie, a tam: Jest tylu mężczyzn. / Jak się ich tam nazywa. / (…) W Waszyngtonie ktoś może dojść do wszystkiego. Pomalutku to się zdarzyło Idzie. (I, 57) Wszystko, do którego pomalutku doszła Ida, ucieleśnia Andrzej. Dzięki niemu stała się Idą Andrzeja, (…) więcej niż Idą (…), samą Idą (…). Nim do tego doszło nastąpiła zmiana, wszyscy się zmienili, nawet Ida się zmieniła i nawet zmieniła Andrzeja, Andrzej zmienił Idę, żeby była bardziej Idą, a Ida zmieniła Andrzeja, żeby był mniej Andrzejem, i oboje byli zawsze razem. (I, 79)

Anty-akcja rozwija się w rytm powtórzeń. Dzięki nim banały – te siłą rzeczy muszą się pojawiać w swoistym awangardowym przedrzeźnianiu wielogłosowej baśni tworzonej w przestrzeni publicznej – czasem zabawnie zwijają się w sprzeczności (mieszka tam gdzie nie jest, I, 55), czasem odwracają do góry nogami (Ida nie wyszła za mąż, tak że już nigdy nie będzie samotna, I, 44; Jak łatwo jest nie być matką, I, 49). Stein niczym z klocków lego układa też z mniej lub bardziej wyświechtanych opinii cudowne pseudo-aforyzmy: Ile osób z tych, które chodzą we wspólnym jarzmie, widziało kiedykolwiek wołu (I, 37); Istnieje wiele sposobów zarabiania na życie, ale większość z nich kończy się fiaskiem (I, 39); Łatwo jest sądzić, że wszyscy chcemy być dobrzy, ale czy rzeczywiście chcemy. I jeszcze jeden, mój ulubiony: Jeśli są dwa małe pieski, małe czarne pieski, i jeden z nich to suczka, a drugi to piesek, suczka nie ma takiej głupiej miny jaka piesek, z całą pewnością nie ma takiej miny. (I, 47)

Wbrew pozorom zabawy historią rodem z prasowych nagłówków, w powieści wśród równie absurdalnych, co stanowczych rytmicznych stwierdzeń przemykają aluzje do rzeczywistości Stanów Zjednoczonych lat 30-ych. Pojawiają się tak, jakby ktoś podarł gazety i rozrzucił ich kawałki. Bo na „Idę” poza głównym wątkiem składają się nie związane z nim mikro-historie. W nich połyskują np. amerykańskie marzenia o wielkiej fortunie i imponującym awansie społecznym. Elizabeth Angel na swojej posiadłości: znalazła złoto i srebro, a także znalazła platynę i rad. Nie znalazła ropy naftowej. (I, 29). Arthur rozbił się na statku, potem był bezdomny i marzył by zostać królem lub bogaczem./ Nigdzie nie jest powiedziane, że król musi być bogaczem a bogacz królem. (…) Arthur nie podjął jeszcze decyzji kim wolałby być. (…) Wreszcie został oficerem wojsk lądowych i ożenił się z Idą. (I, 32-33).

Przeciwwagą dla tych rojeń o omnipotencji jest mimochodem rzucona wzmianka o Wielkim Kryzysie: [Ida] od czasu do czasu wychodziła z domu, słuchała co ludzie mówią o tym, jak czekają na obniżkę cen./ Zobaczyła zawieszone ogłoszenie, na którym widniał napis, zapłaćcie bezrobotnym, a wokół niego zgromadziło się wiele ludzi i wszyscy patrzyli. (I, 35) Gdzieniegdzie zaplątują się także i ślady tak mocno w amerykańskiej kulturze obecnej przemocy. Tej niemal na porządku dziennym, która czai się na ulicy i w parku, i tej godnej sensacyjnych kronik, jak opowieść o dwóch okradających się wspólnikach, z których jeden w końcu drugiego zabił.

