Agnieszka Skolasińska


 

Zajęcia odpowiednie
dla dojrzałych kobiet

W pandemię,
gdy wszystko zwolniło,
zaczęłam dziergać pętlę.

 

Wreszcie się odważyłam na
bezkompromisowy wzór.
Bo w ciągłym pędzie
trudno mi dobrze zrobić
choćby i zwykłą obrożę na co dzień.
(W koszu z robótkami leży
niedokończone krzesło elektryczne.
To już chyba spruję,
wolę proste formy,
poza tym, według mojego męża
jest z wełny tak szorstkiej
że i tak nikt na nim nie będzie chciał usiąść).

 

Wzory robótek podpowiada mi nie rozpacz
a potrzeba refleksji. Dzierganie to
poważna dziedzina sztuki,
choć mało kto ją tak traktuje.
I ja czasami
zgadzam się na grę:
dzianina,
miękka kobieca dziedzina.
Lecz radzę się wstrzymać
z radosnym czy dla mnie
też coś kiedyś zrobisz?
nawet na widok kolejnej
mojej kolorowej czapki.
Bo w swoich utworach dziewiarskich przebijam
kolorowe sensy
i oczko za oczkiem,
na stukające druty nanizuję nicość.

 

A z drugiej strony,
od kilku lat wiosną sadzę w donicach
kiełkujące ziemniaki.
Nie dla zup czy frytek.
Namawiam je
by zamiast ładować energię w bulwy,
zdecydowały się na busz liści i łodyg,
żeby latem wypełzły z balkonu na trawnik i dalej
żeby rozsadzały płyty chodnikowe.

 

Dzierganie ku śmierci.
Wolność roślin doniczkowych,
Krzyczę czasem w osiedle,
Bo lubię i dzianinę i bioart
nieco sperformować.

 

Krzyczę sama.
Nikt do mnie nie dołącza.
Tym się ostatnio zajmuję.
Krzyczę sama.
Czapki wciąż gubię.
Mąż mi zjada ziemniaki.
Nie szkodzi.
Nie zrezygnuję z moich poszukiwań.
Po pięćdziesiątce szkoda już czasu na gonienie
za łatwym efektem.


 

Nic

W tamtym czasie w mieście
straszna wybuchła zaraza,
kogo dotknęła
nie był już zdolny do miłości.

 

Zszarzałe parki wypowiedziały
posłuszeństwo porom roku.
Księżyc rósł i malał
jak niedomyta miska w zlewie.

 

Miasto znikłoby
(wbrew zatłoczonym tramwajom,
przychodniom lekarskim),
gdyby nie bohaterska postawa
mieszkańców.
Słaniając się na głodowych racjach
nieupilnowanych wzruszeń,
wbrew rozpaczy,
zaryzykowali swój ciąg dalszy.

 

Bum!
Jestesteśmy boomerami,
moda, by robiąc cokolwiek, pytać,
jaki to ma sens,
przyszła później,
nas zrobiono bez zbędnych wątpliwości.
Wrodzone blizny w sercach
bolą nas na zmianę
żony, męża.
Na dorastanie dzieci,
na święta.

 

W naszych żyłach płynie bezradne milczenie.
Nasze miasto stoi na podziemnych rzekach.

 

Mówisz, że masz dużo pracy
a ja mówię: chodź!
Mam ramiona pełne egzaltacji
jak łąka latem
mam zapomnianą
historię kochanków
ukrytych w lesie przez jeże.
Mówisz: Daj spokój, ta historia jest pełna kolców i nieporozumień.
A ja mówię: Powstała w języku ludzi, którzy nie przestali,
więc mogli być wolni.

 

Zamknij oczy
uwierz, skocz
Miłość
to jedyne lekarstwo
na to nic
co nam się stało.


 

Wakacje (Reisefieber)

Najpierw na jodze w parku zboksowało mnie powietrze.
Przewróciłam się w ardhaciandrasanie,
o mało nie zmiażdżyłam dziecka na macie obok.
Potem moja mama
taka drobniutka,
taka bezbronna, dosięgła mnie
przez telefon ciosem godnym Gołoty:
Co ci dają te medytacje, jak jesteś ciągle taka nerwowa,
lepiej się pomódl. Nokaut.
Leżąc zatankowałam, kupiłam
okulary słoneczne i dół od kostiumu
(góry nie znalazłam).
Leżąc wracałam do domu,
poranek (kiedy to się stało? kiedy?)
zmienił się w wieczór. W domu
po jednym kieliszku skończyło się wino.
Żyję z abstynentem, nie było mowy, żeby pojechał
do biedry kupić kolejną butelkę.
Oglądał sobie film o superbohaterach.
A jaką ja mam supermoc? Z rozpaczy
stanęłam między nim a telewizorem.
Na pewno nie picie, mruknął rozbawiony.
Jednym kieliszkiem tak się nawaliłaś.
I nie pakowanie. To już ja dodałam.
Między rzeczami, które skrupulatnie
rozłożyłam wszędzie, szukałam ścieżki wojowniczki.
Chciałam się podnieść z desek, choćby po to tylko
żeby się położyć do łóżka i zasnąć.
Niestety,
pół nocy się kręciłam,
żeby nie zaspać.
Zaspałam.
Agnieszka wypominała mi, że znów na mnie czeka,
Abstynent, że
świat by się nie skończył,
jak raz bym wstała na
dźwięk alarmu w swoim telefonie.
Jakie by, już miałam zaprotestować,
świat się skończył wczoraj,
a przynajmniej mi się wymknął,
wyjechał spode mnie jak odpięta narta.
Ale burknęłam tylko:
Eschatologia nie jest twoją mocną stroną,
mógłbyś chociaż udawać, że będziesz za mną tęsknił.
Upchnęłam to, o co się potknęłam, w torbę
i doszłam do siebie dopiero,
gdy po zjechaniu z autostrady zatrzymałyśmy się na zakupy.
(Wino, powtarzałam, przede wszystkim wino).
Wysiadłyśmy z auta. Lunęło.
Strugami deszczu spadła na mnie odpowiedź
na pytanie poprzedniego wieczora:
Jaka jest moja supermoc?
Moją supemocą jest, że gdy
inni prą śmiało naprzód,
ja nagle leżę w poprzek.
Mam niezwykłą perspektywę.
I wreszcie siedzimy z winem na plaży
i patrzę, jak na gładkim morzu
kołyszą się to mewy, to zaróżowione chmury,
i czekam na dalszą akcję znowu po raz pierwszy,
choć tyle razy tu się zachwycałam.