O geniuszach


 

Najgorsze jest to, że nigdy nie przeczytam „The Making of Americans” i są co najmniej dwa powody, abym nie przeczytała tej książki, chociaż Janet Malcolm przeczytała ją, przekrawając najpierw nożem kuchennym na sześć części, dzięki czemu dzieło to stało się łatwiejsze w czytaniu, księga sprzed stu lat ma 925 stron i 44 linijki tekstu na stronie, mimo to myślę, że nie tylko ta księga, ale i dwie autobiografie Gertrudy Stein dają pojęcie o jej geniuszu, to jest o tym, jak nie przejmować się niczym, geniusz to nie jest sprawa przejmowania się, ale czym jest geniusz, a nawet czym są geniusze i dlaczego jest ich tak mało, mówiła pewnego razu na wykładzie w Anglii i w ten sposób temat geniuszu zniknął między słowami.

Ale to nieprawda, że jest mało geniuszów, była wtedy cała epoka geniuszów i nawet nieco później Salvador Dalí napisał swój „Dziennik geniusza”, do którego też nie mogę zajrzeć, gdyż po przeprowadzce nie wiem, na której stoi półce, zresztą na co dzień nikt nikim nie jest, uspokaja Gertruda i dodaje, że „Jak powstawali Amerykanie” pisała dla siebie i dla obcych ludzi, działo się to przez cały czas, dla siebie i dla obcych, Gertruda szalenie lubiła poznawać obcych ludzi, którzy w tej samej sekundzie zaczynali należeć do znajomych i od razu przestawali być jej czytelnikami.

Dlatego myślę, że wszystko, co napisała, to był żart, fumisterie, coś takiego jak wieczne pióro, które napełnia się wodą, a ono pisze atramentem, wynalazek amerykański, trzeba mocno naciskać to pióro, aby uzyskać napływ atramentu, a ona lubiła pisać lekko, więc napełniła je od razu atramentem i to był jej własny wynalazek, z kolei czytać lubiła do środka, a nie na zewnątrz jak Francuzi, którzy czytają sobie wszystko na głos.

Wciąż analizowała charaktery i w „Jak powstawali Amerykanie” spróbowała je klasyfikować niczym Linneusz rośliny, dzieląc wszystkich na świecie na dwa rodzaje, ale okazało się, że istnieje tyle skomplikowanych rodzajów tych dwu rodzajów, że sama z trudem tylko mogła się w tym połapać i było jej przykro, że w związku z tym nikt nie pozna całkowitej historii kogokolwiek, a były to czasy psychoanalizy, więc ludzie myśleli, że są poznawalni, że chodzi właśnie o to, aby zostali poznani, ludzie chętnie spędzają czas na psychoanalizie, ale nie Gertruda, o nie, nie w tym pokładała nadzieję, nadzieja to kontakt z faktami, chociaż cała kula ziemska była, jej zdaniem, już w tamtych czasach, beznadziejnie wyeksploatowana.

Zresztą uważała, że każdą rzecz można zacząć od początku właściwie zawsze i w kontakcie z innymi faktami, a wszystko, co jest, po prostu jest i chodzi o to, żeby przestać się dziwić temu, że jednak każdy czasem umiera, a najgorsze, że nie uda się jej zgłębić wszystkich żyjących, zanim umrą, nic z tego, chodzi o to, że nie wiadomo, że nikt nie mówi, nikt nie wie, nie wie o co chodzi, ale ona wie i jest tego pewna, i używa słów, a w mówieniu jest więcej słów niż w pisaniu i ona to uwielbia, po prostu uwielbia, i mówi, mówi i opisuje, i snuje te opowieści o tym, jak ona to naprawdę, naprawdę uwielbia.

 

 

Marta Zelwan