Można więc w powieści Stein dostrzec rozsypany, pełen cudzysłowów i ironicznych półuśmiechów, szkic nawzajem się sobie dziwiących ambicji i niepokojów kryzysowych późnych lat 30-ych. A pośród tego zamętu Ida. Nieświadome centrum niezhierarchizowanych zdarzeń. Jak przystało na literackie echo publicznej świętej, zrobiona z niczego. W młodości: pomalutku nauczyła się czytać i pisać, a wtedy powiedziała sobie, i nie myliła się, że nie musi już nic więcej umieć (I, 11). We fragmentach nawiązujących do kryzysu po prostu siedzi i zawsze jej starcza (I, 35). Stein sięga po co lepsze fragmenty z baśni o nieskromnym i na pewno nie pracowitym amerykańskim Kopciuszku. Karykaturalnie podkreśla sam jej trzon: iluzję łatwego życia na wyciągnięcie ręki. Ida je miała: prowadziła łatwe życie, to znaczy wstawała i siadała i wchodziła i wychodziła i odpoczywała i kładła się spać. (…) Robiła dla wszystkich co tylko mogła. (I, 59)

A skoro w tej awangardowej baśni pozostajemy na poziomie najbanalniejszych czynności, przysłowiowy książę, w którego postać wpisane zostały aluzje do księcia realnego, pojawia się równie zwyczajnie. W dodatku odgrywa jedynie epizodyczną rolę, zostaje użyty jako nieco mechaniczne domknięcie całości, choć Stein ironicznie pozwala mu zachować resztki majestatu i charyzmy:

Nie był człowiekiem, który kiedykolwiek cokolwiek dostrzega. Oczywiście, że nie. To jego dostrzegano.

(…) Andrzej nigdy nie czytał. / Naturalnie, że nie. / Ida była nieostrożna, ale nie pod tym względem. Czytała, ale nigdy nie zapomniała podnieść wzroku, kiedy widziała Andrzeja. (I, 76-77)

Nawiązania do rzeczywistego skandalu w konstrukcji powieści nie pełnią żadnych ważnych fabularnych funkcji. To raczej rodzaj ornamentu, porozumiewawcze zmrużenie oka posyłane czytelnikom. Okazują się o tyle istotne, o ile „Idę” czytać jako literacki głos w dyskusji o tym, na ile zbiorowe opowieści, śledzące cudze życie, nieświadomie stwarzają świat własnego życia pozbawiony. Stein zestawia niczym w kolażu krążące w przestrzeni publicznej frazesy, powtarza je tak, by same stały się bohaterami, by wyjaskrawić ich zaborczą, obezwładniającą siłę, lecz również po prostu bawi się nimi. Zmienia je we frazy nieintencjonalnej poezji. Z cudzych słów w powieści wypadają ich pierwotne znaczenia, dzięki czemu te słowa stają się bardziej pojemne: pożerają główną bohaterkę, ale i pozwalają jej się lekko unosić nad ziemią. Proza Stein uwalnia od dosłownego. Czytana współcześnie, gdy wartość, także artystyczną, często mierzy się klikalnością, podpowiada, że można zlekceważyć pozornie miażdżące moce populizmu, można odebrać im ich siłę, miło się przy tym podśmiewając.

 

Nieprawdziwe prawdziwe życie

 

Urok „Idy”, niczym urok dziecięcych historii, polega w dużej mierze na odrzuceniu wzorów dyktujących, co i jak warto przeżywać, jak o tych przeżyciach myśleć i mówić: Ida wybiera się z małymi ciotkami do kościoła, spotyka w parku bezdomną kobietę, bierze udział w maratonie marszowym, widzi lecącego mola i boi się go, rzadko kaszle.

Choć, gdy dorasta, jej życie toczy się od jednego mężczyzny do kolejnego, nie pojawiają się pytania o to, kto ją kochał, kogo ona kochała, czy prawdziwie i jak bardzo. Czytelnik nie wie, co czują postacie, toteż nie ma nic do przeżywania. Nie może w napięciu śledzić wydarzeń, bo w żaden sposób się nie rozwijają. Innymi słowy świat tej powieści to świat ostentacyjnie wypchnięty z kolein konwencji realistycznej.

Lingwista Daniel Everett w pracyJęzyk jako narzędzie kultury” przekonuje, że jedną z podstawowych potrzeb człowieka jest snucie opowieści. To one pozwalają nam się porozumiewać, a przede wszystkim tworzyć wspólnoty, poczuć się w nich bezpiecznie i współpracować. Dlatego nasz gatunek wynalazł język, a raczej różne języki, odpowiadające potrzebom konkretnych kultur.

Jeśli pójść za tą teorią, można się zastanowić, jakim potrzebom odpowiadał język literackiego realizmu. Zaczął zdobywać sobie uznanie razem z ekspansją masowej produkcji i drukowanymi w czasopismach powieściami w odcinkach. W końcu stał się wyznacznikiem do dziś obowiązującego wyobrażenia prawdy i normalności. Wydaje mi się, że realizm pozwalał (i nadal pozwala) abstrakcyjne procesy przetłumaczyć na język jednostkowych przeżyć, wielką skalę bezpiecznie skonkretyzować. Wypracował techniki narracyjne oddziałujące na emocje, dzięki czemu fikcyjna rzeczywistość wciąga odbiorców w iluzję świata na ludzką miarę, gdy w rozrastającym się świecie wokół typowe coraz bardziej wypycha indywidualne. Moja babcia w trakcie oglądania tasiemcowatych telenoweli miała zwyczaj rozmawiania, a wręcz kłócenia się z występującymi w nich postaciami. „Po co ty do niego idziesz, przecież on kłamie”. Naiwność takiego zachowania pozwala dostrzec mechanizm kluczowy moim zdaniem dla konwencji realistycznej: każe ona wierzyć w sytuację, choć sztuczną, to „jak żywą”, ale nie do tego stopnia, by próbować brać w niej udział. To swoiste jednostronne porozumienie, zakładające zarazem zaangażowanie odbiorcy i jego bierność. Ono jest tu dla mnie istotniejsze od kwestii naśladowania rzeczywistości. W sposób realistyczny można przecież przedstawić i zjawiska fantastyczne, i fake newsy.

Stein była przekonana, że konwencja realistyczna wyczerpała się wraz z początkami XX wieku: In the nineteenth century realism was a method, it was a method of living inside something that already was there. In the twentieth century that method was not real because nothing was there anymore. (CE)

W jej prozie kompletne, przekonujące światy zastępują dynamiczne kompozycje, które nie mają zadania wciągnięcia czytelnika w fikcję, ale raczej go wypychają z fikcji, do których jest przyzwyczajony. To pisanie jak energetyzujący zastrzyk. Bo Stein ceniła sobie ruch, aktywność. W wywiadzie udzielonym reporterowi “New York Timesa” przekonywała: Everything in life needs constant stimulation. It needs activity, new blood. To the young people who, wanting to become writers, ask me for advice, I always say, 'Don’t think it isn’t possible to be senile at 22’. It is even very difficult to keep from becoming senile in youth. It is hard to keep one’s self open and receptive to stimulation. Doing what other people tell you and being protected from this and from that is not so good, is not stimulating. You must face life and struggle. (WL)

Ta zachęta, by wyjść z tego co znane i już puste, by menalnie nieustannie odpowiadać na zmienną rzeczywistość po niemal wieku nie straciła wiele ze swojej świeżości. Konwencja realistyczna wciąż ma się całkiem dobrze, tyle że jej główną siłą nie jest już pokazanie trwałych prawd o świecie, a uwodzenie odbiorców, angażowanie ich emocji. Kilka cywilizacyjnych kroków dalej od powieści w odcinkach i od papierowej prasy świeci nam w oczy świat wirtualnych historii, „prawdziwszych”, bo bardziej angażujących od życia, pełnego – jak proza Stein – nieuporządkowanych, nie składających się w żadną imponującą całość szczegółów. Social media, fragmenty scrollowanych informacji to wciąż według mnie wyobrażone kładki współbycia w świecie za dużym na ograniczone pojedyncze ludzkie istnienie. Jednak podsuwane przez nie opowieści tak się tłoczą, tak obijają o siebie, że tracą spójność, rozpadają się na fragmenty. W dodatku atakują nas wyskakujące okienka, w filmach rozpychają się reklamy, edytory tekstów podsuwają nam słowa, sztuczna inteligencja całe wypowiedzi. Z pękających znaczeń wyskakują mniej lub bardziej pokraczne gotowe formuły. Wiara w prawdy konstruowane realistycznie, obliczone na coraz szerszy odbiór, doprowadziła do podawania ich awangardowo. To bazowe nieporozumienie. Myślę, że Stein dostrzegła je już w latach 30-ych. „Ida” oscyluje między swobodną awangardową zabawą a badaniem sił populizmu. Przekierowuje uwagę czytelniczek z tego co wiedzą, na to co jest. Była zima, zagrzmiało i błysnęło, a Ida wcale się nie zdziwiła, że zagrzmiało i błysnęło, chociaż była zima. Po prostu zagrzmiało i błysnęło. (I, 13) To typowe dla Stein zaproszenie do zabawy, percepcyjny rebus. Jednak w powieści pojawiają się także wydobyte z publicznego dyskursu rozbite skorupy opinii, stanowczych zdań, fabularnych struktur. Stein przygląda się im z ciekawością niczym archeolog. Pozbawia je sił perswazyjnych. Zmienia je w obiekt refleksji, ale przede wszystkim artystycznych gier, pełnych wigoru, za to dalekich od ocen i psychologicznych głębi. Ucieka realistycznym wyobrażeniom na powierzchnię, na zewnątrz zdarzeń i uczestniczących w nich osób. Dzięki temu wybija czytelników z myślowych kolein. Czytając „Idę” nie sposób utonąć w powieściowych przygodach dziewczyny, która nie była dziwna, lecz przydarzały jej się dziwne rzeczy. (I, 10) Czytelnicy zostają także zwolnieni z obowiązku czy choćby pokusy sądzenia czegokolwiek o zaprezentowanych w powieści zdarzeniach, jak i ich realnych pierwowzorach. Otwiera się za to przed nimi przestrzeń literackiej wolności. Można śledzić aluzje do skandalu, czy do sytuacji Ameryki, można cieszyć się zabawnymi opisami zwyczajności. Można eksperymenty Stein sprawdzać na sobie, na swoim postrzeganiu świata. Można też wreszcie się znudzić i przerwać czytanie po kilku stronach, ale wciąż pozostajemy na bezpiecznym gruncie: nikt tu za nas niczego nie wie, ani niczego nie przeżywa.

 

Wybierz, co poczujesz

 

Sam proces dojrzewania Idy pokazują nie jej przeżycia, a kolejne sytuacje, w których się znajduje. Jeśli prowadzą do zmian, to nie bohaterki, a świata wokół niej. Najpierw poza Idą imiona mają tylko jej psy, reszta pojawiających się postaci to ciotki, mężczyźni, kobiety. Z czasem padają nazwy stanów i miast, imiona, nazwiska przede wszystkim mężczyzn Idą zainteresowanych, sporadycznie także i innych osób. Rzeczywistość się konkretyzuje, jakby – podobnie jak i główną postać – opowieść powoływała ją do coraz bardziej doprecyzowanego istnienia.

Opowieść, która nie zastyga w żadną gotową formę, która buzuje energią czegoś poza sobą, pojawiających się i niknących zdarzeń, żywotnego jądra przednarracyjnych doświadczeń. Słowa oddziałują tam nie znaczeniem, a odległymi skojarzeniami i jakościami muzycznymi: gładkością frazy, refrenicznie powracającymi sformułowaniami.

Czyste doświadczenie. Tak nieuporządkowane bogactwo bodźców, poprzedzających ludzkie wrażenia, nazywał William James. W latach  1895-1897 Stein chodziła na jego wykłady. Była zafascynowana tym filozofem, choć nie złożyła u niego końcowych egzaminów. James twierdził, że przez ludzką świadomość nieustannie przepływają coraz to nowe informacje, część z nich zostaje zignorowana, umysł dopuszcza do siebie tylko te, z których może tworzyć spójne całości, i one uznane zostają za prawdę. Nie ma znaczenia, na ile odpowiadają rzeczywistości, ważne by pomagały człowiekowi porządkować doświadczenia i skutecznie działać. Choć są niezbędne do codziennego funkcjonowania, ograniczają zmienną rzeczywistość. Można jednak do niej sięgać, by swoje prawdy odnawiać, bo żaden z takich intelektualnych konstruktów nie jest ostateczny. 

W prozie Stein rytm, powtórzenia prowadzą do zachowania mentalnego ruchu. Sprzeczności  każą siłować się sensom. Widzimy nieustanne negocjacje i renegocjacje między dynamiką zdarzeń i unieruchamiającym je zapisem. Zostać na powierzchni opowieści znaczy tu zbliżyć się do żywiołu, z którego opowieść czerpie, do niezhierarchizowanego doświadczenia.

Choć strumień świadomości literacko rozsławili James Joyce i Virginia Woolf, luźno skojarzone ze sobą mini-historyjki w „Idzie” to jego odpowiednik. Nie przepływają przez żadną z postaci, a przez niewidoczną w powieści narratorkę.

W dodatku czasem na moment przystają, żeby ktoś mógł się zastanowić, co z nimi zrobić: Była na spacerze ze swoim psem, Lubym, spacerowali sobie i nagle on ją zostawił, żeby na coś zaszczekać, tym czymś był mężczyzna leżący tuż przy drodze, nie spał, bo przebierał nogami, nie był nieżywy bo się tarzał, nie był radosny, bo po prostu nie był, i miał na sobie wojskowy mundur. (…) A kiedy Ida podeszła bliżej zobaczyła, że to nie jest biały, tylko Arab i naturalnie pies Luby na niego nie szczekał. Jak mógłby szczekać, skoro od Araba czuć zapach ziół i łąk, a nie zapach ludzki? (…) Ida pewno by się bała, gdyby się zbliżał wieczór, a właśnie się zbliżał i gdyby była sama, a właśnie była sama, ale pokazała mu, że nic nie ma, wówczas Arab wstał, postał trochę i nagle odszedł (I, 15).

Ida by się bała, ale zachowuje się jakby się nie bała i w efekcie się nie boi. A czytelniczka ma do wyboru Araba gotowego napaść i okraść oraz Araba pachnącego łąką. Może też uznać za absurdalne obie odpowiedzi na pytanie: kto tam leży? i zostać przy opisie mężczyzny, który się tarzał i nie był radosny.

Przywołałam ten długi fragment, bo pokazuje nie tylko samą możliwość pozostania blisko doświadczenia, wbrew narzucającym się natychmiast interpretacjom, ale także benefity  takiej  postawy, przede wszystkim emocjonalną sprawczość.  W myśl słynnej teorii Jamesa/ Langego, a wbrew powszechnym intuicjom, fizjologiczne reakcje i powodowane nimi działania poprzedzają uczucia. Jeśli ściska mi się żołądek i zaczynam krzyczeć, czuję się zdenerwowana. Nie na odwrót: krzyczę dlatego, że czuję wściekłość. James, inaczej niż romantycy, emocje traktował jako interpretację rzeczywistości. Moment zatrzymania w powieści Stein, to też moment, w którym bohaterka decyduje o swoim czuciu. Uchwycenie go jest możliwe, bo w „Idzie”  wewnętrzne przeżycia bohaterów nie odgrywają niemal żadnej roli. Zdarzenia pojawiają się goło, nie ma kto ubrać ich w znaczenia. Tym samym poruszamy się po ruchomych piaskach, nic co pojawi się w powieści, nie jest na pewno. Słowa nie potwierdzają istnienia. Pozostaje uznać je w każdym zdarzeniu, każdej czynności. Istnienie pełne chwilowego życia, którym można się cieszyć, jeśli nie oglądać się na żadne gwarancje trwałości:

będę siedział w domu i myślał, (…) a skoro myślę, będę mówił, że myślę. I rzeczywiście siedział w domu i rzeczywiście myślał. (I, 62)

Myślał, więc myślał. Kartezjuszowi dziękujemy. Proza Stein podsuwa czytelnikowi pod nos, a raczej pod oczy, jako coś oczywistego trudny do uchwycenia na co dzień momement, kiedy rzeczywistość nieustannie porusza się i zmienia. W „Idzie” zdarzenia relacjonowane z pozycji zewnętrznego obserwatora swoim przepływem rozbijają choćby zaczątki historii potwierdzających ważność ego, nie mają więc z czego powstać emocjonalne burze. Niczym w medytacji, obserwujemy to, co jest. Z tym zastrzeżeniem jednak, że nie w celu zbliżenia się do jakiegokolwiek  duchowego uniwersum. Ostateczną, najwyższą wartością okazuje się tu sztuka. Lekka, pełna zdziwień i radości, uwolniona i potencjalnie uwalniająca odbiorców od wymogów praktycznego myślenia i ocen, a jednocześnie silniejsza niż donośne głosy z pierwszych stron gazet. Nie wiem, czy wciąż umiemy z awangardową bezczelnością w taką sztukę uwierzyć. Ale już samo przybliżenie się do tej wiary przynosi ulgę. Miło choćby przez  chwilę mentalnie rozgościć się w  świecie, w którym nie trzeba rywalizować, szukać sobie miejsca, którego nie trzeba atrakcyjnie relacjonować. Tam, gdzie obudzić się, wstać, usiąść, przejść się, odpocząć nie tylko starcza, ale zachęcająco połyskuje możliwością epifanii.

 

Król, miłość, naziści, uprzejmości i podłości polityki

 

Można więc „Idę” czytać jako gorzko-ironiczny komentarz do amerykańskiej kultury lat 30. Można też widzieć w powieści przede wszystkim radość z jej pisania, ale i swobodny taniec na krawędzi przepaści. Stein zaczęła ją pisać już po dojściu Hitlera do władzy. Opublikowała, gdy musiały z Alicją B. Toklas przenieść się ze swojego paryskiego salonu na prowincję. Żydówki i lesbijki, wtedy po 60-tce, odmówiły wyjazdu do Stanów, wbrew zaleceniom amerykańskiej ambasady. Ukryły się w Bilignin, chronione protekcją wysokiego urzędnika rządu Vichy Bernarda Faÿa.

Słynnego romansu, który stał się inspiracją do napisania „Idy” od napiętej atmosfery lat 30. też nie da się oddzielić. Edward i jako książę Windsoru, i w ciągu kilkumiesięcznego królowania z przychylnością przyglądał się nazistowskim Niemcom. Budziło to nadzieje wśród hitlerowskich przywódców na zdobycie poparcia w brytyjskiej monarchii, a w samej Wielkiej Brytanii kontrowersje. Tym bardziej, że przystojny, wysportowany Windsor był postacią uwielbianą. Abdykował w styczniu 1936 (ponoć ku wielkiemu niezadowoleniu Hitlera), a już w październiku tego samego roku, jeszcze przed ślubem z Simpson, wybrał się z nią do Niemiec, gdzie zostali bardzo serdecznie przyjęci. Pobrali się niecały rok później. Od początku wojny para mieszkała w królewskiej posiadłości we Francji, ewakuowali się w 1940 roku, gdy Gertruda Stein kończyła „Idę”. W czasie wojny Edward z powodu proniemieckich sympatii został wysłany na Bahamy, by w żaden sposób nie mógł wpływać na przebieg działań wojskowych.

Tak więc i czas, w którym powieść powstaje, i romans-pierwowzór ocienia groza. Kilka lat później w tomie wojennych wspomnień „Wojny, które widziałam” Stein nazwie atmosferę okupowanej Francji średniowieczną, czyli pełną głodu, niebezpieczeństw i rozszalałej nienawiści. Między wersami „Idy”, pisanej przecież z wigorem i beztroską, momentami przesącza się jeszcze nie krwawa groza wojny, ale mentalnego zmęczenia, wyraźnie już zapowiadającego schyłek epoki awangardy.  Ciągłe odpoczywanie głównej bohaterki wydaje mi się ironicznym komentarzem do stylu życia samej Wallis Simpson, ale i aluzją do czasu przesilenia w amerykańskiej kulturze.

Tylko jedna z sześciu części, na jakie Stein podzieliła powieść, ma tytuł. Ten tytuł to  „Polityka”: Ida była uprzejma dla polityki, kiedy była w Waszyngtonie, była bardzo uprzejma. Mówiła polityce, jak to bardzo miło z jej strony, że ona Ida, może być dla niej uprzejma. (…) Naturalnie, że była lubiana. (…) To nie była właściwie polityka właściwie to co znała Ida. To nie była polityka tylko przysługi. Ida lubiła wyświadczać przysługi (I, 64)

Wedle plotek Wallis Simpson miała romansować z Joachimem von Ribbentropem, także już w trakcie swojego związku z Edwardem. Stein jednak – inaczej niż choćby Kazuo Ishiguro w „Okruchach dnia” – nie próbuje w swojej powieści wydobyć takich zakulisowych tajemnic. Chodzi nie o przemilczane alianse, ale o umniejszenie znaczenia samej polityki. W zacytowanym wyżej wywiadzie z 1934 Stein tłumaczyła ironicznie prowokacyjną propozycję, by Hitlerowi przyznać pokojową nagrodę Nobla: He is removing all elements of contest and struggle from Germany. By driving out the Jews and the democratic and Left elements, he is driving out everything that conduces to activity. That me

‘ans peace. (WL)

To pokazuje strategię budowania ironicznego dystansu. Pozwala ona ująć wagi sprawom, które pisarce nie wydają się naprawdę istotne. Można w tego typu wypowiedziach widzieć naiwność, ale dla Stein liczy się dynamika jednostkowego życia, o czym mówi dalej w tym samym wywiadzie: When I say government does not matter, I do not mean that it cannot have bad effects. I mean that any form of government may be good, and any form of government may be bad. What matters is competition, struggle, interest, activity that keeps a people alive and excited in accordance with the instincts which best provide excitement for the individual people. (WL)

Wojenne wybory Stein w XXI wieku zaczęły budzić kontrowersje. Szczególnie ze względu na jej wieloletnią przyjaźń z Bernardem Faÿem, który na długo przed wybuchem II wojny bywał w jej salonie. Uważał ją za geniusza, przetłumaczył na francuski fragmenty „O powstawaniu Amerykanów”. Ich znajomość trwała nadal, gdy jego poglądy stawały się coraz bardziej konserwatywne. Faÿ podczas okupacji, już jako mianowany przez rząd Vichy dyrektor Biblioteki Narodowej, który wierzył w spisek żydowsko-masoński i aktywnie go zwalczał, chronił Stein i Toklas. One z kolei, już po wyzwoleniu, dokładały starań, by uniknął konsekwencji swojej współpracy z nazistami. Co więcej, w czasie okupacji Stein tłumaczyła na angielski mowy Philippe’a Petaine’a i dokładała starań, by ukazały się w Ameryce, do czego nigdy nie doszło.

Janet Malcom, wyraźnie zirytowana legendą mędrczyni, guru awangardowej sztuki otaczającą pisarkę, dowodziła jej konserwatywnych poglądów. Przedstawiała ją jako przekonaną o swoim geniuszu rentierkę, przyzwyczajoną do tego, że zawsze jest przez kogoś obsługiwana. Przeciwniczkę New Dealu, która najpierw nie rozumiała zagrożeń faszyzmu, a podczas wojny dbała tylko o swoją wygodę i bezpieczeństwo, ignorując Holocaust. (JM) A Barbara Will równie nieufnie przyglądając się losom Stein w okupowanej Francji, pisze o bliskości wyniosłych awangardowych idei i faszystowskiego elitaryzmu. (BW)

Nie brakuje także głosów podważających tego typu ostre oceny. Edward Burns i Ulla Dydo – do których badań odwoływała się Malcolm – przekonują, że pochwały rządu Vichy, były ze strony Stein jedynie strategią przetrwania.

Dla mnie te kontrowersje poniekąd dowodzą tego, o czym sama Stein pisała: ograniczeń nazbyt uporządkowanych opowieści. Pokazują, jak bardzo trudno wejść do środka sytuacji, która zastygła już w ich ramach, jak trudno przyjąć życiowe absurdy i niespójności. Dobrze pamiętać i o tym, że okupacja niemiecka zupełnie inaczej wyglądała we Francji niż w Polsce, co uderza choćby podczas lektury „Szkiców piórkiem” Andrzeja Bobkowskiego, który przecież uczestniczył we francuskim ruchu oporu. A jednak relacjonowana przez niego rowerowa podróży przez południe tego kraju momentami wydaje się beztroską wakacyjną przygodą. Niemcy Francuzów nieomal uwodzili, nie terror, a braki dobrego jedzenia wydawały się głównym problemem cywilów.

Mnie w tych dyskusjach szczególnie poruszył fragment artykułu Janet Malcolm, w których dziennikarka na podstawie lektury „Wojen, które widziałam” dowodzi, że zadowolenie i pogoda ducha matki awangardy były jedynie pozą, bo podczas wojny czuła się zdezorientowana i przerażona. Mam więc w wyobraźni teraz dwie podwójne figury: żeńskiego pogodnego buddy literatury wraz ze swoją ukochaną, kryjącą się za pozorną naiwnością swoich eksperymentalnych zdań mędrczynię i jej towarzyszkę kulinarną czarodziejkę, które przyjmują przyjaciół w salonie przy rue de Fleurus, gdzie nie realia i realizm odgrywają główną rolę, ale poszukiwanie coraz to nowych ekscytujących artystycznych idei. I dwie starzejące się Żydówki. Kobiety, które nie myślały nigdy o sobie w kategoriach etnicznych, lecz teraz to właśnie te kategorie mogą zadecydować o ich losie. Samotne, odcięte od dawnego środowiska, wydane na łaskę sąsiadów z wioski, na łaskę każdego, komu przyszłoby do głowy na nie donieść. Nie próbują nawet zrozumieć, co oznaczałby obóz koncentracyjny, którym im grozi. 

Być może dlatego, że wychowałam się w Polsce, m.in. na opowiadaniach Tadeusza Borowskiego, że pamiętam stan wojenny, wiem, że w wielkich historycznych wydarzeniach, kiedy  się je bezpośrednio przeżywa,   zaciera się oczywistość moralnych ocen. Te dwie figury nie wydają mi się więc sprzeczne. Nie wykluczają się nawzajem, ale dopowiadają. Jednak sposób w jaki są wywoływane dużo mówi o naszym czasie, który niestety znów lubi jasne deklaracje i jednoznaczne podsumowania.

„Ida” powstaje na progu wojennych wyzwań. Jest w tej powieści radość i lekkość, przyjęte przez Gertrudę Stein za element jej filozofii życiowej i programu artystycznego. Jednak postacie to tylko puste miejsca wygniecione przez ociężałe od pewności opinie, nie mają żadnego wpływu na zdarzenia, pojawiające się w rytm utartych sądów. Ulla Dydo widzi w takich zabiegach literacki sprzeciw wobec tendencji totalitarnych i masowej kultury, nie wprost wyrażoną obronę indywidualnych przeżyć. (UD)

Mnie to pomieszanie entuzjazmu z zapisem niepokojących zmian społecznych przypomina „Czułego barbarzyńcę” Bohumila Hrabala. W tych dwóch odległych od siebie czasem i stylem powieściach wartości sztuki zostają potraktowane jako jedyny liczący się punkt odniesienia. Stąd Czechosłowacja lat 50. okazuje się w „Czułym barbarzyńcy” nie opresją, a źródłem niekończących się artystycznych inspiracji. W „Idzie”, choć główną postać budują cudze słowa i myśli, choć ona sama niczym automat prze ku mężczyźnie, który zapewni jej „łatwe życie”, ten jałowy światopoglądowy krajobraz staje się pretekstem do literackiej zabawy. Nie ma tu sporu, czy potępienia. Inteligentna obserwacja służy rozpoznaniu, że zamiast kłócić się z tym, co jest, równie dobrze można uznać, że jest dobre.

Dlatego „Ida”, w której głównym językowym budulcem są publiczne opinie, czytana w czasie szybkich sądów i dużej drażliwości, brzmi niepokojąco współcześnie. Przynosi jednak również ulgę. Podpowiada, że o tyle mamy wpływ na rzeczywistość, o ile zadamy sobie trud jej stwarzania. Choćby i opowieścią.

 

 

Źródła:

I – Gertruda Stein, „Ida”, tłum. Anna Kołyszko, „Literatura na Świecie”, wrzesień 1979, s. 4-79

IY – Gertruda Stein, „Ida”, ed. Logan Esdale, Yale University Press, 2012

Gertrude Stein, „Wars I have seen”, Random House, 2013

CE, Gertrude Stein, „Composition as Explanation”, w: „Selected Writings of Gertrude Stein”, New York: Vintage Books/ Random House, s. 21-37

WL – Warren Lassing, Gertrude Stein „Views Life and Politics”, New York Times 6 maja 1934, https://archive.nytimes.com/www.nytimes.com/books/98/05/03/specials/stein-views.html

„The Letters of Gertrude Stein and Thornton Wilder”,  Edward M. Burns, Ulla E. Dydo (ed.)

UD – Ulla E. Dydo – „Gertrude Stein: The Language That Rises, 1923–1934”, Northwestern University Press, 2003

Daniel Everett, „Język: narzędzie kultury”, tłum. Zofia Wąchocka, Paweł Paszkowski, Copernicus Center Press, 2018

JM – Janet Malcolm, „Gertrude Stein’s War”, New Yorker, 02.06.2003 https://www.newyorker.com/magazine/2003/06/02/gertrude-steins-war

Janet Malcolm, „Dwa życia. Gertruda i Alicja”, tłum. Anna Kołyszko, Magnum, 2008

Barbara Will, „Unlikely Collaboration: Gertrude Stein, Bernard Faÿ, and the Vichy Dilemma”, Columbia University Press, 2011

BW  – Barbara Will, „The Strange Politics of Gertrude Stein”, Humanities, march/april 2012, https://www.neh.gov/humanities/2012/marchapril/feature/the-strange-politics-gertrude-stein)

EW – Edmund Wilson, „Axel’s Castle. A Study in the Imaginative Literature of 1870–1930”, Modern Library, 1996

 

Agnieszka Skolasińska